rozdział VII.
Mówi się, że czas leczy rany. Niby jak, ja się pytam? Czas nie jest lekarstwem na zranione serce. To, że aspiryna wyleczy kaca po mocno zakrapianej imprezie, nie oznacza, że zdoła wymazać wspomnienie uczuć, które towarzyszyły ci zaraz po przebudzeniu.
CZŁOWIEK NIE JEST W STANIE PRZYZWYCZAIĆ SIĘ DO UTRATY DRUGIEJ OSOBY. Dlaczego by miał? To nie tak, że w naszym kodzie genetycznym mamy zapisane, iż ból przychodzi i odchodzi. Na pewno nie jest tak jeśli chodzi o ten rodzaj bólu, który nie jest fizyczny. Johanna Gordon z pewnością mogła tym słowom poświadczyć, choćby dlatego, że straciła w swoim życiu zbyt wiele bliskich osób. Odejście każdej kolejnej osoby było niczym wbicie gwoździa do jej i tak kruchego serca. Kiedy Jo każdego ranka zmagała się z otworzeniem oczu, pierwsza jej myśl dotyczyła nienawiści do świata. Do losu. Do życia. I codziennie rano zastanawiała się czy jest sens w ogóle wstawać z łóżka i przeżywać kolejny męczący dzień. Wtedy docierały do niej głosy; śpiewającego w kuchni Patricka, przyrządzającego naleśniki oraz krzątającego się w pośpiechu po sąsiednim pokoju zaspanego Jaspera. Docierała do jej uszu audycja poranna, która każdego ranka włączała się dokładnie o szóstej trzydzieści pięć. I dlatego Johanna podnosiła się z łóżka i wykonywała serię powtarzających się czynności. Po nich podwoziła Jaspera do szkoły a później jechała do pracy. Czasem, ale to tylko czasem, nie odpalała samochodu o parę minut za długo jak gdyby czekała aż Mason wybiegnie spóźniony z domu i wskoczy na miejsce pasażera jak to miał w zwyczaju. Wciąż zdarzały się jej takie dni. Pewnych dziur, nawet z biegiem czasu, nie da się tak po prostu załatać i nikt nie powinien mieć o to do nikogo pretensji. Prawda? Johanna lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała, że nie wolno tłumić w sobie bólu i tęsknoty za drugim człowiekiem.
Za każdym razem kiedy Johanna otwierała drzwi kliniki weterynaryjnej w Beacon Hills, przypominała jej się rozmowa ze Scottem McCallem przeprowadzona podczas którejś z słonecznych przerw na szkolnym dziecińcu Beacon High School. Zabawne jak potoczyły się ich losy na przestrzeni tych paru lat. Zabawne, a raczej... ironiczne, że kiedyś Johanna zarzekała się, że po szkole średniej wyjedzie jak najdalej z tego miasteczka, znajdzie pracę jako weterynarz i zagnieździ się gdzieś na drugim końcu Stanów Zjednoczonych. Albo jeszcze lepiej – na drugim końcu świata. Pozostawi za sobą tą zapadłą dziurę, pozostawi Patricka i już nigdy więcej nie wróci do tego miejsca. Tymczasem to ona wciąż tkwiła w Beacon Hills, studiując weekendowo a Scott znajdował się daleko. Choć to on planował wówczas jak najszybszy powrót do rodzinnego miasteczka. Zabawne jak przewrotny może być los. Johanna była potrzebna Patrickowi na miejscu, nawet jeśli jej ojczym zarzekał się, że to nieprawda. I w ostatnim czasie okazało się, że była również potrzebna Liamowi. A jeśli chodzi o Scotta.. Cóż, cała rzecz tkwiła w tym, że od dobrych paru lat nikt nie potrzebował Scotta McCalla. A przynajmniej tak mogło się pozornie każdemu wydawać. Bo samo w sobie stwierdzenie, że nikt nie potrzebował Scotta McCalla było po prostu absurdalnym kłamstwem.
