~2~ Boże, ale Matt ma śmierdzące!
Od ostatniego tygodnia bacznie przyglądałam się mojej matce. Jej twarz z dnia na dzień okazywała coraz większe oznaki zmęczenia. Litry kawy, które pochłonęła powoli przestawały działać, a wręcz powodowały coraz większe wycieńczenie. Niegdyś piękna i zawsze uśmiechnięta buzia, zmieniła się diametralnie poprzez ogrom pracy.
Dzisiejsza noc była ciężka dla nas obu. Impreza lekko się przeciągnęła, przez co wróciłam do domu trochę później. Niechętnie wzięłam szybki prysznic i zmyłam makijaż, a gdy opadłam na łóżko od razu zasnęłam. Molly natomiast ciężko pracowała w swoim gabinecie. Mieszała probówki i badała niezidentyfikowane cząsteczki pod mikroskopem. Co jakiś czas odbywała rozmowy telefoniczne, niektóre nawet w innym języku. I tak właśnie mijał jej czas, zero odpoczynku, przyjemności, normalnego życia. Najgorsze jest to, że wszyscy uczeni wiedzieli o czymś, jednak każde media uznawały to za bzdury i nie dopuszczały do rozgłoszenia tematu. Przestałyśmy oglądać telewizję i czytać prasę. Prawda była taka, że to tylko stek bzdur podawany codziennie, podczas gdy prawdziwy problem czyhał między nami.
Siedziałyśmy razem na mleczno-brązowej kanapie jedząc w ciszy śniadanie. Promienie słoneczne pomimo tak wczesnej pory, powoli zaczęły wdzierać się przez ogromne okno. Dłubałam widelcem swoją jajecznicę zastanawiając się, czy aby na pewno wszystko spakowałam. Co jakiś czas spoglądałam w telefon. Czekałam na połączenie od Matta, ponieważ to jego matka miała nas dzisiaj zawieźć.
— Mamo, prześpij się choć troszkę. Nie uratujesz świata śpiąc godzinę dziennie — uśmiechnęłam się lekko do rodzicielki, lecz ona jeszcze bardziej posmutniała.
— El... Przez ten tydzień zaszło tak wiele zmian, ja... nie mam pojęcia co się dzieje! Obawiam się, że najbliższe dni będą decydujące i to, co chce nadejść, przybędzie niebawem. — Po bladym policzku spłynęła jedna maleńka łezka. Molly wzięła głęboki oddech i umilkła na chwilę, by uporządkować swoje myśli. — Posłuchaj mnie proszę. Nie będę do ciebie codziennie dzwonić. Zadzwonię, kiedy coś się stanie, więc chcę, żebyś potraktowała to jako alarm, którego nie możesz zlekceważyć. To naprawdę ważne, więc przysięgnij, że odbierzesz jak zadzwonię.
— Przysięgam — odpowiedziałam zmieszana. Już dawno nie słyszałam tak poważnego tonu, z tych radosnych ust.
W ciszy dokończyłyśmy śniadanie. Usłyszałam wjeżdżające na podwórko auto, więc wstałam i odłożyłam naczynia do zlewu. Po długim uścisku z mamą nadszedł czas rozłąki. Wsiadłam do samochodu, gdzie czekali na mnie moi przyjaciele. Jechaliśmy w całkowitej ciszy, dopóki Matt nie włączył radia. Jednak zamiast energicznej muzyki, usłyszeliśmy gburowaty głos prowadzącego wiadomości.
Witam bardzo serdecznie w porannych wiadomościach. Mamy godzinę piątą trzydzieści, kolejnego majowego poniedziałku. Dziś imieniny obchodzą Maja i Urban. Pogoda w całej Polsce sięga około dwudziestu pięciu stopni Celsjusza. A teraz przejdźmy do najważniejszych faktów...
— Synu, zmień stację. Chyba nikomu nie chcę się słu...
Biolodzy, ekolodzy i wszelkie inne zawody zajmujące się środowiskiem zwariowały! Czy to próba zwrócenia na siebie uwagi, podwyżki, czy wywołania niepotrzebnej paniki? Krążą plotki, że w środowisku krąży bardzo groźne, cytując: ,,coś", co nie wiadomo co robi! Proszą o nagłośnienie sprawy, a nie umieją nawet określić jakie skutki przyniesie ta tajemnicza cząsteczka. Także nie ma się czym przejmować, a teraz przejdźmy do kolejnej sprawy, a dokładniej potrąconym przez osiemdziesięciolatka kotku, należącego do jednego z posłów. Zbysław był młodym samcem o czarnej jak smoła sierści. Bardzo lubił zabawy ze swoim panem...
— No jasne! Bo sierściuch jest ważniejszy od naszego życia — powiedział oburzony Tymek.
