Rozdział czwarty.
Króciutki, ale kolejnym wam to wynagrodzę <3
Po rozmowie z Vittore wracam do Valiego, który został z dziećmi na zewnątrz. Beneventti po naszej rozmowie ruszył za mną i usiadł w salonie razem z moim tatą. Trzaskam za sobą drzwiami, gdy zauważam parę urwisów krążących po podjeździe. Szerokie uśmiechy zdobią ich urocze twarze. Podchodzę bliżej i razem z Valim zabieram nasz bagaż.
– Rozmawiałaś z nim? – pyta, a następnie zatrzaskuję klapę bagażnika.
– Przez chwilę. Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
– Nie chciałem martwić cię w samochodzie. W środku masz wsparcie, którego na pewno teraz potrzebujesz – odpowiada i zabiera walizkę. W międzyczasie pomagam wyjść dzieciom z samochodu i prowadzę je w kierunku wejścia. Nabieram do płuc głęboki oddech, obawiając się reakcji dzieci na dość nowe otoczenie.
Niepewnie otwieram drzwi, na co Neve i Val wbiegają do środka. Zabierają się za poszukiwania dziadka. Pokonują korytarz i wpadają do salonu, gdzie zatrzymują się, gdy tylko dostrzegają Vittore i Williama. Spoglądają na siebie, po czym równocześnie podbiegają do bruneta.
Ten podnosi się z krzesła i kuca tuż przed nimi. Otwiera szeroko ramiona, na co dzieci wieszają mu się na szyi. Przez moment nie wierzę własnym oczom. Patrzę na nich z ogromnym zdezorientowaniem, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia.
– Tata – mamrocze Neve, gdy kładzie głowę na jego barku.
Tata?
– Vittore...? – zaczynam spokojnie.
– Dałem czas tobie, Noemi. Nie naszym dzieciom – odpowiada nie podnosząc na mnie nawet wzroku. Skupia się na bliźniakach które wydają się być z nim całkiem zżyte. Marszczę brwi, starając się jakkolwiek poukładać to sobie w głowie. W końcu nigdy wcześniej nie doprowadziłam do ich spotkania. Nawet nie wspominałam przy dzieciach o Vittore. – Miałem układ z Cateriną. Mogłem spędzać czas z dziećmi, kiedy byłaś w pracy.
Rozchylam zaskoczona wargi. Brakuje mi słów, więc po prostu milczę. Przyglądam się im z zaciekawieniem. Vittore gładzi włosy córki i szepcze jej coś do ucha. Wyglądają jakby ostatnie lata spędzili w swoim towarzystwie. Mam w głowie tak wiele pytań, których nie potrafię teraz sformułować.
Valente jest małą kopią Beneventtiego. Kiedy ich twarze znajduję się obok siebie, wygląda to jakby Vittore zerkał w odmładzające lustro. Włosy, oczy, rysy twarzy są niemalże identyczne. Nie wspomnę nawet o charakterze, który całkowicie od niego odziedziczył.
– Możemy porozmawiać? – dukam po chwili.
Brunet prostuje się, a następnie skina głową. Rusza w kierunku tarasu, więc drepczę tuż za nim. Nie wiem, czy czuję w tym momencie złość, że knuł tak za moimi plecami, czy wstyd, że musiał włożyć tyle trudno by spotykać się z własnymi dziećmi. Nienawidzę siebie za to, że nie byłam wystarczająco odważna, by wrócić do LA zanim urodziłam bliźniaków. Chciałam, naprawdę miałam takie plany, jednak obawiałam się spojrzeć mu w oczy po tym, jak go potraktowałam.
Otworzył przede mną drzwi, a następnie usiedliśmy na kanapie.
– Gdybym powiedział ci o swoich zamiarach, na pewno byś mi nie pozwoliła spotykać się z dziećmi.
– Dlaczego miałabym ci zabronić? – pytam niepewnie.
– Bo do mnie nie wróciłaś? – parska ironicznie. Nawet na mnie nie patrzy. Wlepia wzrok w falujące od wiatru gałęzie ambrowca.
– Nie chodziło o dzieci, a o ciebie. Bałam się, że kiedy wrócę, będzie już za późno. Wiesz, że zniszczyłam wszytko, co było i mogło jeszcze być między nami. Jestem świadoma, że tamtego dnia zawaliłam. Okazało się, że byłam jeszcze głupią nastolatką, która nie była gotowa na miłość, macierzyństwo i Cosa Nostrę. Im dłużej zagłębiałam się w twoim świecie, tym ciężej było mi do niego należeć. Dlatego na początku potrzebowałam pomocy nonny... – opowiadam, cały czas bawiąc się srebrnym pierścionkiem po mamie, którego nie zdejmowałam z palca, od czasu jej pogrzebu.
Vittore wzdycha przeciągle, a następnie obraca się w moim kierunku. W końcu nasze spojrzenia się spotykają.
– Czekałem na ciebie cały ten czas. Ja zawaliłem w klubie całując tamtą kelnerkę, ty łamiąc moje serce i wyjeżdżając. Byliśmy młodzi i mogliśmy popełniać głupie błędy. Teraz jesteśmy dorośli, mamy dwójkę dzieci, które potrzebują rodziców. To powinno być dla ciebie najważniejsze, a nie myśl, że jestem na ciebie obrażony. Mogłaś spróbować wrócić dla nich, nie dla mnie – wyrzuca z siebie, po czym wstaje i wraca do środka.