- Gordon. – Usłyszała za swoimi plecami czyjś zachrypnięty głos i aż odruchowo się spięła. - Nie mogę uwierzyć, że nie skojarzyłem, że o ciebie chodzi.
Johanna odwróciła się nerwowo. Jej oczy skierowały się na wysokiego, nieco zgarbionego chłopaka o chłopięcych loczkach, który uśmiechał się do niej nieco kpiąco, stojąc za wahadłowym przejściem z dłońmi wciśniętymi w kieszeni spodni. Nie rozpoznała go od razu i dlatego badawczo mu się przyglądała, próbując skojarzyć jego twarz. Dopiero po dobrej chwili w jej oczach można było dostrzec błysk zrozumienia. Isaac Lahey. Jego obecność wywarła na niej niemałe wrażenie, bowiem nie widziała go jeszcze od czasów licealnych.
- A ja nie mogę uwierzyć, że Jasper mówił prawdę – powiedziała miękko i nawet odłożyła uprzednio trzymane fiolki z lekarstwami na półkę i zbliżyła się o parę kroków w stronę wahadłowego przejścia. Na jej twarzy wystąpił delikatny uśmiech. Faktem było, że Jasper mimochodem wspomniał o tajemniczej uczennicy, z którą siedział na matematyce i na angielskim, a którą rzekomo do szkoły przyprowadzał niekiedy Isaac Lahey. Johanna jednak nie wierzyła bratu, który czasami zbytnio fantazjował i zdecydowanie miał zbyt bujną wyobraźnię. Wątpiła w to, by zapomniany już przez większość mieszkańców Isaac ponownie postawił swoją stopę w Beacon Hills. A jednak, jej brat miał rację. - Wróciłeś do miasteczka.
- Jasper? A tak... twój braciszek! – W odpowiedzi Johanna tylko skinęła głową potakująco. Milczała, bo nie do końca wiedziała co mogłaby mu na to jeszcze odpowiedzieć. Nie spodziewała się wizyty Isaaca. Właściwie, nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Isaac Lahey ją odwiedzi. Pamiętała go, pamiętała, że przez jakiś czas pomieszkiwał u McCallów po tym jak jego ojciec zginął w dość tajemniczych okolicznościach. Pamiętała, że Isaac był w to zamieszany. Pamiętała różne, przeróżne plotki na temat tego chłopaka. I pamiętała, że wyjechał nagle i choć ludzie wtedy rozpowiadali o nim okropne rzeczy, wkrótce zainteresowanie jego osobą po prostu zmalało. A o nim samym słuch przepadł. Tymczasem teraz stał przed nią. Cały i zdrowy. Może nawet jeszcze przystojniejszy niż kiedyś.
- Czyli teraz ty tutaj pracujesz... – zagadnął wyraźnie od niechcenia.
- Nie. Jestem tylko asystentką Deatona – odparła, kręcąc głową. Nadal studiowała i dopiero w przyszłości miała szansę na bycie wspólniczką Deatona. O ile nie zmienią się okoliczności. W tym momencie jednak bardziej niż jej przyszłość zastanawiało ją, co tutaj robi Isaac. I nawet wyglądała jakby chciała o coś spytać, ale w porę zrezygnowała poprzez zamknięcie ust, co z kolei dało pretekst Isaacowi do ponownego zagajenia nieco innego tematu.
- Znam tą kurtkę – oznajmił a jego wzrok zawędrował w kierunku wieszaków. Johanna nie musiała podążać za jego wzrokiem, by wiedzieć na co chłopak spogląda z tak błyszczącymi radosnym blaskiem oczyma. Na jednym z haczyków zawieszona była kurtka z ciemnego jeansu, wydająca się na pierwszy rzut oka nieco przybrudzona, z nalepką amerykańskiej flagi na ramieniu. Johanna westchnęła ciężko i nie spuszczając nieco wyzywającego wzroku z Isaaca, wypuściła z ust powietrze. – Słyszałem, że zaprzyjaźniłaś się z McCallem.
