~1~ Gdzie podążasz, Sandrynie?

— Uważaj, za tobą! — krzyknęłam do przyjaciela, który niestety nie zdążył zareagować. Na ekranie pojawił się wielki napis GAME OVER. — Jak ty w ogóle grasz? Już trzeci raz z rzędu przegraliśmy z Mattem!

— Och, Elena. Wiesz dobrze, że ze mną nie da się wygrać — powiedział z przekąsem, na co ja ciężko westchnęłam i odłożyłam pada na stolik obok. — Co powiecie na jeszcze jedną rundkę?

Muszę przyznać, że po dwóch godzinach agresywnego przyciskania gałek kontrolera, zrobiłam się lekko zmęczona i głodna. Grać w gry nauczył mnie wielki mistrz Matthew, z którym nigdy nie da się wygrać. To taki typ osoby, który z natury jest zawsze ze wszystkich, we wszystko najlepszy.

Zobaczyłam, że mój telefon właśnie zaczął wibrować pod wpływem nastawionego wcześniej budzika. Ta irytująca melodyjka dzwoniła w moich uszach w każdy wtorek i piątek, by przypomnieć mi o wieczornym treningu. Ćwiczenia zazwyczaj nie były dla mnie przymusem, ponieważ po nich czułam się bardzo dobrze. Nigdy nie wylewałam potów, żeby schudnąć, bądź ulepszyć swoje ciało. Już od poprzednich wakacji, te dwa dni w tygodniu poświęcałam, by dobrze czuć się we własnym ciele i nabrać lepszej kondycji. I wierzcie mi lub nie, ale kiedy zaczęłam jeszcze pić dużo więcej wody, to czułam się jak młody Bóg! Plus, zniknęło mi większość tego paskudztwa z twarzy.

— Nie ma opcji, muszę dziś wrócić szybciej do domu — odparł Tymon zarzucając swoją torbę na ramię. — Poza tym nie chcę mi się znosić wrzasków El. Wiesz dobrze, że to przez lagi, prawda?

— Ależ oczywiście, a Matt jak zwykle ma haki. — Po tych słowach parsknęliśmy głośnym śmiechem i opuściliśmy śmierdzący pokój. — Czy ty w ogóle używasz dezodorantu Matt?

Co prawda pokój bruneta był utrzymany w ładzie. Oprawione w złote ramki obrazy, były pościerane z kurzu. Rzeczy na szarych półkach stały poukładane, a przy drogich sprzętach elektronicznych panował wielki zakaz spożywania czegokolwiek. Jedynym problemem było to, że mój przyjaciel był zbyt leniwy, by schodzić na dół z pokaźną stertą pomieszanych ze sobą części ubioru. Dopiero jak jego matka, po trzech tygodniach wyciągała te rzeczy ze specjalnej szufladki pod łóżkiem, pokój można było nazwać idealnie czystym. Niestety przykry zapach, pomimo pięknych perfum - które osobiście wybrałam – przedzierał się przez tę lekko ostrą i drogą otoczkę, tworząc mieszankę wybuchową! Na jego osiemnastkę, która co prawda jest dopiero za dziesięć miesięcy, planujemy z Tymkiem ogarnąć specjalny szyb, do którego będzie mógł wrzucać ciuchy, a one wlecą prosto do kosza na pranie. Całe szczęście, że łazienka znajduję się idealnie pod jego pokojem.

Wyszliśmy z domu Collinsów, jak zawsze w dobrej atmosferze. Naszą małą tradycją było odprowadzanie siebie nawzajem. Oczywiście mnie to nie tyczyło, bo kiedy spotykaliśmy się u mnie, nie chciało mi się już wychodzić. Tymon i ja byliśmy sąsiadami, których dzieliła tylko duża łąka. Matthew natomiast mieszkał ulice dalej.

Podczas drogi rozmawialiśmy o jakichś głupotach, głośno się przy tym śmiejąc. Nie ważne, czy akurat było gorące popołudnie, kolorowy zachód słońca, czy ciemna noc oświetlana jedynie blaskiem gwiazd. Uwielbialiśmy nasze powroty, które niestety zawsze mijały zbyt szybko. Wiele wspomnień, pięknych chwil, ale także płaczu spowodowanego wieloma życiowymi zawodami, budowało nasze mocne więzi od najmłodszych lat. Po kilku minutach, znaleźliśmy się pod moim białym domem z numerem dwadzieścia siedem. Pożegnałam się z tymi amebami, zamykając je w mocnym uścisku. Następnie mijając czarną skrzynkę na listy, wytarłam podeszwy swoich trampek o wycieraczkę i weszłam do środka. Mój żołądek domagał się pokarmu, więc od razu skierowałam się w stronę lodówki.

