rozdział V.
Czasem utrzymać sekret jest naprawdę ciężko. Czemu? Ponieważ ludzie czują potrzebę wyżalenia się, dzielenia swoimi doświadczeniami, przeżyciami czy problemami. Może to i lepiej? Lepsze wyrzucenie z siebie czegoś i zrzucenie tego na barki innej osoby aniżeli duszenie sekretu w środku Sekrety są jak trucizna. Bywają bardzo toksyczne.
ASTRID BYŁA PONIEKĄD POD WRAŻENIEM, Z JAKĄ ŁATWOŚCIĄ CHRIS ARGENT UPORAŁ SIĘ ZE SZKOLNĄ BIUROKRACJĄ. Po rozmowie przeprowadzonej w szpitalu tego dnia, którego ku swojemu niepocieszeniu Astrid ponownie spotkała się z Liamem, Melissa i Isaac zgodnie uznali, że chyba najlepiej będzie jeśli Marcy zostanie przez jakiś czas pod opieką Argentów. Początkowo Isaac również miał zatrzymać się w domu należącym do Melissy i zająć niegdyś użytkowany przez niego stary pokój, ale z nieznanego im powodu Chris Argent poprosił go, by przez jakiś czas pomieszkiwał u Astrid. Chociaż propozycja ta wydała im się nieco dziwna, ani Isaac, ani Astrid nie oponowali. Seaver taki układ nie przeszkadzał z wielu powodów - ona sama przebywała przez większą część dnia poza domem a jej chrzestna matka niezbyt często widywana była w miasteczku a co dopiero w mieszkaniu Dereka. Poza tym Astrid była pewna, że gdyby nawet Ginny zjawiła się niezapowiedzianie w domu to Isaac zdołałby się ukryć. Chris i Melissa zaproponowali również, by zapisać Marcy do szkoły. Dzięki temu, jak powiedzieli, będzie lepiej jej się ukrywać. I, co sama Astrid przyjęła z niewielkim zdziwieniem, Chris Argent na własną rękę podjął się wszystkiego co było związane z zapisami do liceum.
I właśnie dlatego tydzień po rozmowie w szpitalu Astrid stała przed szkolnym sekretariatem wraz z Marcy i tylko uśmiechała się do niej wspierająco, chociaż sama nie czuła się pewnie w tej nowej sytuacji. Nie do końca potrafiła się w niej odnaleźć, nie miała pojęcia czego od niej oczekiwano i co powinna zrobić. Ale była tam, prawda? Starała się okazać samej Marcy jak najwięcej wsparcia. Zdążyła już zauważyć na jakiej zasadzie koegzystują ze sobą Isaac i Marcy. Zanim cokolwiek zrobiła czy powiedziała ta dziewczyna najpierw spoglądała na Lahey'a, zupełnie jakby oczekiwała od niego zezwolenia. Nie, nie zezwolenia a właśnie aprobaty. A on stanowił dla niej coś w rodzaju solidnego podparcia, kiedy razem przebywali. Rozglądał się za nią zawsze, gdy gdzieś szli a ona wręcz instynktownie się do niego przybliżała, gdy był zaabsorbowany rozmową z kimś innym. Astrid nie miała pojęcia co ich łączyło, ale doskonale widziała, że Marcy przez cały czas szukała u Isaaca wsparcia. Ale tego dnia Isaac nie mógł pojawić się tak po prostu na szkolnym korytarzu Beacon High. Dlatego właśnie sama w tym momencie robiła, co w jej mocy by dodać tej dziewczynie jak najwięcej otuchy.
- Okej, wszystko załatwiłem! - Słowa, które padły z ust Argenta zaraz po tym jak zamknęły się za nim drzwi do szkolnego sekretariatu, wręcz przebrzmiewały ulgą i radością. - Tutaj masz plan lekcji, szyfr do szafki, mapkę i wykaz zajęć dodatkowych - oznajmił Argent, wręczając kolejno Marcy każdą karteczkę. Widząc jej nieco wystraszone spojrzenie okrągłych oczu, mężczyzna uśmiechnął się pocieszająco i położył dłoń na ramieniu nastolatki. - Powodzenia. Rozmawiałem z Isaacem i oboje zgodnie stwierdziliśmy, że odbiorę cię po zajęciach. Gdybym się spóźnił... po prostu zaczekaj na mnie na szkolnym parkingu, dobrze?
