Cegiełki i potwory || Brason #3

Jason Grace nigdy nie sądził, że dożyje dnia, kiedy w Obozie Herosów zostanie zorganizowana impreza na Halloween.

To było w sumie dosyć ironiczne: oni, herosi walczący dzień w dzień z mitologicznymi stworami, teraz mieli sami tymi potworami zostać. Chociaż w zasadzie nie do końca: nikt nie powiedział, że muszą zostać akurat potworami z mitologii. Równie dobrze mogli zostać wampirami ze Zmierzchu. Chociaż Jason na przykład w życiu nie chciałby upodabniać się do Edwarda Cullena. To już prędzej wolałby być Jacobem.

Ale jednak miał wybór i nie chciał być żadnym z nich. Zamiast tego zdecydował się zostać zombie — uznał, że bycie kreaturą powstałą zza grobu będzie znacznie ciekawsze i bardziej przerażające niż groteskowe wampiry świecące się niczym brokat.

Mimo że on i Piper już od prawie roku nie byli razem, dziewczyna zgodziła się pomóc mu w charakteryzacji. Dlatego teraz siedział w domku Afrodyty, z zamkniętymi oczami, a Piper uwijała się wokół niego, co chwilę łaskocząc jego twarz pędzlem. Oczywiście nie byli sami: w domku było też kilkoro innych dzieci Afrodyty, ponieważ byłoby to wysoce niemoralne, gdyby chłopaka i dziewczynę pozostawić tam samych. Co z tego, że Jasona bardziej ciągnęło do cegieł niż do dziewczyn.

Gdy Piper zajęła się stylizowaniem jego ręki, by wyglądała, jakby ją dopiero co wyciągnięto z grobu, otworzył oczy i spojrzał na małą cegiełkę zawieszoną na szyi.

— O, właśnie, będziesz musiał ściągnąć ten łańcuszek — usłyszał głos Piper w prawym uchu. — Źle z nim będziesz wyglądał.

— Wolałbym nie — zaprotestował Jason. — Jest dla mnie dosyć ważny.

Przypomniał sobie żywo wydarzenia, w wyniku których go dostał. To były święta Bożego Narodzenia... Ten moment, gdy przypadkowo dowiedział się o istnieniu boga cegieł zwanego Fictilisem, a potem o tym, że ów bóg jest w nim zakochany... A do tego sam sobie uświadomił, że tego boga kocha. Nigdy nie spodziewał się, że coś takiego mu się przydarzy! A przecież był herosem, wiele dziwnych rzeczy przydarzyło mu się w życiu.

— Jak wolisz, ale to i tak będzie trochę dziwne — odparła Piper. — Zombie zwykle nie chodzą w naszyjnikach.

— Będę pierwszy. — Jason uśmiechnął się lekko.

— Ale trochę muszę cię jeszcze pomalować, a będzie mi zawadzał, możesz go ściągnąć?

Jason nieco niechętnie zgodził się. Na szczęście łańcuszek był na tyle długi, że mógł go ściągnąć bez odpinania. Położył go na najbliższej półce i pozwolił Piper, by ta robiła swoje.

Nie wiedział, ile czasu minęło, zanim charakteryzacja się skończyła, ale gdy w końcu mógł wstać, przyjął to z wdzięcznością, bo tylna część ciała zaczęła go już nieco boleć. Piper została jeszcze w domku — najwyraźniej musiała coś jeszcze zrobić, choć jej przebranie Banshee wyglądało już na kompletne. A może po prostu nie chciała wychodzić razem z nim?

Gdy otworzył drzwi domku Afrodyty, jego oczom ukazał się nieziemski widok: oto dosłownie wszędzie widział potwory: potwory, które szczęśliwe zmierzały ku rozmaitym atrakcjom rozmieszczonym po całym Obozie, z czego największym powodzeniem zdecydowanie cieszył się las: miało tam ponoć znaleźć się kilka wyjątkowo strasznych mar.

W sumie sam nie wiedział, dokąd powinien pójść. Do tego lasu właśnie? A może powinien przejść się do teatru, który stanowił centrum?

