24
Leniwie przeciągnęłam się na łóżku, przecierając oczy i prostując ręce.
Przez chwilę zapomniałam o tym, że nie jestem sama co poskutkowało głośnym jękiem blondyna, kiedy przez przypadek uderzyłam go w twarz dłonią.
- Liczyłem na cieplejsze powitanie po całej nocy kucia z tobą francuskiego - sarknął nieprzyjemnie.
- To się przeliczyłeś, pajacu - powiedziałam przesłodzonym głosem.
- No nie, teraz już przegięłaś - warczy chłopak, patrząc na mnie morderczym wzrokiem, po czym chwyta jedną z ozdobnych poduszek i celuje nią prosto w moją głowę.
- Już po tobie - posyłam mu sztuczny uśmiech i uderzam go w twarz, co powoduje chwilową dezorientację chłopaka, który chwilę później ponownie przyjmuje uderzenie.
Bijemy się poduszkami i kotłujemy w pościeli, dopóki do pokoju nie wpada moja zdezorientowana mama. Na moment zastygamy w miejscu, ale ona tylko uśmiecha się pod nosem, macha dłonią i wychodzi z pokoju. Razem z Leo wybuchamy gromkim śmiechem, czując się jak dzieci w przedszkolu.
Potrzebowałam tego. Potrzebowałam Leo i jego głupoty, która chociaż na chwilę odciągała moje myśli od dzisiejszego dnia.
Dwa lata.
Kawał czasu.
Właśnie tego dnia oficjalnie zostaliśmy parą. Dzień dwudziesty siódmy września pamiętam do tej pory, jakby to było wczoraj. Widzę jego piękny, szeroki uśmiech i zamieram widząc kwiaty w jego dłoniach. Piękny bukiet różnokolorowych goździków. Zapamiętał, gdy mówiłam, że to właśnie te kwiaty są moimi ulubionymi.
Nie potrzebujemy słów, bo dokładnie rozumiemy się bez nich. Rzucam się mu w ramiona, mając gdzieś fakt, że stoimy w korytarzu mojego domu, a drzwi są otwarte na oścież.
W tamtej chwili myślę tylko o nim. O jego włosach, oczach, a szczególnie o ustach. Chłopak jakby czytał mi w myślach, namiętnie wpija się w moje usta i delikatnie kładzie kwiaty na komodzie, po czym chwyta moje uda i przechodzi w głąb domu, by chwilę później posadzić mnie na kuchennym blacie.
Nie mogłabym zliczyć pocałunków które oboje inicjowaliśmy tamtego dnia. Zwyczajnie cieszyliśmy się sobą i swoją obecnością, nie zwracając uwagi na nic dookoła.
Właśnie dzisiaj minęło dwa lata od tego wydarzenia. Dwa lata od najpiękniejszego a zarazem najgorszego dnia w moim życiu.
To właśnie wtedy po raz pierwszy poznałam pojęcie prawdziwej miłości, ale również wpadłam w niebezpieczne sidła piekła. Piekła które dopiero miało się zacząć.
- Skyler, młoda - z transu wyrywa mnie zblazowany głos Leo, który szarpie moje ramię. - Mogłabyś chociaż udawać, że mnie słuchasz? - mówi chłopak, przewracając oczami i poprawiając swoje platynowe włosy. Ma na ich punkcie obsesję i robi to dosłownie co chwilę.
- Widzę, że nadal pilnujesz, aby żaden z twoich baby hair nie przechylił się w złą stronę o milimetr - kładę mu rękę na ramieniu, chichocząc.
- Kiedy następnym razem mnie o coś poprosisz, to nawet nie myśl że się zgodzę - zakłada ręce na piersiach, po czym gwałtownie obraca się do tyłu, próbując jeszcze bardziej podkreślić swojego pół minutowego focha.
Prawdziwa królowa dramatu.
- Wiesz, że nie mogę się na ciebie długo gniewać - słyszę głos blondyna po dosłownie dziesięciu sekundach ciszy. Chłopak uśmiecha się od ucha do ucha, po czym wyciąga a moją stronę obie ręce. - Chodź do wujka Leo, przytul się - mówi przesłodzonym głosem i nie czekając na moją reakcję, rzuca mi się w ramiona, sprawiając, że oboje lądujemy na podłodze.
- Nie ważysz pięciu gramów księżniczko, złaź - mówię, lekko się krzywiąc i spychając chłopaka z moich nóg.
- Też uważasz, że powinienem przypakować? - pyta, unosząc jeden ze swoich bicepsów. - Victoria non stop gania mnie na siłownię i chyba muszę zacząć chodzić tam regularnie, bo powiem ci, często widuje tam wolnych przystojniaków którymi chętnie bym się zaopiekował - unosi brew do góry, a ja przewracam oczami na jego głupotę.
