Północ

Rey od początku nie podobał się ten pomysł, lecz najwyraźniej była jedyną, dla której wydawanie hucznych, radosnych uroczystości tak szybko po tak wielkiej tragedii było najzwyczajniej w świecie nie w porządku. Widząc powszechną radość zastanawiała się, gdzie pośród wyboru sukienek i snuciu planów na ten jeden wieczór, mają czas na pamięć o tych, którzy oddali życie by oni mogli wyprawić swoje bale.

Niewielu z nich przeżywa żałobę. Nie każdy ma tę wątpliwą przyjemność kogoś opłakiwać.

Rey z żalem musiała przyznać, że i ona dała się ponieść ogólnej ignorancji. Wykrzywiła nieco usta widząc odbicie w lustrze. Długa, pudrowo-różowa suknia była naprawdę piękna, a jej skomplikowana fryzura perfekcyjnie ją dopełniała. Ktoś patrząc na nią z boku mógłby uznać ją za prawdziwą księżniczkę. Róż pasował do niej idealnie.

Lecz czerń była by tu bardziej na miejscu.

Ale nie mogła płakać – nie ona i nie za kimś takim jak on. Uśmiechała się gorzko za każdym razem, gdy ktoś dziękował jej za to, że "wywalczyłaś dla nas wolność".

Co to za wolność, skoro nie mogę opłakiwać tego, na którym najbardziej mi zależy?

Słysząc pukanie do drzwi, szybko otarła pojedyncza łzę. Zwycięzcy nie płaczą. Odwróciła się w stronę przybysza i uśmiechnęła się do niego szeroko.

– Rey, co tak długo? Jak tak dalej będziesz się stroić to nie zdążymy nawet na zakończenie... – powiedział Finn żartobliwe.

Uśmiechnęła się. Bo tak się chyba robi, gdy jest się szczęśliwym, prawda? Ale on znał ją zbyt długo by nabrać się na tą tanią sztuczkę. Poczuła dziwne ukłucie w sercu, gdy dostrzegła niepokój na jego twarzy.

– Coś się stało? – zapytał kładąc dłoń na jej ramieniu.

– Nie, wszystko w porządku. – odparła wykrzesając z siebie jak najwięcej udawanej radości. Przez chwilę nawet sama w to uwierzyłam. Minęło już parę tygodni i powoli zaczynała dostosowywać się do nowej rzeczywistości, gdzie musi starannie ukrywać swoje emocje. – Już idę.

– Wyglądasz przepięknie. – powiedział zamykając drzwi.

Spojrzała jeszcze raz w lustro i uśmiechnęła się parę razy. Z doklejonym uśmiechem wyszła z pomieszczenia. Robiłaś trudniejsze rzeczy. Pokonałaś największego wroga Galaktyki. Czym dla Ciebie jest jedna noc spędzona pośród tłumu szczęśliwych ludzi?

Głupia. Nie można porównywać walki do kontaktów interpersonalnych.

Pośród sojuszników Moc jest bezużyteczna. A bez Mocy Ty również jesteś do niczego.

Gdy wsiadła na pokład statku starała się odgonić te ponure myśli. Podróż choć była długa – dla niej minęła szybko. Grali w Dejarik, choć bardziej należałoby to nazwać notorycznym przegrywaniem z Chewie. Mimo sromotnej porażki, Rey nie czuła się źle. Wręcz przeciwnie nigdy nie była aż tak szczęśliwa. Nareszcie można spokojnie spędzać czas na pokładzie nie obawiając się żadnego ataku.

Ale mimo powszechnej wesołości wciąż czuła, że czegoś tu brakuje. Kogoś. Czemu mnie z tym wszystkim zostawiłeś?

Czasami nienawidziła go za to, że zostawił ją przy życiu. To było naprawdę żałosne, Ben. Jesteś egoistycznym dupkiem.

Byłeś. Spuściła wzrok na podłogę. Wciąż trudno było zaakceptować ten fakt. Ciągle miała nadzieję, że to wszystko jest tylko strasznie realistycznym koszmarem. A nawet jeśli nie... To los zsyłał na nią tyle cudownych powrotów... Czemu nie miałby zrobić tego jeszcze raz?

