rozdział XII.


ISAAC POSTANOWIŁ POBIEGAĆ. Nic tak nie koi nerwów jak bieganie po Beacon Hills o trzeciej nad ranem. Wcześniej jednak musiał wyślizgnąć się z łóżka Leslie Fitzgerald i narzucić na siebie spodnie i bluzę. Wymknął się po cichu i niepostrzeżenie, na odchodnym przykrywając blondynkę kołdrą i licząc na to, że ten wyjątkowo miły gest z jego strony jej nie obudzi. Tak na szczęście się nie stało i już po paru minutach Isaac znajdował się w kuchni Fitzgeraldów, gdzie miał zamiar wymknąć się kuchennymi drzwiami, które pozostawały zawsze otwarte na skutek zepsutego zamka. Z tego, co powiedziała mu Leslie, gdy był u niej nocy poprzedzającej jego kilkudniowy wyjazd z Beacon Hills, jeszcze sporo czasu minie zanim pan Fitzgerald przypomni sobie o naprawie tych drzwi.

Nie sądził, że jego relacja z Leslie Fitzgerald nabierze tak dynamicznego tempa. Od incydentu w toalecie w Watson's minęły zaledwie trzy dni, kiedy ponownie się spotkali - znów niby przypadkiem, ale tak naprawdę oboje nie kryli się z tym, że liczyli na swoją obecność na szkolnym parkingu, skąd pojechali hondą Leslie do kina samochodowego. Miejsce to ulokowane było na skraju miasta, dokładnie tam, gdzie niegdyś mieściła się wypożyczalnia filmów. Rada Miasteczka Beacon Hills uznała, że znacznie korzystniej będzie wybudować tam klimatyczne kino samochodowe, ponieważ w dobie Netflixa, VOD i torrentów nikt już przychodził do wypożyczalni. Za to wybudowany obiekt był swego rodzaju urokliwym miejscem i co ważniejsze, zupełnie pustym w godzinach popołudniowych. Zatem nic dziwnego, że to właśnie tam Leslie zabrała Isaaca na ich drugą schadzkę.

Więź między nimi... Isaac zwyczajnie nie potrafił tego opisać. Nie czuł do blondynki zupełnie nic poza pociągiem fizycznym. Nie rozumiał tego, co między nimi zaszło, ale poddał się temu zupełnie tak jak i ona. Tylko, że gdy spotkali się trzeci raz, wiedziony jakimś niewyjaśnionym dobrym humorem, zaproponował jej deser lodowy w Watson's a ona się zgodziła. To właśnie wtedy sporo się dowiedział o tym, co działo się, gdy zniknął po śmierci Allison. Dowiedział się też, że sama Leslie zna te wszystkie historie z opowiadań, ponieważ do swojego ojca przeprowadziła się niedawno a ona i Kenny byli rodzeństwem przyrodnim. To spotkanie nie było randką choć mogło za takie uchodzić, a gdy po mile spędzonym czasie Leslie zaprosiła Isaaca do siebie - on odmówił. Postanowił sobie, że zamiast na zwodzeniu nastolatki skupi się na osiągnięciu celu postawionym przed przyjazdem do Beacon Hills. Chciał jednak się z dziewczyną pożegnać przed wypadem do starych znajomych. Ale nie potrafił tego zrobić, więc został na noc. I choć nie była to najbardziej szczytna i wzorowa relacja to jednak musiał przyznać, że to, co mieli było... czymś.

Nadchodził trzeci dzień odkąd wrócił do miasteczka. Piąty odkąd dowiedział się od Chrisa Argenta, że Marcy zaginęła. Isaac czuł się całkowicie bezradny w obliczu zaistniałej sytuacji i cały czas obwiniał się o zniknięcie dziewczyny. Gdyby wtedy nie wyjechał nic podobnego by się zwyczajnie nie wydarzyło.