— Nie wiadomo czy naszemu życiu coś zagraża. Jednak naprawdę nie sprawiedliwie zachowali się wobec tak ważnych zawodów. Gdyby widzieli ile wasze mamy muszą teraz pracować, to naprawdę okropne... Popatrzcie już prawie jesteśmy na miejscu. — Kobieta zaparkowała swój pojazd i wyszła by otworzyć bagażnik.
— Dziękujemy pani Collins! — Bez żadnego wstydu czule przytuliliśmy na pożegnanie kobietę, która była dla nas po prostu kolejną mamą. Tak samo jak ja zżyta jestem z tymi przygłupami, tak nasze matki ze sobą.
— Nie ma za co promyczki, uważajcie na siebie i bawcie się dobrze. — Pomachała jedną ręką i odjechała zwalniając miejsce parkingowe.
Rozejrzałam się po placu, na którym stało już sporo osób z torbami i walizkami. Niektórzy nagrywali snapy, inni planowali głupie akcje, a reszta siedziała na swoim bagażu czytając obszerne książki. Nagle jedna twarzyczka skierowała swój wzrok na mnie i od razu się rozpromieniła.
— Cześć Elena, ładnie dziś wyglądasz — powiedziała uprzejmie rudowłosa z dwoma grubymi warkoczami. Była jedyną dziewczyną w szkole, z którą mogłam w miarę normalnie porozmawiać. Lubiłam ją, choć nie była moją psiapsiółą na całe życie. Jej zainteresowania to nauka, książki i szachy. Jednak spośród wielu kobiet dostrzegłam ją i doceniłam za dojrzałe podejście do świata. Ania nie ma ani odrobiny fałszywości, swobodnie wyraża siebie i często mogę na nią liczyć przy pomocy z pracą domową.
— Miło, że tak uważasz. Ale zdecydowanie zbyt mało spałam, więc nie mogę wyglądać za dobrze.
— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, żebym usiadła sama z przodu autokaru? Chciałam dokończyć „Więźnia Azkabanu".
— Jasne, ale czy ty przypadkiem już dawno nie skończyłaś Harry'ego Pottera?
— Owszem, ale chciałam sobie odświeżyć tą cudowną serię. To ja wracam do czytania. — Po tych słowach wróciła do swoich bagaży i pogrążyła się w tym cudownym, fantastycznym świecie. Nawet nie wiem, czy dotarły do niej moje słowa przypominające, by nie zaglądała beze mnie do działu ksiąg zakazanych.
Odwróciłam się na pięcie z zamiarem dołączenia do swojej ekipy, jednak pewne zielone oczy mi to uniemożliwiły. Stałam jak wryta, z lekko przyśpieszonym biciem serca. Nagle stojący naprzeciwko mnie chłopak raczył się odezwać.
— Dzięki — powiedział obojętnie i wręczył mi moją ulubioną mleczną czekoladę. Nie mam pojęcia skąd wiedział, że lubię akurat tę. Zapewne wziął ze sklepowej półki pierwszą, która wpadła mu w oczy. Przez chwilę zastanawiałam się co takiego uczyniłam, przez myśl przeszło mi nawet, czy przypadkiem dzisiaj nie obchodzę moich siedemnastych urodzin. Chociaż nie... On by mi nawet uschniętego kwiatka nie dał. — I nawet nie myśl, że kiedyś jeszcze ci coś kupię. — Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć puścił mi oczko i odszedł bez słowa.
Wtedy nie spodziewaliśmy się, że te krótkie i żartobliwe zdanie faktycznie się sprawdzi.
Po trzydziestu minutach bezczynnego stania, czekania na spóźnialskich i pakowania walizek do autokaru, w końcu mogliśmy do niego wsiąść. Jak dzieci rzuciliśmy się biegiem na tyły, by móc usiąść całą naszą paczką. Co prawda nie obeszło się bez szarpaniny z Sandrynem i jej zaszpachlowaną obstawą. Wygodnie zajęliśmy miejsca i obrzuciliśmy się kocem, ponieważ z rana było lekko chłodnawo.
— To co, może UNO na dobry początek? — rzucił dziarsko piegowaty Marcel, który również należał do naszej małej ekipy.
— Mam wielką nadzieję, że nie zapomniałeś pokera, bo nie zamierzam grać w tę dziecinną gierkę przez kolejne noce.
— Wszystko co miałem wziąć, wziąłem. Nawet dorzuciłem kilka dodatkowych butelek z gumisiowym sokiem.
