Papierowy Łobuz - review

Tytuł: „Papierowy Łobuz"

Autorkapyorigya

Gatunek: akcja, kryminał

Status: trwające

Recenzentka: LegasowK

Korekta: AleksanderMacedonskiwildisthewindmuchlinamucha  

Skłamałabym, gdybym Wam powiedziała, że okładka i (zwłaszcza) opis dzieła nie wzbudziły mojego zainteresowania. Kryminał z elementami horroru i motywem zemsty? Biorę w ciemno! To dla mnie również pewne odświeżenie, bo choć bardzo lubię fanfiki czy romantasy, tak w końcu mam okazję do poszerzenia horyzontów.

Pierwsze wrażenie

Zwykle nie omawiam szaty graficznej, ale w tym przypadku okładka wyjątkowo przypadła mi do gustu; jest prosta, czytelna, schludna, nawiązuje do tytułu i co najważniejsze – przyciąga wzrok. W tym miejscu należą się również gratulacje dla twórczyni (nie bijcie za odmianę!) tej okładki, czyli idyllicznej (naturalnie została oznaczona w opisie). Zdecydowanie nie sposób przejść obok niej bez zatrzymania wzroku na dłużej.

Do opisu też nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń, jest zwięźle i na temat. Przedstawia najważniejsze motywy opowiadania, ma w sobie również elementy przyciągające potencjalnego czytelnika, czyli szybkie przedstawienie postaci oraz ich motywacje, ale zostawia też wiele niewiadomych na później.

Moje pierwsze wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Będąc w księgarni, na pewno wzięłabym taką pozycję do ręki, aby przeczytać pierwszą stronę przed zakupem.

Fabuła

Autorka zdecydowała się na zamieszczenie prologu, który, jakby nie patrzeć, odgrywa bardzo dużą rolę, to w tym momencie bowiem gros osób może się zrazić do sięgania po dalsze wpisy lub wręcz przeciwnie. Zaskakuje mnie jego forma – dostajemy krótką notkę wyrwaną z czasopisma „The Washington Post" na temat zbiegłego więźnia (jednego z dwójki głównych bohaterów). Przyznam bez bicia, że podoba mi się ten format, zwłaszcza biorąc pod uwagę gatunek opowiadania. Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że to dość oryginalny wstęp? Mnie osobiście przekonał, aby kontynuować czytanie.

Dalej dowiadujemy się, że dwa lata przed akcją właściwą w ręce Calypso, funkcjonariuszki FBI, trafiły pewne dokumenty, dzięki którym przydzielono jej sprawę Papierowego Łobuza – tajemniczego mordercy siejącego postrach w całych Stanach. Zatrzymam się tu na chwilę, bo kilka rzeczy skłoniło mnie do rozważań. Raz – nie wiem, w jakim stopniu celowo autorka nie chce tak szybko dzielić się z czytelnikami informacją o tych „dokumentach", dwa – nie jestem pewna, czy ten fakt by wystarczył, aby młodej funkcjonariuszce przepisać tak ważną sprawę; być może to tylko deus ex machina albo zostało to zachowane na później w celach fabularnych. Trzecia rzecz, bardziej kuriozalna, nazwać mordercę łobuzem to niezły eufemizm. Po kimś takim spodziewałabym się bardziej przydomka „Rozpruwacz" czy czegoś w podobnym stylu. Nie będę jednak więcej się tego czepiać, taki był zamysł, więc lecę dalej.

Tak naprawdę nie dowiadujemy się, w jaki dokładnie sposób Calypso schwytała Łobuza, dostajemy tę informację bardziej jako streszczenie wspólnego backstory bohaterów – Cally zyskała jego zaufanie tylko po to, żeby go ostatecznie „zdradzić" i wpakować za kratki. Mimo że czasem pojawiają się w tekście wspólne fragmenty z przeszłości bohaterów, dawne śledztwo wciąż owiane jest tajemnicą, a fabuła skupia się głównie na Cally, która wraz z nowym partnerem Vincentem, bada najświeższe zabójstwo. Wokół tego wydarzenia narasta coraz więcej tajemnic, pojawiają się nowi bohaterowie, którzy dla naszej heroiny tacy znowu nowi nie są, bo okazuje się, że kobieta ma nie do końca klarowną przeszłość.