Zerkam na pierścionek po mamie i zauważam jak bardzo trzęsą mi się w tym momencie dłonie. Natłok nowych informacji i nerwów wpędza mnie w dziwny stan otępienia. W głowie wciąż nie przyswajam informacji o śmierci Westona, która w głębi duszy łamie moje serce na pół. Weston wbrew temu czym się zajmował, był dobrym człowiekiem, który zasługiwał na szczęście i miłość. W odróżnieniu od Williama i Vittore cechowało go takie ciepło, które bije od szczerych i opiekuńczych ludzi. Nie powinien był żyć i zginąć w tym świecie.
– Mamo? – Cichy głos Neve wyciąga mnie z letargu. Przekierowuję na nią spojrzenie po czym zamieram, gdy dostrzegam ogromny grymas niezadowolenia. – Złościsz się?
– Nie, kochanie – odpowiadam od razu, wciągając sobie córkę na kolana. – Dlaczego tak myślisz?
– Nie powiedzieliśmy ci o tacie – mamrocze pod nosem i opiera czoło o mój obojczyk. Nie mogę się złościć na nich za to, że Vittore wpłynął na nie tak, by trzymały to w sekrecie. – Bardzo go lubimy. Mówił, że jak ci powiemy to nie będzie już przyjeżdżał.
Wzdycham, a następnie całuję dziewczynkę w czubek głowy.
– Od teraz tata będzie cały czas z wami – mówię, czując przy tym pewnego rodzaju ulgę. – Obiecuję.
*
Następnego dnia odbywa się pogrzeb. Po skromnej ceremonii w towarzystwie najbliższej rodziny i czołowych członków oddziału, przed nagrobkiem stoję ja, Will i Vittore. Od momentu wkroczenia na teren cmentarza, ich twarze nie wyrażają żadnych emocji. Nie dostrzegam wczorajszego bólu i towarzyszących mu emocji.
– To powinienem być ja. – Głos Vittore przerywa wiszącą nad nami kilkunastominutową ciszę. Obydwoje z Williamem od razu przekierowujemy na niego spojrzenia. – Niepotrzebnie go tam ze sobą zabierałem.
Nikt mu nie odpowiada. Wpatrujemy się w niego, gdy pochyla się nad płytą nagrobną i układa tuż przy niej czarny sygnet. Nie przypominam go sobie, jednak to pewne, że musiał mieć duże znaczenie dla Wesa, albo Vittore. Zakopuje pierścień pod świeżo rozkopaną ziemią. Następnie prostuje się i nie czekając na nas udaje się do samochodu. Jest w pewnego rodzaju transie, z którego żadne z nas nie chce go wyciągać.
Po raz ostatni odmawiam w myślach modlitwę, a następnie ruszam za chłopakami. Za kierownicą Cadillaca niezmiennie siedzi Raffaelle. We trzech siadam z tyłu i zatracamy się w ciszy. Tuż za nami jedzie kolejny samochód z kilkoma uzbrojonymi żołnierzami. Zerkam na nich co jakiś czas w lusterku. Wszyscy ubrani w ciemne garnitury i okulary przeciwsłoneczne wyglądają jak tajniacy.
Opieram się o zagłówek i zamykam oczy. Nie wiem ile czasu tkwię w tej pozycji. Nikt w aucie się nie odzywa. Słychać jedynie szum silnika i stukanie Willa w podłokietnik. Nagle szum nasila się. Uchylam powieki i widzę, jak każdy z chłopaków sięga po broń i wpatruje się w boczne lusterka. Przestraszona odwracam głowę i dostrzegam kolejne dwa samochody. Ciemne sedany znajdują tuż obok auta ochrony.
– Co się dzieje? – pytam skołowana.
– Pochyl głowę – rozkazuje Vittore, a jego dłoń ląduje na moim karku. Unoszę na niego spojrzenie, jednak uniemożliwia mi to pchnięciem mnie w dół. – Nie podnoś się dopóki ci nie powiem.
Nagle słychać huk tłuczonego szkła. Pocisk zapewne trafia w samochód za nami. Układam dłonie na uszach, by trochę to zagłuszyć. Za nami rozgrywa się zapewne strzelanina.
– Przyśpiesz, musimy ich zgubić – cedzi spięty William.
Raf dociska pedał gazu i stara się zgubić goniące nas auta. Lawiruje po dwupasmówce wymijając inne samochody. Zaczyna mi się robić niedobrze od niekorzystnej pozycji i narastających w głowie obaw. Mimowolnie jedna z moich dłoni przesuwa się na kolano bruneta. Zaciskam na nich palce, co pozwala mi poczuć się odrobinę lepiej.
Samochód wchodzi w ostry zakręt, aż lecę na chłopaka obok. Unoszę głowę by spojrzeć na boczne lusterko. Za nami znajdują się już tylko nieszkodliwe pojazdy.
– Tęskniłaś za tym? – pyta lekko kpiąco Green.
– Ani trochę – wzdycham, opadając ponownie na fotel. – Już jest bezpiecznie?
– Z nami zawsze jesteś bezpieczna – odpowiada Vittore, po czym chowa broń za pasek spodni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top