W odpowiedzi Marcy tylko skinęła pokornie głową, uprzednio wymieniając spojrzenia z Astrid, która momentalnie się do niej szeroko uśmiechnęła. Złośliwy głosik w głowie Seaver podpowiadał jej, że odtąd chyba już będzie miała szeroki, wspierający uśmiech przylepiony do twarzy.
- Dobrze - powiedział powoli Argent i wziął głęboki oddech, rozglądając się na boki jakby co najmniej nie czuł się pożądany w tym miejscu. Odchrząknął. - Astrid, odprowadzisz mnie do wyjścia? Chciałbym z tobą jeszcze porozmawiać.
- Emm... Oczywiście. Marcy, zaczekasz tam? - spytała dziewczyna, wskazując na fotele z zielonym obiciem tuż obok sekretariatu. Marcy ponownie tylko skinęła głową i natychmiast podążyła we wskazanym kierunku. Tymczasem Astrid i Argent zaczęli iść w kierunku drzwi wyjściowych.
- Isaac opowiedział mi o poznaniu Marcy. - Astrid milczała, czekając na jakiś rozwój tej wypowiedzi. Poniekąd była pod wrażeniem. Jej wciąż niewiele udało się wyciągnąć zarówno od Isaaca jak i od Marcy, chociaż w przypadku tej drugiej Astrid czuła, że była to po prostu kwestia nieśmiałości. W przypadku chłopaka... cóż, chyba czegoś w rodzaju przekory. - Wydaje mi się, że Isaac czegoś nam nie mówi lub, że nie mówi nam całej prawdy.
- Ha. To jest nas dwoje, panie Argent - oznajmiła Astrid trochę kwaśno i zerknęła na niego przelotnie. Przynajmniej nie tylko jej Isaac wydawał się podejrzliwy. Mężczyzna w odpowiedzi skinął wolno głową.
- Przy wypełnianiu papierów do szkoły Marcy powiedziała, że nazywa się Mitchell. Isaac powiedział, że pochodzi z Detroit, prawda? Cóż... przed narodzinami Allison miałem niebywałą okazję przebywania w tym obecnie upadłym mieście. - Chodziło mu o bankructwo i brak rozwoju, nagłe zubożenie. Tak przynajmniej się zdawało Astrid, ale gdy oboje przystanęli przy drzwiach wyjściowych, dziewczyna dostrzegła w oczach Argenta tajemniczy błysk. Naszła ją myśl, że być może nie chodziło tylko o to, co sama wiedziała dzięki wiadomościom czy lekcjom geografii.
- Ma pan na myśli coś więcej niż tylko ekonomiczny upadek, prawda?
- Tak. Powiedzmy, że wilkołaki były trochę zamieszane w to wszystko. Ale nie czas na wykład z historii - oznajmił Chris i machnął lekceważąco ręką, na co ona natychmiast przytaknęła ruchem głowy. - W Detroit od wielu pokoleń stacjonowała pewna rodzina łowców. Zgadnij o jakim nazwisku.
Astrid wyprostowała się niczym struna, zaalarmowana wystarczająco, by całe swoje skupienie przenieść właśnie na Argenta.
- Mitchell.
- Dokładnie. Rodzina taka jak kiedyś Argentowie. Z żelaznymi zasadami, przestrzegająca kodeksu, mająca za cel wytropić i wybić wszystkie nadnaturalne stworzenia zagrażające mieszkańcom ich miasteczka. Parę lat temu chodziły pogłoski, że najmłodsza latorośl Henrika Mitchella została uznana za zaginioną. - Astrid mimowolnie podążyła wzrokiem w kierunku Marcy, zastanawiając się czy ta zbieżność nazwisk faktycznie może być tylko przypadkiem. Dziewczyna grzecznie na nią czekała w wyznaczonym miejscu, machając nogami i przyglądając się nieśmiało uczniom chodzącym po korytarzu.