Jako że na dzień pisania recenzji historia nie jest jeszcze skończona, to nie chciałabym Wam dalej spojlerować, a i sama zakończenia tej pozycji nie znam. Było natomiast kilka rzeczy, które mnie uderzyło, a mianowicie:

– Calypso została porwana; całość trwała może z pół rozdziału, po czym to jej partner bez skazy – Vincent – bohatersko ją uratował. Moim zdaniem wątek ten został przedstawiony po macoszemu. Nie zdążyło nawet we mnie narosnąć poczucie niepokoju o główną bohaterkę, bo została wyjątkowo szybko oswobodzona. Wydarzenie to było opisane z perspektywy wyżej wspomnianego pana i o ile rozumiem taki zabieg, tak wszystko zostało przedstawione chaotycznie, za szybko, odniosłam wrażenie, że bez uprzedniego rozpisania czy planu. Nie dostajemy żadnej informacji, kto stał za porwaniem i jaki miało ono cel, wydaje się nawet, że FBI totalnie to olało, bo w związku z tym nie toczy się śledztwo, rozeszło się po kościach. A przecież uprowadzenie agentki FBI to nie jest kradzież batonika w sklepie... Zapytacie się, jak nasza bohaterka poradziła sobie z takim przeżyciem. Otóż zmieniła fryzurę, bo poprzednia o wszystkim jej przypominała! I... tyle. Chwilę później jak gdyby nigdy nic flirtuje ze swoim partnerem i umawia się z nim na randkę. Szczerze? Na ten moment nie widzę celowości tego wątku, a jeśli autorka ma w planach do niego jeszcze wrócić, to radziłabym go poprawić, uzupełnić, dać Calypso chwilę wytchnienia, aby pokazać jej uczucia, czy pójść dalej – opisać PTSD, ale do tego potrzebny jest większy research.

– Dzieje się podobnie w przypadku pierwszej po dwóch latach rozmowy Calypso z Łobuzem; byłam strasznie podekscytowana, gdy bohaterka szykowała się na podróż do więzienia, wytworzone napięcie sięgało zenitu, aż nagle... wyparowało. I wyszło na to, że całe to budowanie suspensu potoczyło się niezwykle szybko i tak naprawdę nie dostaliśmy nawet chwili na zastanowienie się. Po prostu konwersacja się odbyła, a potem Cally wróciła do swoich obowiązków oraz śledztwa. Rozmowa sama w sobie była dość ciekawa, bo rzuciła światło na przeszłość bohaterów, ale zabrakło czasu na przemyślenia, „odsapnięcie", a chwilę później przenosimy się do kolejnych wydarzeń.

To nie jest tak, że autorka nie potrafi pisać scen akcji czy takich, które wywołują w czytelniku poczucie zagubienia lub niepokój (ale w takim pozytywnym znaczeniu), bo pokazała nam to w scenie, gdy na planszę wchodzi nowy bohater – Roderic. Jego pojawienie się było zapoczątkowane dość brutalnym przywitaniem z Cally i już na starcie czytelnik zdaje sobie sprawę, że coś tu nie gra, że mamy do czynienia z nową tajemnicą. Oczywiście nie zdradzę nic więcej związanego z tym bohaterem, bo nie chciałabym Wam odbierać takich smaczków, ale zdecydowanie mogę autorkę pochwalić za ten wątek, mimo że na moment mojego czytania, ten dopiero się rozpoczął.

Opowiadanie nie jest zakończone, przez co nie mogę odnieść się do fabuły jako do pełnego, zamkniętego utworu, ponieważ jest tu jeszcze zbyt wiele niewiadomych, abym mogła domyślić się końca. Widzę jednak, że autorka przygotowała dla nas dużo tajemnic, które zapewne będą z czasem odkrywane. Największą zagadką była dla mnie sama główna bohaterka, gdyż to właśnie w jej przypadku z czasem zaczęły wychodzić coraz to nowsze rewelacje, a obraz grzecznej, ułożonej pani detektyw powoli się burzył. Ale do Cally wrócimy potem.

Wiecie co? To jest chyba mój największy problem związany z tym opowiadaniem – że nie mogę go dogłębnie zrecenzować, bo, jak wyżej wspomniałam, nie jest jeszcze ukończone. To żaden przytyk w stronę autorki, po prostu ciężko odnosić się do poznanych wątków, kiedy nie znam ich rozwinięcia ani zakończenia. Mogę bazować jedynie na rzuconych mi informacjach i snuć domysły, a to jest akurat bardzo mocną stroną tekstu. Autorka daje nam duże pole do zastanawiania się, gdybania, pozwala zadawać pytania i choć niektóre elementy w moim odczuciu zostały wyjawione zbyt szybko (np. prawdziwa rola oraz tożsamość pani Weston), tak wiele tajemnic zostawia dla nas na później.

