19.

„ You don't know anything about my"
 

   Lively nigdy nie czuła się bardziej niezręcznie, niż w tym momencie, gdy siedziała przy jednym stole z Elyas'em i jego matką. Starała się z całych sił zachowywać naturalnie, jednak kiedy za każdym razem zwracano się do niej, nie potrafiła ukrywać nerwowego uśmiechu. Trzęsące się dłonie ukryła pod blatem stołu, mnąc materiał swojej delikatnej sukienki, kiedy zaciskała mocno pięści.

    - Więc, jak się poznaliście? - brunetka lekko drgnęła, słysząc słowa kobiety, która wpatrywała się w nią, upijając po łyku kawy z filiżanki. Lively spojrzała niepewnie na chłopaka siedzącego po jej lewej stronie i zagryzła nerwowo wargę, nie chcąc odpowiedzieć nic, co mogłoby tylko bardziej jej zaszkodzić. Bała się tak naprawdę zrobić cokolwiek, mając w głowie myśl, co może ją czekać po powrocie.

    - Poznaliśmy się na studiach - uśmiechnął się lekko Elyas odpowiadając za dziewczynę, która odetchnęła z ulgą nie musząc nic mówić.

    - Też studiowałaś prawo w Sydney? - kobieta ożywiła się nieco, uśmiechając się serdecznie w stronę Lively. Mimo, że po ciele dziewczyny rozeszło się przyjemne ciepło, wywołane szczerym uśmiechem kobiety, zdawała sobie sprawę jak bardzo Elyas oszukiwał matkę. Kobieta nie miała pojęcia o jego życiu w Sydney, a Lively była pewna, że brunet nigdy nie miał nawet w myślach tego, aby zapisać się na jakiekolwiek studia.

    - Nie do końca, studiowała dziennikarstwo.

    - Może dasz w końcu swojej dziewczynie dojść do słowa? - kobieta zerknęła na syna marszcząc brwi. Elyas wyraźnie spiął mięśnie, nie podobał mu się ton matki, jednak starał się tego nie pokazać, co jednak nie uszło uwadze Liv. Jej słowa sprawiły, że poczuła mocny uścisk w żołądku, nie potrafiła być, a tym bardziej nigdy nie chciała być jego dziewczyną. Odgrywanie tej roli przed jego matką było o wiele gorsze, niż myśl o tym, że mogła dla chłopaka być kimś takim. Nie wiedziała dlaczego nie potrafił, albo nie chciał, powiedzieć kobiecie prawdy, że jest po prostu jego siostrą. Całe jego życie było jednym wielkim kłamstwem, ale być może robił to tylko po to by uchronić Samanhte, przed złym światem w jakim żył. Gdzieś w środku Lively zazdrościła kobiecie, że może żyć w innym świecie, w którym nigdy nie istniały gangi i wszystko co z nimi związane. Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie, jak wiele oddałaby, aby być z dala od tego wszystkiego i może teraz po prostu siedzieć przed telewizorem, z kubkiem herbaty w ręce i naprawdę myśleć o studiach, czy pracy. Chciałaby żyć w zwykłym szarym świecie, z prawdziwymi problemami, które teraz uważała za błahostki.

    - Tak, ma racje studiuje dziennikarstwo - Lively uśmiechnęła się lekko, nie potrafiła zrozumieć, dlaczego kłamstwo przychodzi jej tak łatwo. Jednak może kierował ją do tego strach, który z każdym spojrzeniem Elyas'a, był coraz większy.

    - Kiedy wracasz do Perth? - Elyas szybko zmienił temat, Lively widziała, że temat ich rzekomego związku nie był dla niego zbyt wygodny.

    - Naprawdę szybko chcesz się mnie pozbyć - kobieta spojrzała na syna marszcząc brwi, ale uśmiechnęła się po chwili delikatnie. - Muszę załatwić parę spraw i chciałabym spotkać się z twoim ojcem - ściszyła głos, przyglądając się badawczo chłopakowi, tak jakby obawiała się tego jak brunet zareaguję na jej słowa. Elyas podniósł wzrok, zerkając na matkę, jednak nie pokazywał, aby zaskoczyły go usłyszane przed chwilą słowa.