— Już jestem! — na moje słowa odpowiedziała mi tylko cisza, więc wyciągnęłam z pudełka ostatni kawałek pizzy, którą przez ostatni tydzień zamawialiśmy codziennie i udałam się do gabinetu mamy. Zapukałam i lekko uchyliłam drzwi. Moja rodzicielka jak zwykle siedziała w papierach, popijając czarną kawę bez cukru. W równym rządku na biurku stało mnóstwo probówek z dziwnymi substancjami, których nazw nawet nie potrafiłam wymówić. Molly i mama Tymoteusza od zawsze zajmowały się badaniem środowiska i tego typu rzeczami. Teoretycznie były biolożkami, ale na co komu takie skomplikowane nazwy? My nazywaliśmy je naukowcami. W młodości skończyły razem szkołę i wraz ze swoimi sympatiami wprowadziły się do tej małej wioski. Jak byłam mała zawsze ciekawiło mnie, dlaczego wybrały to zadupie zamiast wielkiego miasta, w którym się wychowały. Jednak z biegiem lat usłyszałam wielokrotnie naprawdę ciekawą historię, dzięki której wszystko zrozumiałam. Na wsi łatwiej było pracować z naturą, z dala od zgiełku, hałasu i bardzo zanieczyszczonego powietrza. Kobieta zdjęła okulary i spojrzała na mnie czule się uśmiechając. Widziałam na jej twarzy duże wory pod oczami i widoczne oznaki zmęczenia. Mama od zawsze dużo pracowała, jednak od ostatniego tygodnia, coś zmuszało ją do pracy non stop.

— Witaj córeczko, jak tam spotkanie z... Och Ell, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie wchodziła z jedzeniem do mojej pracowni! — Molly wywróciła oczami i upiła kolejny łyk paskudnej cieczy, której całym sercem nienawidziłam.

— Było okej, aczkolwiek jak zwykle przegrywaliśmy przez brak umiejętności Tymka — uśmiechnęłam się, przypominając sobie nasze spotkanie. — Wiem, że miałam cię o coś poprosić, ale totalnie nie pamiętam o co.

— Być może to i dobrze, bo jeśli znowu potrzebujesz pieniędzy, to niestety cię rozczaruję. — Zrobiła krótką przerwę, po której oznajmiła mi coś, czego słyszeć nie chciałam. — Dziś w nocy przyjdzie twój ojciec, bo musimy o czymś pogadać, ale nie przejmuj się, bo pewnie będziesz już spać i...

— Spokojnie, z pewnością będę już w krainie Morfeusza, śniąc o tym, że on nie istnieje. A swój pokój zamknę na klucz. — Moje stosunki z Edwardem były bardzo napięte. Szczerze? Nie chciałam go znać, po tym wszystkim, co zrobił w moim szesnastoletnim życiu. Podjęli z matką wspólną decyzję o rozwodzie, ponieważ to, co działo się w naszym domu, podchodziło pod patologię. Nie mogliśmy na siebie patrzeć, a mama nie chciała, żebym cierpiała. Czasami spotykali się żeby pogadać, ale tylko wtedy, kiedy nie było możliwości, byśmy w jakikolwiek sposób na siebie trafili.

Pogadałyśmy jeszcze chwile, po czym obie wróciłyśmy do swoich zajęć. Rzuciłam plecak pod biurko i wyciągnęłam zza łóżka czarną matę do ćwiczeń. Następnie przebrałam się w sportowy strój i spojrzałam na grafik, który uświadomił mnie, że dzisiaj ćwiczę pośladki. Włączyłam ulubioną składankę i zaczęłam krótką rozgrzewkę poprzedzającą trzydziestominutowy trening.