- Myśli pan, że Marcy wcale nie jest sierotą tak jak powiedział nam Isaac? - spytała, zniżając swój głos do szeptu i spoglądając tym razem Argentowi w oczy. Mężczyzna jednak wzruszył tylko ramionami i zaledwie zerknął ponad ramieniem Astrid na siedzącą i trochę zniecierpliwioną dziewczynę.
- Posłuchaj, Astrid. Wśród zaufanych kręgów krążyła jednak inna plotka. Mówiono, że dziecko Henrika nie zaginęło a zostało wydziedziczone.
- Z jakiego powodu?
- Cóż, nie wyobrażam sobie, co musiałoby się stać, by wyrzucono z rodziny tak bezbronną, niewinną nastolatkę a wówczas jeszcze dziecko - przyznał Argent, ale widać było, że coś jeszcze chodzi mu po głowie. - Chyba, że... dziecko to nagle stałoby się wilkołakiem.
Astrid momentalnie zmroziło.
- Myśli pan...
- Myślę, że ktoś z nas powinien dowiedzieć się od Isaaca i Marcy całej historii - oznajmił twardo Argent i pchnął drzwi. Astrid skinęła w odpowiedzi tylko głową i już miała odwrócić się na pięcie i powrócić do Marcy, kiedy to mężczyzna zatrzymał ją jeszcze ruchem ręki. - Wiesz, Astrid... Ciągle zadaje sobie pytanie... Czy Isaac Lahey opuściłby Detroit i z podkulonym ogonem wrócił do Beacon Hills tylko dlatego, że udało mu się z potężnego stada przeciągnąć jedną dziewczynę?
Argent nie czekał na odpowiedź. Jedynie skrzyżował swoje spojrzenie z Astrid, po czym opuścił gmach szkoły, żegnając dziewczynę tylko skinieniem głowy. Ale Astrid dokładnie zrozumiała, co Chris Argent chciał przez to powiedzieć. W żadnym wypadku nie wchodziło w grę, by Isaac tak po prostu uciekł z Detroit z tak błahego powodu.
Do Marcy powróciła jednak z ciepłym uśmiechem, nie chcąc jej niepokoić. Przez te parę dni zdążyła się zorientować, że Marcy była krucha i delikatna i postępować z nią należało ostrożnie.
- Okej, pokaż mi swój plan zajęć - powiedziała pogodnie Astrid i od razu wyciągnęła dłoń po kartkę. Marcy bez słowa ją jej wręczyła. - Świetnie... Masz matematykę w sali C. Hm, to po przeciwnej szkoły. Chyba. Zaprowadzę cię...
- Astrid! - tam.
Seaver skrzywiła się lekko i przymknęła na moment powieki, słysząc ten radosny ton. Zaraz po ponownym otworzeniu oczu, spojrzała na Marcy wymownie i z westchnieniem odwróciła się odrobinę po to, by zobaczyć przed sobą Jaspera Gordona.
- Jasper - wymówiła z politowaniem, ale na jej twarzy wystąpił mimowolny uśmieszek. Nie chodziło o to, że Astrid nie przepadała za pierwszorocznym. Właściwie to nawet trochę ją bawił swoim stylem bycia. Co jednak jej nie bawiło to fakt, że Jasper za bardzo węszył. Astrid nie była do końca pewna czy jako brat Johanny Gordon, Jasper wie cokolwiek o istotach nadprzyrodzonych, ale też nie chciała się o tym na własnej skórze przekonywać. Jasper jednak nie ułatwiał jej sprawy ani trochę, kiedy biegał za nią i czynił przeróżne aluzje, na które ona nie chciała i nie mogła odpowiadać.
Chłopak podniósł nieco swoją lustrzankę, na co Astrid szybko zamknęła oczy zanim chłopak zdążył błysnąć jej fleszem. Zerknął szybko w podgląd.