    - On nie żyje - odpowiedział bez emocji, jednak Liv mogła zauważyć jak chowa dłonie pod stół i zaciska pięści.

    - O czym Ty mówisz? - przerażenie wymalowało się na twarzy Samanthy, kiedy ścisnęła mocniej w dłoniach białą filiżankę. - Poznałeś go?

    - Nie - Elyas odpowiedział spokojnie, tak jakby wszystko co mówił było prawdą. Kobieta lekko odetchnęła, a Lively mogła tylko domyślać się, że prawdopodobnie nie chciała, żeby syn poznał mężczyznę, który nigdy się do niego nie przyznał. - Zmarł miesiąc przed tym, kiedy zdołałem znaleźć jego adres.

    Przez głowę Livley przebiegły myśli, że być może to prawda, że Elyas nie poznał Lousia, jednak gdyby tak było, to czy zależałoby mu tak bardzo, aby zemścić się za jego śmierć. Nie potrafiła zrozumieć, żadnego z postanowień czy zachowań chłopaka. Wiedziała, ze zajmie jej wiele czasu, aby poznać chociaż część tajemnic, które on skrywa w sobie.

    - Tak jest dla Ciebie lepiej - kobieta westchnęła. - Mniej cierpisz teraz, niż kiedy byś go poznał.

    Liv poczuła dziwny uścisk w żołądku, kiedy brunetka wypowiadała te słowa. Miała tak wiele racji, bo tak naprawdę jak wiele by się zmieniło, kiedy to ona nie poznałaby nigdy ojca. Być może byłaby teraz szczęśliwa, żyjąc pod jednym dachem z matką, dla której teraz była nikim. I tak naprawdę nie miała ani ojca, który namieszał w jej życiu dostatecznie mocno, aby bała się o to czy przeżyje do kolejnego poranka, ani matki, która najzwyczajniej w świecie, przekreśliła wszystkie lata dzieciństwa, w których ją wychowywała. Była sama, doskonale o tym wiedząc.

    - Nic nie jest lepiej! - Elyas uderzył mocno dłonią w stół, nie mogąc wytrzymać skruszonego spojrzenia matki. - Nie mów nic na temat, o którym nie masz bladego pojęcia - Lively zauważyła jak jego oczy pociemniały, stając się tak mroczne jak te, które parę dni temu wpatrywały się w nią, kiedy mocno przyciskał ją do ściany, gdy próbowała uciec przez okno w łazience.

    - Ely, jak możesz tak się do mnie zwracać? - jego matka również podniosła się z krzesła, opierając wyciągnięte dłonie o blat i wpatrując się mocno w oczy syna. Gdzieś na jej twarzy po chwili wymalowała się konsternacja, a jej ciało zgarbiło się lekko. Dziewczyna domyślała się, że zauważyła jak wiele ciemności i nienawiści jest w oczach Elyas'a i to własnie to sprawiło, że kobieta poczuła się mniej bezpiecznie, mimo że stał przed nią jej własny syn.

    - Idziemy - brunet pociągnął Lively mocno za ramię, szarpnięciem wyprowadzając ją przez drzwi i niemalże wpychając do samochodu. Dobrze wiedziała, że jedyną słuszną rzeczą jaką mogła teraz zrobić było milczenie, nawet wtedy kiedy wyjeżdżali poza tereny zabudowane, które Lively zdążyła rozpoznać. Odetchnęła lekko zauważając, że znajdują się nadal w rejonach Sydney, co ucieszyło ją, że chłopcy znajdą ją i jeszcze może jest dla niej jakiś ratunek.

        ***

    Shannley rzuciła na stół, tuż pod nos zapatrzonego w telefon Luka, białą zapisaną kartkę. Chłopak spojrzał na dokument, który znał doskonale i z niezrozumieniem przeniósł spojrzenie na blondynkę. Na twarzy dziewczyny dostrzegł nie tylko przerażenie, ale również zdenerwowanie, które niemalże wypływało z każdej części jej oczu. Shannley wpatrywała się w niego, zaciskając skrzyżowane dłonie pod piersiami, przestępując nerwowo z nogi na nogę.    