- Można tak powiedzieć – odparła z pewną rezerwą. Głos Isaaca był wcześniej wyprany z emocji, zatem nic dziwnego, że i ona odpowiadała z pewną dozą niepewności. – Co jeszcze słyszałeś?
- Że nadal nie masz chłopaka.
Brew Johanny zawędrowała do góry. Rozbroił ją swoją bezpośrednią odpowiedzią, która być może została wypowiedziana w celu rozładowania napięcia. I poskutkowało, bo Johanna momentalnie się rozluźniła. Parsknęła śmiechem, na co Isaac w odpowiedzi posłał jej tylko wymowny uśmieszek.
- Okej, oszczędźmy sobie tego – powiedział po chwili i skrzyżował ręce na torsie. - Wiesz o wilkołakach, prawda? I o innych... dziwnych rzeczach?
- Tak - odparła z ociąganiem dziewczyna, na co Isaac skinął głową jakby właśnie takiej odpowiedzi oczekiwał. Nie miała zamiaru go okłamywać. Wiedziała przecież, że i Lahey był wilkołakiem. I kimś naprawdę bliskim Scottowi.
- Tego się spodziewałem – powiedział z westchnieniem, podchodząc bliżej i kładąc dłoń na wahadłowych drzwiczkach. Przyjrzał się im podejrzliwie i przejechał dłonią po ich krawędzi jak gdyby sprawdzał czy nie są zakurzone. Johanna wiedziała jednak, że nie kurzu a górskiego popiołu szuka Isaac. Patrzyła z uwagą na jego dłonie i dopiero gdy znów usłyszała jego drwiący głos, przeniosła spojrzenie na jego twarz. – Scott, gdy tylko tracił dla kogoś głowę, natychmiast rozpowiadał o byciu wilkołakiem.
- To nie do końca prawda... Przymusiła go do tego pewna sytuacja – odparła wymijająco Johanna, zakładając ręce na piersi, co nadawało jej dokładnie taką samą wyzywającą postawę, jaką on wcześniej przyjął.
- Naprawdę? – zdziwił się sarkastycznie Isaac, spoglądając na dziewczynę bez większego przekonania. Johanna zawahała się, ale zanim zdążyła na to odpowiedzieć, spostrzegła jak Lahey się nieco spina i odruchowo odwraca w stronę wejścia do kliniki. Tym razem Johanna podążyła za jego wzrokiem, wyczekując.
Po chwili w drzwiach pojawił się chłopak znacznie niższy od Isaaca, ubrany w czarną koszulkę i jeansy, dzierżący w dłoniach plastikowe pudełko z pachnącym obiadem. Chłopak, gdy tylko przekroczył próg klinki, spojrzał podejrzliwie na Isaaca spod zmarszczonego czoła. Zdumienie odbiło się na jego twarzy tylko na krótki moment. Przystąpił parę kroków w przód i rzucił pytające spojrzenie w kierunku Johanny.
- Wszystko w porządku? – spytał i instynktownie się spiął.
- Masz małego bohatera? To urocze – stwierdził Isaac, posyłając Jo wymowny uśmieszek za co ta zgromiła go wzrokiem. Lahey parsknął śmiechem i ponownie zwrócił twarz w kierunku młodszego chłopaka.
- W porządku, Liam – oznajmiła Johanna łagodnym tonem i przekroczyła wreszcie wahadłowe drzwiczki, by odebrać od Dunbara lunch. Wyminęła przy tym Isaaca, niemal muskając jego tors, gdyż Isaac zamiast się przesunąć tylko sztywno się wyprostował. Kątem oka zauważyła, iż wypowiedzenie przez nią imienia chłopaka wzbudziło nieco ciekawość Isaaca.
