22.

"Wiem, że nie jestem sam,
Gdziekolwiek, kiedykolwiek..."

Brunet oparty o mur pobliskiego baru, dopalał w ustach resztki mentolowego papierosa, zaciągając się trującym dymem. Starał się nie rozglądać na boki, jednak zdenerwowanie wystarczająco targało jego ciałem, aby nie móc się przed tym powstrzymywać. Był facetem, członkiem pieprzonego gangu, ale przede wszystkim człowiekiem i kiedy usłyszał o tym, że to on jest następnym celem, po prostu spanikował. I może był tchórzem, jednak kto na jego miejscu by nim nie był? Uspokajała go świadomość, że gdzieś blisko czeka na każdy jego ruch grupa przyjaciół, jednak nie wiedział czy tego chciał. Chciał żyć, a przede wszystkim uratować Lively, o której nie mógł zapomnieć każdego dnia. Odpychając się od zimnej ściany, sięgnął do kieszeni po białą paczkę, wyciągając z niej kolejnego już papierosa. Nie pamiętał już czy to jego trzeci, czy już może czwarty, chciał tylko poczuć trochę nikotyny w swoich płucach, która z pozoru miała go uspokajać, a przynosiła zupełnie odwrotny efekt. Jego dłonie trzęsły się już lekko, a dym okropnie gryzł go po radle. Nie zrażało go to jednak, odpalił kolejnego papierosa, przytrzymując w płucach dym chwilę dłużej i wydmuchując biały obłok. Okolica jak nigdy była naprawdę spokojna. Cisza, w której można było jedynie usłyszeć warkoty silników samochodów przejeżdżających ulicę dalej, zdecydowanie zwiastowała coś niedobrego. Oddałby wszystko, żeby było jak dawnej. Mimo, że pod rządami Blackthorna, gdzieś wszystko było inne. Gdyby nie Lively, nie jej ucieczka i przypadkowe porwanie przez Luke'a i resztę i usilne starania aby znalezienia ją przez jej ojca a przede wszystkim, gdyby nie jej wystrzał w jego stronę, ciągle byli by tylko nienawidzącymi się ludźmi. Nigdy nie chciał tej wojny, która trwała teraz. Elyas znów zabijał wszystkich z cholernej listy Louis'a, mimo że on już dawno zaprzestał to robić, każdy chciał walczyć o Lively, a przede wszystkim, każdy chciał walczyć o swoje życie. Nigdy walka pomiędzy gangami w Sydney, czy tu w Newcastle, nie była tak ostra, nie było tyle ofiar przez lata, a teraz codzień odbywał się kogoś pogrzeb.

    Głębokie myśli Nicka, przerwał nagły telefon, który niespodziewanie rozdzwonił się w jego kieszeni. Wyciągnął go i zaskoczony spojrzał na ekran, jednak nie rozjaśniło to jego zaciekawienia, ponieważ numer nie był zapisany w jego kontaktach. Jeszcze chwilę przyglądał się ekranowi i po długim zastanowieniu przejechał po nim palcem.

    - W końcu - po drugiej stronie usłyszał głośny oddech ulgi.

    - Shann coś się stało? Dzwonisz z innego numeru! - lekko przerażony rozejrzał się dookoła, odszukując gdzieś przyjaciół.

    - Nie spokojnie, miałyśmy małe problemy i powiedzmy że zgubiłam telefon - dziewczyna westchnęła - Nie ważne. Nie mogłam dodzwonić się do chłopaków, coś się dzieje?

    - Jak to zgubiłaś telefon?

    - Prawdopodobnie wykryli nasz sygnał GPS na nadajniku Ashton'a, kiedy wjechałyśmy do Sydney, dlatego mój telefon pewnie jest już na dnie oceanu - dziewczyna zaśmiała się cicho.

    - Ale nic wam nie jest?

    - Nie, spokojnie, jesteśmy już w Clovely, trochę kurzu się tu nazbierało.

    - Będziemy tam jutro, jeszcze jedną noc bez nas przeżyjecie.

    - O to się nie martw, chyba zrobimy sobie babski wieczór - Nick w tle mógł usłyszeć stłumiony śmiech Kiry.