Po ostatniej serii przysiadów, bardzo zmęczona opadłam na łóżko i przyssałam się do butelki z wodą. Mięśnie dawały po sobie znak, jednak na mnie działało to motywująco. Wzięłam swój planer i wykreśliłam z niego pozycję z ćwiczeniami. Osoby, które nie znały mnie za dobrze, nigdy nie powiedziałyby, że jestem zorganizowana. Z charakteru może i byłam trochę roztrzepana, ale to tylko i wyłącznie przez te dwójkę kretynów, z którymi spędziłam większość życia. Polubiłam planowanie i organizowanie swojego czasu. Zauważyłam, że po wdrożeniu nowego stylu życia przestałam się nudzić, miałam w porządku oceny i mnóstwo czasu na przyjemności. Nie od zawsze taka byłam i muszę przyznać, że ciężko było mi przestawić swój leniwy tryb na ten obecny.

Około jedenaście miesięcy temu, w dniu moich szesnastych urodzin, pewna laska sprawiła mi wielką przykrość. I sama nie wiem dlaczego, ale zaczęłam ćwiczyć, zapisywać co muszę zrobić i spodobało mi się to, choć było naprawdę ciężko. Zauważyłam w sobie sporą zmianę na lepsze i choć do świetnie ogarniętego życia wiele mi brakuje, to nie poddaje się.

~*~

Gdyby nie to, że w nocy obudziłam się za fizjologiczną potrzebą, jutro w szkole miałabym przesrane. Jak oparzona wstałam i wyciągnęłam z plecaka zgodę na tygodniową wycieczkę. Uchyliłam okno i od razu usłyszałam wesołe pohukiwanie sów oraz rozmaite symfonie świerszczy. Otworzyłam drzwi i pobiegłam szybko do łazienki, w której przy okazji wyszorowałam zęby, bo nie chciało mi się tego zrobić wcześniej. Zgasiłam światło i podeszłam do schodów, przy których gwałtownie się zatrzymałam. Cicho przeklęłam i jak najciszej podeszłam do źródła dźwięku dobiegającego z parteru.

Właśnie stałam pod gabinetem matki, podsłuchując jej rozmowę z Edwardem.

I wierzcie mi lub nie, ale naprawdę o tym zapomniałam. Miałam i chciałam trzymać się od niego z daleka, ale niestety zgoda była ważniejsza. Chwilowo wstrzymałam się od wejścia i rozpętania piekła, ponieważ moja ciekawość jak zwykle górowała.

— I co z twoimi badaniami? — zapytał męski głos, pod wpływem którego przeszły po mnie nieprzyjemne ciarki.

— Już od tygodnia siedzę nad tym z Gosią, ale nie mamy pojęcia co się dzieje. Pomiary z gleby, wód, powietrza, to wszystko zawiera w sobie jakąś niezidentyfikowaną cząsteczkę, o której nic nie wiadomo. W zwierzętach jej nie ma i wydaje mi się, że one w pewien sposób są na to odporne.

— Próbowałaś jakoś nagłośnić sprawę?

— A co to da? Media wolą opowiadać o pierdołach i w dupie mają jakąś histeryczkę, która znalazła nie wiadomo co, co nie wiadomo co robi! — powiedziała plącząc się w swoich słowach i lekko podnosząc ton. — Z każdym dniem jest tego coraz więcej... Jeśli coś zaczęłoby się dziać, to pamiętaj, że masz prawo być z nami w naszym schronie, bo w końcu dużo nam z nim pomo...

Nie mogłam dłużej tak stać i krótko zapukałam, szykując się na śmierć. Uchyliłam zakazane wrota i natychmiastowo zetknęłam się z żółtymi tęczówkami, których bałam się najbardziej na świecie. Mężczyzna odziany był w czarną koszulę, opinającą jego grube ciało i zwykłe jeansy w chyba największym możliwym rozmiarze. Przełknęłam ślinę i zmusiłam się do powiedzenia czegokolwiek.

— Nie chciałam przeszkadzać, ale przypomniałam sobie o zgodzie, którą koniecznie jutro muszę oddać — powiedziałam na jednym tchu, zgrywając niewzruszoną towarzystwem ojca. Jednak prawda była inna, pod piżamą każdy centymetr skóry, pokrył się gęsią skórką.

— Zgodzie? Ach no właśnie, twój obóz. Daj, podpiszę ci. — Podałam jej skrawek papieru, pod którym jak najszybciej złożyła podpis. Kątem oka widziałam, jak Edward był o włos od wybuchu. — Proszę, a teraz może idź już spać.