Jeszcze gorzej czuł się z myślą, iż zbliżało się Święto Dziękczynienia. Już od dawna nie miał za co dziękować, ale w tym roku było inaczej. Powodem do dziękczynienia była Marcy, z którą to chciał spędzić to rodzinne święto. Z nią i z McCallami. Liczył też szczerze na to, że w miasteczku w tym szczególnym dniu pojawiłby się Scott wraz z całą resztą. Tymczasem jedyne, co zaprzątało mu głowę to odnalezienie Marcy. Kończyły mu się pomysły. Kompletnie nie miał pojęcia, gdzie mógłby znaleźć dziewczynę, bo co do samych porywaczy miał już pewne podejrzenia.

Około czwartej trzydzieści zjawił się w lofcie Dereka. A właściwie to Astrid, bo loft ten już dawno nie należał do jego byłego Alfy. Kiedy wszedł do mieszkania od razu w jego nozdrza uderzył zapach zupy, którą prawdopodobnie Astrid lub Ginny gotowały wcześniej. Przy wejściu uświadomił sobie, że wyczuł też zapach starszej Seaver, co oznaczało, że Ginny znajdowała się w lofcie. A to z kolei sprowadzało się do tego, że jeśli Isaac chciał tutaj przenocować to musiał albo zerwać się wcześnie rano z kanapy, albo spać w pokoju Astrid na macie. Wybrał drugą opcję, ale najpierw postanowił wziąć prysznic. Wiedział, że Astrid igrała z ogniem, nie mówiąc Ginny o dzikim lokatorze jakim był Isaac, skoro jednak Astrid nie chciała tego robić to on nie zamierzał się wtrącać. Zwłaszcza, że nie miał pojęcia jaka jest między nimi relacja poza tymi niewielkimi szczegółami, które uchyliła mu Leslie. Przy czym i ona starała się być bardzo tajemnicza.

Chłopak wziął szybki prysznic, przegryzł coś w kuchni i po cichu skierował się do pokoju Astrid. Zastał tam śpiącą dziewczynę, co zważywszy na porę nie powinno nikogo w sumie dziwić. Z westchnieniem rozłożył matę na podłodze i zabierając uprzednio koc z szafy, położył się na niej. Liczył na to, że od razu uda mu się zasnąć po nocnym bieganiu, ale trochę się z tym przeliczył. Wsłuchał się w ciszę, wpatrując się beznamiętnie w sufit i wyobrażając sobie zakrwawioną i półprzytomną Marcy, prawdopodobnie przykutą łańcuchami w jakimś lochu. Wyrwany z zamyślenia, usłyszał ciężkie westchnienie i cichy pomruk dochodzący z łóżka.

- Obudziłeś mnie... - mruknęła Astrid, ale jej głos był jakiś stłumiony. Jak gdyby dochodził spod kołdry naciągniętej na jej twarz.

- Nie chciałem - oznajmił Isaac, co miało być chyba przeprosinami z jego strony. Nawet skierował swój wzrok w stronę łóżka dziewczyny. Usłyszał jeszcze cichy warkot a potem ujrzał rozespane spojrzenie ciemnych oczu Astrid. Dziewczyna przechyliła się nad łóżkiem i podparła się na łokciach.

- Gdzie byłeś? - szepnęła z błyskiem w oku.

- To chyba nie twój interes, mała.

- Daj spokój... - mruknęła z rozdrażnieniem Astrid i nawet w ciemnościach Isaac dostrzegł jak przewraca oczyma. W odpowiedzi tylko wypuścił gwałtownie powietrze z cichym świstem- Szukałeś jej?

- W zasadzie to nie. Odwiedzałem kogoś a później biegałem.

- Znajdziemy ją. Ich. - Poprawiła się, ale nawet Isaac domyślił się, że zrobiła to zupełnie od niechcenia.

- Jasne, wiem - przytaknął bez przekonania. Przełknął ślinę, wciąż spoglądając na szatynkę. - Chciałbym tylko, by nie było za późno, gdy już ich znajdziemy.