    - O co chodzi? - Luke zablokował swój telefon, odkładając go na szklany blat.

    - Może tobie nie zależy, jednak ja nie chce, żeby moje nazwisko zostało z tej listy skreślone - blondynka zagryzła nerwowo policzek od środka, spoglądając w kierunku listy, którą znali wszyscy doskonale. Mimo, że już od dawna nie skreślili z niej żadnego nazwiska, od kiedy udało im się zapobiec morderstwa Jamiego Evans'a, ona wciąż istniała.

    - O ile dobrze pamiętam, udało się nam to skończyć, Jamie żyje - Luke wskazał nazwisko mężczyzny na liście, które teraz ku jego zaskoczeniu zostało przekreślone. Przyjrzał się zapisany nazwiskom jeszcze raz i przysiąc by mógł, że pamiętał, jak brali udział w strzelaninie pod jego domem.

    - Do wczoraj - Shanley położyła na stole również zdjecie, na którym znajdował się obraz przestrzelonej głowy mężczyzny, który nie wywarł na Luke'u przyjemnych uczuć. - Tak samo jak Stevenson i Crowley.

    - Jak? - Luke przyglądał się zdjęciom, nie rozumiejąc, jak mogli zapomnieć o tak ważniej rzeczy, jak mogli dopuścić do tego, że tajemniczy mężczyzna wykiwał ich, uspakajając ich czujność i uderzając po raz kolejny. Lista niebezpiecznie zbliżała się ku końcowi, a przede wszystkim, niebezpiecznie zbliżała się do ich zapisanych nazwisk, które zajmowały najwyższe miejsca.

    - To nie jest przypadek Luke. Każdy z nich został zamordowany w ten sam sposób i z tej samej broni. Na mieście aż huczy od plotek na temat nowego szefa byłego gangu Blackthorna, a jego ludzie nagle zniknęli, jakby zapadli się pod ziemię.

    - Wycofujemy się na chwilę, a on od razu wykorzystuję sytuację - Luke zacisnął mocno pięści, mnąc w dłoniach zdjęcia, które podała mu blondynka.

    - Co teraz?

    - Nie wiem, nie mam pojęcia - Luke westchnął żałośnie.

    - Co z Lively? - Shann dobrze wiedziała, że poruszyła niewygodny dla blondyna temat, jednak nie miała już sił czekać, aż sam raczy w jakikolwiek sposób wyjaśni im co wie i dlaczego znika na całe dnie i noce.

    - Sam chciałbym wiedzieć, zapadła się pod ziemie, tak samo jak już wspomniałaś ludzie Blacthorna. Jestem przekonany, że to właśnie on ją porwał.

    - On to znaczy kto?

    - To wszystko komplikuję, nie wiem kim on jest - Luke przeczesał nerwowo grzywkę i przymknął na chwilę oczy. - Męczy mnie już to wszystko, czasem po prostu chciałbym odpuścić, ale nie potrafię tego zrobić.

    - Zależy ci na niej - Shannley westchnęła przyglądając się Luke'owi, który przymknął na kilka chwil powieki. Dostrzegała jak bardzo był niewyspany, jego oczy były przekrwione a ciemne worki rysowały się na jego bladej skórze.

    - Shann..

    - To nie było pytanie Luke. Zależy Ci na niej bardziej, niż zdajesz sobie z tego sprawę.

    - Nie mów, że ją kocham, ja nie ptrafię kochać - blondyn otworzył gwałtownie oczy, podnosząc się z krzesła i podchodząc do kranu, przemył twarz zimną wodą.

    - Przez Beth? Luke, to było tak dawno...

    - Przestań! - warknął nagle groźnie, sprawiając że Shannley drgnęła lekko. - Nie ważne jak dawno to było, nie rozumiesz że to niszczy za każdym wspomnieniem tak samo.

    - I przez to chcesz teraz odpuścić i stracić Lively? - blondynka nie dawała za wygraną, nerwowo stanęła za plecami Luke'a, który opierał dłonie o blat kuchenny i przyglądał się kroplą, które skapywały z jego twarzy.

