rozdział I.
Przynajmniej raz w życiu spotkasz na swojej ścieżce taką osobę, która kompletnie powali cię na kolana swoim wdziękiem i czarującą osobowością. Albo swoją nieporadnością wzbudzi w tobie uczucia, których do tej pory nie znałeś . Możliwe, że zaleje cię krew, ale to tylko w skrajnych przypadkach. Tak czy inaczej, kiedy już pozwolisz takiej osobie na stałe zakotwiczyć się w swoim życiu to bardziej niż pewne, że będziesz cierpieć kiedy nagle odejdzie.
TO BYŁ BŁĄD. I chociaż za każdym razem, gdy Isaac spoglądał we wstecznym lusterku na postać drobnej, ciemnowłosej dziewczyny śpiącej na tylnich siedzeniach i powtarzał sobie, że to wcale nie był błąd to jednak fakty przedstawiały się jednoznacznie. Oto on, Isaac Lahey, porwał – bo inaczej tego nazwać bynajmniej nie można, nastolatkę aka maskotkę potężnej watahy z Detroit i przywiózł ją do miasteczka, które kiedyś zwykł nazywać własnym domem. Beacon Hills było azylem dla osób takich jak on. Zwłaszcza dla takich jak on. Isaac w końcu po tylu latach wędrówki zrozumiał, że najbezpieczniejszy miejscem, w którym mógłby się schronić wraz z tą dziewczyną było Beacon Hills. A nie dało się ukryć, że schronienia faktycznie potrzebował w tej chwili najbardziej. Czuł się trochę jak zbieg. Dobrze jednak wiedział, że nie miał innego wyjścia i postąpił słusznie. Po raz pierwszy od wielu, wielu miesięcy postąpił dobrze.
Obejrzał się przez ramię w chwili, gdy usłyszał ciche mruknięcie dochodzące zza jego pleców. Widząc, że przykryta granatową, grubą bluzą, dziewczyna wciąż śpi snem kamiennym, uśmiechnął się pod nosem i ponownie skierował spojrzenie na jezdnię przed sobą. Z ulgą stwierdził również, że te z pozoru groźnie wyglądające rany na jej twarzy i szyi zaczęły się goić podczas podróży. Początkowo był trochę przestraszony, martwił się, że pamiątka po Alfie byłego stada dziewczyny, pozostanie jej na znacznie dłużej. Na szczęście, pomylił się.
Padało. Od paru dobrych godzin rzęsisty deszcz wielkimi kroplami z towarzyszącym mu gradem, uderzał o szybę jego czarnej hondy. To również było trochę niepokojące, bo szczerze mówiąc Isaac nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej do Beacon Hills zawitała aż tak potężna ulewa.
Dlaczego wrócił do Beacon Hills? Do tego miejsca, w którym nigdy nic nie szło po myśli tych dobrych? Do tego miejsca, z którym wiązało się tak wiele przykrych i bolesnych wspomnień? Do miejsca, w którym tak wiele bliskich mu osób straciło życie... Na samo wspomnienie Ericii, Boyda i przede wszystkim Allison poczuł nieprzyjemny ucisk w sercu, którego tak usilnie starał się wyzbyć przez te wszystkie miesiące przebywania poza jego... domem. Na krótki moment przed oczyma pojawił mu się mglisty obraz upadającej bezwładnie Allison. Isaac zahamował gwałtowanie i na chwilę przystanął na pustej mokrej drodze. Oparł głowę o kierownicę i wziął parę głębokich oddechów, odpychając od siebie wszystkie wspomnienia, które sprawiały mu tak wielki ból. Beacon Hills było przeklęte. Nikt poza nim nie wiedział tego lepiej. Jednak pomimo całej swojej nienawiści do tego miejsca, postanowił wrócić. Powód był jeden. I był całkiem oczywisty. Nikt przecież chyba nie wierzył, że Isaac naprawdę utożsamiał Beacon Hills z azylem i na tym tylko i wyłącznie bazował. Ależ nie. Wrócił z całkowicie innego powodu.
A powodem tym był Scott McCall.
- Mmm... Isaac? To już? To tutaj? – Cichy głos nieśmiało dochodzący zza jego pleców przywołał chłopaka do porządku. Isaac natychmiast się wyprostował i odwrócił głowę do podnoszącej się szatynki. Dziewczyna usiadła, podkulając nogi i przecierając zaspane oczy. Niepokój odbijał się na jej twarzy sprawiając, że jej łagodne rysy stawały się jakimś cudem poważniejsze.
