~6~ Narobiliśmy już za dużo hałasu.

     Kiedy z krainy morfeusza wyrwał mnie rytmiczny szelest, natychmiast otworzyłam oczy. Znajdowałam się w pomieszczeniu oświetlonym jedynie przez księżyc, który i tak był ledwie widoczny zza ciemnych chmur. Za oknem mrok spowijał noc i nawet najjaśniejsze gwiazdki nie mogły pokazać swojego blasku.

      W normalnych warunkach pierwszą rzeczą, jaką bym zrobiła po przebudzeniu, byłoby sprawdzenie godziny na moim telefonie. W tym momencie fakt, że musiałabym szukać go w którymś plecaku całkowicie po ciemku, zraził mnie diametralnie. Sama próba skończyłaby się nadepnięciem przeróżnych kończyn moich przyjaciół.

      Wszyscy leżeliśmy praktycznie na sobie, bo pokój, w którym się położyliśmy, był nie za duży. Jako że nie mieliśmy żadnych koców, większość z nas musiała leżeć po prostu na twardym betonie. Mieliśmy zamiar ogrzewać się ciepłem, które wytwarzały nasze ciała, by zachować, chociaż najmniejszy komfort i porządnie się wyspać. Jednak nie oszukujmy się – to była najlepsza noc, w porównaniu do tych z całego wcześniejszego tygodnia.

      Obróciłam się z boku na plecy i wzdrygnęłam, kiedy zobaczyłam rękę obejmującą mnie w talii. Nie miałam pojęcia, do kogo należała, ale dawała mi spore poczucie bezpieczeństwa. Delikatnie zdjęłam ją z siebie, usiadłam i przyjrzałam się leżącej obok mnie sylwetce. Dzięki temu minimalnemu prześwitowi jasności zdołałam ujrzeć twarzyczkę czarnowłosego Julka, który z delikatnym uśmiechem dalej spał. Poczułam wkradający się na moje policzki rumieniec, więc momentalnie otrząsnęłam się i powoli wstałam z zamiarem odnalezienia źródła zastanawiającego mnie dźwięku.

      Wyszłam przez uchylone drzwi i dostrzegłam mały płomyk w górnym pokoju. Ostrożnie namierzyłam schody i powoli zaczęłam się po nich wspinać. Dom był naprawdę spory, przez co, szczególnie po ciemku, łatwo było się w nim zgubić. Jako że panele nie zostały jeszcze położone, uniknęłam skrzypiącej co krok podłogi. Wreszcie znalazłam się pod drzwiami, zza których wydobywał się ten dziwny odgłos. Zapukałam cicho w drzwi, a następnie je uchyliłam. Od razu mój wzrok przykuł chyba najbardziej wyposażony z całego domu pokoik. Normalnie widok włochatego dywanu, tapety z lemurami oraz małego, dziecięcego łóżeczka, nie wzbudziłby we mnie większego wrażenia. Jednak teraz poczułam radość, że w przyszłości, być może, zamieszka tu mała istotka, która wraz ze swoimi rodzicami, stworzy piękną rodzinę, której będzie nieodłączną częścią.

      Na samym środku zaraz obok zapalonej świeczki, ujrzałam Tymoteusza, który w skupieniu przekręcał gałki radia. Podniósł na mnie swój troskliwy wzrok i czule się uśmiechnął. Usiadłam naprzeciw niego i czujnie przyglądałam się temu, co robi.

— Nie mogę uwierzyć, że książę wypuścił księżniczkę ze swoich objęć — zaczął, ukazując przy tym swoje śliczne, białe ząbki. Momentalnie znowu się zarumieniłam, bo wiedziałam, do czego nawiązywał.

— Jesteś równie dobrym stalkerem, jak pani Stanisława, przysięgam — zaśmiałam się krótko.

— Ba, mam nawet dowody! Spaliście jak zabici, więc zrobienie zdjęcia z lampą błyskową nie było żadnym wyczynem. — Widząc moją przerażoną minę, kontynuował. — Oczywiście, jak już będziemy w domu, to na twoje urodziny wstawię je na fejsa, żeby było ci mega niezręcznie. A następnie tak, jak co roku, obudzę cię szczerymi życzeniami z megafonu i upewnię się, że z mojego okna dotrą prosto do twojego pokoju.

— Ty i Matthew jesteście najbardziej szalonymi osobami, jakie kiedykolwiek dane było mi poznać. I życzę nam, żebyśmy wrócili do domu i moje urodziny spędzili najlepiej, jak tylko się da.

— Otóż to pudełko, jest kluczem do naszego sukcesu. — Wskazał na stare radyjko z antenką. Obydwoje wiedzieliśmy, jak wielkie ma ono znaczenie.

