34.

„He never wanted to kill you"

Głuche wystrzały z broni, słychać było na drugim końcu pustego domu. Już dawno nikt nie zaglądał do małego domku, niedaleko plaży Bondi, w którym to Lively znalazła pierwsze chwilę spokoju. To właśnie tu Luke wracał, kiedy tak naprawdę, wszystko waliło się pod jego nogami, niczym domki z kart. Rozbiegane myśli nigdzie nie potrafiły znaleźć spokoju w głośnym domu w Clovely, a tu potrafił odnaleźć wszystko, czego tylko potrzebował. Potłuczone szkło odsuwał tylko stopami na boki, aby móc swobodnie przejść. Roztrzaskane przez niego samego, każdy doskonale wiedział, że nie potrafił radzić sobie z emocjami, a tak długie poszukiwanie Lively, nie mógł inaczej odreagować. Ty razem nie potrafił poradzić sobie, z tym co ich czeka. Przed nimi była najważniejsza walka, wojna którą mogła wygrać tylko jedna ze stron. To co działo się przez ostatni rok, wyniszczało ich z każdym kolejnym dniem coraz bardziej. Nikt nie miał już sił, aby stawiać czoła każdemu kolejnemu wyzwaniu, które przynosiły coraz to gorsze wiadomości. Na jedną z takich czekał właśnie Luke, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca.

    Alex pędził przez miasto jak opętany. Nie miał dobrych wiadomości dla brata, mimo że chciał mieć jak najlepsze. Dziwiło go miejsce, jakie Luke wybrał na ich spotkanie, jednak zdecydował się nie pytać o to, było to najmniej istotną dla nich w tym momencie rzeczą. Zapukał dwa razy, kiedy stanął przed brązowymi drzwiami małego domku. Blondyn uchylił je lekko, jednak widząc sylwetkę brata, otworzył je szerzej. Alex zanim zniknął w środku, rozejrzał się po okolicy, czy aby napewno nikt za nim nie jechał. Nie mógł być niczego pewien, tym bardziej teraz, kiedy Luke kilka tygodni temu pojawił się u niego na komendzie. Może nie każdy w Sydney wiedział o istnieniu czegoś takiego jak gangi, jednak spora część osób na komendzie tak. I może było to naiwne, ale Alex wierzył, że nie tylko ona ma kontakty z nimi. Przekraczając próg domu, od razu mężczyzna zauważył w jak okropnym stanie było jego wnętrze. Porozbijane szkło, oraz roztrzaskane meble, tworzyły coś na kształt miejsca po przejściu tornada. Alex spojrzał na brata, nie znał go już tak dobrze jak kiedyś, ale nie spodziewałby się, że to on mógł dokonać takich zniszczeń.

    - Nie pytaj - Luke wzruszył ramionami, wsuwając dłonie do kieszeni spodni i kopnął leżącą koło jego nogi szkatułkę, omijając wzrok Alexa.

    - Chyba nawet nie chce wiedzieć - mężczyzna westchnął - Jednak mamy ważniejsze sprawy. Niestety nie ma śladu po młodym Blackthornie. Szukałem go wszędzie, ale nic, pustka.

    - Nie możliwe, przecież Lively opisała miejsce w którym ją przetrzymywał.

    - To prawda, byłem tam, ale oprócz kilku leżących tam ciał, nie znalazłem nawet jednego głupiego papierka, który mógłby mnie na nich naprowadzić. Turner wie co robi i potrafi zacierać za sobą ślady, jak nikt inny.

    - Zajebiście - warknął Luke, wyciągając dłonie z kieszeni i opierając ciężar swojego ciała, na drewnianym stole. - Czyli znów jesteśmy w punkcie wyjścia.

    - Dobrze wiesz, że to tylko cisza przed burzą - w powietrzu zawisły ich ciężkie oddechy. Obydwaj zdawali sobie sprawę, że starszy z braci ma rację. Ukrywanie się Elyas'a, jest tylko chwilą spokoju, oddechu, który mogli złapać. Chłopak szykował zemstę, która mogła nadejść w najmniej oczekiwanym przez nich momencie. - Powinieneś jeszcze coś wiedzieć - Alex wyjął telefon z kieszeni, przesuwając po nim kilka razy palcem. - Wszystkie ofiary, które znalazłem w domu Turner'a, były pod wpływem narkotyku, który dałeś mi do przebadania. Ich ciała nie wyglądały normalnie - Alex przesunął telefon po stole, tak aby Luke mógł zobaczyć zdjęcia które zrobił. Luke jednak wiedział czego może się spodziewać. Każda z ofiar, miała ten sam odcień żył, przebijający się pod bladą skóra. Nienaturalnie niebieski kolor, który również naznaczył Lively.

    - A Nick Cooper? Było tam jego ciało? - zapytał blondyn, odsuwając od siebie telefon brata i przecierając dłonią, zmęczoną twarz.

    - Nie. Zidentyfikowałem wszystkie osoby, nikogo takiego wśród nich nie było.