- Astrid Seaver o poranku. Piękna jak zawsze.
- Jasper... zlituj się - powiedziała z rozbawieniem dziewczyna i tylko wywróciła na młodszego kolegę oczyma. Nagle w jej głowie pojawił się pewien pomysł. Uśmiechnęła się szeroko, zerkając to na Marcy, to na Jaspera. - Właściwie... dobrze, że się pojawiłeś. Jasper, poznaj Marcy. Ona też jest pierwszakiem i ma teraz matematykę. Jakieś szanse, że jesteście razem w grupie?
- Pardon, moja nowa koleżanko, czy mogę zobaczyć twój plan? - Jasper szybko omiótł spojrzeniem tabelkę z planem lekcyjnym Marcy i uśmiechnął się szeroko. - I to całkiem spore szanse!
Astrid z uciechą klasnęła, składając ręce jak do modlitw. Spojrzała na młodego z prośbą widoczną w jej oczach.
- Zajmiesz się nią?
- Zawsze możesz na mnie liczyć, Astrid.
- Cudownie. Marcy, zostawiam cię... może w niezbyt rozsądnych i odpowiedzialnych, ale na pewno dobrych rękach. W razie jakiegokolwiek problemu po prostu mnie znajdź albo powiedz Jasperowi, by mnie znalazł, bo ten dzieciak ma do tego niebywały talent. Będzie dobrze, obiecuję.
- I wtedy on przeskoczył przez płot. I wspiął się po drabinie do mojego okna przebrany za hot-doga!
- Co? - Wyrwana z zamyśleń Astrid zmarszczyła czoło i spojrzała z niedowierzaniem na swoją przyjaciółkę nie będąc do końca pewną czy zwyczajnie się nie przesłyszała. Jednak wymowny uśmieszek na twarzy blondynki dał jej wyraźnie do zrozumienia, że Leslie swoją bezsensowną wypowiedzią chciała tylko zwrócić uwagę przyjaciółki. Przyłapana na gorącym uczynku Astrid z ciężkim westchnieniem oparła się plecami o metalowe szafki i na moment przymknęła oczy. Jej głowę zaprzątało zbyt wiele myśli, by mogła z pełnym skupieniem słuchać o miłosnych zawodach swojej przyjaciółki. Jak mogła się skupić? Odkąd tylko Isaac pojawił się w jej mieszkaniu, Astrid nieustannie towarzyszyło dziwne przeczucie. Niemal skręcało ją w żołądku na myśl, że na wizycie Marcy i Isaaca się nie skończy. A te nerwowe skurcze świadczyć mogły o tym, że zdarzy się coś jeszcze. Coś niedobrego.
- Powiesz mi wreszcie? - spytała wyraźnie zniecierpliwiona Leslie i zatrzasnęła drzwiczki swojej szafeczki szkolnej. Niby niedbale poprawiła włosy, zakładając długie blond pasmo za ucho. Przez cały czas posyłała swojej przyjaciółce pytające spojrzenia, oczekując od niej jak najszybszej odpowiedzi. Taka właśnie była Leslie Fitzgerald - nieustępliwa. Dlatego Astrid zawsze prędzej czy później o wszystkim jej mówiła. - Chcę wiedzieć co się dzieje.
- Okej. Wiesz kim jest Isaac Lahey? - spytała Astrid, tłumiąc potężne ziewnięcie. Nie spała ostatnio za dobrze - znów, przez to cholerne przeczucie! Odchrząknęła i swoje zmęczone spojrzenie ciemnych oczu skierowała na przyjaciółkę, która właśnie pozwalała trybikom w swojej główce intensywnie pracować.
- Lahey? Chyba nie mówisz o tym... - zaczęła ze zmarszczeniem brwi, ale widząc wymowne spojrzenie Astrid, jej oczy natychmiast się rozszerzyły a ona otworzyła buzię ze zdziwienia. Kto jak kto, ale Leslie Fitzgerald wiedziała chyba o wszystkim, co działo się w Beacon Hills. Zbytnio też interesowała się pewnymi zdarzeniami, by nie wiedzieć kim był Isaac. - Poważnie?! Isaac Lahey wrócił do miasteczka? - spytała tym razem szeptem, jakbym właśnie między dziewczynami nawiązywała się jakaś konspiracja.
