rozdział XIII.
CHOLERNY TOJAD. Taka była pierwsza bardziej świadoma myśl Astrid, gdy po nie wiadomo jak długim czasie wybudziła się z głębokiego snu. Szeroko otworzyła oczy i zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Wzdrygnęła się przy tym całym ciałem, ale na więcej odruchów nie pozwalała jej zbyt ciasna przestrzeń, w której się znajdowała. Szatynka jęknęła z bólu, jaki gwałtownie odczuła na niemal całej powierzchni ciała i zmarszczyła czoło. Przede wszystkim czuła się też nieco zagubiona, bo jej umysł wciąż był lekko przyćmiony, a ona ostatnie wydarzenia pamiętała jak przez mgłę. Wokół panowały egipskie ciemności, a pod plecami czuła twarde podłoże. Podniosła ręce w górę i natknęła się palcami na drewniane wieko, którego nie była w stanie podnieść. Ze złością uderzyła w nie z otwartych dłoni, ale jak można się było domyśleć to działanie okazało się zupełnie bezskuteczne.
- Pomocy! Czy ktoś mnie słyszy? Pomocy! - wrzasnęła i znów uderzyła z całej siły w drewniane wieko. Po omacku zaczęła badać każdy skrawek tego, w czym się znajdowała i z niemałym przestrachem doszła do wniosku, że leży w czymś, co niefortunnie skojarzyło jej się z drewnianą trumną. Momentalnie oblał ją zimny pot. Z całych sił naparła rękoma o wieko, ponownie próbując je podnieść i zaczęła uważnie nasłuchiwać, chcąc wychwycić choćby najmniejszy dźwięk, który stanowiłby podpowiedź co do miejsca, w którym tkwiła. Jak szum morza albo wiatraków, albo nawet czyjeś kroki.
Przez dłuższą chwilę nie słyszała jednak nic.
Powoli zaczęło się jej przypominać w jaki sposób się znalazła w tej sytuacji. Ostatnie, co pamiętała to maleńka strzałka przecinająca powietrze. Pamiętała, że Isaac ciężko opadł na podłogę a jej samej zaczęło kręcić się w głowie i... I w zasadzie tyle zdołała sobie przypomnieć. Później obraz się zamazał a teraz pochłaniała ją przerażająca ciemność i jedyny dźwięk jaki do niej docierał to głośne bicie jej własnego serca. Nie miała pojęcia, jak długo znajduje się w trumnie i co gorsze nie miała pojęcia czy przez cały czas faktycznie w niej była, czy raczej... działo się z nią coś jeszcze. I świadomość tego, że przez Bóg wie ile czasu nie miała żadnej kontroli nad swoim ciałem dobijała ją.
Bała się i nie miało sensu oszukiwanie się w tej kwestii. Zupełnie nie wiedziała jak może się wydostać ze skrzyni czy cokolwiek to było. Nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji a teraz czuła się żałośnie bezradna. Jak mogła kiedykolwiek twierdzić, że doskonale sobie radzi sama skoro wystarczyło niecałe pięć minut w zamknięciu, by stwierdzić, że nie uda jej się nigdy stąd wydostać? Przeszedł ją dreszcz i z przerażeniem stwierdziła, że Johanna miała rację, mówiąc, że tak naprawdę nie wie, co musiał znosić Liama. Astrid daleko było do doświadczeń Dunbara i właśnie zdała sobie z tego sprawę.
Zamknęła oczy i zaczęła powoli odliczać do dziesięciu w celu uspokojenia się i oczyszczenia umysłu. Uparcie powtarzała sobie w myślach, by się skupić i nie denerwować, bo tylko w ten sposób będzie w stanie coś wymyślić. Ale prawda była taka, że dopóki wieko nieco nie poluzuje, Astrid nie miała szans na wyjście z tego pudła. Gorączkowo zaczęła się zastanawiać ile minęło czasu od ich porwania. Czy ktoś zorientował się, że ona i Isaac zostali uprowadzeni? Czy Leslie wszczęła już poszukiwania jej osoby? Czy Kenny mimo ich kłótni również próbował w jakiś sposób do niej dotrzeć? Czy Argent odnalazł Marcy i Liama? Czy Isaac wciąż jeszcze żył?