Rey? – Zatroskany głos Finna sprowadził ją do rzeczywistości. – Co cię martwi?

Cholera. Może faktycznie nie różnimy się aż tak bardzo, Ben.

Jak mogę być tak egoistyczna? Ranić bliskich problemami, których nikt nie potrafi rozwiązać.

– Nic. – odparła i dodała radośnie – Po prostu nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Przynajmniej nie skłamałam.

Nawet nie zauważyła kiedy wysiedli i znaleźli się na tej przepięknej planecie. Spędzasz za dużo czasu z głową w chmurach... To niebezpiecznie, Rey.

Miejsce wybrane na przyjęcie nie miało zupełnie nic wspólnego z losem wygranej wojny. Mimo to ktokolwiek był odpowiedzialny za wskazanie tego pałacu trafił w sedno. Jakbyśmy znaleźli się w jednej z tych przepięknych baśni z dzieciństwa.

Zaproszono dosłownie wszystkich sojuszników. Rey dawno nie widziała aż tak wielu różnych postaci. Kręciło się jej w głowie od tej mnogości najróżniejszych dialektów, która rozsadzała jej uszy. Ale mimo to czuła wszechogólną radość. Próżno było doszukać się tu smutnej twarzy.

Albo może oni też udają jak ja.

Do rozpoczęcia tańców zostało jeszcze wiele czasu, dlatego wszyscy przybysze kierowali swe kroki w stronę bufetu, gdzie serwowano najróżniejsze potrawy. I choć niektóre z nich wyglądały apetycznie Rey przeszła ochota na jedzenie, gdy poczuła na sobie spojrzenia tych wszystkich osób wokół. Jakby zobaczyli żywą legendę. Gdyby tylko umieli we mnie dostrzec zwykłą, samotną, smutną dziewczynę, od razu straciliby zainteresowanie moją osobą.

– Jesteś moją idolką, Rey. – powiedziała mała dziewczynka przyczepiając się do jej nogi. – Sama uratowałaś całą galaktykę! Też chciałabym być taka jak ty!

Uśmiechnęła się do niej i pogłaskała delikatnie po głowie z trudem powstrzymując się od wybuchu. Dziecko, bycie mną to ostatnia rzecz jakiej powinnaś pragnąć.

Ale dziewczynka nie przestawała jej wychwalać. Rey nie przerywała jej zbyt zaskoczona tym, jak wiele wspaniałych cech się jej przypisuje. Czy my naprawdę myślimy o tej samej osobie?

– Przepraszamy, pani Rey. – powiedziała niska kobieta, która zapewne była matką błyskotliwej dziewczynki.

Rey uśmiechnęła się szeroko do kobiety. Czas spędzony przed lustrem nie był zmarnowany. Może czas porzucić ścieżkę Jedi i zatrudnić się w teatrze?

Zaschło w jej ustach, lecz żaden z serwowanych bezalkoholowych napoi nie przypadł jej do gustu.

Potrzebuję czegoś zdecydowanie mocniejszego, by przetrwać tę noc. Z tą myślą minęła szklaną wazę z ponczem i udała się w poszukiwaniu mocniejszego trunku. Przemieszczanie się w tak wielkim tłumie było uciążliwe. Większość stała i rozmawiała w kręgu najbliższych i nie sposób było uprosić ich o przesunięcie się. Pozostawało tylko przeciskać się między nimi w nadziei, że nie wyleją na nią trzymanych w dłoniach napoi.

–...tam... to ten... tajemniczy młodzieniec w masce.

Rey od razu pożałowała, że usłyszała te słowa. Znała tylko jednego człowieka noszącego maskę. Ale on już nie żyje. Uniosła lekko głowę, gdy mijał ją osławiony mężczyzna. I gdyby nie ściskający ją zewsząd tłum zapewne padła by na ziemię.

Był tego samego wzrostu. Te oczy. Kształt jego twarzy był nie do odgadnięcia przez białą maskę...

Ale to na pewno musi być...

Okrutny żart losu.

Jego krótko ostrzyżone włosy były nienaturalnie białe. I choć Rey przez chwilę brała pod uwagę możliwość, że mógłby się przefarbować to życie rozczarowało ją już zbyt wiele razy, by mogła się chwytać tak absurdalnej szansy.