*

Następnego dnia Isaac obudził się dopiero około jedenastej. Początkowo tylko leżał z zamkniętymi oczyma, zastanawiając się czy stałoby się coś złego gdyby przespał cały dzień. Czy ktoś miałby mu za złe gdyby nie wstał? Prawdopodobnie nie. Rzecz w tym, że on po jakiejś godzinie znienawidziłby sam siebie za bezczynność. Dlatego poleżał na podłodze jeszcze jakieś dziesięć minut i w końcu, z ociąganiem i westchnieniem podniósł się z ziemi. Schodząc do kuchni, zastał w niej Astrid, co było dla niego trochę zaskakujące. Jak się okazało dziewczyna z powodów, których wyjawić mu nie chciała, nie poszła do szkoły. Isaac też nie był za specjalnie ciekawy, więc jej o to nie wypytywał. Dlatego oboje po zjedzonym śniadaniu przygotowanym przez Astrid, snuli się tego dnia po mieszkaniu z kąta w kąt, próbując wymyślić jakiś sposób na odnalezienie i uwolnienie Marcy i Liama.

- Ile osób czyha na wasze życie? - zapytała wreszcie rozłożona na kanapie Astrid, przeczesując dłonią włosy i rzucając poważne spojrzenie siedzącemu na podłodze Isaacowi. Miała na sobie długie, szare spodnie piżamowe oraz czarną koszulkę nieco na nią za dużą.

- Zbyt wiele - odparł oparty o kanapę chłopak, zadzierając głowę i spoglądając na sufit. Zupełnie jakby to na nim miał odnaleźć odpowiedzi na pytanie, które krążyły po jego głowie. Taka jednak była prawda. Nie sposób było zliczyć wszystkie osoby czy stworzenia, z którymi Isaac miał na tzw. pieńku.

- A konkretniej? Isaac, współpracuj!

- Okej! - warknął tylko i wywrócił oczyma. Zagryzł na moment wargę i zawahał się. - Myślę, że to jej poprzednia wataha może stać za porwaniem - odparł z westchnieniem i popatrzył na Seaver poniekąd z rozdrażnieniem. Dziewczyna rzuciła mu zaciekawione spojrzenie i poprawiła się na kanapie. - Eric... jej Alfa, był do niej bardzo przywiązany.

- No dobra... - wymruczała pod nosem Astrid i podniosła się z ociąganiem. Zsunęła się z kanapy i usiadła tuż obok Isaac, spoglądając na niego z ukosa. Przez chwilę milczała, będąc w głębokim zamyśleniu aż wreszcie zapytała: - Jak trafiłeś na Marcy?

Isaac w odpowiedzi wzruszył ramionami, niekoniecznie pragnąć teraz poruszać ten temat, ale widząc jej uparte spojrzenie i zmarszczone czoło, stwierdził, że lepiej będzie kontynuować.

- Słyszałem o niej - zaczął powoli i przeczesał dłonią włosy, jednocześnie odwzajemniając spojrzenie dziewczyny. - Słyszałem plotki. Chciałem ją poznać. I... chciałem też przyłączyć się do watahy Erica. Uważałem, że przez Marcy będzie najłatwiej, bo była taka... Powiedzmy, że dość łatwo zdobyłem jej zaufanie i osiągnąłem swój cel. Ale potem sprawy się pokomplikowały.

- W jaki...

Jej słowa zostały przerwane przez donośne pukanie. Ktoś za drzwiami wejściowymi wypowiedział jej imię. Łagodnie i miękko. Isaac wywnioskował po minie Astrid, że dziewczyna od razu rozpoznała ten głos. Obserwował jak szatynka zamyka oczy i otwiera je ponownie, wzdychając powoli powietrze przez nos.

- Powiedz, że mnie nie ma, okej? - szepnęła tylko i spojrzała na Isaaca proszącym wzrokiem. Chłopak z niewielkim zaskoczeniem poruszył się niespokojnie i posłał jej pytające spojrzenie, ale ona w odpowiedzi tylko zaprzeczyła ruchem głowy. Broniąc się tym samym przed jakimikolwiek wyjaśnieniami.

- No dobra – wymruczał niechętnie i podniósł się ze swojego miejsca. Podszedł do drzwi i otworzył je tak, by przybysz nie widział postaci Astrid. Chłopak stojący w drzwiach był ciemnowłosy, piegowatym i posiadał smutne spojrzenie brązowych oczu. Patrząc na niego, Isaac pomyślał, że tak musi wyglądać człowiek nieszczęśliwie zakochany.