— Myślisz, że uda nam się odtworzyć to, co wbijali nam do głów przez całe dzieciństwo?

— Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Jednak fakt, że zamówiłem wielki plakat z naszym obciachowym zdjęciem i zamierzam go wywiesić na balkonie na twoją siedemnastkę, wręcz zmusił mnie do rozpoczęcia działania.

— Może jednak nie śpiesz się z tym tak, braciszku.

~*~

Sześć lat wcześniej.

      Niektórzy mijające lata liczą wiosnami, mówi się, że przeżyło się tych wiosen całkiem sporo. W moim domu taką miarą są zdecydowanie coroczne odwiedziny w schronie.

      Największy sekret rodzinny jest położony kilka bądź nawet kilkanaście metrów pod ziemią. Zapewniam was, że to najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Jest w nim pełno jedzenia, picia oraz wielgaśnych sprzętów, na których moja i Tymka mama, wykonują naprawdę skomplikowane rzeczy.

      Miejsce te skrywa dużo tajemnic, których według dorosłych nie powinniśmy wiedzieć. Ukrywają przed nami wiele sekretów i rok w rok wpajają, że nie możemy mówić nikomu o tym, co znajduje się pod polem pomiędzy rezydencją Mrozów a Kwiatkowskich. Co więcej, nie możemy wchodzić tam bez powodu, to nie miejsce zabaw. Musimy traktować powierzone nam informację na serio, ponieważ wiemy, że gdyby wpadły w niepowołane ręce, wszyscy mielibyśmy spore kłopoty.

      W zasadzie nie mieliśmy potrzeby dzielić się z rówieśnikami, że w przypadku każdej możliwej katastrofy, możemy udać się do miejsca odpornego na każdą możliwą ewentualność. W ogromnej żółtej księdze rozpisane są wszelkie kataklizmy, jakie tylko świat mógłby przejść. Niektóre są tak irracjonalne, że nawet w najgłupszych bajkach nie spotkałam się z takimi wymysłami. Przecież powrót dinozaurów albo zwianie zmutowanych żelków z rosyjskich laboratoriów jest niemożliwe, prawda?

      W sumie to nie mieliśmy nawet komu powiedzieć, ponieważ inne dzieci od zawsze nie akceptowały Matthew, który miał trochę inny kolor skóry niż my. Naprawdę nie rozumieliśmy tej różnicy, ale nie przejmowaliśmy się innymi, bo mieliśmy siebie. Wiedziałam, że oni uważają nas za lamusów z głupim poczuciem humoru. Większość dzieci załamałoby się, ale my nie. Potrafiliśmy dostrzec, że osoby o dobrym sercu są nad tymi o złym. Nie potrzebowaliśmy ich uznania i dumnie kroczyliśmy po szkolnym podwórku za rączki, śpiewając nasze ulubione piosenki o kolorowych zwierzątkach.

      Stałam z rodzicami przed wejściem do komórki pod schodami. Trzymaliśmy tam miotły, przeróżne ścierki oraz wielką szafę z zimowymi ubraniami. Jednak to wcale nie była zwyczajna garderoba. Czytaliście „Opowieści z Narnii"? Właśnie tam w jednej z części dzieci odkryły niesamowity świat, wchodząc w głąb mebla. U nas było podobnie.

      O ósmej trzydzieści, mama uchyliła masywne drzwiczki, po czym objęła moją dłoń i wprowadziła do środka. Minęliśmy kurtki, szale, aż naszym oczom ukazały się żelazne drzwi z panelem dotykowym obok.

— To bardzo ważny moment Elenko, skup się. — Molly wzięła mnie na ręce i razem obserwowaliśmy, jak tata wpisuje po kolei odpowiednie numerki. — Kod to 0830. Co roku przychodzimy tutaj o tej godzinie, żebyś w przypadku zagrożenia, mogła przypomnieć sobie te cyferki przez skojarzenia.

— Zero, osiem, trzy, zero — wyrecytowałam, żeby uspokoić rodzicielkę. Zdecydowanie za bardzo przeżywała to wejście.

      Edward, który nie odezwał się ani słowem, po wpisaniu kombinacji zwyczajnie wszedł do środka. Zszedł po wielu schodach, po czym stanął na środku z założonymi rękami. Mnie natomiast przypadła bardzo ważna rola, ponieważ musiałam zamknąć od środka schron tym samym kodem. Po sprawdzeniu, czy wszystko zadziałało, jak trzeba, mama czule się uśmiechnęła i przybiła mi piątkę.

      Bunkier był bardzo mocno oświetlony. Zapewne, gdybym musiała spędzić w nim więcej czasu, czułabym się, jak w jasnej, metalowej puszce. Jednak w tym momencie, czułam wielką ekscytację. Wiele pokoi, korytarzy, przełączników, guziczków. Oprowadzenie po wszystkim zajmuje naprawdę sporo czasu.