- To ty jesteś Liam? Ha, sporo o tobie słyszałem. Głównie niedobrego, nie musisz pytać. Chyba nieźle podpadłeś Astrid – odezwał się ponownie Isaac, uważnie obserwując reakcję młodego. Spuszczenie wzroku przez Liama spowodowało dziwny triumf na twarzy Isaaca. Dopiero po chwili w pełni dotarły do Jo słowa Isaaca. Lahey wspomniał o Astrid a to oznaczało, że prawdopodobnie dziewczyna powiedziała mu o wszystkim, co ją spotkało. Być może nawet o wszystkim, co wydarzyło się podczas jego nieobecności.
- Każdy popełnia błędy – odezwała się Johanna, posyłając Isaacowi groźne wspomnienie.
- Jasne. Ja o tym wiem najlepiej.
- A kim ty jesteś, do cholery? – wtrącił, dotąd milczący Liam i momentalnie jego twarz przybrała gniewny wyraz.
- Isaac Lahey. – Przedstawił się sucho chłopak i spojrzał porozumiewawczo na Jo, szukając u niej poniekąd wyjaśnienia na niezadane pytanie. Ona tylko wzruszyła bezradnie ramionami, nie zamierzając się odzywać. Nie wiedziała, czego Isaac od niej oczekuje. Widocznie miał już swoją wersję zdarzeń i swoją utartą opinię o Dunbarze, ona nie musiała mu niczego w tej kwestii wyjaśniać.
- Widziałem cię – odezwał się ponownie Liam, tym razem nieco spokojniejszym i beznamiętnym tonem. Może nawet nieco zaskoczony. - W szpitalu. Przyszedłeś do Melissy.
- Swego czasu była moim opiekunem.
Wiadomość ta niewątpliwie zaskoczyła Liama, sądząc po jego minie. Chłopak spojrzał z powątpieniem na Johannę.
- Macie więcej wspólnego niż sądzisz – powiedziała po prostu Jo, nie patrząc na żadnego z nich. Właściwie słowa te mogły spokojnie być skierowane zarówno do Liama jak i Isaaca. Dziewczyna pokręciła głową i parsknęła pod nosem, uzmysławiając sobie nagle jak podobne problemy niegdyś mieli Isaac i Liam. Albo nadal mają. Podniosła swoje spojrzenie to na jednego, to na drugiego i przygryzła na krótką chwilę dolną wargę, zastanawiając się nad doborem słów. – Z tego, co wiem, Isaac, też byłeś Betą Scotta, prawda? To chyba najbardziej istotne podobieństwo.
- Myślałem, że jestem jego pierwszym Betą...
- Scott mnie nie przemienił – przerwał młodszemu chłopakowi Isaac i posłał mu wymowne spojrzenie. Liam natychmiast zamilkł i spojrzał na Isaaca uważnie. – Tylko Derek. Tak samo jak Scott nie został przemieniony przez Dereka tylko Petera, ale mimo to nigdy nie widziałem, by był wobec niego oddany. Bycie Betą... jak dla mnie to kwestia lojalności. Scott jest Prawdziwym Alfą, jemu ufałem i jego szanowałem, ale... nie miałem tego szczęścia co ty czy Astrid.
- Astrid? – zdziwił się Liam i spojrzał na Isaaca z lekkim zaniepokojeniem.
- Och, mieszka a apartamencie Dereka, wataha Satomi się nią opiekuje, ma dobry kontakt z Melissą i Argentem... Raczej nietrudno się domyśleć, że ona również jest Betą Scotta – wymruczał lekko zirytowany Isaac i wzruszył tylko ramionami.
- No widzisz... same plusy bycia częścią stada Scotta – odparł Liam nieco gorzkim tonem. Johanna spuściła wzrok. Wiedziała, dlaczego Liam taki jest, dlaczego taki się stał i dlaczego tak usilnie próbuje odeprzeć swoje prawdziwa ja. Rozumiała, ale nie popierała.