Na to ostatnie pytanie nie chciała znać odpowiedzi i na samą myśl po prostu ją zmroziło. Przekonała siebie, że Lahey musiał żyć, bo jaki cel byłby w porywaniu ich i natychmiastowym uśmiercaniu? Liczyła poniekąd, że chłopak miał nieco więcej szczęścia i być może to on ją uwolni. I od razu skarciła się w myślach za poleganie na innych - ale chyba tak już było u niej przez całe życie. Po zdiagnozowaniu u niej choroby, Astrid musiała polegać na rodzicach, którzy pilnowali, by nic nie miało negatywnego odbicia na jej zdrowiu, wprowadzili w jej życie sporo zasad i reguł, do których ona chcąc lub nie musiała się stosować. Z czasem zaczęła polegać na Kennym niemal w każdej sprawie, począwszy od edukacji a kończąc na zwykłym poprawieniu jej humoru. Gdy jej życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, Astrid w sprawach swoich nowych zdolności polegała na McCallu i poniekąd Dereku, a gdy ta dwójka zniknęła, dziewczyna odnalazła szybko oparcie w postaci watahy Satomi, Argenta i mamy Scotta. W obecnym położeniu natomiast czuła się zdana całkowicie na Isaaca.
Obiecała sobie, że jeśli tylko uda jej się wydostać, zadba o to, by być lepszym wilkołakiem. Była już całkiem dobrą uczennicą, świetną przyjaciółką dla Leslie, może trochę gorszą dla Kenny'ego w ostatnim czasie, była w miarę rzetelną pracownicą..., ale wilkołakiem to była całkiem do niczego.
Usłyszała odgłos skrzypiących drzwi i biorąc to za znak, powtórnie zaczęła krzyczeć i uderzać piąstkami w wieko. Zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli tym kimś, kto wszedł do domniemanego pomieszczenia jest porywacz to w tej chwili prawdopodobnie tylko pogarsza swoją sytuację, ale z drugiej strony naprawdę bardziej odpowiadała jej konfrontacja twarzą w twarz z napastnikiem niż tkwienie w tej trumnie. I ku jej niemałeu zaskoczeniu ktoś podważył wieko drewnianego pudła a następnie podniósł je w górę. Jaskrawe światło oślepiło dziewczynę i zanim Astrid zdążyła jakkolwiek zaatakować, ogromne dłonie muskularnego faceta zacisnęły się na jej szczupłych ramionach i wyciągnęły jej wierzgającą postać z trumny.
Walka z oprawcą okazała się całkiem nieefektywna i jedyne, co zyskała Astrid to okropnie wyglądające podbite oko. Po szarpaninie, próbie wyrwania się, krzykach i spluwaniu na olbrzymiego, wytatuowanego mężczyznę, Astrid została usadowiona na krześle w niewielkiej piwnicy. Natychmiast wyczuła, że jest wilkołakiem jak ona. Mężczyzna nawet nie maskował się ze swoim zapachem. Wciąż jednak nie wiedziała, gdzie się znajduje, ale w pomieszczeniu śmierdziało wilgocią a wybite prostokątne okno zasłonięte było grubymi kratami. Wokół ustawionych dwóch krzeseł na środku pomieszczenia, panował bałagan i wszędzie walały się puste kartony. Nie rozpoznawała tego miejsca, ale miała nadzieję, iż wciąż znajdują się w Beacon Hills.
Najważniejszym punktem tego wszystkiego było dla niej zobaczenie Isaaca. Chłopak siedział przykuty do krzesła łańcuchami ze zwieszoną głową, pustym spojrzeniem i bladą twarzą, przez co Astrid autentycznie zaczęła się martwić, iż zrobili mu pranie mózgu. Miał na sobie nadal koszulkę, w której spał tylko rozdartą, a rany na jego torsie nie wyglądały zbyt dobrze i Astrid z trudem powstrzymała się, by nie skrzywić się na widok głębokich rozcięć.