- Tak, to tutaj. Witaj w Beacon Hills, Marcy. – Choć tego nie chciał, jego słowa zabrzmiały sarkastycznie. Ciemnowłosa dziewczyna zwana Marcy z trudem powstrzymała ziewnięcie i przycisnęła nos do szyby, jak gdyby szukała na zewnątrz czegoś zachwycającego. Długo przyglądała się ciemnościom otulającym miasteczko, ale ostatecznie zwróciła swoje na powrót łagodne oblicze w kierunku chłopaka.
- To twój dom? – spytała, odwracając się na moment i Isaac mógłby się założyć, że zrobiła to celowo, by ukryć przygnębienie, które towarzyszyło jej od samego Detroit.
- Od teraz to NASZ dom – oznajmił Isaac i zaczekał aż dziewczyna ponownie na niego spojrzy swoim typowym dla niej smutnym spojrzeniem godnym labradora. Dopiero wtedy lekko się do niej uśmiechnął, jakby chcąc dodać jej tym delikatnym uśmiech trochę otuchy.
Wzdychając pod nosem, zwolnił nogę z hamulca. Była druga nad ranem i pomimo tego, że naprawdę pragnął zobaczyć się ze Scottem i Melissą, postanowił poczekać z odwiedzinami do rana. Drugą, przystępną opcją na schronienie był loft Dereka. Co prawda Isaac nie spodziewał się spotkać tam swojego byłego Alfy. Tym bardziej, że jakiś czas temu doszły go pogłoski, że Derek i Braeden nieustannie się przemieszczają i nigdzie nie zagrzewają miejsca na dłużej. Nie sądził jednak, by dostanie się do mieszkania Dereka było jakoś szczególnie trudne i ta myśl tak właściwie zaważyła nad podjęciem końcowej decyzji. Poza tym było tam wystarczająco miejsca, by się rozgościć nawet na dłuższy czas. Jedynym problemem mógł być Peter Hale, wujek Dereka, ale Isaac łudził się, że może wreszcie ktoś raz a dobrze rozprawił się z wujaszkiem Peterem. Jasne, nie miał pewności czy aby na pewno mieszkanie stoi puste otworem, gotowe przyjąć ich dwójkę, ale warto było to sprawdzić.
Jak zakładał Isaac, włamanie się do mieszkania wcale nie było takie trudne. Zapasowy klucz był w tej samej szczelinie w ścianie, co przed laty. Wchodząc do loftu, Isaac starał się wychwycić jakiś znajomy zapach. Był ostrożny. Cały czas miał wystawioną w tył rękę na wysokości pasa, gotów w razie czego odepchnąć Marcy na bezpieczną odległość. Na wypadek gdyby coś było nie tak.
Chłopak rozejrzał się uważnie. Coś faktycznie było nie w porządku i najwyraźniej jego przeczucie go nie zawodziło. Poświata rzucana przez księżyc pozwalała na orientacyjne oględziny. Było znacznie więcej mebli, wnętrze wydawało się nieco cieplejsze i przyjemniejsze w porównaniu do tego, co zapamiętał Isaac. Wszystko było takie jakieś... jakby nad wizerunkiem pomieszczenia pracowała kobieta. Isaac wątpił jednak, by Braeden zabawiła się w perfekcyjną panią domu i przyłożyła rękę do jakichkolwiek zmian czy poprawek w tym mieszkaniu. Bez zastanowienia mógł powiedzieć, że akurat ona nie należała do tego typu kobiet. A to oznaczać mogło tylko jedno – stopa Dereka już od dłuższego czasu nie przestąpiła progu tego loftu.
Zanim Isaac zdążył się zorientować, zza drewnianego słupa wyskoczyła chuda dziewczyna. Zaskoczyła go. Nie miał pojęcia jak owa dziewczyna zdołała to zrobić, ale dopóki nie pojawiła się przed jego oczyma, Isaac mógłby wręcz przysiąc, że nikogo w obecnej chwili nie ma w mieszkaniu. Nie słyszał jej bicia serca ani oddechu. Nawet zapachu. W żaden sposób nie wyczuwał jej obecności. I to pozwoliło jej na nagłe wyłonienie się z półmroku. Isaac jednak był szybszy i zanim ta zdążyła zaatakować czy chociażby go drasnąć pazurami, on unieruchomił jej postawę, wykrzywiając jej rękę i trzymając ją w silnym uścisku na jej plecach. Chłopak zarejestrował pośpiesznie, że spłoszona Marcy odskoczyła tylko do tyłu, przyglądając się im z przestrachem widocznym w jej okrągłych oczach. Jego wzrok ponownie zwrócił się w stronę nieznanej mu dziewczyny. Boleśnie wykrzywiał jeszcze bardziej jej rękę z taką siłą, że aż ta zawyła.