- Och, nie. – Oczy Isaaca błysnęły niebezpiecznie i przez krótki moment Johanna przestraszyła się, że koniec z uprzejmościami na ten dzień, ale to na szczęście nie był tego rodzaju błysk. To był błysk zrozumienia a po nim nastąpiły gorzkie słowa prawdy. - Nie o to chodzi, prawda? Słyszałem, że miałeś zastąpić Scotta w Beacon Hills, ale chyba się do tego nie nadajesz, co młody?
- Nie masz prawa tego mówić! – warknął Liam i zacisnął dłonie w pięści. Jego oczy błysnęły i samo to już zaalarmowało blondynkę. – Nic o mnie nie wiesz.
- Spokojnie – ostrzegła Johanna, odkładając pudełko z lunchem na blat. Przybliżyła się na powrót do chłopców. Wiedziała, że po śmierci Masona Liamowi wciąż zdarzają się problemy z opanowaniem gniewu. Wiedziała, że być może nigdy nie będzie w stanie w pełni się kontrolować. I wiedziała też, że Isaac przechodził przez to samo. Miała, więc w swojej (prawie swojej) klinice dwie tykające bomby. A sama... nie do końca umiała je bezpiecznie rozbroić. Dlatego wolała być ostrożna.
Podeszła do Liama i położyła mu dłoń na ramieniu. Jej palce zacisnęły się na jego skórze a ona sama starała się zmusić go spojrzeniem, by na nią chociażby zerknął. I dopiero, gdy to zrobił, dziewczyna zwróciła się do Lahey'a:
- Isaac, czego chcesz?
- Czego chcę? Przyszedłem tylko się przywitać, bo Melissa mówiła mi, że cię tutaj zastanę. Ale skoro już wpadłem na sławnego Liama to może załatwię od razu dwie rzeczy naraz? Potrzebuję pomocy... - Isaac zawahał się. – A raczej stada. Silnego i potężnego stada, które przyjmie moją Marcy.
- Co? – zapytał Liam i spojrzał to na Johannę, która miała podobnie zdziwiony wyraz twarzy, co on sam a to na Isaaca, który zdawał się być głęboko przekonany w to, co właśnie powiedział. – E, stary? Nie wiem czy zauważyłeś, ale nie mam stada. Na chwilę obecną... chyba jestem Omegą.
- Astrid też nie ma stada.
- Technicznie ma. Sam przed chwilą powiedziałeś, że wiesz, że Astrid przygarnęło stado Satomi. Pokojowo nastawione stado, które...
- Znam Satomi. Wiem jak działa jej stado. Nie umieszczę tam Marcy. Już wolę sam jej bronić.
- Przed czym? – wtrąciła nagle Johanna i spojrzała z niedowierzaniem na Isaaca. Z minuty na minuty coraz mniej rozumiała. Zresztą chyba nie tylko ona. – W jakim niebezpieczeństwie jest ta dziewczyna?
Cisza. Powietrze jakby stało się cięższe. Przez chwilę Isaac wpatrywał się tylko w przestrzeń poza oknem a dopiero po tych paru minutach spojrzał na blondynkę odważnie. Ale nawet wtedy jej nie odpowiedział na zadanie pytanie tylko rzucił w przestrzeń słowa, które niewątpliwie zdumiały Johannę.
- Nie bardzo wiem komu mogę tutaj zaufać.
- Na twoim miejscu – odezwał się w końcu Liam, przerywając tym samym ciszę i uniósł nieco brodę ku górze. – Zaufałbym Astrid.
- Zabawne. Mówisz, żebym zaufał dziewczynie, która pała do ciebie tak wielką nienawiścią, że niemal na samą myśl o tobie, zaczyna warczeć?
- Isaac – powiedziała ostrzegawczo blondynka i znów zgromiła go wzrokiem. Naprawdę obawiała się, że każde wspomnienie tej dziewczyny źle zadziała na Dunbara. I nawet nie mogła go za to winić.
- Jest okej, Johanna – oznajmił Liam i odwrócił spojrzenie od chłopaka. Na jego obliczu wymalowało się zakłopotanie i poczucie winy. – Nie bawię się już w to.