— Ma iść?! Czy ty siebie Molly w ogóle słyszysz? Ta pieprzona gówniara podsłuchiwała pewnie całą naszą rozmowę! — Stary wstał.

— W dupie mam to, o czym rozmawiasz z mamą i nie pluj się tak, bo ci śliny zabraknie! — krzyknęłam. Moje słowa odbiły się od ścian i dopiero wtedy do mnie dotarły. O kurwa. Co ja najlepszego zrobiłam?

Zestresowana wybiegłam z pokoju i jak najszybciej podążałam do mojej bezpiecznej strefy. Słyszałam wulgarne wyzwiska i to, jak wściekły za mną biegł. Ze łzami w oczach pokonywałam kolejne schodki, a w oddali słyszałam płaczącą matkę, która chciała to wszystko załagodzić. Udało mi się! W ostatniej chwili przekręciłam kluczyk uniemożliwiając wejście komukolwiek. Chwilę wsłuchiwałam się w agresywne uderzenia i kopniaki w drzwi. Na szczęście przeszły już tak dużo, że nie było opcji, żeby nie wytrzymały jego lekkiego zdenerwowania. Słysząc ostatnie, aczkolwiek bardzo krzywdzące moją psychikę określenie mojej osoby, westchnęłam z ulgą i rzuciłam się na łóżko.

~*~

Kolejnego dnia nie wydarzyło się zbyt wiele ciekawych rzeczy. Atmosfera w szkole była spokojna, nie przesiadywało w niej za dużo osób, więc łatwo było o wolną kanapę a przede wszystkim ciszę. Uczniowie przebywali na dworze, zazwyczaj w pobliskim parku paląc papierosy bądź na szkolnym boisku grając w siatkówkę. Na godzinie wychowawczej oddałam zgodę, dla której dzisiejszej nocy poważnie zaryzykowałam. I nawet nie myślcie, że to co się stało wpłynęło jakkolwiek na moje samopoczucie. Po tylu latach takie zachowanie stało się dla mnie normą. Przeżyłam o wiele gorsze rzeczy, do których nie chciałabym wracać. Dostałam wiele wsparcia ze strony najbliższych a godziny spędzone na terapiach, jakieś tam skutki przyniosły. Jednak prawda była taka, że takie urazy zostawały na zawsze.

Głównym tematem w mojej klasie była szkolna wycieczka. Niby nic takiego, ale po całym roku nauki, każdy miał ochotę trochę odpocząć. Zawsze trwały one około tygodnia i mogliśmy wybrać, w jaką część polski jechaliśmy w danym roku. W tym padło na spokojną nizinę mazowiecką i jakieś sztuczne jezioro oddalone od naszych domów ponad czterysta kilometrów. Jednak nikogo nie obchodziło gdzie, czy kiedy jedziemy. Zależało nam tylko na wspólnych ogniskach, dobrej zabawie i głupich akcjach, które były nieuniknione i planowane od samego września. Nasza klasa składała się tylko z dwudziestu pięciu osób, z czego nie jechało aż siedem.

Poza Mattem i Tymkiem przyjaźniłam się jeszcze z ich znajomymi, którzy chyba z wzajemnością lubili spędzać ze mną czas. Miałam w nich wielkie wsparcie i ochronę przed pustymi lalami. Kolegowałam się też z jedną nieśmiałą dziewczyną. Chociaż poza szkołą nigdy ze sobą nie pisałyśmy, ani razem nie wychodziłyśmy, to i tak lubiłam ją najbardziej z tych wszystkich podłych i dwulicowych przedstawicielek mojego gatunku.

Po zakończeniu lekcji udałam się spacerem na pociąg, który przejeżdżał przez moją „wielką metropolię". Musiałam jechać sama, ponieważ chłopcy poprawiali sprawdzian z hiszpańskiego. Usiadłam w praktycznie pustym wagonie i wyciągnęłam swój planer z marmurkowym wzorem na okładce. Do moich urodzin został około miesiąc i chciałam zacząć planować moją siedemnastkę. Zapewne spędzałabym ją tak, jak co roku a mianowicie oglądając z moimi kluskami Netflixa, obżerając się pizzą oraz przeróżnymi słodkimi rzeczami. Jednak w tym roku chciałam zorganizować coś większego i zaprosić też pozostałe osoby z paczki. Wyciągnęłam z turkusowego piórnika długopis i wzięłam się za notowanie. W momencie, gdy zapisywałam listę potrzebnych produktów, coś a właściwie ktoś, musiał mi przeszkodzić.