— Cicho bądź, bo nie chcemy przecież, żeby ktoś dowiedział się o naszych zapasach — mówiąc to spojrzałam wrednie na blondynę, która czujnie wlepiała we mnie swój wzrok. Ona i jej gumowe, wszystko słyszące ucho, zajęły miejsca dwa rzędy przed nami. Oczywiście nie mogła odpuścić sobie okazji, żeby nie wiedzieć wszystkiego o naszych wszelkich zamiarach.
Siedząc na środkowym siedzeniu miałam wgląd na cały autobus. Nie było w nim za wiele osób, bo jechaliśmy tylko jedną i to niepełną klasą. Cieszyłam się, że nie było nas dużo, bo dzięki temu czułam się dużo swobodniej i pewniej. Marmurkowy planer leżał na dnie plecaka obok nowo zaczętej książki. Nie byłam pewna, czy będę w stanie ćwiczyć podczas wyjazdu. Wyprowadzało to moją zorganizowaną duszę z równowagi, ponieważ wystarczy tylko jedno zaniedbanie i nie raz cały proces się burzy. Tymek podał mi mały stosik kart, który ułożyłam w dłoniach. Kiedy zobaczyłam same czerwone siódemki uznałam, że ktoś definitywnie nie umie tasować.
~*~
Po wielu godzinach spędzonych w autokarze nareszcie znaleźliśmy się w małym hoteliku. Zostaliśmy przydzieleni do trzyosobowych pokoi zaopatrzonych w małe, pomarańczowo-czarne radyjka. Pomieszczenie było małe i niesamowicie kolorowe. Piękne obrazy i plakaty przyozdabiały fioletowe ściany. Nieopodal mojego łóżka znajdowało się wyjście na taras, który dzieliliśmy z sąsiednim pokojem. Puchaty dywan w szmaragdowym odcieniu leżał rozłożony na panelach imitujących dębową korę. Z zachwytem oglądałam każdą najmniejszą drobnostkę zdobiącą wielką komodę. Panował tu taki hipisowski wystrój, który zachwycił mnie swoją oryginalnością.
Chciałam spędzić te pięć dni najlepiej jak tylko mogłam. Chciałam łamać zasady, korzystać z życia, zdobyć dobre wspomnienia, których zbyt wiele nie miałam. Jednak jedna cząstka mnie nasłuchiwała schowanego w tylnej kieszeni telefonu. Rozsądek mieszał się z naiwnością, a ja znajdowałam się po środku przepaści, nie wiedząc z której strony powinnam zacząć się wspinać.
— Nad czym tak myślisz, wszystko okej? — zapytała z przejęciem rudowłosa, bawiąc się jednym z warkoczy. Była moją jedyną współlokatorką, bo nie pojechało wystarczająco dużo dziewczyn, by stworzyć same trójki.
— Jest okej, po prostu się zamyśliłam. Będziesz miała coś przeciwko, jak przejdę się do...
— Spokojnie, możesz iść do przyjaciół. Ja się tu rozpakuję za ten czas i może powtórzę rodzaje chmur.
— Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną, nikt nie miałby nic przeciwko — zaoferowałam, choć wiedziałam, że z pewnością odmówi. I tak też się stało, wyszłam a na odchodne rzuciłam tekst o cirrostratusach, który widocznie ją rozbawił. Skierowałam się do pokoju naprzeciwko, gdzie siedzibę mieli Tymon, Matthew i Marcel. Otworzyłam z kopa drzwi i z dłońmi złożonymi w pistolet krzyknęłam:
— To jest napad! — Jednak moim oczom zamiast trójki rozbawionych pacanów robiących rzeczy, o których nawet nie chciałam wiedzieć, ukazał się siedzący bez koszulki Julian trzymający w ręku żółty ręcznik.
Stałam jak wryta w progu drzwi przeklinając dzień, w którym się urodziłam. Spuściłam powoli dłonie czując, że zrobiłam się cała czerwona. Czarnowłosy obejrzał się za siebie i po chwili z udawanym przejęciem spytał:
— Ducha zobaczyłaś?
— Nie, ty jesteś straszniejszy. Co tu robisz?
— Mieszkam, przenieśliśmy łóżko, żeby być wszyscy w jednym pokoju.
Po przetrawieniu naszych słów nastała niezręczna chwila ciszy. Gapiłam się głupio w podłogę nie bardzo wiedząc, co powinnam teraz zrobić. Dzięki Bogu rudowłosy uratował sytuacje wychodząc z e-papierosem z łazienki. Najwidoczniej wystraszył się mnie, bo podskoczył upuszczając urządzenie. Uderzył się małym palcem o framugę, na co ze współczuciem cicho syknęłam.
— Dziewczyno, co tak bez pukania? — zapytał rozmasowując stopę. Starał się powstrzymywać ból, ale grymas jego twarzy mówił sam za siebie.
— Stary wyluzuj, przecież krzyczała coś przed chwilą.