    - Ten narkotyk, to coś co im podaje, wydaje mi się, że na każdego działa zupełnie inaczej - Luke westchnął - Oni musieli być słabi genetycznie, nie wytrzymali tego, ale Nick o którego pytałem, stał się prawdziwą maszyną do zabijania. Jedna z naszych dziewczyn, była świadkiem, jak na skinienie palca Turner'a, prawię zabił jednego z jego ludzi.

    - Może masz rację, że każdy reaguję inaczej, ale nie masz pewności, że on też ciągle żyje.

    - Lively również ma to gówno w swojej krwi - Luke spojrzał na brata, szukając jakiegokolwiek pocieszenia w jego oczach.

    - Myślisz, że ją to też może zabić?

    - Nie wiem Alex, nie chce tak myśleć.

    - Znajdź Turner'a, zanim on znajdzie was. Nie masz dużo czasu, jeśli chcesz uratować jej życie.    

    - Dlaczego tak mówisz?

    - Przepadaliśmy te ciała dokładnie. To coś podano im zaledwie czternaście dni przed śmiercią - Luke słysząc słowa brata, zacisnął mocniej pięść i uderzył nią mocno,w drewniany stół. - Pomogę Ci jak mogę, jednak nie mogę nic obiecać Luke. Wiem, że ci zależy ale...

    - Nic nie rozumiesz - blondyn pokręcił przecząco głową, wiedząc że brat nigdy nie zrozumie, nie poczuję tego jak on czuję się w tej chwili. - Nie mogę jej stracić Alex, ja ją kocham.

    ***

    - Dobra, teraz musisz się skupić - Calum położył dłonie na ramionach zdenerwowanej brunetki. - Jeśli naprawdę chcesz coś, a raczej kogoś trafić, to musisz się skupić, nie możesz strzelać na oślep.

    - Zabawne, naprawdę - Lively wyciągnęła obie dłonie przed siebie, zaciskając w nich broń.

    - Ohh przecież wcale nie skłamałem - chłopak zaśmiał się lekko, łaskocząc przyjaciółkę.

    - Nie rób tego więcej, jeśli nie chcesz bym przez przypadek i ciebie postrzeliła - brunetka zwinnie wywinęła się z tortur przyjaciela, mróżąc groźnie oczy. - Poprosiłam Cię o pomoc Cal, a nie o głupie żarty z moich umiejętności, a raczej ich braku.

    - Lively, wyluzuj - Calum objął delikatnie dziewczynę ramieniem i odwrócił ją z powrotem, przed ustawioną na wprost niej tarczę. - Nie żebym się chwalił, ale poprosiłaś o pomoc najlepszego z najlepszych - chłopak wypiął dumnie pierś.

    - Nie mogłam trafić lepiej - Lively odpowiedziała sarkastycznie, wystawiając w stronę przyjaciela język. - Nie gadaj, tylko mi to w końcu pokaż!

    - Co cię tak do tego ciągnie - Calum burknął pod nosem i ponownie stanął za plecami brunetki, obejmując tym razem swoimi dłońmi, jej dłonie. - Przeładuj i skup się na swoim celu, którym jest sam środek tarczy przed tobą. W terenie nigdy nie masz na to tyle czasu, jednak nie staraj się strzelać przed siebie, tylko zawsze obierz jeden punkt - ostry odgłos wystrzału rozniósł się po niewielkim pomieszczeniu, a Lively odrzucona siłą pocisku, uderzyła plecami w klatkę piersiową przyjaciela, nie będąc kompletnie przygotowana na to, że ten pociągnie za spust. - Spróbuj teraz sama.

    Calum wycofał się kilka kroków w tył, bacznie obserwując poczynania swojej przyjaciółki. Brunetka, mimo starań, nie potrafiła skupić się na tym czego chciała się nauczyć. Nigdy ta umiejętność nie była jej potrzebna, jednak wszystko w jej życiu w ciągu ostatnich dwóch lat, zmieniło się tak szybko i tak naglę, że była zmuszona poznać najprostsze techniki strzelania. Kilka serii pocisków, które oddała niecelnie, pozwoliły jej obyć się z bronią i tym jak może się nią posługiwać. Może i nie była najlepszym strzelcem, jednak teraz mogła być spokojniejsza o to, że nie zrobi krzywdy nie temu, komu by chciała.

    - Chyba wystarczy na dziś - Calum odłożył zabraną od dziewczyny broń, w zamian wręczając jej butelkę wody. - Zdaje sobie sprawę, dlaczego chcesz się tego nauczyć. Naprawdę myślisz, że Elyas będzie chciał nas zniszczyć?

    - To jedyna rzecz, której jestem pewna - Lively westchnęła, rozmasowując obolałe od mocy wystrzałów dłonie. - Przez tą chwilę spędzoną razem z nim, zrozumiałam że jest gotów na wszystko, tylko wciąż nie wiem o co on tak walczy.

    - Może to jego chora ambicja, pomścić zmarłego ojca?