To pewnie jakiś bogacz, który przybył tu obnosić się ze swym bogactwem przez nietypowy strój.

Kimkolwiek był ten człowiek, jego obecność irytowała ją. To była drwina losu z jej infantylnego marzenia. Wciąż jesteś tą malutką naiwną dziewczynką opłakującą rozłąkę z rodzicami. Nic się nie zmieniłaś. Ciągle tylko rozpaczasz.

Być może urodziłaś się po to, by lamentować za tych, których straciłaś.

Wreszcie odnalazła bar i zamówiła jakiegoś podejrzanego drinka. Jakimś cudem udało jej się znaleźć miejsce przy ścianie skąd mogła w spokoju obserwować wszystkich innych gości.

Rey spojrzała z pogardą na chłopca, który przez przypadek wrzucił jej kulkę do napoju. Ale po chwili uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała:

– Nic nie szkodzi.

Jestem Jedi, gdybym chciała mogłabym go zabić. Lecz nie mogła użyć swej mocy na bezbronnym dziecku. Nie pierwszy raz, Moc zamiast pomóc, tylko wszystko komplikowała. Gdybyśmy tylko byli zwykłymi ludźmi... Hodowalibyśmy alpaki, gdzieś z dala od wszystkich wysoko w górach. Naszym największym problemem byłoby to jak je nazwać.

Albo zginęlibyśmy razem podczas, którejś inwazji.

Przynajmniej bylibyśmy razem.

– Następnym razem uważaj bardziej chłopcze. Lepiej nie narażać się na gniew, Jedi.

Ten głos.

Uniosła głowę, lecz chłopiec już dawno gdzieś pobiegł. Masz słaby refleks jak na Jedi. Wstała i poczuła, że ktoś łapię ją za rękę. To musi być on. Przybył tu dla mnie. Odwróciła się i uśmiechnęła się szczerze.

Jesteś naprawdę głupia.

By ukryć przed przyjacielem swoje rozczarowanie odwróciła się w stronę drzwi balkonowych.

– Rey, gdzie ty uciekasz? – zapytał Finn łapiąc ją za nadgarstek.. – Zaraz zacznie się pierwszy taniec... Wiesz już z kim będziesz tańczyć?

Dziewczyna rozejrzała się po sali i z trudem powstrzymała się od westchnienia. To będzie trudny wybór. Nie było tam nikogo kto dorównał by gibkości Jedi. Zgadzając się na taniec, z którymkolwiek z tych ludzi godziła się również na podeptane buty i co gorsza, przeraźliwie nudne towarzystwo aż do białego rana. Ale czymże jest jeden stracony dzień wobec całego życia, które utraciło sens w chwili, gdy Ciebie zabrakło?

Rey, jesteś Jedi, a nie Werterem. Choć już doprawdy niewiele Ci zostało do zostania pełnoprawną bohaterką romantyzmu.

Nic tylko się zastrzelić.

Tajemniczy mężczyzna stał przy drzwiach i rozglądał się nieco nerwowo. Wyraźnie było widać, że się waha nad tym czy powinien uciec. Rey miała abstrakcyjna chęć powstrzymania go od tego.

I tak nic nie stracę.

– Rey, co ty robisz? – Finn był wyraźnie zaskoczony jej zachowaniem.

– Szukam kogoś do tańca. – odparła głośno choć wątpiła, by przyjaciel mógł dosłyszeć ją w tym zgiełku.

I choć szła pod prąd to miała wrażenie jakby jakaś niewidzialna siła ułatwiała jej drogę do niego. Nawet nie zauważyła, w którym momencie znalazła się tuż przed nim. Patrzył na nią w osłupieniu. Jakby wątpił, że to co widzi jest prawdziwe.

Dziewczyna czuła, że zasycha jej w ustach. Ale jeśli dalej będę tak milczeć to zapewne ucieknie.

– Zatańczysz ze mną? – zapytała. Pytanie to przyszło jej o wiele łatwiej niż myślała. Jakby było właśnie tym co należało w tej chwili powiedzieć.

Albo alkohol zaczął działać.

– Z przyjemnością. – odpowiedział podając jej rękę.

