23.
„ I Lost my only hope"
- Naciesz się jego obecnością, póki jeszcze możesz - Elyas zaśmiał się, spoglądając w oczy Lively, która wciąż przerażona zaciskała dłonie na nadgarstkach przyjaciela.
- Co ty chcesz zrobić ? - w jej oczach już dawno zebrały się łzy, które powstrzymywała ostatkiem sił. Nick wciąż był nieprzytomny, nie reagował nawet na głos Lively i jej jakikolwiek dotyk. Dziewczyna tak bardzo chciała, aby chłopak miał chociaż siłę podnieść na nią swój wzrok, chciała mieć pewność że on wciąż żyje.
- To takie przejmujące - Elyas przerwał ciszę, niskim głosem, w którym nie trudno było dostrzec udawaną troskę. Zaśmiał się głośno, widząc przerażenie w oczach swojej siostry i podszedł do dość sporego stołu.
- Nie rozumiem jak możesz być taki? Jak możesz ich zabijać? - Liv wstała z kolan na których klęczała przed sylwetką nieprzytomnego Nick'a i skierowała swoje kroki w stronę brata. Elays niewzruszony stał tuż przy stole, mieszając w dłoni jedną z małych ampułek wypełnioną niebieskim płynem.
- A ty mogłaś zabić ojca? - spojrzał na nią wymownie, zaciskając swoje pięści, gniotąc tym samym szkło w dłoni. Płyn rozlał się po metalowym stole, a z dłoni Elyas'a skapywały krople krwi. Chłopak bez emocji wytarł dłoń w leżąca obok niego szmatkę, nie przyjmując się, że powstałe skaleczenia wciąż krwawią.
- Nic nie wiesz o tym co zrobiłam, zabiłam go to prawda, ale zasłużył na to!
- Zasłużył? Całe życie żyłaś pod jego dachem, za jego pieniądze, był z Tobą! - chłopak warknął, nie odwracając się w jej stronę.
- Poniżanie, okłamywanie i wykorzystywanie uważasz za coś, co można uznać za dobre życie? - Lively nawet nie krzyczała, wiedziała, że podniesionym głosem nie wygra z chłopakiem. - Nie wiesz o nim nic Elyas, dlatego nie rozumiem dlaczego wciąż chciałbyś aby tu był, aby żył wśród nas. Nie wiesz jak wyglądało by nasze życie.
- Wiem o nim wszystko co chce wiedzieć, to mi wystarcza by tego chcieć - chłopak mocno złapał ją za podbródek, ściskając palcami jej rozgrzane policzki - Jak to było celować do własnego ojca? Nie widziałem w tobie strachu.
Lively drgnęła lekko słysząc jego słowa,próbowała wyrwać głowę z jego dłoni, jednak chłopak tylko wzmocnił swój uścisk. Nie rozumiała tego co do niej mówi, nie pamiętała by oprócz niej, Luke'a i Nicka był ktoś jeszcze w ciemnej piwnicy w Blacktown, kiedy nacisnęła spust broni, celując do ojca.
- Nie było cię tam, nie możesz mówić co ja wtedy czułam- sapnęła ledwo słyszalnie, zaciskane dłonie chłopaka, uniemożliwiały jej ruchy szczęki.
- Nie pozwolił mi się zbliżyć, chciał załatwić to sam. Jednak nigdy nie pomyślałbym, że ty możesz to zrobić!
- Uciekłeś jak tchórz?
- Nie uratowałbym już jego życia, mimo że teraz cholernie tego żałuje - chłopak wzmacniaj coraz bardziej uścisk dłoni na policzkach Lively, powodując tym łzy wypływające spod jej powiek. Nie spodziewanie odepchnął ją mocno, co sprawiło, że dziewczyna uderzyła plecami w zimną ścianę za nią. Lively otumaniona uderzeniem, próbowała resztkowym sił odsunąć od siebie zawroty głowy i wstać o własnych siłach na równe nogi. Elyas przyglądał się z kpiącym uśmiechem poczynaniom swojej siostry, jednak nim ta zdążyła podnieść się z podłogi, poszedł do niej szybkim krokiem, zabierając do dłoni jedną ze strzykawek, leżących na metalowym stole. - Teraz ty możesz popatrzeć, jak cierpi ktoś tobie bliski! - podniósł jej podbródek i wysyczał wściekłe przez zaciśnięte zęby, wprost w jej twarz.