- Dokładnie - odparła dziewczyna z westchnieniem i odepchnęła się od szafeczek, by wraz z Leslie powolnym krokiem skierować się w stronę klasy, w której miała odbyć się za dziesięć minut chemia. Jeden z ulubionych przedmiotów Astrid. Głównie dlatego, że zgarniała na tych zajęciach zawsze dodatkowe punkty do aktywności i miała same dobre oceny. Rozumiała chemię i fizykę, te dwa przedmioty zawsze przychodziły jej z łatwością i przez to niekiedy musiała zarywać nocki, by wytłumaczyć swoim najlepszym przyjaciołom pewien zakres tego przedmiotu. Zazwyczaj na dzień przed ważnym testem. Cóż, Astrid jednak nigdy nie narzekała.
- On i Scott byli dość blisko. Pamiętasz jak - tutaj Astrid nieco ściszyła swój głos podobnie jak wcześniej Leslie - córka Argenta zginęła? Całe Beacon Hills wtedy huczało od plotek. Kira powiedziała mi, że właśnie wtedy i głównie z powodu Allison, Isaac wyjechał. I miał już nigdy nie wracać. Stiles kiedyś powiedział, że Isaac oznacza tylko kłopoty, więc dobrze, że nie wrócił. Cholerna racja. Gdybyś tylko... - Astrid na dobre się już rozgrzewała, marszcząc cały czas czoło. Jednak nie dane było jej dokończyć.
- Kto oznacza kłopoty? - Zza pleców Astrid dobiegł wesoły głos a ona momentalnie poczuła jak zalewa ją fala ulgi. Był to dobrze jej znany, kojący jej duszę, głos. Astrid uśmiechnęła się lekko i odwróciła twarz w kierunku ciemnowłosego chłopaka, który uśmiechał się do niej szeroko. Jej oczom ukazała się rozpromieniona, piegowata twarz szatyna, który spoglądał na nią właśnie z ukosa i niemalże naturalnym odruchem objął dziewczynę ramieniem, przyciągając ją tym samym odrobinę w swoją stronę. - Mam nadzieję, że nie ja.
Astrid nie wiedziała, co Kenny miał takiego w sobie, ale za każdym razem kiedy go widziała, cała złość z niej wyparowywała. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jej najlepszy przyjaciel miał jakiś specjalny dar, dzięki któremu Astrid natychmiast się uspokajała. Zupełnie jakby potrafił manipulować jej emocjami. Oczywiście, to była nieprawda, bo Kenny był tylko zwykłym człowiekiem, ale sama jego obecność wystarczyła, by Astrid przestawały targać gwałtowne emocje. Czasem wystarczyło tylko jedno słowa, jedno zdanie, by Astrid potrafiła się opanować i na powrót uśmiechać.
- Czasem i ty, Kenny - odparowała natychmiast Leslie, w ogóle nie tracąc rezonu i posyłając swojemu przyrodniemu bratu spojrzenie pełne politowania. A na to Astrid roześmiała się głośno i tylko pokręciła głową.
- Chodzi o Gin. Jest naprawdę nieznośna - skłamała gładko Astrid nawiązując szybko do osoby swojej matki chrzestnej i posłała przyjacielowi szczery uśmiech, który miał załagodzić jej kłamstwo. Dziewczyna wywróciła oczyma. - Naprawdę mam jej dosyć. Nie wiem co jej się wydaje. Najpierw na mnie krzyczy, potem przeprasza i mówi, że nie wie jak to jest być rodzicem i przyjaciółką jednocześnie. Ona chyba nie wie, że ja nie potrzebuję już od dawna matki.
- Pamiętaj, że...