      Aktualnie stałam w głównym holu. Potocznie można by nazwać to pomieszczenie salonem, ponieważ do ściany przyczepiony był wielocalowy telewizor. Oczywiście dwie duże sofy i cztery fotele stały naprzeciw niego. W innej części była spora biblioteczka. Książki na niej porozstawiane były nie alfabetycznie, a tematycznie. Z lewej strony były podręczniki i bajki dla najmłodszych. Następnie jakieś romansidła, kryminały i źródła wiedzy dla nastolatków. Największą część jednak zajmowała literatura dla dorosłych, a w tym wszelkie encyklopedie, słowniki, rankingi, opisy różnych rzeczy, potrzebne do wszelkich badań oraz eksperymentów.

      Jedno z rozwidleń prowadziło kolejno do pięciu pokoi mieszkalnych. W każdym znajdowały się dwa piętrowe łóżka, kran z lustrem, kilka regałów i półek na ubrania oraz najpotrzebniejsze rzeczy medyczne. Były to bardzo skromne pomieszczenia, bez pomalowanych ścian, jedną żarówką, przypominające wyglądem cele więzienne. To była część, w którą rodzice zainwestowali najmniej pieniędzy, ponieważ miała służyć tylko i wyłącznie do spania. Co więcej, trzeba było zrobić tych prowizorycznych sypialni więcej, na wypadek dodatkowych „przybłęd".

      Kolejna wnęka prowadziła do magazynów. Ponumerowane były kolejno od jeden do sześć. Ich wielkość zależała od ilości magazynowanych rzeczy. Przykładowo najmniejsze, w porównaniu do reszty, było pomieszczenie z bateriami, żarówkami, kablami i tego typu rzeczami. Pokój z napojami był całkiem spory. Na półkach znajdowało się pięćset pięciolitrowych baniaków wody. Nie było żadnych soków ani gazowanej chemii, ponieważ woda jest najbardziej opłacalna i wymagana do przetrwania. Każde drzwi były chronione innym kodem, wszystkie oczywiście musiałam mieć w pamięci.

      Po pięciu minutach drugie drzwi zostały otworzone. Do środka weszła rodzina Kwiatkowskich oraz Collinsów. Ci drudzy, zaufanie rodziców wzbudzili dopiero rok temu. Stwierdzili, że skoro spędzamy razem wakacje, dzieci się w trójkę dogadują, zawsze służymy sobie pomocą, to trzymanie tak wielkiego sekretu przed nimi, na dłuższą metę, byłoby naprawdę ciężkie. Co prawda, była to kwestia lat, jednak wielokrotnie Matthew wraz z rodzicami udowodnili, że można im powierzyć tak wielką tajemnicę.

      Ich drzwi miały kod 0835. Mogłoby się wydawać, że tak banalne rozwiązanie, podobne do naszego, nie jest zbyt bezpieczne. Aczkolwiek w tym właśnie był haczyk, prostota jest najcięższa.

      Po chwili obejmowałam dwójkę najlepszych osób na świecie. Jako że nie mogliśmy robić nic głupiego w schronie, stwierdziliśmy, że pooglądamy sobie wszystkie pomieszczenia, nie powodując żadnych, materialnych szkód. Specjalnym szyfrem otworzyliśmy pokój numer trzy, w którym oczywiście nikogo nie było. Tutaj mogliśmy trochę się powygłupiać, więc zaczęliśmy się wzajemnie łaskotać. Niestety Tymon za bardzo się wczuł i znalazł piętę Achillesa Matta, który, jak się okazało, ma wielkie łaskotki na szyi. Brązowowłosy tak mocno odskoczył, że walnął głową w piętrowe łóżko i mocno obtarł łydkę, z której po chwili zaczęła sączyć się krew.

— O jejku — szepnęłam cichutko i schowałam twarz w rączkach. Tymon natomiast od razu sprawdził, czy z chłopakiem jest wszystko w porządku.

      Położyliśmy go na łóżku i kazaliśmy zostać w tej pozycji. Ja otworzyłam pokojową apteczkę i wyjęłam z niej wodę utlenioną, szmatkę oraz bandaż. Tymoteusz wziął chusteczki, zwilżył je wodą i położył na głowie rannego. Następnie przytrzymałam i mocno ucisnęłam skrawek materiału na ranie. Musiałam powstrzymać obfite krwawienie. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem, oczyściliśmy rozcięcie i mocno zabandażowaliśmy. Nie byliśmy pewni, czy wszystko wykonaliśmy poprawnie, aczkolwiek Matt poczuł się dużo lepiej. Odnotowałam na tabliczce powód zużycia poszczególnych środków i wraz z datą złożyłam podpis.