Po jakimś czasie dołączyła do nas brakująca dwójka. Staliśmy pochyleni nad mapą i planowaliśmy tegoroczne nocne wyjście. Marcel nadal masował swój mały paluszek i muszę przyznać, że zrobiło mi się go żal. Nie dziwi mnie, że tak zareagował na kobiecą sylwetkę, ponieważ równie dobrze mogła być to nasza wychowawczyni. Ona od razu skonfiskowałaby urządzenie i zrobiła z tego mocną dramę.
— W tym roku robimy to już jutrzejszej nocy. — Mistrz operacji-Matt, ze zdecydowaniem w głosie zaczął ogłaszać swój plan. Widząc nasze zdezorientowane buzie, kontynuował. — Słyszałem pogłoski, że nasza klasa chce sobie od nas odgapić i wykorzystać środową zasadę. Oczywiście Sandra wszystko wypaplała ignorując nasze przysięgi. Dzisiaj, każdy będzie siedział cicho, żeby wzbudzić ufność nauczycielek. Jeśli pójdzie bez żadnych zakłóceń i te zwierzęta nie będą się zbytnio darły, nasze mini bossy zasną około pierwszej trzydzieści. Jutro stwierdzą, że skoro było okej to położą się szybciej zważywszy, że w planie mamy męczące i nudne zwiedzanie kościołów, a następnie trzy godziny czasu wolnego po mieście. A uwierzcie mi, że nie ma dla nich nic bardziej stresującego, niż wypuszczanie takich gówniarzy na wolność.
— W teorii twój plan jest dobry, ale dla pewności powinniśmy poczekać do środy. W praktyce nie będzie za dobrze jak nagle wychodząc z plecakami pełnymi 0,7 i innymi, niekorzystnymi dla sytuacji rzeczami, one przyłapią nas przekreślając szanse wyjścia. A do tego dobrze wiemy, że nie obędzie się na malutkim upomnieniu i poklepaniu po pleckach na dobranoc.
— Dobra, zobaczymy jak sprawa będzie wyglądać po dzisiejszej nocy, a teraz chodźmy już na obiad, bo wzbudzimy podejrzenia.
— A właśnie, czy może...
— Nie, ruda za nic z nami nie idzie — przerwał mi Julek, na co oburzony Marcel dodał:
— Ej, masz coś do rudych?
— Nie, po prostu ta kujonica nas wszystkich wyda!
— Chciałam zapytać, czy może z nami usiąść przy stole, a wy do cholery nie daliście mi dokończyć! Jak macie taki problem to sobie z nią sama usiądę. — Po tych słowach wyszłam z pokoju, jednak coś, a właściwie moja ciekawość, zmusiło mnie do podsłuchiwania.
— Co jej się stało?
— Burza hormonalna, chyba jej okres się zaczął.
— Ja bym stawiał na kobiecą solidarność.
Z rozbawienia pokręciłam głową i powoli ruszyłam w kierunku stołówki.
~*~
Wtorkowego wieczoru powoli przygotowałam się do wyjścia. Gdy tuszowałam swoje rzęsy, siedząca niedaleko Ania przemierzała kolejne strony fantastycznego świata pełnego czarodziei, czarownic i mugoli. Na dworze panowała bardzo przyjemna bezchmurna pogoda. Kiedy chwyciłam w dłoń pędzel do pudru, wzięła mnie bardzo głęboka refleksja i powrót do wydarzeń sprzed roku.
Siedzieliśmy razem w drewnianym domku nad morzem. Było sporo po ciszy nocnej, a my naprawdę usiłowaliśmy ją zachowywać. Jednak dobra ekipa i kilka shotów zdecydowanie nam na to nie pozwalały. Piękna i niesamowicie gwieździsta noc oraz ciepły powiew nocnej bryzy towarzyszyły nam w jednej z karcianych gier.
— Dobra, to gramy w tą fioletową łapę? — zaproponowałam machając ochoczo małym pudełeczkiem.
— Rozniosę was na kawałeczki. Ta gra wymaga tylko refleksu, znajomości podstawowych słów i trzeźwości umysłu.
— No z tym ostatnim to trochę lipa.
I w taki oto sposób rozpoczęła się prawdziwa walka, podczas której darliśmy się wniebogłosy. Padały różne określenia ,,Pizdek" czy ,,Glancuś", a wystarczyło po prostu powiedzieć kurczak. Rozegraliśmy wiele rund nawet nie zważając na wyniki. Bawiliśmy się wyśmienicie.