    - Gdyby tak było, już dawno by mnie wykończył - brunetka pokręciła przecząco głową - Tu chodzi o znacznie więcej, niż nam wszystkim się wydaje Cal. W grę wchodzi jego życie, a myślę że zbyt szybko nie chciałby go stracić.

    - Próbowałaś podpytać John'a? Podobno był jego prawą ręką, może on coś wie?

    - Spędzałam z nim długie godziny, jednak nigdy o to nie pytałam - Lively wzruszyła ramionami, w głowię odtwarzając przegadane z John'ym wieczory. - Tam wtedy, wszystko wydawało mi się oczywiste. Byłam przekonana że Elyas czeka tylko na dobrą chwilę żeby mnie zabić, ale na balu miasta, coś mnie od tego odwiodło.

    - Calum! - do ich uszu dotarł głośny krzyk Asthon'a, który odbijał się echem, od pustych ścian piwnicy, w której się znajdowali. - Zbieraj się! - sylwetka mężczyzny wyłoniła się za drzwi. Ashton był jedyną osobą, którą Lively poznała najmniej w tym domu. W oczach blondyna migotały małe iskierki, które nie wróżyły nigdy nic dobrego, a jego potargane na każdą stronę włosy, świadczyły o tym, że oderwał się od ulubionego zajęcia, jakim była elektronika.

    - Pogadaj z nim, myślę że jest coś co napewno nam pomoże i dorwiemy Turner'a, nim on dorwie nas.

***

    - John? - Lively zapukała delikatnie do tymczasowego pokoju mężczyzny, w którym były uchylone drzwi. Zajrzała przez nie, dostrzegła tylko przygarbioną sylwetkę John'ego, pochłoniętego lekturą, papierów rozłożonych na jego łóżku.

    - Cześć Lively - mężczyzna oderwał się od czytania i na chwilę spojrzał na dziewczynę, uśmiechając się delikatnie. Lively nigdy nie dowiedziała się ile ma lat, ani dlaczego tu jest. Miał dług wobec jej nieżyjącego ojca, jednak zastanawiało ją to jak wielki musiał on być, skoro nadal po jego śmierci był w jego domu i pomagał Elyas'owi.

    - Możemy chwile porozmawiać ? - brunetka zapytała, wchodząc głębiej do pokoju i przyglądając się rozrzuconym po nim papierom.

    - Jeśli tylko mogę Ci w czymś pomóc, pytaj - John odłożył trzymane w dłoni dokumenty i spojrzał wyczekująco na dziewczynę.

    - Pomagałeś Elyas'owi tak długo, musisz wiedzieć o nim naprawdę wiele.

    - To wcale nie takie proste poznać tego chłopaka - mężczyzna westchnął głęboko. Wstał ze swojego miejsca i przeczesując dłonią trochę zadługie włosy, koloru ciemnego blondu, przemierzył pokój kilka razy, zbierając swoje myśli. - Mieszkałem z nim prawie rok, byłem na każde jego zawołanie, ale on wcale mi się nie zwierzał, tak jak wszyscy uważali. On żyje w swoim własnym świecie, w którym liczą się tylko jego korzyści i tylko on powinien mieć wszystko, czego tylko chce. Jeśli ktoś starał się mu sprzeciwić, albo okazywał nieposłuszeństwo wobec poleconych mu zadań, które często kłóciły się z naszymi sumieniami, łatwo tracił swoje miejsce w jego domu, albo po prostu tracił życie.

    Lively analizowała w głowie każde słowo mężczyzny. Mimo że miała swoją własną wizję tego jaki był Elyas, po słowach John'ego jeszcze bardziej utrwaliła się w przekonaniu o jego bezwzględności i braku jakichkolwiek uczuć.

    - Mówił kiedykolwiek, dlaczego chce mnie zniszczyć?

    - On wcale nie chciał Cię zniszczyć Liv - John pokręcił przecząco głową. - To że podał ci ten narkotyk, miało być karą za to, że nie jesteś mu posłuszna. Jednak zależy mu na twoim życiu, bardziej niż możesz sobie wyobrażać.

    - O czym ty mówisz!? - dziewczyna zmarszczyła brwi i pokręciła głową, nie rozumiejąc słów mężczyzny. Od kilku miesięcy żyła w przekonaniu, że Elyas'owi zależy tylko na tym by pomścić śmierć ich ojca, żeby zabić ją za to, że to ona go zabiła. Teraz wszystko wydawało się jej jeszcze bardziej niezrozumiałe, niż do tej pory. Obawiała się chłopaka który wcale nie chciał pozbawić jej życia? Czy mogło być coś jeszcze, co interesowało Elyas'a?

    - Tak Lively, on nigdy nie chciał Cię zabić. Odziedziczyłaś po ojcu coś na czym mu zależy, cały czas jest w przekonaniu że Hemmings to teraz ma, a ty miałaś być kartą przetargową w odzyskaniu tego.

__________
Kochani!
chce tylko podziękować wszystkim którzy są i byli tu że mną, bo to dzięki wam co dzień myślałam o znalezieniu chwili, aby w końcu dokończyć to co zaczęłam ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top