      Udaliśmy się z powrotem do salonu, ale nikogo w nim nie było. Usłyszeliśmy dźwięki nastawianego radia i wiedzieliśmy, że wróciliśmy w samą porę. Wszyscy siedzieli w tak zwanej stacji bazowej, z której w przypadku zagrożenia nagrywane będą komunikaty i przeróżne porady na przetrwanie. Zasiedliśmy na sofie i obserwowaliśmy, jak tata Matthew stara się połączyć z bazą za pomocą radyjka. W ogóle nie rozumiałam, w jaki sposób to działa, ale przynajmniej chłopcy patrzyli z wielkim zainteresowaniem.

— Dobrze, powiedz teraz coś do mikrofonu Molly.

— Próba pierwsza, czy wszystko dobrze słychać? — odpowiedziała moja mama.

      Z urządzenia wydobył się bardzo zagłuszony pisk. Mężczyzna, widząc to, znowu przekręcił gałki, odrobinę ruszył antenką i stanął trzy kroki dalej.

— Próba druga, czy wszystko dobrze słychać?

      Teraz byliśmy w stanie zrozumieć komunikat, aczkolwiek był bardzo niewyraźny. Zapewne, gdybyśmy nie wiedzieli, co zostało powiedziane, nie rozszyfrowalibyśmy tego.

      Po paru kolejnych podejściach udało się złapać połączenie i wszyscy zaczęliśmy klaskać. Z wyjątkiem Edwarda, który stał oparty o ścianę.

— Możemy wpisać się i wyjść stąd? Śpieszy mi się. Wszystko już sprawdziliśmy i odnotowaliśmy, więc chyba nie ma potrzeby siedzieć dalej w tej metalowej puszce.

      Dorośli przytaknęli i udali się za moim ojcem. Zadziwiało mnie, jakim cudem potrafił przekonać całą grupę, do tego, czego on chce. Przecież ma bardzo ciężki charakter, może reszta się go po prostu obawiała? Nie chciała się przeciwstawiać?

      Na samym końcu mama Tymka nacisnęła ukryty za regałami z książkami przycisk. Z podłogi wysunęła się oszklona tuba, w której środku znajdowała się żółta księga. Została ostrożnie wyjęta i położona na stole. Przez chwilę Molly i Gosia uzupełniały w niej dane i złożyły podpisy, jako główne założycielki tego miejsca. Później wszyscy złożyli parafkę na znak uczestnictwa w tegorocznej inwentaryzacji. Księgę schowano z powrotem pod ziemię, a my opuściliśmy bunkier w takim stanie, w jakim go zastaliśmy.

~*~

      Siedziałam na zimnej podłodze i usiłowałam związać moje włosy w wysoki kucyk. Bez lustra, szczotki oraz z jedną, już naprawdę mocno rozciągniętą gumką, było to trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Co więcej, czułam się naprawdę nieświeżo. Gdyby nie fakt, że wszyscy byliśmy tak samo zapuszczeni, zapewne miałabym jeszcze bardziej obniżone samopoczucie.

      Nieopodal mnie siedział Tymon z Matthew. Obydwoje starali się zrobić coś z tym radiem. Nie było to proste i ogarnięcie tego dziwnego połączenia z pewnością zajmie im jakiś czas. Nie zdemotywowało nas to, ponieważ gdybyśmy od razu to rozgryźli, to każdy głupi też by potrafił. Co prawda, stacja nie była przeznaczona tylko i wyłącznie dla nas. Głównie mieli ją znaleźć ci najbardziej inteligentni, którzy mogliby z niej wyciągnąć wiele pożytecznych rad i dowiedzieć się czegoś nowego.

      Reszta grupy powoli zaczęła się rozbudzać. Pozwoliliśmy im spać tak długo, ile tylko chcieli. Tak komfortowych warunków nie mieliśmy już dawno. Do pomieszczenia z czasem zawitała Ania i Marcel. Julek wraz z Sandrą w dalszym ciągu pochłonięci byli głębokim snem. O ile blond kłaków nie potrzebowaliśmy do narady, tak tych czarnych już zdecydowanie bardziej. Na szczęście z czasem i one do nas dołączyły i mogliśmy zacząć ustalać plan dzisiejszego dnia. Poprzedziliśmy go piękną symfonią, wykonaną przez nasze nieziemsko głodne żołądki.

— Dziś czeka nas niezwykle pracowity dzień! Mam nadzieję, że wszystkim spało się dobrze. — Matt, wraz z paroma arkuszami papieru i w połowie wypisanym długopisem, zabrał głos. Uwydatnione wory pod oczami w ogóle nie pasowały do uśmiechu i emanowanej przez niego energii. — Wraz z Marcelem przedstawimy wam wszystko, ale najpierw, czy ktoś mógłby pójść po blondynę?