- Przestań, przestań, przestań! Cholera, co ty wyrabiasz! – Krzyk wydobył się z ust dziewczyny i dopiero wtedy Isaac ją puścił. Co było trochę absurdalne i chyba nierozważne, zważając na fakt, że prawdopodobnie ona też zamierzała go zaatakować. Dziewczyna od razu od niego odskoczyła i natychmiast chwyciła się za rękę, którą do tej pory unieruchamiał jej chłopak.
Nagle światło się zaświeciło, a właściwie jak po chwili zauważył Isaac, to Marcy je włączyła, uprzednio odnajdując na ścianie przy drzwiach włącznik. Oczom Isaaca ukazała się chuda, z rozmierzwionymi i poskręcanymi brązowymi włosami dziewczyna o kwadratowej twarzy. Była tak szczupła, że Isaacowi wydawało się, że gdyby chwycił ją za ramię to złamałby jej wszystkie kości jednym uściskiem. Ubrana była w różową koszulę nocną z pszczółkami, sięgającą jej trochę ponad kolana. Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem. Zmarszczył czoło, przyglądając się jej bardzo uważnie. Nie rozpoznawał tej dziewczyny. Nie miał pojęcia kim była szatynka o dość specyficznej i w ogóle według niego niepociągającej urodzie, i co najważniejsze – nie odnajdywał żadnego racjonalnego wytłumaczenia, co ta dziewczyna mogła robić w mieszkaniu Dereka. Poza oczywistym faktem, że najwyraźniej tutaj nocowała. Zanim zdążył zadać jej jakiekolwiek pytanie, ona wytrzeszczyła na niego oczy i na moment otworzyła usta, ze zdziwieniem się w niego wpatrując.
- To ty... Wróciłeś – wymruczała najpierw i spojrzała na niego z niemałym niedowierzaniem. Jej wzrok pomknął ku Marcy, ale tylko na krótką chwilę, by potem znów przyjrzeć się uważnie Isaacowi. - Ty jesteś Isaac Lahey! – zawołała i potrząsnęła głową jakby nie mogąc w to uwierzyć. Wydała z siebie prychnięcie. Na jej czole pojawiło się wyraźne zmarszczenie. – Ale co ty... Co ty tutaj robisz?
- Co ja tutaj robię?! Co ty tutaj robisz?! Kim ty w ogóle jesteś? – zagrzmiał Isaac, wpatrując się w nią z jeszcze większym zdziwieniem niż przedtem, uświadamiając sobie, że sytuacja, w której się znalazł była co najmniej dziwna. Nagle dotarło do niego również, że ta nieznana mu dziewczyna wymówiła jego imię i nazwisko chociaż on jej nie kojarzył. - Zaraz... My się znamy? – zapytał z autentycznym szokiem i rozdrażnieniem słyszalnym w jego głosie. Ponownie zlustrował dziewczynę od stóp do głów. Była od niego młodsza, to na pewno. Nie mogła chodzić z nim do szkoły, bo wtedy kojarzyłby ją chociażby z widzenia. No dobrze, może w tym stwierdzeniu krył się jakiś kruczek, bo jednak Isaac za często do szkoły nie chodził, gdy stał się wilkołakiem, ale większość osób po prostu kojarzył. A jej jakoś nie. Nie przypominał sobie też, by była krewną Dereka, choć akurat w tej kwestii nie mógł być niczego pewien, więc gdyby powiedziała mu, że jest rodziną Hale'a to nieszczególnie by go to zdziwiło. Ba. Nawet w tym wypadku nabrałoby sensu i byłby skłonny w to uwierzyć!
- Tak – odparła szatynka, ale zaraz pośpiesznie sprostowała, mrugając przy tym szybko: – To znaczy nie. Ty mnie chyba nie znasz. Jestem Astrid Seaver. Mieszkałam naprzeciwko ciebie, kiedy jeszcze żył twój ojciec i zanim przeniosłeś się do McCallów.
Isaac spojrzał na nią jak na kompletną wariatkę. Nadal nie mógł sobie przypomnieć kim była choć nazwisko Seaver obiło mu się o uszy. Zmarszczył czoło i już miał powiedzieć jej, że to kłamstwo, bo nikt taki nie mieszkał w pobliżu jego starego domu, gdy nagle go olśniło.