To naprawdę on. W głowie tliło się jej tysiące rzeczy, które pragnęła mu powiedzieć i setki pytań. Ale nie byli sami i pomimo muzyki oraz ogólnego gwaru ktoś mógłby usłyszeć za dużo. I wtedy straciłabym nie tylko jego.

– Ten kolor to już tak na stałe? – zapytała zakładając mu za ucho opadający na twarz kosmyk włosów.

Po jego twarzy przemknął delikatny uśmiech.

– Obawiam się, że tak. – odparł.

– Więc jak to się stało, że tu jesteś? – zadała kolejne pytanie.

– Pomogła mi Dobra Wróżka. – odpowiedział uśmiechając się tajemniczo.

– A to przypadkiem nie była Matka Chrzestna? – Uniosła brew do góry.

– Jakaś miła kobieta. – odparł i widząc niepokojący błysk w jej oczach dodał: Nie w moim typie.

Rey nie mogła uwierzyć w to jak nagle ten przerażający wieczór zmienia się w najpiękniejszy moment w jej życiu. Marzyła, by ta chwila mogła trwać wiecznie, ale czując suchość w gardle uświadomiła sobie, że kiedyś ten taniec musi się skończyć. A wtedy...

– Zamierzasz uciec o północy? – zapytała siląc się na żartobliwy ton. Zamiast tego uzyskała zupełnie inny efekt. Czuła się jak desperatka.

– Nie uciec, tylko wykonać taktyczny odwrót. – odpowiedział i widząc jej zasmuconą minę dodał – Rey... Wiesz, że nie mógłby tu zostać... Przynajmniej nie teraz.

Chciała zaprzeczyć, zaproponować wspólną ucieczkę, gdzieś hen daleko, gdzie już nikt ich nie odnajdzie. Ale nie mogła tego zrobić swoim przyjaciołom. Tyle im zawdzięczała. A poza tym jesteś Jedi...

– Pamiętaj, by zostawić pantofelek na schodach, bym mogła cię znaleźć. – oznajmiła uśmiechając się.

– Obawiam się, że buty mogą się przydać. – odparł. – Ale nie obawiaj się, znajdę cię.

Rey nie potrzebowała niczego więcej. Nawet rozłąka nie wydawała się jej teraz tak straszna. Żyje. Wróci.

Muzyka ucichła i rozległy się gromkie brawa. Ludzie zaczęli rozchodzić się we wszystkie strony, lecz oni dalej stali w tym samym miejscu jakby to miało pozwolić im zatrzymać tę chwilę na zawsze.

Milczeli, bo trudno było o czymkolwiek rozmawiać. Zresztą żadne słowa nie mogły by oddać ogromu radości jakie towarzyszyły temu spotkaniu.

Rey nawet nie zauważyła kiedy dwójka jej najlepszych przyjaciół znalazła się przy nich.

– Rey, skąd ty żeś wytrzasnęła takiego dobrego tancerza? – zapytał zaskoczony Poe i kładąc dłoń na ramieniu Bena zapytał go: Stary, czemu ty się ukrywasz?

Dziewczyna spojrzała na skrytego chłopaka zastanawiając się co odpowie. Już otwierał usta, by coś odpowiedzieć, gdy wtedy usłyszeli bicie zegara, które ogłaszało nadejście północy.

– Wybaczcie... Muszę już iść. – powiedział i odwrócił się w stronę wyjścia.

Uważaj na siebie.

– Jeśli mam być szczery to masz naprawdę beznadziejny gust w doborze partnerów Rey. – powiedział Finn.

– Jak nigdy zgadzam się z tobą, stary. – odparł Poe. – Wybierasz jakiegoś podejrzanego, tajemniczego typka, gdy wokół tylu wspaniałych mężczyzn.

Rey uśmiechnęła się delikatnie.

Cóż, w tej kwestii, jednej kwestii, nigdy nie będziemy zgodni, moi drodzy przyjaciele.


___

Ogólnie to nikt do końca nie wie jak i po co to powstało XD 

Zapewne inspiracją był Kopciuszek (ale jak w ogóle doszło do tego, że Ben dostał główną rolę to tego nawet najstarsi górale nie wiedzą XDDD ) A przyczyna jak zwykle pewnie prosta - upośledzenie umysłowe, które nie pozwoliło zaakceptować tak kijowego zakończenia filmu XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top