      Widząc zniechęcenie innych, wywróciłam oczami i z lekką frustracją wstałam. Byłam głodna, brudna i nie do końca wyspana. Nie miałam humoru na budzenie księżniczki Sandry, każdy potrafił stawić się na zbiórkę, a ona nie? Walnęłam mocno w drzwi, symbolizując pukanie – kultura osobista przede wszystkim - po czym weszłam do środka. W momencie, gdy moje oczy natknęły się na dziewczynę, opartą o ścianę i trzymającą w rękach telefon, głośno się wydarłam.

— No ciebie chyba popierdoliło!

      Sandra wzdrygnęła się i opuściła urządzenie z rąk. Zwinnie je przejęłam i natychmiast sprawdziłam, czy nie włączyła przypadkiem danych, bądź czy nie wysłała żadnego sms-a. W drzwiach stanęła większość grupy i widząc, w czym rzecz dołączyła się do zarzutów.

— Nareszcie znaleźliśmy w miarę bezpieczne miejsce, a ty już chcesz je opuszczać?!

      Na szczęście telefon nie został jeszcze włączony. Westchnęłam z ulgą i złapałam się za głowę. Szczyt debilizmu, szczyt! Rzuciłam ciche „przyjdź na zbiórkę" i wróciłam do reszty. Ten krótki zamęt wprowadził sporo niepotrzebnego stresu, a zapowiadał się taki piękny dzień.

— Cieszę się, że nareszcie zjawili się wszyscy. — Piękny sarkazm wyleciał z ust mojego przyjaciela. — Wracając, dzisiaj, jak dobrze widzicie, mamy bardzo dobrą i słoneczną pogodę. Do wykonania mamy trzy rzeczy. Pierwszą jest udanie się do dwóch sklepów, jeden jest z pożywieniem, a drugi z artykułami higienicznymi. Są położone dość daleko od siebie, więc się rozdzielimy. El, rozplanuj listy potrzebnych produktów.

— Tak jest, kapitanie. — Cieszyłam się, że zostało mi przypisane zadanie, to z pewnością poprawiło moje poczucie przynależności do grupy.

— Następnie wracamy tutaj, jemy śniadanie i idziemy szukać jeziora. Marcel zaznaczył je na mapie, więc nie powinniśmy mieć problemów z jego znalezieniem. Idziemy tam, ponieważ musimy się wykąpać. Jeszcze kilka dni i sami siebie zabijemy tym zapachem. A na sam koniec, wraz z Julkiem pokażemy wam, jak obsługiwać się wiatrówką.

      I to był naprawdę świetny plan! Same potrzebne rzeczy, dobre na początek. Wyciągnęłam planer i zaczęłam tworzyć dwie listy z potrzebnymi nam rzeczami. W międzyczasie Matthew rozrysował prowizoryczną mapę i zapisał plan dnia. Wyglądało to, jak survivalowy obóz przetrwania, tyle że tak radośnie nie było.

      Po upływie kwadransa wszyscy byliśmy gotowi do wyjścia. Trafiłam do grupy z Anią, Matthew i Julianem. Wzięliśmy potrzebne rzeczy i ruszyliśmy w drogę. Marcel powiedział, że mamy do przejścia jakieś dwadzieścia minut, więc uznaliśmy naszą misję, za przedpołudniowy spacer.

      Wiem, że zabrzmi to bardzo nie dojrzale, ale byliśmy zbyt cicho. Nikt nie zaczął żadnej rozmowy, szliśmy w pełnym skupieniu, starając się nie zgubić szlaku. Czasami cisza bywa przyjemna i uspokajająca, ale ostatnio jest jej w moim życiu zdecydowanie za dużo. Chciałam rozluźnić atmosferę, więc wpadłam na genialny pomysł.

      Matt od zawsze miał łaskotki na szyi. Co więcej, to miejsce działało na niego tak mocno, że zawsze miał jakąś ciekawą reakcję. Dla przykładu, na szkolnych jasełkach w podstawówce, Tymek połaskotał go, kiedy na sali panował nieskazitelny spokój. Ten zaśmiał się i mocno popchnął rękami dziewczynę stojącą przed nim. Ta poleciała na kilka metrów i wylądowała w takiej pozycji, że wyglądało to, jakby była czwartym królem, ofiarującym dary Jezusowi w żłobku. Bezcenne.

      Mogłoby się wydawać, że niektóre zachowania z wiekiem przechodzą. Ludzie się zmieniają, przyzwyczajają, jednak nie Matt. Kiedy moje palce przejechały po jego pięcie Achillesa, wydał z siebie dźwięk zduszonej kukułki i skulił się w pozycji bezpiecznej. Nasza trójka wybuchła absolutnym śmiechem. Jedynie Anna, zachowała powagę i krzywo na nas popatrzyła.