    - Jak mogę ją stracić, kiedy to już dawno się stało. Nie było mnie rok, czy ty wybaczyłabyś coś takiego? - chłopak spojrzał na przyjaciółkę kątem oka, kiedy wycierał twarz w biały ręcznik, który mu podała. Jej milczenie odebrał jako idealną odpowiedź na jego pytanie. - To nie oznacza, że nie chce jej znaleźć. Dlatego Nick jest teraz w Perth i sprawdza dla mnie parę informacji.

    - Nick? Nie, nie, nie mówisz poważnie! - Shannley podeszła szybko do szklanego stołu i podniosła z niego biały papier. Przejrzała szybko zapisane na nim litery i spojrzała przestraszona na Luke'a - On jest następny rozumiesz!

    - Niemożliwe, dlaczego Blackthorn miałby umieszczać na tej liście swojego współpracownika?

    - Co z tego że z nim pracował, Louis dobrze wiedział jak Nick kochał Lively. Pomógł jej uciec z Blacktown, za nim jeszcze pojawiła się u was.

    - Skąd o tym wiesz?

    - Przez rok wiele można się dowiedzieć od przyjaciółki - Shann westchnęła cicho uświadamiając sobie, co Luke miał na myśli, mówiąc o roku swojej nieobecności. - Nieważne, gdzie on teraz jest?

    - Powinien być w samolocie, miał już dziś wrócić - Luke spojrzał na zegarek zawieszony na ścianie. - Nie wiem kiedy ląduję, ale trzeba jechać na lotnisko.

    - Zabieram się z Tobą.

    - Gdzie ? - w pomieszczeniu pojawił się zaskoczony ich zdenerwowaniem Calum. Chłopak od kilku dni czuł się lepiej, co pokazywała jego sylwetka i wypracowane od nowa mięśnie na siłowni.

     - Co się stało? - przerażenie w kilka sekund pojawiło się na jego twarzy, kiedy tylko pomyślał, że mogłoby coś stać się z Lively. Mimo, że tak jak wszyscy starał się nie pokazać jak bardzo denerwuję go bezsilność w jaką popadli, nie wiedząc co dzieję się z brunetką odkiedy ta zniknęła, rozpływając się niemalże w powietrzu, nie wchodziło mu to najlepiej. Kiedy Shannley otwierała usta aby wytłumaczyć wszystko brunetowi, przerwał jej nagły dzwonek do drzwi. Nie spodziewali się nikogo, tym bardziej, że nadal przebywali w Newcastle. Luke wyciągnął broń za paska spodni i podszedł ostrożnie do drzwi, wskazując na Calum'a aby stanął na przeciwko niego. Shann wycofała się do kuchni, chowając się za ścianą, tak aby mieć dobry widok na wszystko, ale jednak nie być na linii ognia. Kiedy drzwi uchyliły się, gdy Luke nacisnął klamkę, Calum wyszedł o krok przed niego, przykładając przeładowany pistolet do głowy szczupłej szatynki.

    - Kira? - zaskoczony brunet przyjrzał się mulatce, która zdezorientowana bronią przyłożoną do skroni, której się zdecydowanie nie spodziewała, podniosła lekko dłonie, nie ruszając się z miejsca. - Co ty tu robisz?

    - Chce porozmawiać Calum - dziewczyna westchnęła cicho, spoglądając w oczy chłopaka, w których tak samo jak i w jej odnalazła zmieszanie i niezrozumienie całej sytuacji.

    - O czym? Dobrze wiesz, że nie jesteś tu mile widziana - warknął cicho Luke, który widocznie znał dziewczynę.

    - Nikt nie wie, że tu jestem - Calum opuścił broń, jednak Luke nie zrobił tego, nadal podejrzliwe przyglądając się szatynce. - Naprawdę mogę wam pomóc. Wiem co oni planują.

    - Oni to znaczy?

    - Syn Blackthorna i jego ludzie.

A.N.
Jestem i dziękuje za wszystko!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top