ROZDZIAŁ 2

°°°Erin
Obudził mnie jak zwykle od paru dni koszmar. Miałam już ich dość ale nie mogłam nic z nimi zrobić jak próbować je znosić. Prawie wogóle nie spałam od momentu powrotu na Finalizera i to nie tylko przez dręczące mnie koszmary, a także Rena kutry ma kajutę na przeciw mojej. Na moje szczęście dziś leciał na misję kturą zlecił nam Snoke. Leciał odnieść jakiegoś droida który miał kawałek mapy, którą to dał mu człowiek Ruchu Oporu chwilę przed zchwytaniem go przez szturmowców.

Spojrzałam na hronometr kótry wskazywał godzinę czwartą, jak zwykle wstałam godzinę przez budzikiem. Postanowiłam zrobić to co zawsze robię gdy wstanę wcześniej, czyli pójdę na salę trenować zapewne mieczem lub walkę wręcz, a na koniec medytacja. Od prawie tygodnia to była moja poranna rutyna. Ubrałam na siebie ciemne spodnie z rozciągliwego materiału i bluzkę na ramiączkach w kolorze czarnym, włosy związałam w moją ulubioną fryzurę czyli warkocz, kótry sięgał mi za łopatki. Miałam strasznie długie włosy ale nie chciało mi się ich ścinać puki mi nie przeszkadzały w walce mogły pozostać takie jakie są.

Gotowa zabrałam że sobą tylko miecz, komunikator i płaszcz bez którego nie ruszyłam się nigdzie. Zarzuciłam obszerny kaptur na twarz i wyszłam z kajutu kierując się w kierunku sali. Przechodząc korytarzami statku nikogo nie spotkałam, nie licząc szturmowców którzy byli na patrolu. Dojście na miejsce zajęło mi chwilę, ponieważ było to nie daleko i na tym samym piętrze. Gdy dotarłam na miejsce i z pomocą panelu sterowania otworzyłam drzwi. Zapaliłam światła w pomieszczeniu i rzuciłam płaszcz wraz z komunikatorem na ziemię, zaczynając moją rozgrzewkę przed treningiem czyli bieg do okoła sali. Najczęściej biegałam mniej, więcej sześć okrążeń czyli jakieś tysiąc pięćset metrów. Po pierwszych trzech kółkach byłam lekko zmachana ale biegłam dalej. Gdy skończyłam moje szóste okrążenie, zatrzymała się myśląc co dalej, mogłam poćwiczyć nowe sekwencje mieczem lub walkę wręcz ktura ostatnio szła mi znacznie gorzej niż zazwyczaj, wybrałam jednak to pierwsze ponieważ nie chciało mi się uruchamiać robotów treningowych. Odpiełam miecz od pasa i odpaliłam jego jedną stronę, po czym zaczęłam wykonywać płynne ruchy i przejścia, by w połowie sekwencji włączyć drugą stronę miecza, powtarzałam tę czynność aż do skutku. Dla mnie nie było nic innego od perfekcji, nauczyłam się tego w akademii gdzie musiałam zapracować na choćby odrobinę szacunku że strony mistrzów i uczniów lub nawet adapterów którzy wiedzieli tylko siebie i to aby wyeliminować konkurencję by któryś z mistrzów go wybrał na swojego ucznia, co było żadkością ponieważ Renowie nie byli skłonni brać uczniów, mieli w tedy mniej misji. Po powtarzaniu sekwencji zabrałam się za walkę z wimaginowanym przeciwnikiem.

Byłam tak skupiona na kolejnych ruchach i mocy wokół mnie, że nie poczułam gdy ktoś wszedł do sali obserwując mnie, zatrzymałam się gwałtownie, osoba ktura wtargneła podczas mojego treningu stała centralnie za mną. Odwruciłam się do tyłu patrząc wściekłym wzrokiem na - jak się okazało - Rena kutry stał przy wejściu do pomieszczenia. Nie miałam bladego pojęcia po co tu przyszedł przecież gdyby było to coś ważnego miałam komunikator ze sobą, mógł zadzwonić, wysłać wiadomość. Nie musiał się zjawiać osobiście by mi coś przekazać. Więc co go sprowadzało do mnie?