- Isaac! - zawołała z niewielką ulgą Astrid już nie zwracając uwagi na to, że umięśniony mężczyzna z brutalnością zatrzaskuje jej nadgarstki w klamry łańcuchów a następnie owija jej nogi czymś, co przypominało jej druty przewodzące prąd. I w istocie było to właśnie to. Zerknęła na szatyna siedzącego obok, ale widząc jego zszokowanie i zagubienie, zmarszczyła czoło. Przez chwile przyglądała mu się badawczo, a później skierowała wściekłe spojrzenie na rudowłosego dwudziestoparolatka, który chwilę wcześniej wraz z dwoma innymi dryblasami wszedł do pomieszczenia. - Co mu zrobiliście?! - wykrzyknęła w jego kierunku, lekko się szarpiąc.
- Jemu? Och, nie przejmuj się. Nic takiego. Po prostu nie przywykł do ciasnych przestrzeni - odparł kpiącym tonem rudy i z cichym prychnięciem usiadł okrakiem na krześle, które przesunął sobie spod ściany i usadowił się dokładnie naprzeciw dziewczyny. Młodzieniec uśmiechnął się do niej fałszywie, na co ona z nienawiścią zmrużyła oczy. - Podobno masz na imię Astrid.
Cisza.
- Ja jestem Eric a to część mojego stada. Widzę, że dość blisko zapoznałaś się z Fredem. - Przy tych słowach wskazał ruchem głową w kierunku faceta, który przed momentem przywiązał ją silno do krzesła. Wymienili ze sobą porozumiewawcze uśmieszki.
- Czego od nas chcecie? - warknęła dziewczyna i znów zerknęła na wciąż zdezorientowanego Isaaca, który wpatrywał się w ziemię i mamrotał coś niezrozumiałego pod nosem. Kolejny argument na to, że Isaac postradał zmysły.
- Mam parę pytań. Odpowiecie na nie ładnie, wypuszczę was. Za każdą sarkastyczną, niejasną czy wymijającą odpowiedź jedno z was zostanie porażone prądem. Dlaczego jedno? By drugie miało swój moment na przejaw heroizmu i wyśpiewało wszystko jak leci. - Eric wstał i zaczął przechadzać się po niewielkiej przestrzeni. Skinął głową na swojego pomagiera stojącego do tej pory przy drzwiach, po czym zatrzymał się w miejscu, kierując spojrzenie w stronę Seaver, która dość usilnie próbowała sobie przypomnieć, gdzie wcześniej słyszała to imię.
- Gdzie jest Marcy?
Astrid zacisnęła mocno usta i zmrużyła oczy. Nie zamierzała mu odpowiadać - i to wcale nie dlatego, że nie miała pojęcia, gdzie obecnie znajdowała się dziewczyna. Niezależnie od tego kim był Eric, sam sposób więzienia ich dawał chyba jasno do zrozumienia, że młody mężczyzna nie ma wcale przyjaznych zamiarów wobec Marcy.
- Niczego się od nas nie dowiesz. - Na dźwięk chłodnego tonu, szatynka wzdrygnęła się i spojrzała na siedzącego obok Isaaca nieco zaskoczona. Nie spodziewała się, że chłopak dojdzie do siebie właśnie w tym momencie i postanowi przemówić. Dlatego szybko zaczerpnęła powietrza i ponownie swoje twarde spojrzenie skierowała na Erica.
- Zła odpowiedź - oznajmił z nonszalanckim wzruszeniem ramion rudowłosy i skinął głową na Freda. Widząc jego wyraz twarzy, Astrid przebiegł dreszcz. Spięła mocno mięśnie, licząc, że dzięki temu porażenie sprawi jej mniejszy ból. Pomyliła się. Kiedy prąd przebiegł przez jej ciało, Astrid z trudem powstrzymała się przed prośbą o szybką śmierć. Krzyknęła krótko, gdy została porażona przez Freda prądem. Zacisnęła mocno zęby i oczy, próbując policzyć choćby do pięciu w celu skupienia się na czymś innym niż ból.