Po paru godzinach trochę wytrzeźwieliśmy i zabraliśmy się za najważniejszą rzecz, która była głównym celem dzisiejszego spotkania. Święta, niebezpieczna, niewyobrażalnie tajna i strzeżona wieloma przysięgami tradycja, której początek sięga zeszłorocznego wyjazdu. Na rozlatującym i stosunkowo starym stole położyliśmy mapę z zaznaczonymi punktami miejsc, które zamierzaliśmy odwiedzić już jutrzejszej nocy. Każdy musiał skupić się jak najbardziej potrafił, ponieważ musieliśmy przemyśleć każdą niesprzyjającą nam ewentualność.
— Jutro o północy Elenka z Sandrą przyjdą do nas ubrane w czarne ubrania i żebym nie widział żadnych odblasków — powiedział Matthew, który naszym zdaniem najlepiej sprawował się w roli lidera. — My będziemy czekać z plecakami przy tylnych drzwiach, jeśli ktoś nie pamięta co bierze, w naszym wypadowym zeszycie jest rozpiska. Na przyszły rok wydrukuje każdemu kopię dotyczącą jego. Ten brulion zawiera zbyt cenne informacje, żeby tak latał z rąk do rąk.
— Okej, już wszystko wiemy, planowaliśmy to cały rok i mamy doświadczenie z pierwszej wycieczki. Możemy iść już spać? Znowu będę miała wory pod oczami. — Sandra zdecydowanie zbyt często marudziła, co powoli zaczęło wyprowadzać z równowagi ekipę.
— Na co w ogóle nam sen, zostały chociażby dwie godziny do pobudki?
— Po pierwsze, sen jest nam potrzebny i zaraz się kładziemy. Po drugie Sandro, kiedy ty w końcu zrozumiesz, że popełniamy masę błędów! Rok temu byliśmy o włos od złapania I TO TRZY RAZY!
Matt był całkiem dobrym przywódcą, rozsądnym i zdecydowanym. Aczkolwiek dobrym na jedną akcję, na dłuższą metę nie skończyło by się to za dobrze. Każdy z nas ma swoje wady i zalety, więc po samym stylu bycia umiemy wyznaczyć najlepszego stratega. Moglibyśmy zadecydować, kto jest za co odpowiedzialny i podzielić się przygotowaniami, jednak to nie było konieczne. Musimy próbować i popełniać błędy. Ale przede wszystkim wyciągać z nich wnioski, by dwa razy nie ugrzęznąć w tym samym bagnie.
~*~
— I jak wyglądam? — pokazałam się Ance w czarnych jeansach i tego samego koloru bluzce z długim rękawem i ozdobną, piękną koronką.
— Jak zwykle idealnie, ale bardzo nierozsądnie. Zresztą wszystko co planujesz jest nierozsądne.
Nie wiedzieć czemu te słowa mnie zabolały. Przykro widzieć jak dość bliska ci osoba postrzega cię takim, jakim naprawdę nie jesteś. Być może moje życie wygląda na takie typowej nastolatki z grupką znajomych, którzy zabierają ją na melanże, chleją do nieprzytomności i biorą jeszcze bardziej szkodzące życiu substancje. Ale prawda jest całkiem inna. W podstawówce byłam tą grzeczną i nieśmiałą dziewczynką z dwójkom przyjaciół, której żadna inna kobietka nie lubiła ze względu na tę dwójkę. Starałam się być sobą, ale w życiu towarzyszył mi pewien problem, który idzie za mną do dziś. To taki zbędny balast, którego bardzo ciężko porzucić, ze względu na liczne wspomnienia, które pozostają wryte w nasz umysł na zawsze. A teraz? Staram się otworzyć, korzystać z życia. Z chłopakami zawsze byliśmy rozsądni i wręcz pluliśmy na osoby psujące swoje życie dla sztucznej sławy. I nadal tacy jesteśmy, zmieniło się tylko podejście do odświętnej procentowej flaszeczki.
— Dzięki. Pewnie drażni cię czarny strój, zero odblasków i pałętanie się po nocy, tak? — zaczęłam trochę ostrzejszym głosem i nie czekając na odpowiedź, kontynuowałam. — Taki ustaliliśmy dress code i doskonale o tym wiesz. Jestem świadoma konsekwencji, jesteśmy prawie dorośli! Doszłam do wniosku, że chce opowiedzieć moim dzieciom i wnukom coś więcej, niż tylko wkuwanie po nocach i płakanie przez wszystkie świata nieprzyjemności!
Skończyłam mówić niemal ze łzami w oczach. Lekko dysząc złapałam z Anią kontakt wzrokowy. Dwojga smutnych par oczu wlepionych prosto w siebie. Nigdy się nie kłóciłyśmy, zazwyczaj zgadzałyśmy się w naszych poglądach. Dziś było inaczej. Chociaż prawda była taka, że po części miała rację, ja nie chciałam dopuszczać tego do wiadomości. Zachowywałam się jak nierozsądny bachor i byłam tego świadoma. Jednak potrzebowałam oderwać się od monotonii i wykorzystać każdą chwilę mojego młodego życia.