Nim Lively zdążyła zareagować, mocne ramiona John'ego oplotły jej słabe ciało a jej głośny krzyk stłumiła jego dłoń, kiedy jej brat podchodząc do niczego nieświadomego Nick'a wbił strzykawkę wprost w jego szyję. Niebieska ciecz zabarwiła żyłę, w którą została podana dawka płynu a chłopak niemrawo ale z wyraźnym bólem uniósł głowę. Dziewczyna patrzyła tylko przez załzawione oczy na przyjaciela, który bezbronnie zwisał na krześle.
- Co mu zrobiłeś! - wrzasnęła ze szlochem, kiedy udało jej się na chwilę wyswobodzić usta z uścisku mężczyzny.
- Teraz twoja kolej aby stracić swoich bliskich - Elyas gestem ręki kazał John'emu wyprowadzić ją z pomieszczenia, mimo jej szarpaniny i zrozpaczonego płaczu.
Mężczyzna poprowadził ją długim korytarzem, wysilając się mocno aby nie wyrwała się z jego objęć i nie wróciła do ciemnego pomieszczenia. Lively czuła każdy jego mocniejszy dotyk, jednak nie było dla niej czasu na myśli o siniakach, które kolejnego dnia mogły utworzyć się na jej ramionach i klatce piersiowej. Liczyła się tylko i wyłącznie obecność przyjaciela, którego nie potrafiła już uratować.
- Nie pomożesz mu! - mężczyzna zmęczony jej wyrywaniem się, wepchnął dziewczynę za drzwi małego pokoju i zamknął za nimi drzwi. Lively oszołomiona oparła dłonie na ramie łóżka i oddychała głęboko, nie docierało do niej co Elyas przed kilkoma minutami zrobił.
- Co on mu zrobił? Co ona mu wstrzyknął? - zapytała zimnym oschłym tonem, nie patrząc na towarzyszącego jej mężczyznę.
- To narkotyk, jeśli do niego wrócisz on cię nie pozna. Będzie próbował cię zabić.
- Nie wierze żeby Nick chciał to zrobić, nie mnie.
- On nie jest teraz sobą i nie będzie! - John pokiwał z zaprzeczeniem głową i wyciągnął wiszącą w szafie długą szafirową suknie podając ją Lively. Dziewczyna podniosła zmęczony wzrok i ze zdziwieniem przyglądała się trzymanemu przez blondyna materiale.
- Co to ma być?
- Masz być gotowa za dwie godziny, to twoja suknia.
- Jeśli Elyas myśli, że ja gdziekolwiek z nim pójdę grubo się myli - brunetka skrzyżowała buntowniczo dłonie na piersiach, jednak w oczach wciąż miała zbierające się łzy.
- Jeśli nie chcesz żeby dziś zginął ktoś jeszcze, zrób to co każe.
***
Lively nigdy nie spodziewała się, że swój pierwszy uroczysty bal w życiu, w tak eleganckiej sukni jaką miała na sobie, przeżyję w takich okolicznościach. Elyas od dobrych kilku minut poprawiał nienagannie zawiązaną pod szyją czarną muszkę, kiedy przemierzali ulice Sydney, czarnym eleganckim samochodem. Nie pytała o nic, nie odzywała się ani słowem, nienawidziła chłopaka który siedział obok niej jeszcze bardziej z każdą minutą, jednak w głowie wciąż mając słowa John'ego, wykonywała każdego jego polecenie. Ogromny gmach władz miasta, pod którym zatrzymali się, rozświetlony był w każdym możliwym pomieszczeniu i z każdej możliwej strony. Drzwi po jej stronie zostały otwarte i przy pomocy nieznanego jej mężczyzny wysiadła u stóp stromych schodów, wokół których zgromadziło się kilku dziennikarzy z aparatami, nieustannie fotografując ich dwójkę. Nie elegancko przykryła na kilka chwil swoje oczy, porażona przez błyski fleszy. Elyas szybkim ruchem ujął jej dłoń, gromiąc ja wzrokiem i razem wspięli się po długich schodach, zakończonych szeroko otwartymi drzwiami. Tuż za nimi Lively ujrzała setki ludzi na dość pokaźnej sali. Już od progu przywitani zostali szerokimi uśmiechami, jednak zanim udali się wśród pozostałych gości, chłopak podał jej pasującą do jej stroju maskę, sam zakładając podobną, jednak całą białą.