- Eric, dość! Dość! - zawołał Isaac, szybko odzyskując rezon. Eric potrzymał ich jeszcze chwilę w tym stanie i dopiero jakoś po minucie machnął ręką na Freda, by ten zaprzestał. Astrid wzięła głęboki wdech i wydech, po czym przełknęła ślinę. Pot lał się po jej czole i klatce piersiowej, ale ona i tak starała się dumnie podnieść głowę i spojrzeć na Erica wyzywająco.
- Astrid - zaczął miękko Eric i odchrząknął, spoglądając na nią z nieodgadnionym błyskiem w oku. - Gdzie jest Marcy?
- Nie wiem! - warknęła w odpowiedzi Astrid, starała się, by jej głos zabrzmiał ostro i stanowczo. Najzabawniejsze albo może najbardziej dramatyczne w tej sytuacji było to, że naprawdę nie wiedziała.
Eric zacmokał ze zniecierpliwieniem i potarł ze znużeniem palcami po skroniach.
- Naprawdę nie mam pojęcia, co wam to daje, że kłamiecie - mruknął z irytacją Eric i tylko wywrócił oczyma. - Słuchaj, Astrid. Myślisz, że jesteś taka twarda? Silniejsi od ciebie się łamali. Może i masz śliczną buźkę, ale to nie powstrzyma mnie przed zrobieniem ci krzywdy jeśli będę musiał. Zależy ci w ogóle na nich? Na nim? - Wskazał głową na Isaaca i zaśmiał się drwiąco. - Niby czemu by miało?
Eric pstryknął palcami i wtedy Fred ponownie poraził prądem Astrid.
- Przestań! Poraź mnie a nie ją! - krzyknął Isaac, patrząc jak dziewczyna ponownie zrywa się pod wpływem prądu.
- Odpowiedz na moje pytanie, a ją wypuszczę. Wiesz, że jestem słowny, Lahey - powiedział z niedbałym wzruszeniem ramion Eric i ponownie usiadł na krześle. Tymczasem Fred zmniejszył moc i Astrid znów odetchnęła z ulgą, tym razem dysząc ciężko i spuszczając bezwładnie głowę, tak, że włosy zasłoniły jej twarz.
- Nie znajdziesz jej, okej? Po prostu nie jesteś w stanie.
- Moja cierpliwość się kończy. Fred, zabierz Astrid - wycedził przez zaciśnięte zęby rudzielec.
- NIE! - Ale uwięziony Isaac nie mógł nic zrobić, bo Fred według rozkazu wyswobodził Astrid z przepływów prądu i szarpiąc ją mocno, przeszedł z nią przed Isaaca i owinął dłonie wokół jej gardła, unosząc ją trochę nad ziemią.
- Isaac, jeśli mi nie powiesz w tej chwili, gdzie jest Marcy, Fred jednym ruchem skręci kark Astrid. Nawet nie włoży w to wiele wysiłku, wiesz? Chcesz mieć kogoś kolejnego na sumieniu? Naprawdę?
- Nie rób tego, Eric. Mówię prawdę. - Jęknął Isaac i Astrid ujrzała jak w jego oczach odbija się strach. Palce Freda zacisnęły się na jej gardle jeszcze mocniej a ona stęknęła. W tym momencie Eric z niezadowoleniem pokiwał głową, pstryknął palcami a wtedy Fred stopniowo zaczął ranić skórę Astrid swoimi wilczymi pazurami. Dziewczyna czuła przerażenie jeszcze większe niż wtedy, gdy tkwiła w trumnie. Chyba nawet trochę zatęskniła za tamtym pudłem.
- Nie znajdziesz jej, bo i my nie możemy jej znaleźć! Marcy została porwana!
- STOP!
Fred na ten rozkaz rzucił niedbale Astrid o posadzkę, na co ta jęknęła z bólem ledwo podnosząc się na łokciach i nabierając gwałtownie powietrza w płuca. Serce waliło jej jak młot, kiedy podniosła wzrok na Isaaca. Była w tak wielkim szoku przez to, co prawie się wydarzyło, że nie była w stanie podnieść się na równe nogi.
