XXVI
Kylo
Nigdy nie przypuszczałem, że dojdzie do takiej sytuacji. Właśnie leciałem do akademii. Ktoś anonimowo wysłał mi wiadomość, że osobą, którą Jack dopuścił do zarządzania, jest Max Ren. Gorzej wybrać nie mógł. Zaufał psychicznie choremu sadyście.
Podobno, Max Ren powiesił trzech mistrzów na wejściu do akademii. To nie wszystko. W wiadomości mieściła się informacja o Jacku Renie. Ponoć leży na placu z zakrwawioną twarzą. Idiota. Pewnie walczył z Maxem.
Po wylądowaniu, pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to wisielce. Na ramieniu jednego z byłych mistrzów, usiadł wielki, czarny kruk. Teraz akademia, wyjątkowo kojarzy się z horrorem. A to dopiero wejście. Zimny pot oblał moje ciało. Nie wiedziałem co ujrzę, kiedy przekroczę bramę.
Odpaliłem krwisto-czerwoną klingę. Czułem, że mi się przyda, nie tylko do oświetlenia sobie drogi, przez ciemne korytarze akademii. Ruszyłem powoli, sprawdzałem każde wgłębienie w ścianie. Z tego co zrozumiałem z wiadomości, Max Ren obrócił akademię przeciwko mnie. Większość. Dzięki anonimowej informacji, wiem, że jest jeszcze ktoś, kto może mi pomóc.
Ku mojemu zdziwieniu, korytarze były zupełnie puste. W zamku panowała głucha cisza. Mimo iż nikogo nie widziałem, to czułem na sobie uporczywy wzrok. Postanowiłem go zignorować, jednak pozostałem czujny.
Powolnym krokiem, ruszyłem w kierunku placu treningowego. Ciszę wypełniało bzyczenie miecza świetlnego, który trzymałem przy nodze. Na pierwszy rzut oka na plac, można by stwierdzić, że odbyła się tu istna rzeźnia. Niby na placu miał być Jack. Owszem jest, ale nie sam. W powietrzu unosił się smród palonej skóry. Ciała były wręcz porozrywane. Nawet nie byłem w stanie stwierdzić, ile osób straciło tu życie. Pośrodku mogiły, leżał półprzytomny Jack. Tak mi się przynajmniej wydawało, że to on. Jego twarz, była zmasakrowana. Wyglądem przypominała bardziej kisiel truskawkowy, niż ludzką twarz. Podszedłem do leżącego, starając się nie zdeptać pozostałych ciał. Ukucnąłem przy nieprzytomnym mężczyźnie.
- Kylo?- Wychrypiał i odkaszlnął krwią. Krwawa ślina trafiła mnie w policzek. Starłem ją z obrzydzeniem rękawem.
- Coś ty najlepszego zrobił.- Patrzyłem na niego z politowaniem. W planach miałem zamiar wydrzeć się na niego. W końcu dał się pobić. Ale jak tak na niego spoglądałem, stwierdziłem, że nie chcę go dobijać.- Wyglądasz strasznie.
- Dzięki.- Powiedział słabo.- Zawsze chciałem to usłyszeć.- Chyba się uśmiechnął. Nie wiem, nie da się tego stwierdzić.
Pomogłem mu wstać. Znaczy on by tak to nazwał. W rzeczywistości musiałem go podnieść, postawić do względnego pionu i zaciągnąć do TIE Silencera. To była dosłownie droga przez mękę. Jack pluł krwią na prawo i lewo. I oczywiście na mnie. Już nawet nie próbowałem ścierać z siebie posoki przyjaciela. Zemdlał kilka razy. Pod koniec "przechadzki", w głowie miałem tylko jedną myśl: " Jack, nie umieraj jeszcze."
Rey
Leia Organa obserwowała nas przez cały czas. Nie dość, że musiałam udawać, że podoba mi się obściskiwanie się z Finnem, to na dodatek ignorowałam generał. W końcu do nas podeszła.
- Cieszę się Rey, że już się wybudziłaś.- Uśmiechnęła się do mnie szczerze. Odpowiedziałam tym samym. No może trochę mniej szczerze.- Póki co rebelianci nie wiedzą, że tu jesteś. Poinformuję ich o tym jutro z samego rana. Wtedy będziesz mogła zejść na ziemię.- Pokiwałam głową z ulgą. W końcu nie będę udawać małpy.
- Dziękuję pani generał. Za wszystko.- Muszę się jej przymilać. Wtedy szybciej się wszystkiego dowiem i szybciej wrócę do Najwyższego Porządku.
Kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej i podała mi pakunek, który cały czas trzymała w rękach. Odebrałam go z zaciekawieniem.
- Przecież nie będziesz chodziła cały czas w czarnym ubraniu.- Puściła mi oczko i poszła w swoją stronę. Finn złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę chatki.
- Przecież musisz przymierzyć.- W jego oku zobaczyłam dziwny błysk. Nigdy w życiu się przy nim nie przebiorę.
Luke Skywalker
Medytacje przerwała mi Leia, trzaskając drzwiami chaty, w której aktualnie mieszkałem.
- Coś się stało?- Nie wyglądała na złą. Uśmiechała się.
- Nie. Po prostu inaczej bym cię nie wybudziła.- Miała rację. Odkąd odciąłem się od mocy, medytuję bardzo dużo. Dzięki temu, że nie wyczuwam swojej mocy, jestem w stanie lepiej poczuć ją od innych. Jest to wyjątkowo intrygujące.
- Więc, co cię sprowadza siostro.- Pytam, nie wstając z ziemi na której klęczałem.
- Chodzi o Rey. Będziesz ją uczył?- Spojrzała na mnie z nadzieją w oczach.- Dobrze wiesz, że jest silna. Ja też to czuję. Jej moc jest nam w stanie pomóc. Spodziewam się, że w znacznym stopniu.- Leia jest nieugięta.
- Może pomóc, tak. Ale może też nam zaszkodzić. Taką moc jest ciężko okiełznać. Im ktoś jest potężniejszy, tym ciemna strona bardziej go pragnie. Ty wiesz o tym najlepiej. Ja po prostu nie chcę, żeby sytuacja się powtórzyła.
- Nie o to ci chodzi. Luke, przecież wiem. Ty się boisz. Po prostu boisz się nieznanego. Pokonuje cię coś tak pierwotnego. Błagam cię. Musisz ją uczyć. Poświęcić jej czas i uwagę. Wtedy sytuacja się nie powtórzy.- Jej słowa są jak brzytwa. Ma rację. Boję się. Boję się, że znowu zawiodę jako mistrz.
- A jeśli ją wyszkolę, ale jej psychika będzie za słaba. Co jeśli ciemność pochłonie mojego kolejnego wyszkolonego ucznia? Leia, ja mogę tego po prostu nie przeżyć. To będzie jak przelanie czary.- Moja siostra milczy. Zdaje sobie z tego sprawę, ale z jakiegoś powodu nie odpuszcza.
- Ona jest dla mnie jak córka. Nie chcę, żeby odeszła i zmieniła się w kogoś innego. Straciłam syna, męża. Jej nie mogę stracić. Pomyśl Luke. Proszę, pomyśl jeszcze.- Dam sobie rękę uciąć, że miała w oczach łzy. Wyszła. Już wiem, że będę musiał zrobić coś przeciw sobie.
Hejka!
Weekendowy maraton!
Tego dnia, możecie spodziewać się jeszcze jednego rozdziału.
Mam nadzieję, że się cieszycie.
Do zobaczenia w następnym rozdziale i niech Moc będzie z Wami!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top