Luke i Nora Seaverowie. Rzeczywiście mieszkali naprzeciwko. Isaac pamiętał, że Luke był mechanikiem samochodowym i miał swój warsztat na obrzeżach miasta. Kiedy Isaac był mały i nieustannie łapał gumę w oponie swojego roweru to właśnie Luke pomagał mu go naprawić. Isaac zawsze bał się zwrócić z prośbą do swojego ojca, za to pan Seaver był serdecznym i pomocnym gościem, z którym można było porozmawiać praktycznie o wszystkim. Natomiast Nora pracowała w cukierni i w Halloween zawsze chętnie przyjmowała dzieciaki i wrzucała do ich worków mnóstwo słodyczy. Tak, Isaac pamiętał Seaverów. I przypomniało mu się też, że mieli córkę. Córkę chorą na mukowiscydozę, która rzadko opuszczała szpital czy ich rodzinny dom.
Isaac wciągnął gwałtownie powietrze przez nos i ponownie, tym razem z błyskiem zrozumienia, spojrzał na Astrid. Przyjrzał jej się uważnie, doszukując się chociażby śladu tamtej dziewczyny. Dostrzegł jednak tylko w jej oczach cień zakłopotania, a następnie Astrid cofnęła się o krok i skrzyżowała ręce na piersi jakby w obronnym geście.
- Jesteś...
- Tak, jestem wilkołakiem zupełnie jak ty – przerwała mu ostro Astrid. Jej ton zmienił się gwałtownie a jej spojrzenie nieco pociemniało. Zupełnie jakby Astrid czytała w myślach i dokładnie wiedziała, że Isaac przed momentem myślał o jej chorobie. Jej wzrok po krótkiej chwili powędrował w kierunku stojącej nieśmiało pod ścianą Marcy. Momentalnie w jej oczach pojawiły się iskierki zaciekawienia. Astrid wskazała na nią ruchem głowy. – I tak jak ona.
- Nadal nie rozumiem co...
- Mieszkam tutaj, jeśli się jeszcze nie zorientowałeś.
- Ale twoi rodzice... - Wypowiadając te słowa, Isaac zauważył jak dziewczyna drgnęła, ale jej twarz pozostawała niewzruszona. Tylko, że już się zdradziła. Samo zresztą drgnięcie było wyraźnym sygnałem, że temat jej rodziców będzie jedną z cięższych i nieprzyjemniejszych kwestii.
- Moi rodzice nie żyją od paru lat. Zginęli w wypadku samochodowym. Teraz mieszkam tutaj z moją chrzestną matką. To trochę długa historia...
- Okej, nie interesuje mnie to tak w zasadzie – przerwał jej pośpiesznie chłopak, machając niedbale dłonią. Chociaż znał Seaverów i ewidentnie sprawa wypadku samochodowego, jak i tego dlaczego Astrid stała się wilkołakiem i obecnie znajduje się w mieszkaniu Dereka, była na pewno bardzo istotna to Isaac nie miał na to w tym momencie czasu. Z roztargnieniem przeczesał dłonią swoje włosy. - Szukałem tylko Dereka. Jeśli Marcy mogłaby tu zostać to ja w tym czasie poszedłbym do Scotta i...
- Właśnie o to chodzi, kolego! Scotta już nie ma.
- Że co?! – warknął Isaac, który już w zasadzie zdążył odejść na parę kroków zanim dotarły do niego słowa wypowiedziane przez dziewczynę. Odwrócił się gwałtownie i spostrzegł, że Astrid mimowolnie się wzdrygnęła. Odchrząknęła.
- Znaczy nie w tym sensie... On i pozostali... to znaczy Kira, Stiles i Lydia wyjechali. Został tylko Liam, ale... no tak, ty nawet nie znasz Liama. Co do reszty to nieco bardziej skomplikowana historia, ale...