- Jak to porwana? - zapytał ze zdezorientowaniem Eric i wydawał się być tym faktem naprawdę poruszony.
- Myślałem, że to twoja sprawka, ale teraz widzę, że nie - warknął Isaac i spojrzał na Astrid, lustrując jej drobną postać wzrokiem i chyba upewniając się czy wszystko w porządku. Astrid nieco zakręciło się w głowie i na moment Isaac stał się jakiś niewyraźny. Jednak już po chwili odzyskała ostrość.
- CO?! JAK MOGŁEŚ NA TO POZWOLIĆ? - Eric zerwał się na równe nogi i podszedł do Isaaca o krok. W jego tonie Astrid wyczuła coś dziwnego, coś na kształt... troski?
- Tymczasowo nie było mnie w mieście! Zacierałem ślady...
- NO TO TROCHĘ, KURWA, ZA PÓŹNO, NIE SĄDZISZ? - Eric splunął ze złością na bok i zaczął wędrować po pomieszczeniu, nie omieszkując przy tym podejść do Astrid i spojrzeć na nią z pogardą. Pokiwał ponownie głową i chwytając mocno za jej szczupłe ramiona, podniósł ją w górę. A ona po prostu na to pozwoliła, będąc całkowicie bezsilna. Podchodząc z nią do krzesła, na którym wcześniej siedziała, Eric zwrócił się ponownie do Isaaca: - Czy ty wiesz, dlaczego tutaj w ogóle jesteśmy?! Mitchellowie dostali cynk! Ktoś widział ich córkę w Beacon Hills, bo wszystkie nieszczęścia znajdują się w Beacon Hills! Jechali tutaj! Podążyliśmy ich śladami, ale w połowie drogi nam zniknęli. Co jeśli to oni mają Marcy? Ten psychopata ją zabije i to ty będziesz miał jej krew na rękach!
- Nie musisz mi mówić...
- CHYBA JEDNAK MUSZĘ! - wykrzyknął Eric i przy tym niedbale popchnął Astrid na krzesło, ale tym razem nikomu nie kazał jej przykuć łańcuchami ani związać. Prychnął wyraźnie rozgniewany. - Gdybyś jej nie uprowadził z Detroit, nic takiego by się nie wydarzyło, Lahey!
- Nie uprowadziłem jej! Kompletnie oszalałeś... ona się ciebie bała. Musiałem ją chronić.
- No, to zajebiście ją ochroniłeś. Nie ma co - odparł ironicznie Eric.
Astrid czuła się zagubiona podczas tej wymiany zdań. Nie wiedziała kiedy nagle z dramatycznej sytuacji, w której ich życie wisiało na włosku, Isaac i Eric przeszli do przepychanki słownej. Kompletnie niczego nie rozumiała. Dlatego milczała, wpatrując się niemal z niedowierzaniem w rudzielca i przykładając dłoń do rany na swoim gardle. Po jej palcach ciekła krew i powoli zaczęła kapać na posadzkę.
- Skąd wiedziałeś gdzie mnie szukać? - zapytał Isaac.
- Żartujesz? Na kilometr wyczułem twoje tchórzliwe dupsko - oznajmił ze wzruszeniem ramion Eric i zaśmiał się gardłowo, co sprawiło, że Astrid wzdrygnęła się mimowolnie.
Nastała chwila ciszy, po czym Eric wstał i podrapał się po karku przez chwilę wpatrując się w dziewczynę.
- Dobra, zrobimy tak - zaczął, zakładając ręce na torsie. Na jego twarzy pojawił się cierpki uśmiech. - Wypuścimy Astrid wolno. Ciebie uwolnimy i obiecuję, że przez najbliższe parę godzin nie zamknę cię w zamrażalce ani niczym ciasnym... Ale w zamian za wolność Astrid, ty i ja do upadłego będziemy szukać Marcy.