- Nie mów tego - powiedziała ostro Astrid, mrużąc groźnie oczy, na co Kenny tylko uniósł obie dłonie w obronnym geście. Dobrze wiedziała, co chłopak chciał jej powiedzieć. Chciał powiedzieć, że ohana oznacza rodzinę. - Mam tego szczerze dość, Kenny. Prawdę mówiąc, nie znoszę tego cytatu. I tej bajki.
- Jak śmiesz, ty podła kobieto! To nasza ukochana bajka z dzieciństwa. Ale w porządku..., partnerko - powiedział z rozbawieniem Kenny i mrugnął do swojej przyjaciółki, na co ta w odpowiedzi tylko prychnęła nieco rozbawiona. Po tym chłopak otworzył drzwi do klasy przed dziewczynami i pozwolił im wejść najpierw.
- Dlaczego nazwałeś mnie partnerką? - spytała po chwili Astrid, siadając przy jednym z środkowych stolików w pomieszczeniu. Zapytała, bo właściwie to nijak jej to pasowało do kontekstu rozmowy.
- Bo dzisiaj są zadania w parach a ja siedzę z tobą!
- NIE! - zawołała natychmiast Leslie i próbowała ubiec swojego brata, by zająć miejsce obok Astrid. Niestety, Kenny był szybszy i wygrał przepychanki nad niskim stołeczkiem znajdującym się przed blatem szkolnej ławki. Wystawił swojej jasnowłosej siostrze język i wskazał jej głową wolne miejsce na prawo. Astrid z rozbawieniem patrzyła jak Leslie tupie nogą jak mała dziewczynka. - To nie fair, Kenny! Znów zgarniesz najlepszą ocenę tylko dlatego, że będziesz w parze z Astrid.
- Tak dla jasności, ja też jej pomagam w tych zadaniach. Uzupełniamy się wzajemnie i dlatego zawsze zgarniamy najlepszą ocenę - powiedział ze wzruszeniem ramion Kenny a Astrid nieśmiało i bezradnie również wzruszyła ramionami. Nie mogła zaprzeczyć. Bo o ile czasami jej przyjaciel napotykał pewne trudności ze zrozumieniem całkowicie tego przedmiotu, o tyle współpraca z nim była naprawdę zsynchronizowana i łatwo przychodziło im porozumienie się. Czasem zaledwie przez wymianę spojrzeń.
- Wybacz Leslie, ale Kenny serio jest pomocy...
- Nienawidzę was! - oznajmiła Leslie ze zmrużeniem oczy i rozejrzała się po sali. I gdy spostrzegła, gdzie znajduje się jedyne wolne miejsce, ponownie wbiła mordercze spojrzenie w Kenny'ego i Astrid. Z głośnym prychnięciem odwróciła się na pięcie, by zająć swoje miejsce obok Rory'ego, który praktycznie za każdym razem gdy tylko widział Leslie, chciał się z nią umówić. Astrid wzdrygnęła się.
- Gdyby to spojrzenie mogło zabijać oboje leżelibyśmy tutaj już martwi. Leslie ma coś w sobie z bazyliszka - mruknęła Astrid cichym głosem a Kenny tylko zaśmiał się, czym spowodował kolejny ostrzał groźnych spojrzeń ze strony swojej siostry.
- Zawsze powinienem mieć pierwszeństwo - oznajmił Kenny, spoglądając na dziewczynę z rozbawieniem. - Pierwszy się z tobą zaprzyjaźniłem.
- Ponieważ Leslie nie było wtedy w Beacon Hills.
- Oboje dobrze wiemy, że powodem był mój nieodparty urok, na który poleciałaś.
- Nic podobnego, Kenny! - syknęła, czemu towarzyszyło szturchnięcie chłopaka z łokcia.
- Panno Seaver, panie Fitzgerald! Zaczyna się lekcja. Proszę o ciszę, bo inaczej was rozdzielę!
- Tak jest! - odpowiedzieli równocześnie Kenny i Astrid ze śmiertelnie poważnymi minami i dopiero, gdy pan Harrison odwrócił od nich wzrok, wymienili się porozumiewawczymi uśmiechami.