    - Tylko nie roznieście mieszkania.

    - Nick tak w ogóle, gdzie wy jesteście? Dlaczego tylko ty odebrałeś? - chłopak milczał. Nie chciał jej okłamywać, jednak mówiąc jej, że stoi pod klubem nocnym i czeka aż ktoś go zaatakuję, a reszta nie odbiera, ponieważ go obserwują z ukrycia, napewno by jej nie ucieszył - Wpadliście na jakiś cudowny pomysł tak? - Shan zapytała z ironią, a ciszę po drugiej stronie słuchawki uznała za zgodę. - Zostawić was na chwilę! Czasem naprawdę zachowujecie się jakbyście siedzieli w tym gównie od wczoraj i nie znali się na tym! - oczami wyobraźni Nick widział jak dziewczyna ze zdenerwowania marszczy czoło, jak zawsze.

    - Spokojnie Shan, mamy plan - chłopak chociaż sam mało wierzył w swoje słowa, próbował uspokoić blondynkę.

    - Plan, plan, plan... Ile z nich już nie wypaliło! Proszę cię, nie dajcie się tylko pozabijać.

    - O to się nie martw, naprawdę nie śpieszy się mi do grobu - odpowiedział pół żartem, chcąc trochę rozluźnić atmosferę.

    - Odezwijcie się później, okej?

    - Jasne, do usłyszenia - dziewczyna westchnęła jeszcze do słuchawki, a po chwili Nick słyszał już tylko dźwięk zakończonego połączenia.

    Spojrzał na dłoń w której wciąż trzymał papierosa, o którym zapomniał, kiedy został wyrwany z myśli przez telefon Shanley. Odpalił go jeszcze raz i przyłożył do ust, rozglądając się po okolicy. Nie mógł wystawić się lepiej na atak, niż w uliczce pod klubem "Dark Heart", kolejnej dawnej z miejscówek Blackthorna, grubo po dwudziestej trzeciej, a mimo wszystko nadal spotykała go tylko cisza. Więc czekał, kierując swoje kroki od ściany do ściany, co chwila opierając się o nią, bądź odpychając od niej. Nie widział sensu w tym co się działo, jego nazwisko było kolejne na liście, a wszyscy tak jakby go nie zauważali. Wchodzili bądź wychodzili z klubu, nie zwracając na niego kompletnie uwagi, tak jakby był dla nich niewidoczny. Zaśmiał się pod nosem z ironi losu, bo kiedy nie chciał znaleźć się w pułapce, zawsze działo się coś co stawiało go w takiej sytuacji, a teraz gdy tego chciał, los kpił z niego.

    - Cooper szukasz szczęścia? - Nick zaskoczony odepchnął się od ściany, szukając źródła głosu. Kiedy rozpoznał w stojącym przed nim mężczyźnie swojego dawnego przyjaciela, o ile tak mógł nazywać kogoś, kto razem z nim wykonywał zlecenia dla Blackthorna, uśmiechnął się sam do siebie.

    - Szczęścia to chyba mało powiedziane - Matt, który przyglądał się mu, nie rozumiejąc jego słów, przymrużył lekko oczy, rozglądając się dookoła.

    - Próbujesz się wystawić? - chłopak zaśmiał się - Nikt nie jest tak naiwny, każdy kto zauważy cię tu samego, domyśli się, że gdzieś w okolicy znajdzie Hemmingsa z całą resztą - Nick przetrawił słowa chłopaka, w końcu rozumiejąc na czym polegał cały problem. Każdy wiedział z kim teraz trzyma, że nie jest już od dawna wśród starego gangu. Teraz wiedział jak głupi był pomysł, wystawania tu przez ostatnią godzinę.

    - Dlaczego bawisz się w ochronę?