- Nie bawisz się już w co? – zapytał ze zmarszczeniem czoła Isaac. Johanna tylko przymknęła oczy, wiedząc, co zaraz nastąpi. Westchnęła, ale to nie był jeszcze koniec wypowiedzi Isaaca. - Myślisz, że przestajesz być wilkołakiem tylko dlatego, że ci się odechciało? Chyba cię rozczaruję. Tak się nie dzieje.
- Chciałeś chyba powiedzieć, że to raczej w Beacon Hills nic się nie dzieje – odparł ze wzruszeniem ramion Liam.
- Co nie oznacza, że tak na zawsze pozostanie.
- Do tego czasu może mnie już tutaj nie być.
Isaac nie odpowiedział od razu. Przerzucił swoje zdumienie spojrzenie na Johannę.
- Sporo mnie chyba ominęło.
- Sporo – przyznała blondynka i tylko wzruszyła ramionami w podobny sposób, co Liam. Nie do końca wiedziała, co Isaac miał przez to na myśli, ale wolała się nie zagłębiać. Prawdę mówiąc, ona nawet nie chciała uczestniczyć w tym konflikcie. Jakby nie patrząc wcale jej nie dotyczył. Była tylko zwykłym, szarym człowiekiem. Nawet nie znała Marcy. Ba! Ona nawet za dobrze nie znała Isaaca! A mimo to, nie wiedzieć czemu, znów przypadkowo zostawała wplątana w wydarzenia, w których nie powinna uczestniczyć. Tak jak ta rozmowa. Los okrutnie z niej kpił na każdym kroku skoro podtykał jej praktycznie pod nos problemy nadprzyrodzone. – Nie rozumiem Isaac do czego zmierzasz. Jasper mówił mi już o tej dziewczynie... Marcy? Jest wilkołakiem? Przemieniłeś ją i dlatego chcesz ją chronić?
- Jasper zdecydowanie nie powinien tak szpiegować Astrid – wtrącił Liam z zaskoczoną miną.
- Mówiłam mu... Ale on ją uwielbia. Nic nie poradzę – odpowiedziała szybko Johanna z dziwnym uśmieszkiem, który przemknął po jej łagodnym obliczu i ponownie zwróciła się do Isaaca, nie chcąc by ta dygresja na temat jej brata przerwała główny wątek rozmowy. - Dlaczego robisz wokół siebie i jej taką otoczkę? Oczekujesz czegoś a w zamian nie chcesz niczego wytłumaczyć.
- Co wiecie o próżni? – spytał znienacka Isaac. To był ułamek sekund, niby nieuchwytny, ale nie umknęło to przed uważnym spojrzeniem Isaaca. Johanna w jednej chwili cała się spięła a przez jej oczy przebiegł dziwny, bliżej nieokreślony błysk. Dziewczyna posłała porozumiewawcze spojrzenie Liamowi. Serce zabiło jej szybciej i momentalnie jej się ścisnęło na samo wspomnienie, które tak mocno chciała z siebie wyprzeć. – O co chodzi? – spytał po dłuższej chwili milczenia Isaac i zmarszczył czoło. – Powiedz – zwrócił się z naciskiem i stanowczo w kierunku Johanny, co dziewczyna dostrzegła dopiero, gdy podniosła na niego swoje oczy.
- Kira była w próżni – odezwał się zamiast tego Liam i posłał Isaacowi nieprzyjemne spojrzenie. Niepewnie zerknął na Johannę i przestąpił z nogi na nogę. Blondynka skinęła głową, dając mu tym samym znak, że może powiedzieć to, czego ona nie jest w tej chwili w stanie z siebie wydusić. I za tą szybką reakcję była chłopakowi naprawdę wdzięczna. – I Josh był w próżni.
- Josh? – powtórzył ze zdziwieniem i kompletnym niezrozumieniem Lahey a Johannę aż zmroziło na samą myśl, że Isaac nie wie o kim jest mowa.