Tak, teatr to chyba dobry pomysł — pomyślał.

Skierował tam kroki i przeszedł kilka metrów, aż zatrzymał się gwałtownie. Wydawało mu się, że kilka osób spojrzało na niego z ukosa, ale się tym nie przejął.

Właśnie sobie o czymś przypomniał. Czy na pewno wziął ze sobą naszyjnik? Spojrzał w dół, na swoją pierś, lecz nic nie zobaczył. Pomacał jeszcze miejsce, gdzie powinien być, by potwierdzić swoje najgorsze przypuszczenia.

Zostawił naszyjnik w domku Afrodyty! A co jeśli ktoś go zobaczy i jeszcze wykryje obecność Fictilisa w tej cegle? Na samą tę myśl zrobiło mu się gorąco. Nikt nie miał prawa wiedzieć o nim i o bogu cegieł. Nikt. A już zwłaszcza dzieci Afrodyty.

Tak szybko, jak tylko mógł, odwrócił się i zaczął biec. Oby nikt się nie dobrał do naszyjnika! Pędził niczym wicher srogi, potrącając przypadkowych półbogów; nawet nie zatrzymał się, by ich przeprosić. Nagle ukazało mu się to miejsce, którego szukał: domek Afrodyty! Wparował do środka i zauważył, że jest sam. Wszystkie dzieci bogini miłości zdążyły się już zrobić na bóstwo...

Zajrzał na szafkę, gdzie pamiętał, iż odłożył naszyjnik. Była zawalona kosmetykami i biżuterią... Ale czy naszyjnik Jasona tam był? Chłopak przejrzał ją szybko wzrokiem, ale nic nie zobaczył.

— Aaaaa, nic tu nie znajdę! — Złapał się za głowę i zmierzwił włosy, które i tak były już poczochrane (w końcu z zombie, który miałby idealnie poukładane włosy, musiałoby być coś nie tak).

W akcie desperacji zrzucił z półki dosłownie wszystko. Usłyszał brzęk tłuczonego szkła, ale się tym nie przejął. Ale małej cegiełki na łańcuszku nadal nie było!

Serce zaczęło mu bić znacznie szybciej, a do tego nagle zrobiło mu się gorąco. Gdzie on może być?!

Wybiegł z domku, czując narastającą rozpacz. Nie, teraz już nic dobrego mu się nie przydarzy! Skoro zgubił naszyjnik, jedyny znak tego, że jego związek z Fictilisem nie był snem czy omamem, to już nic nie będzie dobrze!

Czy to czas, by wszystko zakończyć? — pomyślał, a w jego oczach pojawiły się łzy.

Nagle jednak odezwała się racjonalna część jego głowy:

— Nie możesz tego tak skończyć! Przemyśl to jeszcze.

— Ale ja nie chcę myśleć! I chcę przestać cierpieć! — powiedziało serce.

— Nie rób nic głupiego!

— AAAAA!

Ostatni krzyk wydarł się już z gardła Jasona. Zupełnie nie wiedział, co powinien robić! A może po prostu pobiec i zobaczyć, co przyniesie mu los?

Jak pomyślał, tak zrobił. Wieloletnie treningi sprawiły, że się nie zadyszał, ale łzy cały czas lecące mu z oczu nieco przesłaniały widok. Jednak po wyjątkowej ciemności, która w pewnym momencie go otoczyła, rozpoznał, że wszedł do lasu.

Ach, jaki cudowny chłód go owionął! Delikatny wiaterek musnął jego rozpalone policzki. Ale jednak nie przyniósł ukojenia jego cierpieniu! Mimo to chłopak zwolnił nieco: nawet jeśli był bliski samobójczej śmierci, nie chciał, by dokonała się ona przez przypadkowe, bardzo bolesne bliskie spotkanie trzeciego stopnia z drzewem.