— Wolne? — Podniosłam wzrok i wlepiłam go w ciemno zielone oczy, a następnie w chytry uśmiech, który zadziornie się do mnie uśmiechał.

— Ależ oczywiście, tak samo jak cały przedział — zaśmiałam się pod nosem i przygryzłam dolną wargę.

— Jednak akurat mam ochotę usiąść tutaj i trochę cie podenerwować. Co ty tam znowu zapisujesz?

— Coś, co nie powinno cię interesować — przewrócił oczami i jak zwykle zabrał mi moje najukochańsze dziecko, które o wszystkim mi przypominało. Nienawidziłam tego, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. W takich sytuacjach starałam się być spokojna i udawać, że mnie to nie rusza, ale kiedy piąty raz odzyskiwałam mój telefon z męskiego kibla, który był zablokowany na piętnaście godzin, szlak mnie jasny trafiał. W liceum takie zachowanie nie powinno mieć miejsca. Spojrzał na dwie zapisane kartki i z obojętnością w głosie odparł:

— Mam nadzieję, że mnie też zaprosisz.

— Rozważę twoją propozycję później.

Nasz niezwykle ciekawy dialog przerwał kolejarz, który miał zamiar sprawdzić bilety. Podałam mu skrawek papieru i pokazałam podbitą legitymację, zielonooki zrobił to samo, po czym spuścił wzrok w podłogę. Konduktor spojrzał na niego z grymasem na twarzy i rzekł:

— Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale twój bilet stracił ważność tydzień temu. Wobec czego dostaniesz grzywnę w wysokości stu pięćdziesięciu złotych — po tych słowach chłopak widocznie się zdziwił. Jego usta ułożyły się w głośne „Ile?!".

— Nie mógłby pan raz zrobić wyjątku? Czasami zdarza się zapomnieć. — Nie wiedzieć czemu zabrałam głos w tej sprawie. Właśnie poprosiłam obcego faceta, żeby odpuścił sobie z zarobienia dodatkowych pieniędzy. To nie mogło wypalić.

— To moja praca, wybacz panienko... — Spojrzał na moją legitymację w celu znalezienia nazwiska i chyba zmienił zdanie. — Twoja matka to Molly?

— Tak, ale po co panu to...

— Eh, no dobrze. Ale jak jeszcze raz cię przyłapie, to zapłacisz podwójnie. — Po tych słowach odszedł nic więcej nie mówiąc.

Julian z otwartą buzią wpatrywał się we mnie, zapewne nie dowierzając co właśnie miało miejsce. Prawdę mówiąc ja też nie miałam pojęcia, ale bardzo mile mnie to zaskoczyło.

— Zamknij tą buzię, bo ci mucha zaraz wleci. — Korzystając z jego zdezorientowania, wyrwałam z jego rąk moją własność

— Co się właśnie stało? — zapytał w końcu przeczesując ręką czarną czuprynę. Nie spodziewałam się żadnego „dziękuję" i też go nie otrzymałam. Wystarczył mi fakt, że w głębi duszy jest mi naprawdę wdzięczny. To, że tego nie okazuje, jest całkowicie inną sprawą.

— Uratowałam cię przed straceniem kupy kasy, kretynie. Jeszcze raz pojedziesz bez biletu, to osobiście wlepię ci mandat. — Po moich słowach, ledwo działający głośnik powiadomił mnie o mojej stacji. Wstałam leniwie z siedzenia i wzięłam swój plecak. Pożegnałam się z chłopakiem i ruszyłam w stronę wyjścia.

Nasza relacja była ostro popieprzona, ale i tak kochałam spędzać z nim czas.

~*~

Od dziecka marzyłam, żeby w przyszłości uczyć się języków. Pamiętam, że kiedy Matt przeprowadził się do naszej wioski, od razu się z nami zakolegował. Byliśmy z Tymkiem tacy młodzi, że w ogóle nie rozumieliśmy co do nas mówi. Nie przeszkadzało nam to w zabawie i spędziliśmy ze sobą całe dzieciństwo, ucząc się wzajemnie języków. I choć początki były trudne, bardzo dużo zyskaliśmy na naszej relacji, której skutki widać po dziś dzień. Trzy lata temu wyszliśmy z naszej poprzedniej szkółki, w której poziom nie był za wysoki. Jednak dzięki naszym językowym zdolnościom dostaliśmy się na nasz wymarzony profil. Po dwóch miesiącach delikatnie miałam dość, jednak wiedziałam, że na tym kierunku było mi najlepiej.