- Diaz – dodała Johanna i spojrzała prosto w oczy Isaaca. I dopiero wtedy w jego oczach dostrzegła cień zrozumienia. Widocznie zapomniał z jakiego powodu w ogóle Johanna pojawiła się w Beacon Hills, i że jej matka wyszła za Patricka Diaza. W sumie to nie była nawet wina Isaaca, on nawet pewnie nie znał Josha. – Kira wróciła, ale w kiepskim stanie. Ona...
- Wiem, Astrid mi opowiadała – przerwał jej Isaac i tylko machnął niedbale dłonią. Dziewczyna wyczuwała to jego czujne spojrzenie zawieszone na jej osobie, jak gdyby rozważał czy powinien zadać pytanie, które błądziło po jego głowie. Jego oblicze nieco złagodniało, gdy odchrząknął i zwrócił się do niej ponownie: – A co z... Joshem?
- Nie wrócił – powiedziała oschle Johanna i tylko zmrużyła nieprzyjemnie oczy, patrząc na Isaaca jak gdyby ten świadomie chciał ją skrzywdzić. Wiedziała, że nie chciał. Ale każde wspomnienie o Joshu czy Masonie wciąż było świeże. Zbyt świeże, by to roztrząsać. I za każdym razem Johanna reagowała tak samo choć minęło już sporo czasu.
- Przykro mi – powiedział szczerze Isaac, na co Johanna tylko wzruszyła ramionami. Rzeczywiście wyczuła jego skruszony ton.
- Wszyscy kogoś tracimy. – Wypowiedziała to beznamiętnie, zaskakując nawet samą siebie. Na te słowa z kolei Isaac nieco się spiął jakby właśnie Jo wymierzyła mu policzek. O parę sekund za późno blondynka uświadomiła sobie, skąd ta reakcja. Wbrew pozorom wcale nie palnęła tego, by wymierzyć w niego tą ostrą prawdę o stracie. I nie chodziło jej w tych słowach o Allison. Chodziło jej o ogół. Nie chciała z tego robić niczego personalnego. Nie zdążył podjąć tematu, bo Johanna w przypływie impulsu postanowiła go zmienić. – Dlaczego spytałeś o próżnię?
- Cóż... Mniej więcej właśnie to grozi Marcy jeśli jej skutecznie nie ukryję. To albo śmierć.
- Jak to?
- Powiedzmy, że kogoś wkurzyłem – oznajmił wymijająco Isaac i wywrócił oczyma. Po czym skierował wzrok ku Liamowi. – Polowali kiedyś na ciebie łowcy? Bo ja znałem Argenta zanim jeszcze stał się taki potulny. Polowało na ciebie cokolwiek?
- Nawet sobie nie wyobrażasz co tutaj się działo... - zaczął ostro Liam, ale niedane było mu skończyć.
- A wyobrażasz sobie łowców-wilkołaków? Tropicieli? Czarowników? – spytał Isaac, nie zrażając się zupełnie tonem młodszego kolegi. Johanna z każdym jego kolejnym słowem robiła coraz większe oczy. Cóż, zdecydowanie ona o niczym podobnym nie słyszała a powiedzmy, że miała jakieś tam doświadczenie w ich świecie, prawda? – To nawet nie przypomina stada Alf. To coś znacznie gorszego. Nie masz nawet szans uciec, nie jeśli jesteś naznaczony.
- Naznaczony? – powtórzyli ze zdziwieniem, równocześnie, Johanna i Liam, ale Isaac tylko pokręcił przecząco głową.
- Czyli jednak jest coś, o czym nie słyszeliście – mruknął sarkastycznie Isaac. Pod tym sarkazmem słychać było jednak wyraźnie obawę i grozę.