Przedzierając się przez krzaczory i inne większe rośliny, rozmyślał głęboko, co powinien zrobić. Czy naprawdę utrata jednego naszyjnika jest warta całej tej rozpaczy? Ale ten naszyjnik był jednak dla niego ważny: w końcu dostał go od swego ukochanego boga cegieł... Choć, jeśli by się zastanowić, to nie była przecież jedyna cegła na świecie! Jest mnóstwo innych, przez które może porozumieć się z Fictilisem.

Uspokoiwszy się nieco, otarł łzy, by lepiej widzieć. Odetchnął głęboko. Tak, znajdzie jakąś cegłę i zrobi sobie z niej nowy naszyjnik! Co prawda nie będzie to ten, którego dotykały ręce Fictilisa, ale będzie mógł mieć go przy sobie.

Nagle w jego sercu pojawiło się nowe uczucie: nadzieja. Jeszcze wszystko będzie dobrze! Poczuł, że kąciki jego ust unoszą się ku górze. Pełen nowej energii pobiegł przed siebie, nie zważając na nic.

Gdy był już na jakiejś małej polance, nagle spowiły go kłęby dymu. Trochę się przeraził, ale szybko przypomniał sobie, że to przecież Halloween: straszne kłęby dymu nie były dziś niczym niezwykłym. Ale jednak utrudniały nieco widoczność.

Nagle w tych kłębach dymu ukazała się wysoka, umięśniona postać. Jason ujrzał niewyraźny, pomarańczowy zarys...

— Fictilis? — zdziwił się Jason.

Postać faktycznie wyglądała jak bóg cegieł. I... to chyba naprawdę był on!

— Fictilisie! Jak dobrze, że jesteś! — zawołał chłopak. — Ja... ja zgubiłem naszyjnik, który mi dałeś! Dlaczego to się stało, mogłem go jednak nie zostawiać w domku Afrodyty! Przepraszam! Więcej nie mógł powiedzieć. Chciał wykrzyczeć mu w twarz, że bardzo mu na nim zależy i jest dla niego najważniejszy, ale... ale jakoś nie mógł. Słowa uwięzły mu w gardle.

Chwilę milczenia przerwał głos przybysza.

— Jaki Fictilis?

Chwila, co? Czy ten ktoś pytał, kim jest Fictilis? Czyli to nie był on? O nie nie nie nie nie, zbłaźnił się przed jakimś przypadkowym obozowiczem! Chociaż... czy na pewno przypadkowym? Jason był pewien, że znał ten głos!

— Jason, dobrze się czujesz? Bo mówisz coś o jakimś naszyjniku... — odparł przybysz. — A przed domkiem Afrodyty leżał jakiś z cegłą, to twój?

Postać przybliżyła się. Przy okazji kłęby dymu opadły nieco i wtedy Jason ujrzał, z kim właściwie rozmawia. A rozmawiał z nikim innym jak z Percym Jacksonem, który nie wiedzieć czemu uznał, że przebranie się za dynię będzie niezwykle zabawne. A więc stąd ten pomarańcz! Chociaż jakaś ceglasta ta dynia — uznał syn Jupitera w myślach. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo przypominał cegłę, dyniasty Percy trzymał w ręce to, czego Jason szukał: długi naszyjnik z zawieszoną na nim cegłą.

— Tak! — Jason niemalże krzyknął. Podbiegł do naszyjnika i nie zważając na to, że Percy zapewne uzna go za dzikusa, wyrwał mu go z rąk. — Dzięki, dzięki, dzięki!

Odwrócił się, by uradowany odejść, jednak zatrzymał go głos syna Posejdona.

— Hej, na pewno jest wszystko w porządku? I kim jest ten Fictilis?

Jason stanął jak wryty, a na jego policzki wystąpiły rumieńce. Dobrze, że było na tyle ciemno, że Percy tego nie zobaczył. Odwrócił się powoli, zastanawiając się, co powiedzieć.

— E, to taki jeden mój znajomy... — odparł wymijająco.