Podczas odrabiania zadania z hiszpańskiego, usłyszałam dźwięk powiadomienia. Zwykle wyciszałam telefon, żeby mi nie przeszkadzał, jednak tym razem musiałam zapomnieć. Podjechałam moim obrotowym krzesłem pod nocną szafkę i wzięłam do rąk telefon. Po przeczytaniu wiadomości dosłownie oblał mnie pot.

Od Julek: Zastanowiłaś się już?

Bardzo rzadko ze sobą pisaliśmy i każda jego wiadomość, była dla mnie denko stresująca. W przeciwieństwie do większości populacji, bardziej stresowało mnie wirtualne pisanie, od żywej rozmowy. Wydaje mi się, że spowodowane jest to brakiem obrazu emocji, które czuje osoba podczas konwersacji z nami. Pomimo, że czarnowłosy za dużo ich nie okazywał, to jednak miałam większą pewność, że chce ze mną rozmawiać i nie robi sobie ze mnie jaj.

Do Julek: Oczywiście, że nie. Ale jak mi wyślesz zadanie z matmy to chyba doznam natychmiastowego olśnienia!

I nastało czekanie. Czułam, że nie odpowie na tę wiadomość, więc po pięciu minutach przerwy wróciłam do książek. Wkońcu nadszedł czas na matematykę, więc zrezygnowana wyciągnęłam podręcznik. Przykłady rozwiązywały się opornie i stwierdziłam, że nie ma sensu robienia ich, skoro mój mózg nieustannie czeka na króciutki dźwięk z czarnego prostokąta. Rozumiałam matematykę, ale robienie jej nie należało do rzeczy, które lubiłam robić. Miałam nadzieję, że jednak Julek zlituję się i wyślę mi odpowiedzi, więc z głupią nadzieją czekałam.

W między czasie poszłam po kawałek pizzy i wodę. Gdy wracając z powrotem doczekałam się upragnionego sygnału, o mało co nie wylałam na siebie zawartości szklanki. Zadowolona odblokowałam telefon i weszłam w naszą konwersację. Jednak zamiast zdjęć otrzymałam link z piosenką dla dzieci. Zrezygnowana kliknęłam w niego. Po słowach „kto się dzisiaj nie chcę uczyć, będzie się po świecie włóczyć" oraz „by wyrosnąć na mądrego, człowieka wykształconego, musisz troszkę się poświęcić, znaleźć w sobie chęci" rzuciłam telefon na łóżko i naburmuszona wzięłam się za rysowanie wykresu.

~*~

Ostatnie dni minęły zaskakująco szybko. Nim się obejrzałam, była już niedziela, poprzedzająca tygodniowy wyjazd. Listę rzeczy do spakowania miałam już gotową od dwóch tygodni, a mnóstwo jedzenia kupiłam wczorajszego wieczoru w ulubionym supermarkecie. Cały dzień spędziłam na nierobieniu niczego konkretnego. Po pięciu godzinach czytania książki, która swoją drogą naprawdę mnie wciągnęła, zmusiłam się do wstania z łóżka i wyciągnięcia z pod niego mojej szarej, wyjazdowej walizki. Następnie chwyciłam skrawek papieru i według niego, zaczęłam układać wieżyczki z poskładanych i wyprasowanych ubrań.

Kończąc przedostatnią klasę liceum, miałam za sobą już dwa takie wyjazdy, więc dobrze wiedziałam co powinnam zabrać. Oprócz krótkich bluzek, spodenek i zwiewnych sukienek, w walizce znalazła się również gruba bluza i długie spodnie. Ten cieplejszy strój przeznaczony był na noce, których zazwyczaj nie spędzaliśmy w swoich pokojach. Zapakowałam również kosmetyczkę, plecak podręczny i resztę niezbędnych rzeczy i kiedy w końcu udało mi się zapiąć zamek, usłyszałam dzwonek telefonu. Na wyświetlaczu ukazało się połączenie z grupy ,,Idziemy do Matthew", odebrałam i oparłam urządzenie o doniczkę. Po chwili do moich uszu dotarł głos Tymoteusza, którego coś najwidoczniej zainspirowało.