— Zapomniałaś spakować latarki, na liście jest napisane także o punktualności, więc idź już i uważaj na siebie. Jak będziesz wracać zadzwoń, otworzę drzwi. — Wzięła z komody latarkę i podała mi ją. Następnie chwyciła puchaty ręcznik i bez słowa udała się do łazienki.
Szczerze mówiąc wszelkie chęci na wyjście uleciały ze mnie jak powietrze ze źle zawiązanego balonika. Znowu pojawiły się te głupie wątpliwości, które tylko zaśmiecały mój umysł. Stwierdziłam, że za dużo już załatwiliśmy i zaplanowaliśmy, więc zarzuciłam plecak na plecy i odłączyłam z ładowarki świeżo naładowany telefon. Następnie jak najciszej się dało wyszłam z pokoiku i podbiegłam do wyznaczonego holu. Musieliśmy pamiętać, że obsługi hotelu również nie mogliśmy obudzić, więc z otworzonego ciągle balkonu dla palaczy mieliśmy zamiar zeskoczyć prosto do piaskownicy poniżej.
— Elena, dłużej się nie dało szykować? — zapytał zniecierpliwiony Julek podając mi czarny skrawek materiału. Jako jedyny czekał przy barierce, reszta stała już na dole.
— Mogliście dać szybciej znać, że mamy zamiar skoczyć na bank. Wzięłabym inne buty.
— Możesz w końcu skoczyć z tego balkonu?
— Myślę, że wolę jeszcze trochę cię podenerwować. — Widząc złość w jego oczach przełożyłam szybko nogi na drugą stronę i jak najciszej się dało zeskoczyłam do piasku.
Poczułam lekki chłodny wietrzyk, muskający moją szyję i rosnącą w żyłach adrenalinę. Miałam poczucie wolności a wszystkie zmartwienia i problemy chyba zostały tam na górze. Przeciągnęłam przez głowę kominiarkę i niczym włamywacz cicho skradałam się z chłopakami przez krzaki. Następnie przeskoczyliśmy tylni płot i takim oto sposobem, byliśmy już bezpieczni.
Bynajmniej tak nam się wydawało.
Z każdą kolejną miniętą uliczką byliśmy szczęśliwsi. Zrobiliśmy trochę zdjęć, których i tak nie mogliśmy na razie nigdzie wysłać. Reszta od razu by na nas doniosła. Na szczęście byli przekonani, że nasz plan nie uległ żadnym zmianom i zamierzamy wyjść jutrzejszej nocy.
Naszym nawigatorem był Marcel, który idealnie posługiwał się mapą. Wiedzieliśmy, że z nim nie ma możliwości na zabłądzenie. Udowodnił nam to nie tylko na lekcjach, ale także na licznych minecraftowych serwerach, gdzie on jedyny zapamiętywał drogę do bazy.
— Mili państwo, znajdujemy się pięćdziesiąt metrów od opuszczonej twierdzy. Także latarki wyłączamy, pasy zapinamy i szykujemy się na ultra zajebistą noc!
W tym roku znaleźliśmy genialną miejscówkę na wesoły wieczorek. A mianowicie zapuszczony gęsto w lesie zameczek z kamienia. Przestał być strzeżony stosunkowo niedawno, więc szczerze liczyliśmy na brak zbędnego towarzystwa.
— Zabawnie by było, gdyby ktoś wyskoczył zza drzewa z nożem i maską na twarzy — wszyscy popatrzyliśmy przerażonym wzrokiem na Tymka, który często przerażał nas swoim dziwnym podejściem do świata.
Do przewidzenia było, że męska głupota nie mogła czegoś nie wymyślić. I choć byłam świadoma zagrożenia, czując mocne ukłucie czyichś rąk na mojej talii niechcący krzyknęłam. Echo rozniosło się po całym lesie, a ja wiedziałam już, że mam przesrane.
— Chłopaki, dawno nie głosowaliśmy! Kto jest za utopieniem El w rzece?
— Nie krzyknęłabym, gdyby ktoś z was nie odwalał takich numerów, kto to w ogóle zrobił?
Nastała cisza. Przewróciłam oczami i nic więcej nie mówiąc oddaliłam się lekko do tyłu. W niektórych momentach brakowało mi dodatkowego żeńskiego rozumu, który wspomógłby mnie przy takich chorych sytuacjach.
— Naprawdę będziemy wchodzić do takiej meliny? — zapytała Sandra, która z niesmakiem oglądała porzucony przydrożny zajazd.
— Zawsze możesz się wrócić do domku na plaży, więc łaskawie nie marudź.