- Ale... - zaczęła Astrid, jednakże wyłapując gromiące ją spojrzenie Isaaca zamilkła. Zaczęło jej się kręcić w głowie od nadmiaru emocji i tego wszystkiego, co działo się wokół. W dodatku w jej głowie huczało od przesytu pytań i wątpliwości.
- Słoneczko... odstawimy cię w całości do domu, nie cieszysz się? Pożyczymy sobie Isaaca na jakiś czas a ty będziesz miała spokój. Jesteś rozsądną dziewczynką, prawda? Nie będziesz nam przeszkadzać ani nie wyślesz żadnej odsieczy? - zwrócił się do niej Eric i podszedł bliżej, by ująć w dłoń na moment jej szczękę.
- Ale... Nie... ja... - mamrotała Astrid, uprzednio wyrywając się spod dotyku rudzielca. Z niedowierzaniem spojrzała na Isaaca, szukając u niego jakiegokolwiek wyjaśnienia.
- Jest okej, Astrid - powiedział stanowczo Isaac, przerywając jej jąkanie się i dopiero wtedy dziewczyna na niego spojrzała i wyłapała jego twarde i konkretne spojrzenie, mówiące, że czas by odpuściła.
- Nic nie rozumiem - szepnęła w jego stronę, ale on tylko pokiwał głową.
- Zadzwonię do ciebie, gdy znajdę Marcy - powiedział nieco przyciszonym głosem, pochylając się do niej. - Na razie nie zawiadamiaj Argenta. Wracaj do domu i nie wychylaj się, dobra? Jeśli Scott przyjedzie na święto Dziękczynienia... powiedz mu, że wszystko w porządku.
- Ale nic nie jest w porządku!
- Lahey, nie chcę cię rozczarowywać, bo widzę, że jakiś sentymentalny się zrobiłeś, ale jest już po święcie Dziękczynienia - wtrącił Eric i spojrzał z niemałą pogardą na chłopaka, wywracając przy tym oczyma. - I nikt was chyba nie szukał. A jeśli szukali to jakoś marnie, bo... hah, cóż, nie jesteśmy w jakiejś wyszukanej kryjówce - dodał ze wzruszeniem ramion jak gdyby chciał dodać, że nie mieli czasu na zajmowanie się szukaniem super kryjówki.
- Ale Marcy...
- Znajdę ją. Nie musisz się tym przejmować więcej.
- CO?! Isaac, ale przecież... Jak mam się nie przejmować?! Co ty wygadujesz?!
- Drama - skomentował z irytacją Eric z ciężkim westchnieniem i nagle podniósł głowę, kierując swoje spojrzenie w stronę Freda. - Fred, wyprowadź ją stąd. Zawieź na mieszkanie. Ogłusz, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Astrid zerwała się na równe nogi, ale znów nie była wystarczająco szybka, bo w momencie podbiegł do niej nie tylko Fred, ale również Eric. Ten pierwszy złapał ją w pół i przewiesił sobie przez ramię, na co ona zaczęła okładać go pięściami, próbując się jakkolwiek wyswobodzić. Za nic nie podobał jej się ten plan. Nie chciała zostawiać Isaaca, bo w tym momencie była już bardziej niż pewna, że całkowicie postradał zmysły. Tym bardziej, że kompletnie nie rozumiała obrotu sprawy, którego była świadkiem.
Oczywiście, dotarło do niej, że Eric i Isaac znają się jeszcze z Detroit oraz to, że Eric to prawdopodobnie ten sam Eric, który był Alfą byłego stada Marcy. I zdecydowanie zrozumiała, że oboje pragną odnaleźć Marcy żywą i to za wszelką cenę, bez względu na okoliczności i konsekwencje. To, co jej się nie podobało to fakt, że została potraktowana jak worek ziemniaków i w dodatku odcięta od poszukiwań. Nic nie mogła jednak więcej zrobić, ponieważ kiedy nie dawała za wygraną prowadzona a raczej wleczona przez korytarz, Fred postanowił się z nią nie patyczkować ani chwili dłużej i po prostu ją bezceremonialnie ogłuszył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top