— Jedziemy dzisiaj na balety!

— Stary, ty się lepiej pakuj, bo w tym roku nie pożyczę ci majtek — odpowiedział rozbawiony Matt i włączył swoją kamerkę. Zrobiliśmy to samo i po chwili na ekranie gościły trzy uśmiechnięte twarze.

— Jestem już dawno spakowany i wziąłem dużo bokserek!

— A ręcznik masz? — Wiedziałam, że tym pytaniem go zagnę. Blondyn na pewno go nie spakował, ponieważ od zawsze, kiedy wybieraliśmy się na basen, on o nim zapominał.

— Jejuuu, dopakuje go jak wrócimy. To jak?

— Nie wiem, czy to dobry pomysł... Musimy się wyspać, jutro mamy być o szóstej rano pod szkołą! A to oznacza pobudkę przed piątą — odparłam zrezygnowana. Nie miałam ochoty na wychodzenie dzisiaj gdziekolwiek i wolałabym zostać na kanapie, oglądając bezsensowne programy.

— Nie marudź, spać będziesz w autokarze. Poza tym już wszystko ustaliłem z mamą. Zgodziła się nas zawieźć, więc zróbcie się na bóstwo i za dziesięć minut widzimy się w moim Audi.

Po tych słowach rozłączył się. Rzuciłam Mattowi sfrustrowane ,,do zobaczenia" i szybko zaczęłam się malować. Podczas pudrowania twarzy rozmyślałam nad tym, w co właściwie powinnam się ubrać. Zapewne blondyn nie żartował z tymi dziesięcioma minutami, więc jak najszybciej doprowadzałam moją twarz do ładu. Kiedy zaczęła wyglądać znośnie, wyciągnęłam z szafy zwiewną, białą bluzkę bez ramion i czarne spodnie opinające moje nogi. Dodałam pasek oraz trochę biżuterii, następnie chwyciłam torebkę i w biegu włożyłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Słyszałam już klakson samochodu na podjeździe, więc jeszcze bardziej zwiększyłam swoje tempo. O dziwo zastałam mamę w kuchni, więc wytłumaczyłam jej szybko, gdzie i z kim jadę, zakładając w międzyczasie czarne botki.

— El... Nie możecie pojechać po powrocie? To naprawdę bardzo zły pomysł — powiedziała zmartwiona kobieta, podchodząc do mnie z filiżanką kawy.

— Też tak myślę, ale wiesz jaki Tymek jest uparty. Wrócimy przed pierwszą. — Cmoknęłam ją szybko w policzek i podbiegłam do samochodu.

Tymon stał oparty o pojazd w swoich przeciwsłonecznych okularach. Ubrany był w białą koszulę, której górne guziki pozostawił odpięte, ukazując swoje zarysowane obojczyki. Na ręku widniał złoty zegarek, który sprezentowałam mu na ostatnie urodziny. Przytulił mnie na przywitanie i otworzył tylne drzwi, gestem ręki zapraszając mnie do środka. W aucie roznosił się mocny zapach jego perfum, który z przyjemnością pochłaniałam.

— Witaj Elenko, jak ty ślicznie wyglądasz! — skinieniem głowy podziękowałam mamie Tymona, która była dla mnie jak druga mama. — Molly dalej żyje tylko na kawie?

— Niestety tak, od ostatniego tygodnia praktycznie w ogóle nie rusza się ze swojego gabinetu.

— Mamy ostatnio bardzo dużo pracy... Stwierdziłam, że muszę na chwilkę się od tego oderwać bo zwariuję.

— Tak właściwie, to co się dzieje, mamo? — zapytał czule chłopak, wkładając swój telefon do schowka.

— Nie potrafimy się tego dowiedzieć. Wiemy tylko, że powstaje coś, co z każdym dniem się rozrasta. Próbowałyśmy namówić media, żeby wspomniały o tym w wiadomościach, jednak tylko nas wyśmiano... Miejmy nadzieję, że wkrótce odkryjemy całą prawdę i nikt na tym nie ucierpi.