— Przestańcie, to przecież niebezpieczne — szepnęła nieśmiało i zniesmaczona wróciła do gapienia się w skrawek papieru.

Brunet natychmiast się ogarnął, a czarnowłosy postanowił dolać oliwy do ognia.

— A kto to przyszedł, pan maruda! Niszczyciel dobrej zabawy i uśmiechów dzieci.

— Stary, weź się zamknij!

      I zaczęło się. Matt szturchnął Julka, a ten zamachnął się, żeby mu oddać. Tak mnie to zszokowało, że nie wiem, jakim cudem, moje nogi zdołały stanąć pomiędzy nimi i ich rozdzielić. Nie przypuszczałam, że tak to wszystko może się potoczyć.

      Brunet podbiegł pogadać z Anią i takim oto sposobem podzieliliśmy się w pary. Byłam taka zmieszana, że Julek, widząc moją minę, prychnął śmiechem. Wygrał tym solidnego kuksańca w brzuch.

~*~

      Widok spustoszonego miasta przyprawił mnie o ciarki. Przerwy w dostawie prądu, przerwane kable elektryczne, wszędzie krew, rozbite szyby oraz ciała. Ciała martwych ludzi. W porównaniu do widzianego przedtem centrum, teren, na którym staliśmy, był kompletnym zadupiem. A sytuacja tutaj, wcale nie wyglądała lepiej niż tam.

      W powietrzu roznosił się obrzydliwy zapach. Rozkładające się zwłoki, powodowały odruchy wymiotne. Przypomniała mi się moja wychowawczyni, która bez dolnych kończyn usiłowała nas dogonić. Usiadłam. Zrobiło mi się słabo. Te osoby nie zasługiwały na to, powinny trafić do prosektoriów, po czym otrzymać należyty im pochowek.

      Nagle usłyszeliśmy dziwne wycie. Jeden ze zmarłych, właśnie zaczął podnosić ręce do góry i ledwo utrzymując równowagę, wstał. Tym razem już nie wytrzymałam i wydaliłam ze swojego żołądka to, co w nim pozostało. I zapewniam was, że było w nim nie wiele. Rudowłosa przytrzymała mi włosy, za co byłam jej ogromnie wdzięczna. Szczerze? W ogóle nie było mi głupio.

      Po chwili usłyszeliśmy sygnał radiowozu na sygnale, więc schowaliśmy się za krzakiem. W uliczkę z głównej ulicy wjechała wielka ciężarówka obstawiona snajperami. Zaczęli obfitą strzelaninę prosto w głowy wszystkich leżących. Zrozumieliśmy, że umarli zawsze przemienią się w zombie, chyba że, ich mózg został uszkodzony. Jest to w miarę logiczne.

      Leżeliśmy za rośliną i trzymaliśmy się za ręce. Jeśli zobaczyliby nas, my już nigdy nie zobaczylibyśmy nikogo. Do oczodołów napłynęły mi łzy, a moje ciało trzęsło się ze strachu. Mocno ściskaliśmy swoje dłonie, chcąc poczuć wsparcie i bezpieczeństwo. Rozluźniliśmy się, dopiero kiedy syrena oddaliła się na znaczną odległość.

— Teren czysty, wstańcie. — Julek rozejrzał się po czym pomógł nam wszystkim wstać.

To miała być prosta misja, a my ledwo co uniknęliśmy śmierci. Znowu.

— Ten sklep jest zamknięty, jak chcemy coś z niego kupić? — Ania chyba nie za bardzo rozumiała, co właśnie dzieje się na świecie.

      Upewniając się, że nikt nie patrzy, wzięłam większy kamień i z rozmachem rzuciłam nim w szybę. Nie zdziwiło mnie, że żaden alarm się nie włączył, na pewno już dawno nie działał. Z pomocą chłopaków wykopaliśmy resztę szkła. Wślizgnęłam się do środka i przekręciłam zamek w drzwiach. Anka stała na czatach, a my zaczęliśmy zgarniać z półek wszystko, co było nam najbardziej potrzebne.

— Nie wiedziałem, że byłabyś aż tak dobrą partnerką w zbrodni, pani Mrozek. — Julek puścił mi oczko i spakował do plecaka opakowanie z chusteczkami.