    - Co przez to rozumiesz? - Nick spojrzał na blondyna mrużąc oczy. Pod jego przez chwile przymkniętymi powiekami przebiegły wspomnienia, kiedy naprawdę dobrze się dogadywali. Może ich "praca" nie sprzyjrzała zaprzyjaźnianiu się, ale między nimi pojawiła się mała nić porozumienia. Wszystko skończyło się w momencie, kiedy Louis to Nick'owi zlecił opiekowanie się Lively. Matt uznał to co najmniej za wyróżnienie dla bruneta, od tamtej chwili robił wszystko, aby zniszczyć jego zaufanie w oczach Blackthorna. Najgorsze z oszczerstw jakie zarzucał Nick'owi, to to że właśnie ta możliwość daje chłopakowi prawo do "pieprzenia" się z dziewczyną bez większych konsekwencji. Nikt nigdy nie uwierzył mu że nie dotknął jej, z czasem sam przestał zaprzeczać. Tylko on miał prawo przebywania w jej pokój, od czasu kiedy Louis dowiedział się co działo się podczas jego nieobecności w Blacktown. Mimo, że nie okazywał jej uczuć, pozwalał ją krzywdzić nie jeden raz, nie chciał by ktoś aż tak mocno ją ranił. Lively już nie pojawiała się na korytarzach domu, przynajmniej ojciec tego nie wiedział. Nie raz wymykała się, narażając samą siebie, jednak działo się to przed samą jej ucieczką, którą planowała.

    - Po co to całe zamieszanie, skoro nikt nie chce cię teraz zabić?

    - Chyba czegoś nie rozumiem. Czy to czasem nie moja kolej na tej waszej pieprzonej liście?

    - Widzisz plany trochę się zmieniły - w oczach Matt'a Nick zauważył dziwne zmieszanie - Elyas chce cię teraz żywego.

    - Dlaczego?

    - Odziedziczył trochę po swoim ojcu, jest równie tajemniczy co on.    

    - Wiec dlaczego nie próbujesz mnie teraz ogłuszyć albo cokolwiek co by ci pomogło? - Matt zaśmiał się głośno.

    - Teraz nie ma samowolki jak było za Blackthorna, nie dostanę nagrody jeśli cię tam sprowadzę.    

    Nick został znów sam, na pustej ulicy, kiedy Matt odwrócił się od niego i wszedł do środka klubu. Wszystko co przed kilkoma minutami brunet usłyszał, mieszało w jego głowie dostatecznie, aby nie móc zorientować się w zaistniałej sytuacji. Bo zaledwie chwilę wcześniej, bał się że zginie, teraz mógł odetchnąć ale czy słusznie? Czy nie gorsze było się dostać w ręce Elyas'a, niż zginąć? Zastanawiał się chwilę nad tym, jednak wyciągnął telefon z kieszeni czarnych spodni, wystukał kilka słów na klawiaturze i ruszył w stronę klubu.

    W pomieszczeniu panował półmrok i duchota. Kilku mężczyzn palących w rogu swoje cygara, zwróciło uwagę na nowego gościa, jednak pozostali obojętni, wznosząc jak się domyślał kolejny toast. Dym z wypalonych papierosów utworzył mroczną osłonę, która unosiła się nad barem, za którym młody chłopak wycierał szkło. Nick usiadł przy kontuarze, zwracając uwagę barmana, który tuż po chwili znalazł się przy nim. Zanim złożył swoje zamówienie, próbował odnaleźć wzrokiem Matt'a, jednak blondyn przepadł wśród tłumu. Zamówił zimne piwo i popijając po łyku, zastanawiał się co tak naprawdę tu robi.    

    - Wiedziałem, że nie da ci to spokoju.

    - Gdyby to twoje imię było na tej liście, odpuściłbyś? - Nick spojrzał na Matt'a z wyraźną kpin. Wiedział, że chłopak go znajdzie, dlatego nie ruszał się spod baru.

    - Co chcesz jeszcze wiedzieć? - Matt zmienił temat, udając że nie słyszał zadanego pytania. - Nie patrz tak na mnie, nie wszedłbyś tu gdybyś czegoś nie potrzebował - wzruszył ramionami, widząc zaskoczony wzrok na sobie. Nick kaszlną lekko, dym unoszący się w pomieszczeniu dawał się mu we znaki, drażniąc oczy i płuca.

    - Co z Lively, jest z nim?

    - Zawsze ona, od tamtego czasu nie interesowało cię nic więcej niż jej bezpieczeństwo - Matt wciąż nawiązywał do starych czasów ale miał w dużej mierze rację. Może Nick nie do końca to zauważał, ale od tamtego czasu to właśnie Liv był na pierwszym miejscu, ponad wszystkich. - Widzę, że nic się nie zmieniło.