Po kilku minutach znaleźliśmy się pod czarnym domem Collinsów. Brunet czekał już na nas pod bramą, wyglądając równie zjawiskowo jak Tymon. Kiedy zajął tylne miejsce obok mnie, ruszyliśmy w stronę klubu, słuchając muzyki z naszej ulubionej radiostacji. Obydwoje wyglądali jak milion dolarów, czego cholernie im zazdrościłam. Wiedziałam, że skończy się na tym, że będą głównym celem każdej laski, a ja samotnie będę podpierać ścianę. Najgorsze jest to, że z naszej trójki, to ja najbardziej przypominam bezdomnego trolla.

Udało nam się uniknąć korków, więc po upływie dwóch kwadransów staliśmy pod mocno oświetlonym klubem. Zegar wskazywał coś około dwudziestej pierwszej. Wiedzieliśmy, że po północy musimy się zwijać, więc jak najszybciej ustawiliśmy się w pokaźnej kolejce. Na razie nie dostrzegłam nikogo znajomego, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że przesiedzę te trzy godziny na telefonie, przy jednym z barowych stolików.

Kiedy nareszcie udało nam się kupić bilety, podekscytowani wkroczyliśmy do środka. W powietrzu unosił się zapach potu i alkoholu. Wielki parkiet oświetlony był fioletowymi neonami. Po lewej rozciągał się bar z wieloma wysokimi krzesełkami, a po prawej były drzwi prowadzące do toalet, których zwykle starałam się unikać.

— Dzisiaj wyjątkowo dużo ludzi — zauważył Matt i pociągnął mnie w stronę parkietu. Z głośników wydobywała się głośna klubowa muzyka, której uwielbiałam słuchać.

Przez pierwsze dwie godziny bawiliśmy się bardzo dobrze. Chłopcy o dziwo nie zostali przyciągnięci przez gromadkę samic. Oczywiście nigdy nie mogło być idealnie, ktoś musiał to spierdolić. Poczułam na moim ciele dwie dłonie, które mocno mnie popchnęły, wbijając przy okazji swoje długie, paskudne szpony.

W ogóle nie zdziwił mnie widok nawalonej blondyny z naszego rocznika, która ochoczo wieszała się na jednym z moich przyjaciół, mocno się do niego przyklejając. Zaśmiałam się głośno i pociągnęłam ją za kudły. Tymek odciągnął ją od siebie z obrzydzeniem. Nie za bardzo kontaktowała, jednak postanowiła rozpocząć rozmowę.

— Co mnie szarpiesz brzydulo — powiedziała lekko się plując. — O, Elena. W co ty się w ogóle ubrałaś? Wyglądasz jak dziecko, które wybiera się na rodzinny piknik.

— Bynajmniej w przeciwieństwie do ciebie coś założyła — podsumował Matt. Sandra była odziana w top i krótkie spodenki, które więcej odsłaniały, niż zasłaniały.

Dziewczyna prychnęła i wystawiła w naszą stronę środkowy palec. Następnie odwróciła się na pięcie i odeszła lekko się kiwając.

— Gdzie podążasz, Sandrynie? — zapytał poetycko blondyn.

— Najebać się! — pobiegła do baru z uniesionymi rękoma, niczym napalona matka polująca na przecenione pieluchy. Nie wnikaliśmy jakim cudem, ktoś sprzedał tej nieletniej blacharze alkohol.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

{3999 słów} - drogą starego zwyczaju będę wklejać wam tu ile słów przeczytaliście

Witam was wszystkich baaardzo serdecznie! Jestem tak bardzo podekscytowana, że nareszcie mogę wam ukazać rąbek mojego nowego opowiadania!

Planowałam napisać tu wiele, ale już jestem spóźniona kilka minut z tym rozdziałem, więc tylko krótko napomnę. Dopiero uczę się wszystkiego, mój warsztat pisarski nie jest jeszcze na tyle rozwinięty, więc z góry dziękuję za wszelkie rady, porady, no i komentarze ogółem!!

Mam nadzieję, że wam się spodobało, zostawicie gwiazdkę i zostaniecie do kolejnej części. To dopiero wprowadzający początek a wydarzy się naprawdę wiele!

edit#1 - Bardzo was przepraszam, jeśli kogoś denerwuje powiadomienie z tego samego rozdziału. Wraz z moją kochaną pamdzią wyłapałyśmy trochę błędów i stwierdziłam, że jak jeszcze nie ma tu komentarzy to opłaca się to poprawić. I jeszcze jedno kolejny rozdział środa godzina 19 ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top