Okrążaliśmy właśnie budynek, który okazał się mieć jedno wybite okno. Było dość wysoko, a ostre kawałki szkła tworzyły bolesną barierę ochronną.
— Trzeba to powybijać do końca, weź mnie podsadź Tymek.
Staliśmy z tyłu i obserwowaliśmy jak pozostałe odłamki spadają na ziemię przy pomocy kamienia. Kiedy w ramie okna nie pozostało już nic, zostałam poproszona do wejścia pierwsza.
— Nie wiem czy dam radę, to jest dość wysoko — odpowiedziałam szczerze z lekkim lękiem, że to akurat ja mam być królikiem doświadczalnym.
— Och przesuń się, ja to zrobię — kiedy Julek szturchnął mnie ramieniem cały mój lęk wypłynął, a ja miałam tylko ochotę pokazać, że nie jestem miękką fają i mogę wspiąć się pierwsza. Bo kiedy ktoś zakłada, że nie jesteśmy w stanie czegoś zrobić, natychmiast dostajemy zastrzyk energii, by udowodnić mu jak bardzo się myli. Więc to ja przepchnęłam go i przy pomocy zrobionego koszyczka z rąk wspięłam na parapet.
Wszystko poszło dobrze, aż do momentu w którym moje czoło spotkało się z czarnym i wielkim pająkiem. Bez sprawdzenia terenu latarką zeskoczyłam z okna z głośnym piskiem. Z drugiej strony musiało to wyglądać tak, jakby ktoś pociągnął mnie za nogę, więc niemalże od razu znalazł się za mną przestraszony Matt z wielkim patykiem w dłoni, którym wymachiwał w powietrzu. Kolejną chwilę później wszyscy znaleźli się przy mnie i wlepiali we mnie światło latarki.
— Pająk, naprawdę? To małe stworzonko spowodowało, że skoczyłaś? A co gdyby tu była wielka dziura, hm?
— Było mieć jaja i iść pierwszym! Ach, dajcie mi spokój. — Odeszłam zdenerwowana w tylko mi znanym kierunku. Za mną poszła blondynka, niosąc ze sobą małe pudełko.
— Nie przejmuj się tymi kretynami, chłopcy już tak mają. Prawda jest taka, że gdyby ciebie im zabrakło, to nie byliby już tacy zadowoleni. — Położyła przy mnie apteczkę i odeszła. Może i nie zrobiła dla mnie za wiele, ale to co powiedziała stanowczo podniosło mnie na duchu.
Na szczęście z wyjątkiem zdartych dłoni, nic poważnego mi się nie stało. Przy kciuku zrobiła się mała ranka, którą oblałam wodą utlenioną znacznie się przy tym krzywiąc, dodatkowo przykleiłam plaster, by nie wdało się żadne zakażenie. Następnie nie chcąc się dąsać poszłam za hałasem do jednego z pokoi, gdzie w kółku siedzieli moi przyjaciele, rozstawiając po pokoju lampki i flaszki. Gdy weszłam uśmiechnęli się i rzucili w moją stronę moje ulubione chipsy.
~*~
W zamku po kilku kieliszkach atmosfera znacznie się rozluzowała. Śmialiśmy się dużo, a nawet graliśmy wspólnie w łapki wyśpiewując piosenki z przedszkola. Dowiedziałam się, że jestem bardzo dobra w kalambury. Nikt nie potrafił zgadnąć, że jestem kanczylem srebrnogrzbietym! Życie nabrało barw, a kiedy Tymon oznajmił, że to pora na butelkę byliśmy w niebo wzięci. Kolejny raz tej nocy usiedliśmy w kole kładąc przed sobą te małe szklaneczki. Albowiem w tym roku ten, kto nie odważył się powiedzieć prawdy, albo wykonać zadania, musiał wyzerować tę szklaneczkę wypełnioną aż po brzegi gumisiowym sokiem. Miało to na celu większą otwartość przy kolejnym wyzwaniu. Kiedy butelka po raz pierwszy od roku się zaczęła się kręcić, wszystkim przyśpieszył się oddech.
— Za rok musimy wymyślić coś nowego, przecież my już wszystko o sobie wiemy — zauważył Marcel, na którego chwilę później wypadło.
— Wiesz, niektóre sprawy się aktualizują. — Nie wiedzieć czemu Julek zadziornie puścił mi oczko. Choć nie miałam pojęcia o co mu chodzi, mimowolnie się uśmiechnęłam. — Marcelkuu, czekałem na to cały rok! Prawda, czy wyzwanie?
— Powiem ci co tylko zechcesz.
— Na co przewaliłeś pożyczone ode mnie dwie stówy, których do tej pory nie chcesz mi oddać?