      Wywróciłam oczami i z uśmiechem poszłam w drugą stronę. Chłopak lekko zaburzył moją koncentrację, przez co potknęłam się o wcześniej rzucony głaz. Upadłam na ziemię i walnęłam się ze swojej głupoty w czoło. Kiedy podnosiłam się, moje oczy spostrzegły, że naprzeciwko mam krwiożercze towarzystwo. Krzyknęłam, a chłopcy natychmiast zareagowali. Poczułam ciepłe dłonie na talii, które zwinnie pociągnęły mnie w tył. Stworzenie szybko się do nas zbliżało. Matt męczył się z przeładowaniem broni, ponieważ była ona dosyć stara. Dodatkowo, naboje do niej miał w plecaku. Anka piszczała ze strachu, co jeszcze bardziej nas narażało. Czułam nasilający się ucisk rąk czarnowłosego na moim ciele. Wyprowadził mnie do samych drzwi, pomimo że przeokropnie plątały mi się nogi. Matthew oddał celny strzał i wydobył z siebie głośne przekleństwo. Nie spodziewaliśmy się tego. Jeśli pozwolimy na więcej takich nieostrożnych niedociągnięć, prędzej czy później któreś z nas zginie. A wtedy już żadnego odwrotu nie będzie.

      Z trzymającą nas adrenaliną i wypełnionymi po brzegi plecakami, pobiegliśmy z powrotem do bazy. Tym razem, rozmawialiśmy tylko ze swoimi myślami, starając się uspokoić i jak najszybciej dotrzeć do celu.

I tak narobiliśmy już za dużo hałasu.

~*~

      Finalnie wypad po zapasy zakończył się dobrze. Nikomu nic się nie stało i obydwie grupy dotarły na miejsce całe i zdrowe. Rozpakowaliśmy produkty i pogrupowaliśmy je kategoriami. Po lewej stało kilka zgrzewek wody, później jakieś suche przekąski typu paluszki i krakersy. Zdobyliśmy trochę ręczników, na których również będziemy mogli spać. Krótko mówiąc, mamy większość najpotrzebniejszych rzeczy.

      Ciężko było je zdobyć i wiemy, że druga taka okazja może się nie nadarzyć. Mieliśmy ogromne szczęście. Głównie zaopatrzyliśmy się w takie artykuły, które się nie zużyją i posłużą nam na długo. Wierzę, że lepiej tego zorganizować nie mogliśmy. Co prawda, jedzenia mamy z tego wszystkiego najmniej, jednak stwierdziliśmy, że patrzmy na to, co mamy teraz i na razie nie przejmujmy się za bardzo przyszłością. Jest, jak jest. Już lepiej nie zrobimy tego, co przeminęło.

      Zmęczenie dawało w kość, jednak myśl o odświeżającej kąpieli motywowała nas najbardziej na świecie. Także po wyczekiwanym śniadaniu, do jednego plecaka włożyliśmy wszystkie ręczniki, a do drugiego między innymi szampon i żel pod prysznic. Stwierdzając, że teren jest czysty, wyruszyliśmy w poszukiwaniu jeziora.

      Tym razem zwróciłam większą uwagę na otaczający nas krajobraz. Głównie były to naprawdę wysokie drzewa, jednak ściółka leśna również zachwycała swoim bogactwem w przeróżne krzewy i inne ciekawe roślinki.

      Kiedy znacznie oddaliliśmy się od bazy, ujrzeliśmy rzeczkę. Był to bardzo dobry znak, ponieważ wody nigdy nie było zbyt wiele. Stworzenie prowizorycznego filtra i podgrzewacza nie byłoby nieziemsko trudne. Z pewnością zajmiemy się tym w najbliższym czasie.

      Ostrożnie przeszliśmy na drugą stronę wody, po wystających kamykach. Nurt nie był specjalnie silny, a woda nieprzesadnie głęboka, aczkolwiek woleliśmy nie ryzykować i odpuściliśmy sobie moczenia w niej stóp.

      Z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz bardziej magicznie. Drzewa przestały rosnąć tak gęsto, co ułatwiło nam wyłapywanie wszelkich intruzów. Nie zabijaliśmy ich. Za pomocą kamyków zmienialiśmy kurs ich podróży i skutecznie je wymijaliśmy. Kiedy nurt zaczął przyśpieszać, usłyszeliśmy dźwięk wodospadu. Z zainteresowaniem przyśpieszyliśmy kroku. Wreszcie stanęliśmy przed naszym celem i obserwowaliśmy go z góry.

— Przysięgam, że nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego — oznajmiłam ekipie.

      Staliśmy wpatrzeni w jeziorko, znajdujące się w dolinie. Wodospad był naprawdę malutki, a spadająca z niego woda wyjątkowo czysta. Wokół zbiornika znajdowały się pojedyncze drzewa, które dawały przyjemny cień, w takie słoneczne dni, jak ten. W oddali wysoko nad nami znajdował się stary most, po którym zapewne kiedyś kursowały pociągi. Nieziemski widok rozluźnił nas wszystkich i utwierdził w przekonaniu, że warto było się ten kawałek przejść.