- Wiesz co? Nieważne! Nie interesuje mnie to – zawołał nagle Liam i pokręcił głową jakby chciał odgonić niechciane myśli. – Muszę iść do pracy. – Johanna nie zamierzała go zatrzymywać, dlatego w milczeniu patrzyła jak chłopak odwraca się na pięcie i zmierza w kierunku drzwi. Nie miała prawa, by powiedzieć mu, by się zatrzymał i wysłuchał Isaaca. Jednak ze zdumieniem patrzyła jak głos Isaaca wbija Liama w ziemię i sprawia, że chłopak zatrzymuje się niczym spetryfikowany, w pół kroku.
- Kiedy oni nadejdą, zaczniesz się interesować.
Właściwie słowa te zmroziły obojga. Johanna poczuła jak na jej skórze występuje dreszcz.
- Skąd wiesz, że nadejdą? – zapytał Liam przez ramię. Próbował być spokojny, ale Jo doskonale wiedziała, że tylko się maskuje i tylko sprawia wrażenie opanowanego. Poznała go już na tyle, by wiedzieć, że słowa Isaaca wywarły na nim takie same wrażenie jak na niej. Zabrzmiały jak groźba, nawet jeśli nie to było intencją Isaaca. A jeśli nie jak groźba to jak złowroga wróżba a chyba oboje dobrze wiedzieli, że w tym miasteczku takowych nie wolno ignorować.
- Nie wiesz? Beacon Hills to magnes na kłopoty – odparował Isaac. Skinął głową w kierunku Johanny, ostatni raz zawiesił spojrzenie na kurtce wiszącej na wieszakach i wyminął Liama w drzwiach.
Johanna nie znała może Isaaca za dobrze. W końcu nigdy nie miała okazji go poznać. Właściwie nigdy nie mieli okazji dłużej porozmawiać, ale wiedziała, że ilekroć obok niego przechodziła wyczuwała ten dziwny rodzaj energii. I ilekroć spoglądała w jego oczy, dostrzegała szczerość. Może nie ten sam rodzaj szczerości co w oczach Scotta, bo bursztynowe oczy McCalla zawsze były ciepłe, pełne troski, szczerości i piękna. Tymczasem u Isaaca to była bezczelna szczerość, która go cechowała. I nie trzeba było być jego najlepszym przyjacielem, by o tym wiedzieć. Scott kiedyś jej opowiedział, że Isaac nie zwykł być pomocny, nie zwykł prosić o pomoc, nie zwykł być blisko z kimkolwiek ani nie zwykł ufać nieznajomym. Cóż, w tym momencie dwie z tych zasad właśnie zostały złamane. I to nie dla niego samego a dla Marcy, jak sam twierdził, prawda? Czyli jednak żadna z tych rzeczy nie definiowały Isaaca. Dotąd Johanna nigdy nie powiedziałaby, że Isaac Lahey kogokolwiek potrzebuje. Zwłaszcza, że sam przez te lata pobytu w Beacon Hills wyrobił sobie taką opinię. A tymczasem sprawy chyba miały się zupełnie inaczej.
Johanna spojrzała z uwagą na tkwiącego nadal w klinice Liama. Jak już wyżej zostało wspomniane, Johanna tak naprawdę nie znała Isaaca. Jednak uczucie potrzebowania drugiej osoby nie było jej obce. Każdy czasem kogoś potrzebuje. Tak jak ona potrzebowała Masona, by kompletnie się nie załamać po stracie matki, tak jak Patrick potrzebował jej po stracie Josha, a ona znów potrzebowała Masona i tak jak obecnie z Liamem potrzebowali się nawzajem, by kompletnie nie postradać zmysłów po tym jak stracili oboje głos rozsądku w postaci Masona. Zacisnęła mocno oczy i przeklęła się w myślach.
- No nie wierzę... - wymruczała do siebie pod nosem, co Liam i tak usłyszał. Chłopak posłał jej nieco zaskoczone spojrzenie, ale ona w odpowiedzi tylko pokręciła przecząco głową i nic nie mówiąc, wybiegła za Isaacem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top