    - Ty nadal zazdrosny - chłopak pokręcił rozbawiony głową, czując dziwne mrowienie w nogach. Coś dziwnego działo się z jego ciałem, kiedy po chwili mocno rozbolała go głowa i obraz rozmazywał się przed jego oczami.

    - Wierzysz we wszystko, nawet to że nie chce zaprowadzić cię do Elyas'a - Matt zaśmiał się głośno i wyciągnął z kieszeni przeźroczystą torebkę z małymi tabletkami. - Do zobaczenia za parę godzin.

    Nick spojrzał na tabletki i na swoje piwo, szukając wzrokiem barmana, który rozmawiał już z Matt'em. Chłopak oszukał go, zrobił coś co potrafił najlepiej, wykonał zlecenie. Obraz przed jego oczami rozmazywał się jeszcze chwile, jednak później znikł już całkowicie.

    ***
    - Elyas chce żebyś do niego przyszła - Johny, niespodziewanie pojawił się w pokoju Lively, kiedy ta sama przesiadywała na małym balkonie spoglądając w gwiazdy.

    - On nie potrafi prosić, prawda? - dziewczyna zaśmiała się cicho. Od kilku dni, była skazana na towarzystwo Johny'ego, który trochę ostudził w niej strach i niepokój. Stała się bardziej buntownicza, widząc że nikt nie może jej nic zrobić, bojąc się konsekwencji ze strony jej brata, co było dla niej nie ukrywając wygodne.

    - Nie musi tego robić.

    - Chodźmy - Lively otrzepała spodnie wstając z podłogi, nie mając ochoty znów prowadzić z mężczyzną przepychanek słownych, które przeprowadzali każdego dnia. Byli do siebie nieco podobni, nieustępliwi i bardzo wygadani. Chociaż Liv nigdy tego nie pokazywała, należała kiedyś do osób, które miały zawsze wiele do powiedzenia i właśnie w tej chwili mogła przez moment poczuć się taka jak dawnej. Ale wiedziała ze nie była tą samą dziewczyną.

    - Chyba ma dla ciebie niespodziankę - mężczyzna zagadnął, kiedy szli ramie w ramię korytarzem posiadłości. Tym razem Johny prowadził ją w część domu, w której jeszcze nigdy nie była.

    - Chyba nie powinnam się z tego powodu cieszyć - Lively próbowała zignorować pytające spojrzenie bruneta, jednak było zbyt natarczywe. - Coś co dla niego znaczy niespodzianka, dla mnie nie koniecznie musi nią być. Niespodzianka powinna być miła, a spodziewam się, że ta nie będzie.

    - Nie uważasz, że on też może mieć jakieś uczucia ?- John zatrzymał się z dłonią na kłamcę, odwracając w jej stronę twarz.

    - Nie - Lively odpowiedziała hardo, mierząc się z nim spojrzeniami. Odpadł jako pierwszy naciskając klamkę i wpuszczając ją do ciemnego pomieszczenia. Elyas stał przy długim stole, przy którym paliła się mała lampka, a na nim leżały niezliczone strzykawki z kolorowym płynem.

    - Johny powiedział ci, że mam coś dla ciebie - chłopak dotknął dłonią białego włącznika światła - Mam nadzieję, że ci się spodoba - w jego oczach rozbłysło rozbawienie, a na ustach pojawił się kpiący ale i pełen zadowolenia uśmiech. Kiedy światło w całym pomieszczeniu rozjaśniło szare ściany, pod Lively ugięły się kolana.

    - Nick - pisnęła cicho, podbiegając do zgarbionej sylwetki chłopaka, przywiązanej mocno do krzesła. Poczuła jak wszystko znów zaczyna wirować.

    - Lubisz niespodzianki prawda? - chłopak zaśmiał się jeszcze głośniej. - Każda kolejna też napewno ci się spodoba!

_________________
Dlaczego mój plan dnia zmienia się co minutę? Ugh

Wreszcie jest,
Coś dla was

Przepraszam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top