- Jakiej reszty? – zapytał Isaac, kręcąc głową z niedowierzaniem. Nie ta „reszta" go jednak trapiła. Scott wyjechał. Jedyna osoba, która mogła mu pomóc, nie była obecna. Jak mógł być taki głupi i założyć, że nic przez te wszystkie lata się nie zmieniło? Że gdy pojawi się w Beacon Hills, Scott nadal tutaj będzie? Nawet przez myśl mu nie przeszło, że mogłoby być inaczej albo, że należy chociażby się skontaktować ze Scottem przed przyjazdem tutaj. Nie pomyślał o rzeczy tak oczywistej i zupełnie zapomniał, że inni w przeciwieństwie do niego potrafili ruszyć dalej ze swoim życiem. W żadnym wypadku nie spodziewał się stojącej przed nim nastoletniej dziewczyny, z którą nie miał nic wspólnego, a która wiedziała zdecydowanie zbyt dużo o sprawach watahy Scotta jak i o nim samym.
- Isaac... - Lahey nawet nie zauważył kiedy niska i ciemnowłosa nastolatka pojawiła się tuż obok niego i dotknęła delikatnie jego ramienia. Isaac spojrzał na nią uważnie i tylko ze zrozumieniem skinął głową. Pomiędzy nim i Marcy nawiązała się tak silna więź, że właściwie nie musiał jej o nic pytać. Doskonale rozumiał jej potrzeby i wiedział, czego w danej chwili jej potrzeba. Właściwie, można powiedzieć, że rozumieli się bez słów.
- Słuchaj, Astrid... mogłabyś nas przenocować tylko na jedną noc? To jest Marcy. Ona... chyba nie doszła jeszcze do siebie po tym jak opuściliśmy Detroit. Potrzebuje wypoczynku. Mogłabyś coś dla niej przygotować?
Brew Astrid podniosła się w geście zaskoczenia, gdy Isaac wspomniał o mieście, które pozostawili za sobą. I choć widać było po niej, że chciałaby o coś zapytać, dziewczyna tylko uśmiechnęła się ciepło do Marcy. - Oczywiście – odparła niemal natychmiast. – Chodź ze mną.
Astrid zaprowadziła Marcy po krętych schodach na piętro. Tam spędziła kwadrans przygotowując dla dziewczyny posłanie, po czym zeszła z powrotem do salonu, zawiązując sznureczek w pasie fioletowego szlafroka, który narzuciła na siebie w pośpiechu, schodząc po schodach. W tym czasie Isaac mógł na spokojnie przyjrzeć się wszystkim tym zaprowadzonym zamianom w mieszkaniu należącym kiedyś do Dereka. Isaac nie pamiętał czy wcześniej podłogę pokrywały panele czy tandetna sklejka, ale na chwilę obecną znajdowały się tam panele o kolorze chłodnego orzecha. Pod samą ścianą, przy której znajdowały się skrzypiące schody, ułożono telewizor i półki wypełnione różnymi osobistymi drobiazgami. Począwszy od porcelanowych wazoników i słoników a skończywszy na książkach i ramkach ze zdjęciami. Kanapa wciąż ta sama – skórzana w kolorze ciemnozielonym, została odwrócona w kierunku telewizora, przed nią ustawiono niski stoliczek. Jedna z bocznych ścian została zamurowana i przy niej została utworzona kuchnia z wyspą, wyposażona w stare, dębowe meble. Dwuosobowe łoże mieściło się naprzeciwko krętych schodów tuż przy strzelistym oknie, pościel w nim była rozkopana i Isaac domyślił się, że to właśnie tutaj spała Astrid zanim on tak bezceremonialnie wtargnął do loftu.
Akurat zaglądał do lodówki w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, gdy usłyszał kroki schodzącej po schodach Astrid. Odwrócił się w jej stronę, gdy zsunęła się z ostatniego stopnia i zmierzyła go dość nieprzychylnym spojrzeniem, widząc jak myszkuje w jej lodówce. Isaac niezbyt się tym przejął.
- Pewnie... czuj się jak u siebie w domu – zakpiła dziewczyna i usiadła na wysokim krześle, wspierając się łokciami na kremowo-białym blacie wysepki.
- Ten dom należy do Dereka, wiec w zasadzie tak, czuję się jak u siebie w domu – oznajmił Isaac, wywracając oczyma, ale ostatecznie niczego nie zwędził z lodówki tylko ją zamknął i usiadł naprzeciw dziewczyny. Popatrzył na nią przeciągle, wwiercając w nią swoje wymowne i ponaglające zarazem spojrzenie. Kiedy ona wciąż milczała, Isaac tylko ze zrezygnowaniem ciężko westchnął. Chciał zadać odpowiednie pytanie, by nakłonić ją do mówienia, ale zamiast zapytać o czym wcześniej mówiła, zamiast zażądać wyjaśnienia tego, co się wydarzyło w ostatnich latach, on wypowiedział tylko to, co pierwsze przemknęło mu przez myśl:
- Już nie jesteś chora.