- Jesteś obrzydliwy, złaź. - mówię z odrazą i ponownie próbuję go odepchnąć.
- Zazdrościsz, bo sama byś tak chciała - blondyn wypina mi język, po czym, na moje szczęście, wstaje z podłogi. - Niestety, jesteś skazana na jednego faceta, szkoda.
- Ile razy mam powtarzać ci, że ja i Shawn nie jesteśmy parą? - pytam retorycznie, przewracając oczami.
- Tak, oczywiście - blondyn przewraca oczami, bo czym rzuca się na moje łóżko. - Widać to szczególnie gdy po kryjomu całujecie się w kantorku wuefisty, szepczecie sobie czółe słówka za każdym razem gdy się spotkacie i ślinicie się do siebie na stołówce - prycha chłopak, przewracając się na plecy. - I tak już od trzech dni, pamiętnego upicia się w klubie i pięknego gestu przygarnięcia ostro podchmielonego Mendes'a do twojego domu.
- Przesadzasz - stwierdzam, podnosząc z podłogi kołdrę i poduszki, które znalazły się tam podczas naszej niesamowicie dorosłej bitwy na poduszki. - Powinniśmy szykować się do szkoły.
- Ktoś tu odbiega od tematu - blondyn wstaje z łóżka, unosząc brew.
- Naprawdę powinniśmy Leo, jest już siódma.
- Wiesz, że ja wiem - kładzie mi rękę na ramieniu, po czym odwraca się na pięcie, kierując się w stronę łazienki.
Blondyn znika w pomieszczeniu, a do mnie jak na zawołanie wracają wspomnienia. Nie te dobre, a wręcz przeciwnie; te o których wolałabym zapomnieć.
To właśnie dzisiaj odbyłaby się druga rocznica związku mojego i Aiden'a. Zawsze miałam pamięć do dat, co w tym przypadku działało na moją niekorzyść.
Nadal, pomimo tych dwóch lat, nie mogłam pojąć, dlaczego człowiek, który dwa lata temu wyznał mi swoją miłość, mógł mnie zdradzić w tak haniebny sposób. Osoba z którą świętowałabym dzisiaj drugą rocznicę związku, stała się dla mnie kimś obcym, a wręcz znienawidzonym.
- Rusz się, bo będziesz biegła za samochodem - rzuca Leo, po czym bez skrępowania, kieruje się półnagi do kuchni, gdzie już prawdopodobnie moja mama przyrządza śniadanie.
Wzdycham, próbując odciąć się od dręczących mnie myśli chociaż na chwilę. Kieruję się do łazienki gdzie wykonuję poranną toaletę i ubieram się w jedne z wygodniejszych ubrań w mojej szafie - w czarne dresy i białą koszulkę. Robię lekki makijaż składający się tylko z korektora, pudru oraz tuszu do rzęs, po czym schodzę na dół, gdzie zastaję moich rodziców oraz Leo, prowadzących żywą konwersację.
- Streszczaj się Leo, wyjeżdżamy - oznajmiam, kiedy brunet bierze kolejnego gryza kanapki.
- Nie zjesz skarbie? - pyta tata, posyłając mi lekki uśmiech.
- Zjem coś w szkole - odwzajemniam jego uśmiech, po czym chwytam swój plecak, poganiając Leo. Żegnam się z rodzicami, po czym kieruję się do przedpokoju, gdzie standardowo zakładam swoje białe air force.
Gdy wychodzę na zewnątrz, blondyn czeka już w aucie. Wsiadam do środka i od razu zapinam pasy. Chłopak podczas jazdy stuka palcem o kierownicę, co niesamowicie mnie denerwuje, ale dla świetego spokoju, postanawiam nie rozpoczynać kolejnej kłótni i siedzieć cicho.
Droga mija mi na śpiewaniu najnowszych hitów razem z Leo. Bardzo często podczas jazdy po prostu słuchamy muzyki i fałszujemy, ponieważ oboje nas to niesamowicie odstresowuje, a ja dzisiaj szczególnie tego odstresowania potrzebuję.
Gdy tylko przekraczam próg szkoły, już mam ochotę zawrócić. Kieruję się do swojej szafki z której wyjmuję potrzebne książki i żegnam się z Leo, ponieważ niestety pierwszą lekcję wtorkowego dnia spędzam samotnie, na geografii.
Siadam standardowo w swojej ulubionej ławce - czwartej od okna. Witam się z siadającą obok mnie Emillie i reszta przerwy upływa nam na przyjemnej, nie wymagającej dużej ilości elokwencji rozmowie.
Dzwoni dzwonek, a do klasy wchodzi uśmiechnięty Pan Raymond, prowadząc za sobą kogoś jeszcze.
To chyba nieśmieszny żart.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top