Fajnym i ciekawym powiewem świeżości w tekście jest Vincent, nowy partner Cally. Mężczyzna opisywany jest jako krystalicznie czysty, niecierpiący kłamstw, taki wierny labrador zakochany od pierwszego wejrzenia w głównej bohaterce. Jest w stanie zrobić dla niej wszystko i daje się zwieść, nawet gdy pewne mroczne sekreciki powoli do niego docierają. W moim odczuciu to bardzo ciekawa postać, bo z jednej strony przynosi Calypso wytchnienie, stanowi dla niej pewnego rodzaju tarczę i bezpieczną przystań, a z drugiej Vincent wydaje się celowo zbyt wyidealizowany, jakby autorka zamierzała spuścić na czytelników jakąś bombę z nim związaną.

Całość psuje jedynie head-hopping, czyli skakanie po perspektywach postaci, a mianowicie, gdy na przestrzeni jednej sceny narrator opisuje wydarzenia „zza pleców" Cally, by zaraz przeskoczyć na Vincenta. Autorka prawdopodobnie chciała przybliżyć czytelnikom uczucia bohatera względem partnerki, jednakże te są bardzo dobrze widoczne dzięki gestom, dialogom i scenom. Uważam, że taki zabieg w tym przypadku jest zupełnie niepotrzebny i trochę psuje odbiór tej postaci. Zostało to również wytknięte w komentarzach przez niektórych czytelników, więc to nie są tylko moje widzimisię. Nie twierdzę również, żeby kompletnie zrezygnować z narratora, który stoi za plecami innych postaci, bo przecież w tekście dostajemy również sceny z perspektywy Gabriela, a te – według mnie – są wyjątkowo udane; odkrywamy, kim tak naprawdę jest, a namalowany przez policję obraz tego człowieka trochę rozmija się z rzeczywistością.

Gabriel, w obecności dziadka, podkula ogon i gra według narzuconych mu reguł. Jest zraniony zdradą Cally. Odkrywanie takiego Papierowego Łobuza było dla mnie niesamowitą przyjemnością i zarazem zaskoczeniem. Bo gdzie nagle znikł ten zawadiacki, niewzruszony morderca? Gdzie podział się bezwzględny kryminalista, który trząsł Stanami Zjednoczonymi? Wyjątkowo przypadł mi do gustu ten dysonans i sposób, w jaki wszystko powoli zaczyna się klarować, co naturalnie ma związek z nieodkrytą jeszcze przeszłością dwójki głównych bohaterów.

Autorka wie, jak bawić się z czytelnikami w kotka i myszkę, jak wodzić nas za nos, rzucać strzępki informacji, by zmusić nas do głębszych analiz zachowań postaci.

A jak już wcześniej wspomniałam, największą zagadką opowiadania jest Calypso. Na samym początku dostajemy bohaterkę, która jest zdeterminowana, odważna, wiadomo – ma swoje obawy oraz bolączki, ale dąży do rozwiązania sprawy. Ten piękny obraz zaczyna się sypać, gdy na jej biurko trafiają dokumenty dotyczące najnowszego morderstwa, a denatka jest w pewien sposób związana ze współpracownikiem Cally. Jakim, zapytacie. Ano tego Wam nie powiem! Główna bohaterka zaczyna powoli odsłaniać przed nami niektóre karty, a my dostajemy jej mroczne sekreciki, w większości kręcące się wokół Gabriela. Przez nią zadajemy sobie coraz więcej pytań, na które jeszcze nie mamy odpowiedzi, ale bardzo chcemy je uzyskać. To czuć, że autorka w przypadku Calypso bardzo dozuje przekazywane informacje, aby (zapewne) najlepsze smaczki zachować na koniec. Dla mnie maluje się tu portret postaci, która nie jest moralnie biała, może nawet bliżej jej w stronę czerni niż nawet szarości. I to jest super!

Sam wątek śledztwa dotyczącego śmierci denatki oraz pozostawionego na jej ciele origami wydaje się słabo podkreślony. Nie czuję, żeby stał na pierwszym planie, być może jest nieco przysłonięty przez rozwijającą się relację Vincenta i Cally. I to nie tak, że bohaterowie nic nie robią w tej sprawie, po prostu zdają się bardziej przejęci swoimi uczuciami, a sama Cally – ukrywaniem sekretów oraz szukaniem sposób na rozwiązanie własnych problemów. Nie wiem, w jaki sposób autorka planuje dalej pociągnąć ten wątek, ale jeśli mam być całkowicie szczera, na chwilę obecną interesuje mnie najmniej ze wszystkich. O wiele ciekawsze są dla mnie potencjalny udział Gabriela w tym całym zamieszaniu, pojawienie się jego dziadka, obecnego szefa przestępczej grupy zorganizowanej z Rosji, czy właśnie tajemnice Cally. Podejrzewam również, że wszystko to się ze sobą w pewnym momencie fabuły połączy, na razie jednak podchodzę do tematu sceptycznie.