Astrid najwyraźniej się tego nie spodziewała. Drgnęła gwałtownie. Prawdę mówiąc, on też zupełnie się nie spodziewał, że te słowa tak swobodnie wypłyną z jego ust. Dziewczyna otuliła się ramionami i na krótką chwilę spuściła wzrok. To był w zasadzie tylko moment a zaraz po nim Astrid dumnie uniosła brodę i spojrzała na niego przenikliwie. Widział w jej oczach upór i zaciętość. Skłamałby jeśli powiedziałby, że to go nie dziwiło.
- Jestem wilkołakiem. Chyba wiesz jak to działa.
- Jak to wytłumaczyłaś?
- Cóż, zarówno Melissa McCall jak i doktor Dunbar wiedzą o wszystkim, co dzieje się w miasteczku, więc nie musiałam im niczego tłumaczyć...
- A w domu?
- Nie doczekali tego – oznajmiła dziewczyna, odwracając na chwilę wzrok i uciekając nim w kierunku okna.
- Twoi rodzice byli wspaniałymi ludźmi – powiedział po dłuższej chwili milczenia Isaac. Powoli zaczynał go ciekawić ten wypadek samochodowy jak i sama osoba dziewczyny siedzącej przed nim. Przemknęło mu przez myśl, że być może sprawa wilkołactwa Astrid i ten wypadek mogą być ze sobą powiązane.
Przyglądając się czujnie dziewczynie, przypomniał sobie jedno wydarzenie z życia jego sąsiadów. Wspomnienie to było równie mgliste i odległe, co pozostałe jego wspomnienia związane z Beacon Hills, ale widok Astrid sprawił, że Isaac zdołał je przywołać. Któregoś grudniowego wieczoru, kiedy Isaac miał jakieś czternaście lat, pod dom Seaverów przyjechała karetka na sygnale. Isaac pamiętał jak patrzył z nosem przyklejonym do szyby na sanitariuszy zabierających małą, chudą dziewczynkę na noszach. Jeden z młodych mężczyzn ubranych w czerwoną kurtkę, trzymał butlę z tlenem, idąc tuż obok niesionej na tychże noszach dziewczyny. Taką Astrid pamiętał Isaac. Chorą, z rureczką w nosie i butlą tlenu przy boku. Nastolatka siedząca przed nim w niczym nie przypominała tamtej słabej dziewczynki. Może tylko w jej oczach wciąż co jakiś czas pojawiał się przebłysk niepewności i niepokoju, który tak usilnie sama zaraz zwalczała, zastępując go zaciętością. Możliwe, że gdyby wpatrywał się w nie bardziej intensywnie, dostrzegłby to, co niegdyś dało się zobaczyć w jego oczach. Strach o swoje niepewne życie, strach przed każdym nadchodzącym dniem spędzonym w tym miejscu. To samo uczucie przecież towarzyszyło właśnie jemu niemal przez całe życie. A właściwie nawet wtedy, gdy Derek go przemienił, nawet wtedy gdy stał się członkiem stada Scotta. A może wciąż czuł to co kiedyś? Widocznie cząstki dawnego siebie nie da się tak po prostu pozbyć i w ogóle nieważne jest czy nabyło się nadprzyrodzone cechy, czy też nie.
- Dzięki, Isaac – powiedziała z nikłym zdziwieniem dziewczyna czym skutecznie wyrwała go z zamyślenia. Nawet posłała mu lekki uśmiech. Zaraz jednak odchrząknęła i przeczesała dłonią te swoje niesforne, kręcone włosy. – Raczej nie o to chciałeś mnie zapytać.
- Nawet nie wiem o co zapytać... - mruknął szczerze.
- To może ja pierwsza spytam – powiedziała twardo, przejmując natychmiast pałeczkę. Zanim jeszcze padło pytanie, Isaac wyraźnie spochmurniał. - Kim jest Marcy? Dlaczego ją tutaj przywiozłeś?
- To dość długa historia...
- Isaac. Mamy czas – powiedziała z mocą dziewczyna i wywróciła oczyma. Widząc jednak, że Isaac dość niechętnie zbiera się do ponownego przemówienia, widząc, że wciąż się waha, Astrid westchnęła pod nosem i podniosła się ze swojego miejsca. – Okej, zrobię nam coś do jedzenia, bo pewnie jesteś głodny po podróży. A potem wymienimy się paroma informacjami, dobrze?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top