— Spróbuj ponownie za rok, wasze zdrowie! — Rudowłosy z gracją wlał w siebie przeźroczystą ciecz lekko się krzywiąc, zawiedziony zielonooki westchnął ciężko i oparł głowę na nadgarstku. Kolejnym razem padło na Tymka, który ze stresu zaczął się śmiać.
— Czyżbyś miał coś do ukrycia mój najdroższy przyjacielu?
— Ależ skądże Eleonoro, jedyną rzeczą było to, że przez przypadek spuściłem twoją złotą rybkę w kiblu, ale to już powiedziałem ci rok temu.
— Co takiego?! Przysięgam, że jak wrócimy to jakimś dziwnym trafem twój chomik zaginie. Och, co chcesz?
— Buziaka i śniadanie do łóżka, z góry dzięki.
— Prawda czy wyzwanie? — powiedziałam zrezygnowana. Jako, że wybrał to drugie powiedziałam pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy. — Poliż bosą stopę dwóm osobom. Pierwsza to ta, której kiedykolwiek zabrałeś majtki, bo skończyły ci się twoje i nie patrz tak na mnie, bo sam mi się z tego zwierzałeś! A drugą stopę osobie, której wisisz wielką przysługę.
— Boże, ale Matt ma śmierdzące! Jeszcze nie brał prysznica przed wyjściem!
Zaśmialiśmy się wszyscy. Szczerze mówiąc miałam wielką nadzieję, że mój przyjaciel ubrał dziś jedną z tych par skarpetek z jego śmierdzącej półki.
— No to tak, Matt i Julek buciki z nóg. — Przysięgam, że to była najlepsza rzecz jaką w życiu zobaczyłam. Dosłownie płakałam ze śmiechu jak blondyn się krzywił.
— Dlaczego to musiały być akurat moje bokserki? — zapytał Julek sam dusząc się ze śmiechu.
— Bo reszta nosi slipy i na dodatek xs. Sprawdzałem, niewygodne. Dobra dalej, bo jakoś opornie nam idzie.
Minęła może z godzina, podczas której dalej dawaliśmy sobie coraz to głupsze wyzwania. W pewnych momentach nie potrafiliśmy już nic wymyślić. Jednak jak padała propozycja rozbieranego pokera, natychmiast w mojej głowie powstało milion pomysłów.
Ta gra była jedną z tych rzeczy, które pamięta się do końca swoich dni. Jednak w przeciwieństwie do pozostałych wspomnień, do tego momentu mogłoby się wracać i wracać w nieskończoność. Może i większość z padających pytań i wyzwań było okropnie dziecinne i głupie, ale to my mieliśmy się świetnie bawić i tak też było. Kiedy butelka już po raz ostatni kończyła się kręcić, wszyscy bujaliśmy się na boki, niczym drzewa w wietrzną pogodę. Jako, że trafiło na mnie zamieniłam się w słuch.
— Ell, moje pytanie brzmi, czy w tym momencie chciałabyś kogoś z tu obecnych... hm, pocałować?
— Bez sensu, bo nie ważne czy wypiję, czy odpowiem. Wyjdzie na to samo.
— I oto właśnie chodzi kruszynko.
Szczerze mówiąc sama nie wiedziałam. Co prawda czasami czułam coś więcej do zielonookiego, ale był to w najlepszym wypadku nic nie znaczący flirt. Prawda była taka, że czasami wyobrażałam sobie za dużo. Julian był osobą z mnóstwem ex i zbyt często niewyparzoną mordą. Nie wiedział kiedy ranił, a jak wiedział, to nic sobie z tego nie robił. Nie plątał się w nic poważnego, a ja na to liczyłam. Więc sama nie wiedziałam jaki stosunek mam mieć do niego i jak mam się przy nim zachowywać. Co jak co, ale przyjacielem z paczki był świetnym i dobrze wiedziałam, że lepiej będzie jak tak zostanie.
— Moja odpowiedź brzmi...
I w tym momencie dowiedziałam się, że nie wiele trzeba, żeby całkowicie wytrzeźwieć. Całej piątce w jednej chwili stanęło serce. Baliśmy się przeokropnie. Wiedziałam, że w zaistniałej sytuacji muszę postąpić szybko, więc zdecydowanym ruchem wzięłam telefon do drżącej ręki.
Bo okazało się, że o czwartej nad ranem, trzy telefony zaczęły dzwonić jednocześnie.
CIESZMY SIĘ JAK DZIECI.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
{4465 słów}
Heej promyczki! Kolejny rozdział mam prawie gotowy, jednak jeszcze do końca nie jestem do niego przekonana, więc pojawi się albo za tydzień albo za dwa tygodnie, w środę o 19 <3
Oczywiście przyjmuję każdą konstruktywną opinię i radę ^^
~ Do następnego
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top