- Astrid nie ma w domu - odezwał się Lahey ostrym i chłodnym tonem zanim tamten zdołał chociażby otworzyć usta.

- To nieprawda - odparł ciemnowłosy z pełnym przekonaniem, co może trochę zdziwiło Isaaca, ale na pewno nie wybiło z chłodnej i opanowanej postawy. - Możesz mnie wpuścić? Chcę tylko ją przeprosić i...

- Dzieciaku, nie znam cię i nie wiem jakie są twoje intencje, ale ona nie chce z tobą gadać. Koniec. Elo. - Po tych słowach Isaac zatrzasnął po prostu drzwi przed nosem chłopaka. Odwracając się w kierunku pokoju dziennego, spostrzegł iskierki gniewu w spojrzeniu Astrid.

- Mógłbyś być nieco milszy... - zauważyła szatynka z lekkim podenerwowaniem wyczuwalnym w jej tonie.

- Chcesz być miła czy skuteczna? - spytał Isaac już trochę zirytowany tym dziecinnym przedstawieniem. Na te słowa dziewczyna tylko posłała mu bardzo wymowne spojrzenie, ale nic nie odpowiedziała, prawdopodobnie nie chcąc wchodzić w trudne dyskusje. Isaac miał powrócić na wcześniej zajmowane przez siebie miejsce tuż obok Astrid, ale zamiast tego zaczął nerwowo chodzić po całej powierzchni loftu. Zastanawiał się gorączkowo, co jeszcze mógłby zrobić, by odnaleźć dwójkę rzekomo porwanych wilkołaków. Na chwilę obecną wydawało mu się, że próbował już wszystkiego.

- Isaac. Może powinniśmy zawiadomić szeryfa Stilinskiego? On mógłby pomóc.

- Tak, tak, jasne - zakpił Isaac i aż przystanął, krzyżując ręce na torsie. Zaprzeczył ruchem głowy. - A w jaki sposób? Co więcej może zrobić szeryf, czego nie możemy my albo Argent?

- Tylko proponuję, okej? Widzę, że bezczynne siedzenie tutaj cię wykańcza.

Miała rację. Założył ręce za głowę i przymknął na moment oczy, oddychając głęboko. Las. Oboje celowali swoimi przypuszczeniami w las i w kryjące się w nim piwnice czy tajemnicze skrytki. Drugą opcją było wywiezienie Marcy z powrotem do Detroit, ale wtedy zastanawiające było, co stało się z Liamem. Chłopak był bezużyteczny, więc Isaac kompletnie nie widział powodu, dla którego mieliby go ze sobą zabrać. Mogli go zabić, ale wtedy gdzieś musiało być ciało. A tego nigdzie nie znaleźli jak do tej pory.

- Okej - zagadnęła po chwili milczenia Astrid i przetarła dłońmi twarz. Wstała nagle i przeciągając się, ponownie skierowała swoje spojrzenie na Isaaca. - Przebiorę się i idziemy do Argenta.

Isaac skinął głową na znak zgody. Właściwie i tak nie mieli lepszego rozwiązania. Nagle drgnął, bowiem do jego uszu dotarł jakiś nieokreślony dźwięk. Zanim zdążył się rozejrzeć i poszukać źródła tajemniczego odgłosu, szyby strzelistych okien pękły. Zdezorientowany Isaac osłonił tylko oczy przedramieniem i krzyknął coś do Astrid, która upadła na ziemię trafiona z kuszy myśliwskiej. Isaac automatycznie zaczął iść w jej stronę, ale wtedy poczuł jak coś trafia go w ramię. Upadł na kolana, czując jak cały drętwieje, jak puchną mu usta i jak nie jest w stanie wypowiedzieć ani słowa. Powoli jego powieki stawały się coraz cięższe i cięższe, aż w końcu całkowicie zamknął oczy i z łoskotem upadł na podłogę.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top