- To bal maskowy, ale pamiętaj nie ukryjesz się pod tą maską przede mną, więc bez żadnych sztuczek - mimo że szeptał do jej ucha, jego ton głosu był nieprzyjemny, wywołując na skórze Lively ciarki. Skinęła jedynie głową na znak że rozumie i chwytając chłopaka pod ramię, podążyła z nim wgłąb sali.
Dziewczyna nawet w najmniejszym stopniu nie czuła się swobodnie, mimo że to Elyas rozmawiał z ludźmi, którzy podchodzili do nich, nadal nie spuszczał z niej swojego badawczego wzroku. Brunetka kompletnie nie wiedziała, co robią na tak wielkiej imprezie, organizowanej przez władze miasta, do chwili kiedy wsłuchała się w rozmowę prowadzoną przez chłopaka.
- Więc rozumiem, że teraz to Pan zajął się firmą i interesami przedwcześnie zmarłego Louis'a - wysoki starszy mężczyzna uśmiechnął się w stronę jej towarzysza, podając mu wyciągniętą dłoń - Martin Smith, główny organizator.
- Tak zgadza się, Elays Turner - brunet ujął podaną mu dłoń i potrząsnął nią lekko - Przedstawiam Panu Lively Blackthorn.
- Pani ojciec nigdy nie chwalił się że ma córkę - mężczyzna ucałował podaną mu przez Lively dłoń, szeroko uśmiechając się. - Miło nam, że postanowiła Pani w tym roku go zastąpić - chociaż Lively nie chciała odpowiadać nic na słowa mężczyzny, Elyas mocno zacisnął trzymaną jej dłoń, niemalże każąc jej zabrać głos.
- Mnie również, naprawdę ciesze się że mogę tu być - brunetka wysiliła się na najbardziej naturalny uśmiech jaki potrafiła teraz zaserwować mężczyźnie, tylko po to aby móc zgrywać pozory tego, że wie w czym tak naprawdę bierze udział.
- Udziały Louisa w naszych interesach zawsze były duże, mamy nadzieję że to nie ulegnie zmianie - Martin tym razem zwrócił się do Elyas'a, a kiedy obydwaj pogrążyli się w dłuższej rozmowie, Lively wyłączyła się z niej rozglądając się po sali.
Wiszące nad ich głowami żyrandole świeciły przepychem i bogactwem, równie mocno co złocenia na ścianach i filarach oraz drogie wiszące na ścianach obrazy. Mimo piękna, które otaczało dziewczynę nie potrafiła ona skupić się i uspokoić, w głowię mając tylko i wyłącznie obraz Nick'a, który bezwładnie przywiązany był do drewnianego krzesła. Co kilka chwil w głowie układała nowy plan, aby ponownie go zburzyć i wymyślać inny, wiedząc, że żaden z nich nie jest w stanie jej samej pomóc uratować przyjaciela. Przymknęła na kilka chwil powieki, wsłuchując się w panujący dookoła niej gwar i przebijającą się w tle muzykę klasyczną orkiestry, która przygrywała na małej bocznej scenie. Kiedy ponownie uchyliła je, światła we wszystkich pomieszczeniach zgasły. Mimo ciemności próbowała wychwycić jakieś drobne światło wśród tłumu, jednak zamiast tego poczuła czyjąś ciepłą dłoń na jej własnej. Nieznana jej osoba pociągnęła ją lekko prowadząc wgłąb sali, przekonana że to nikt inni jak Elyas nie stawiała oporu. Dopiero gdy osoba ta zatrzymała się, sprawiając że Lively uderzyła ciałem o stojącą przed nią sylwetkę, rozpoznała przyglądające się jej błękitne tęczówki.
__________
wiem że zawalam,
przepraszam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top