Za każdym razem, kiedy Astrid spoglądała na Kenny'ego widziała tylko błyszczące radosne oczy i ciepły uśmiech skierowany w jej stronę. I na ten widok czuła się silniejsza. Wiecie jak to było z nimi? W sumie to całkiem zwyczajnie. Chłopczyk w koszulce z Batmanem poznał dziewczynkę z warkoczykami w przedszkolu. Pożyczył jej ołówek i już nigdy go nie odzyskał. Astrid pamiętała, że parę lat później, kiedy opuszczała sporo zajęć lekcyjnych to Kenny odwiedzał ją w domu i w szpitalu. Astrid wstydziła się choroby i dość niekomfortowo czuła się podczas każdych odwiedzin Kenny'ego, ale on... on zdawał się wcale nie zauważać tych wszystkich rurek podpiętych do jej ciała ani bladej twarzy, ani nie zawsze umytych włosów splecionych w luźnego warkocza, on zazwyczaj błądził po jej twarzy swoim spojrzeniem i dużo mówił. A gdy nie mogli się spotykać rozmawiali przez telefon bądź pisali do siebie. Astrid trochę nie rozumiała dlaczego tak się stało, dlaczego nagle Kenny tak się nią zainteresował, ale nie chciała tego analizować. Lubiła z nim rozmawiać i lubiła go słuchać. Zwłaszcza, gdy specjalnie dla niej śpiewał i grał na gitarze piosenki Eda Sheerana. Dlatego chyba nie było to aż takie dziwne, że przez te wszystkie lata Astrid przywykła do jego brzmienia jego głosu i do jego obecności.
Z biegiem lat zrozumiała coś jeszcze. Zrozumiała, że Kenny jest kimś więcej niż tylko jej najlepszym przyjacielem. Gdy została przemieniona nagle wzrosła ilość osób, na które mogła liczyć. Pojawili się Scott i Kira. Nawet Stiles zdawał się być jej przychylny i oferował swoją pomoc. Już zresztą jakiś czas przed tym w jej życiu swoje miejsce odnalazła Leslie, która niemal z marszu stała się jej przyjaciółką. Zupełnie jakby już od dawna były sobie przeznaczone. Ale nawet wtedy, gdy wszyscy chcieli jej pomóc w tej nowej roli, do której nie została wcześniej przygotowana, ona chciała tylko pobiec do Kenny'ego i się przytulić. Nie zrobiła tego. Nie powiedziała mu, że pewnego dnia stała się wilkołakiem choć miała ku temu wiele okazji. Dlaczego?
- Hej, wszystko w porządku, Astrid? - Szept i lekkie szturchnięcie wyrwało ją z zamyślenia. Astrid wzdrygnęła się i spojrzała w ciemne oczy swojego najlepszego przyjaciela. Oczy ciemne - Astrid nigdy nie mogła się zdecydować czy są one aż tak ciemnobrązowe czy po prostu czarne, oczy w których kryła się nieustająca troska o nią. Dziewczyna wymusiła na sobie pogodny uśmiech i przekrzywiła głowę.
Dlatego.
- Wszystko jest super - oznajmiła. A właściwie rzuciła mu kolejnym kłamstwem prosto w oczy, które patrzyły na nią z jasnym blaskiem i z nieskrywaną miłością od przeszło dwóch lat.
_____
### W gifie macie Jaspera Gordona. Tak. Tego Jaspera Gordona! Chociaż nie wiem czy są tutaj jacyś czytelnicy TRW. Rozdział liczy sobie coś około 3300 słów, możliwe, że jest najdłuższy z dotychczasowych. Jak Wam się podoba jak na razie? Jakieś prognozy? :p Przede mną jeszcze tylko dwa egzaminy, póki co poszukuję pracy, więc całkiem możliwe, że rozdziały pojawiać się będą raz tygodniowo. Nie chcę niczego obiecywać, bo czasem znikam nawet na parę miesięcy, ale bardzo bym chciała, by jednak pojawiały się regularnie. Postaram się, to mogę Wam obiecać, a jak wyjdzie to już inna sprawa.
Enjoy! ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top