— Chyba jest dla ciebie dosyć ważny — stwierdził na to Percy. — Ale dobra, chyba nie chcesz o tym gadać. — Odetchnął, a po tej krótkiej przerwie jeszcze się odezwał: — No nic, idę poszukać Ann, bo założyliśmy się, które z nas jako pierwsze wystraszy drugie. Jakbyś ją widział, to nie mów jej, że tu byłem. Cześć!

Machnął ręką na pożegnanie i odszedł w swoją stronę. Gdy Percy zniknął z jego widoku, Jason odniósł dziwne wrażenie, że mgła ponownie się podniosła. Ale chwila... Stawała się jeszcze gęstsza niż wcześniej! Jason poczuł przeraźliwy chłód. Wiatr narastał. Co się działo?

Nagle wszystko eksplodowało.

Jason prawie się wywrócił, ledwo utrzymał się na nogach. Czy powinien się bać? Rozum podpowiadał mu, że tak, ale w głębi serca jednak nie umiał się obawiać... Czuł, że to jest coś dobrego.

Gdy otworzył oczy, zorientował się, że odruchowo je zamknął. Zamrugał kilkakrotnie i ujrzał, że wśród opadającej mgły stoi postać. Tym razem był jednak pewien, że to nie jest Percy ani żaden inny obozowicz chcący narobić mu stracha.

Postać wyprostowała się i przeciągnęła.

— Nienawidzę się teleportować w ten sposób — stwierdziła. A właściwie to stwierdził.

— Fictilis? — zapytał ponownie tego dnia Jason. Tym razem był pewien, że stoi przed nim nikt inny jak bóg cegieł.

— Bu! — zakrzyknął bóg.

— A! — Jason udał strach. Gdy tylko zobaczył Fictilisa, humor natychmiastowo mu wrócił.

— Zaiste jestem przerażającym bogiem, czyż nie? — Fictilis wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— No trochę narobiłeś mi stracha — przyznał chłopak. — A właściwie co tu robisz?

— Dostałem na Halloween wolne.

— Od kogo niby? Przecież dla nikogo nie pracujesz.

— Od samego siebie. — Gdy Jason spojrzał na niego spode łba, dodał szybko: — No co, nie mogę? Chcę być sam sobie panem! A uwierz, patronowanie wszystkim cegłom świata to męczące zadanie. A poza tym słyszałem, co mówiłeś. Bardzo martwiłeś się utratą naszyjnika...

Bóg cegieł podszedł bliżej. Spojrzał Jasonowi w oczy i położył dłonie na jego barkach.

— Przyznam, że mnie to ucieszyło. Że naprawdę ci na mnie zależy... Ale pamiętaj, że jeden naszyjnik nie jest wyznacznikiem tego, co między nami jest. To tylko symbol.

Jason poczuł, że nie umie się odezwać, dlatego tylko kiwnął głową. I dlaczego znowu zrobiło mu się gorąco?!

Fictilis przybliżył się i obdarzył Jasona krótkim pocałunkiem. Chłopak, wbrew dzikiej radości, którą poczuł w żołądku, jednocześnie rozczarował się nieco. Dlaczego dostał tylko takiego krótkiego całusa?

— Coś czuję, że mamy bardzo mnóstwo czasu — odezwał się bóg cegieł po dłuższej chwili, zupełnie jakby odczytał myśli Jasona. — To dopiero początek. Las Obozu Herosów jest dobrym miejscem, ale nie podczas imprezy halloweenowej.

— To co jest dobrym miejscem?

— Jedną z zalet tego, że nikt mnie nigdy nie odwiedza, jest to, że zawsze mam wolny pokój. Chodź!

Fictilis rozłożył ręce, przybierając otwartą postawę. Jason instynktownie wiedział, co ma zrobić. Przytulił się do zimnego, lecz twardego i pewnego torsu Fictilisa. Po kilku sekundach poczuł, że jego stopy odrywają się od ziemi.

Wiedział, że to będzie najlepsze Halloween w jego życiu.

~~~~

A oto i ostatni z one-shotów o Brasonie! Być może kiedyś jeszcze napiszę coś z nimi, ale nie gwarantuję. OS oryginalnie opublikowany 30 października 2020 roku.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top