      Ostrożnie zeszliśmy na dół. Nie było to takie proste, ponieważ w każdym momencie mogła nam się wyślizgnąć stopa. No i wreszcie doszło do tego najbardziej niezręcznego momentu. Skoro przyszliśmy tu razem, to też razem powinniśmy wchodzić do wody? Tak, wiem, jest apokalipsa, nie powinnam w ogóle zwracać uwagi na takie rzeczy.

      Pierwsze lody przełamała Sandra, która bez żadnego skrępowania zrzuciła z siebie ubrania i wbiegła do wody. Spojrzałam na chłopaków, którzy ze zmieszaną miną starali się na nią nie gapić. Wiele razy byłam na basenie z Mattem i Tymkiem i nie miałam problemu z wejściem przy nich do wody, aczkolwiek Ania miała i było to widać. Jej nieśmiałość była silna, a w szczególności, jeśli chodziło o relacje damsko-męskie i pokazywanie własnego ciała. Nie czuła się z tym dobrze i musiała przeżywać teraz mocny, wewnętrzny stres. Zatem, jako dobra przyjaciółka, przyjęłam postawę równie przejętej. Chciałam, żeby rudowłosa poczuła się pewniej, zważywszy na to, że nigdy nie należała do naszej paczki i nie znała za dobrze większości osób.

      Zaskoczyła mnie inicjatywa moich przyjaciół, którzy podeszli do nas, dali nam ręczniki i oznajmili, że pograją w karty daleko od brzegu. Ufałam im najbardziej na świecie i wiedziałam, że jeśli sobie czegoś nie życzę, to uszanują moją decyzję. Także uśmiechnęłam się do towarzyszki i zaczęłam ściągać odzież, którą swoją drogą, również wrzuciłam do wody. Po tylu dniach noszenia było to po prostu niesmaczne i stwierdziłam, że z taką pogodą, na pewno ciuchy zdążą wyschnąć.

      Muszę przyznać, że taka kąpiel była naprawdę ciekawym doświadczeniem. Nie było to może komfortowe, ale wcale nie takie złe. Myślę, że wszystkie otaczające nas rośliny, dawały taki niesamowity klimat, przez który czuliśmy się nieco swobodniej. Wzdrygnęłam się parę razy przez dotykające mnie ryby oraz odskoczyłam przez obślizgłe glony, aczkolwiek z wielką chęcią powtórzyłabym takie mycie się jeszcze wiele razy.

      Opatulone w ręczniki usiadłyśmy przy chłopakach, którzy akurat skończyli partyjkę pokera. Zadowoleni, że wreszcie ich kolej, wbiegli do jeziora z wielkim zadowoleniem.

      To miejsce sprawiało, że czułam się szczęśliwa i wypoczęta. I pomyśleć, że kilka kilometrów dalej, ludzie zjadani są przez te okropne kreatury. Oczywiście rozglądaliśmy się za nimi, staraliśmy się nie być lekkomyślni. Głównie chodziło za nami szczęście, które jest miarą dziwną i nieokreśloną. Nie wiadomo, kiedy się skończy, ale jeśli do tego dojdzie, przypłacimy czymś naprawdę wielkim.

      Resztę popołudnia spędziliśmy na odpoczynku. Zasługiwaliśmy na niego, szczególnie że później czekała na nas jeszcze nauka strzelania z naszej broni. Poza tym nasze ubrania musiały wyschnąć. Graliśmy w karty, gadaliśmy i spędzaliśmy dobrze ze sobą czas, starając się odłożyć na bok to, co nas otacza. Anna zaplotła mi na włosach dwa francuzy, które musiały wyglądać naprawdę świetnie. Co więcej, były niesamowicie wygodne i praktyczne! Odwdzięczyłam się jej warkoczem, który również nie był najgorszy. Sandra nawet nie chciała myśleć o tym, że ktoś mógłby dotknąć jej kłaków. Stwierdziła, że w dalszym ciągu będzie chodzić w rozpuszczonych.

— Ej ludzie, chyba ugryzła mnie ryba w tej wodzie! — powiedział przejęty Matthew, wskazując na czerwony ślad na jego udzie.

— Nie stary, po prostu węgorz zrobił ci malinkę — odparł Julek, prychając z zażenowania.

— A co jeśli to mi się powiększy?

— To ci odetniemy nogę i będziesz kuśtykał do domu na jednej.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

{+/- 4400 słów}

Hejka! Chciałam tylko powiedzieć, że postaram się publikować rozdziały co dwa tygodnie w niedziele. Jeśli coś by się zmieniło, to będę o tym powiadamiać na tablicy. Buziaki ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top