Narracja z perspektywy Cally jest lekko stylizowana, chociaż uważam, że zawsze pozostaje miejsce, aby ją jeszcze trochę podkręcić; dodać jakiś typowy dla tej bohaterki sposób opisywania wydarzeń, być może więcej pytań retorycznych, uwidocznić mowę pozornie zależną (to jest, wtopić monolog wewnętrzny w narrację). Bo czemu nie?

Jeśli natomiast chodzi o wypowiadanie się innych bohaterów, to na pewno wbił mi się w pamięć entuzjazm Azury, gdy bez ogródek pytała na przykład o to, czy Cally i Vincent odbyli już stosunek seksualny (oczywiście użyła nieco innych słów niż ja). Kobieta również jest policjantką piastującą poważne stanowisko, a jednak zachowała się w niej taka dziecięca iskra pozytywnego szaleństwa oraz skłonność do wygłupów, przez co odbieram tę bohaterkę jako przyjemne rozluźnienie. Vincent również wypowiada się dość oryginalnie, bo pomijając jego kulturę osobistą, często wplata francuskie słówka, a niektóre nawet mogą mieć znaczenie fabularne – „mój anioł" odnoszący się do Cally wydaje się takim ironicznym przeciwieństwem jej prawdziwej natury.

Techniczne mankamenty

Wprawdzie nie jest tego dużo, ale wyłapałam kilka kwestii:

– Dywiz zamiast pauzy lub półpauzy w dialogach.

– Czasem losowe przecinki lub ich brak.

– Zapisywanie imienia: „Azure" lub „Azura" (w mianowniku) – to jak ona w końcu ma na imię?

– Head-hopping.

– Zapis słów cyrylicą zamiast fonetyki. Oto przykład:

„- Привет Бригадир - przywitanie padło z ostrym, rosyjskim akcentem [...]".

Oraz:

„- Бригадир - odparł w chwili gdy kroki ucichły". – Uważam, że o wiele lepszym wyjściem byłoby po prostu zapisać te rosyjskie wstawki w sposób fonetyczny, zamiast tłumaczyć je potem w przypisach. Myślę, że wiele osób (czytelników) nie jest w stanie tego odczytać, a skakanie do końcówki rozdziału, aby poznać znaczenie wypowiedzianego przez postać zdania, wybija z rytmu. Co więcej, nawet nie wszystko jest tłumaczone, a znaczenia przytoczonych przeze mnie przykładów z rozdziału dziewiątego możemy się jedynie domyślać.

W tekście nie natknęłam się na błędy ortograficzne czy stylistyczne.

Pozytywy:

+ tajemnice, które powoli wychodzą na jaw,

+ postać Cally oraz jej drugie „ja" i skrywana przeszłość,

+ pokazanie prawdziwej natury Gabriela,

+ Vincent jako wsparcie, a momentami kontrast Cally,

+ budowanie napięcia,

+ motyw bohatera moralnie szarego/czarnego,

+ ogólny pomysł na opowiadanie.

Minusy:

– niektóre wątki są zbyt przyspieszone/nieprzemyślane,

– za mało widoczny wątek najnowszego morderstwa,

– opowiadanie nie jest zakończone (ale autorka na bieżąco dodaje nowe rozdziały, więc to nie jest taki pełny minus),

– niedopieszczona narracja, bo można z niej więcej wyciągnąć,

– niepotrzebne sceny z perspektywy (POV) Vincenta.

Opowiadanie polecam na pewno osobom, które lubią mroczne sekreciki płynące od strony głównych bohaterów, niejasne, pełne napięcia wydarzenia oraz postacie, które są żywe, nieoczywiste i zdecydowanie potrafią zaskoczyć. Kryminał nie jest do końca gatunkiem, który byłby moim pierwszym wyborem, a jednak w historii Cally (bo to jednak ona gra pierwsze skrzypce) odkryłam wiele interesujących aspektów, jak na przykład wielowymiarowość i potencjał. Myślę, że gdy tylko autorka dokończy swoje dzieło, wrócę, aby odkryć to, co się tam przede mną skrywa.

RiP 3.0LegasowK (2206 słów)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top