- Czego chcesz? - Warknęłam w jego stronę gasząc klingę miecza.

- Ja, nic. Snoke kazał mi po Ciebie iść bo nie można się z Tobą kontaktować, więc łaskawie odbieraj gdy ktoś do Ciebie dzwoni. Od tego jest komunikator. - Odpowiedział obojętny. Nie wiedziałam o co mu chodzi przecież mój komunikator nie dzwonił ani razu.

Podeszłam wolnym krokiem do mojego płaszcza, podniosłam mój komunikator z podłogi sprawdzając jego ekran. Nie było żadnej informacji o próbie kontaktu czy też wiadomości.

- Dziwne, bo nic nie ma, ani jednego powiadomienia. - Odpowiedziałam spokojnie.

Ten nic nie odpowiedział, tylko wyjął swój komunikator i jak mi się wydaje dzwoniąc do mnie. Nic się nie wydażyło, Ren zakończył połączenie.

- Co jest? Przecież jeszcze wczoraj działał prawidlowo. - Mówiłam pod nosem patrząc raz na komunikator, raz na drugiego Rena.

- Daj to.

Mimo, że nie miałam bladego pojęcia co chciał z nim zrobić, to rzuciłam urządzenie w jego kierunku. Zręcznie je przechwycił spoglądając na nie z każdej strony, zapalają jego ekran. Po chwili jednak rzucił dniem spowrotem w moją stronę.

- Masz za dobre zabezpieczenia żeby ktoś mógł uniemożliwić przesyłanie wiadomości czy połączeń wychodzących jak i przychodzących, więc zapewno to sprawa czysto techniczna ale może to być coś innego niestety nie powiem Ci dokładnie ponieważ nie jestem technikiem. - Spojrzałam na komunikator zastanawiając jakim cudem się zepsuł mimo iż dzień wcześniej rozmawiałam z ojcem.

- Dzięki, napewno bym się nie domyśliła. - Odparłam ironicznie. Ren nie skomętował tego tylko odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.

- Snoke chciał się z Tobą widzieć żeby przekazać ci, że jednak lecisz ze mną.

Nim zdążyłam się dokąd lecimy, wyszedł ze sali zostawiając mnie w niej samą. Zabrałam swoje rzeczy ubierając płaszcz, wychodząc na korytarz. Ruszyłam w kierunku swojej kajutu przygotować się do misji. Wchodząc do pomieszczenia zrzuciłam z głowy kaptur.

Moja kajuta była minimalistyczne urządzona. Pośrodku pod ścianą od prawej strony stało łóżko, na tej samej ścianie co wejście stało biurko za którym stał fotel, obok niego znajdowała się dość duża szafa wszystko było utrzymane w ciemnych kolorach, natomiast na przeciwko łóżka znajdowały się jeszcze jedne drzwi prowadzące do kolejnego pomieszczenia. Łazienka także była urządzona minimalistycznie, znajdowały się tam tylko prysznic w rogu pomieszczenia, umywalka na przeciwko wejścia, obok kturej po lewej stronie znajdowała się toaleta. Byłam tam też szafeczka znajdująca się pod zalewem.

Zdjełam płaszcz rzucając go na fotel przy biurku i podchodząc do szafy. Wyjęłam z niej małą torbę, do której spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy na wyjazd. Dziwiła mnie decyzja ojca ale nie mogłam się dowiedzieć o co chodziło przez ten cholerny zepsuty komunikator, gdyby nie on to miałabym możliwość dowiedzieć się dlaczego Snoke zmienił decyzję. Niestety teraz mogłam się dowiedzieć jedynie po powrocie z misji. Nie wiedziałam też gdzie oraz na ile lecimy, a wolałam być informowana na bieżąco i mieć wszystko pod kontrolą.

Spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy zajeło mi jakieś dwadzieścia minut. Po skończonym pakowaniu spojrzałam na hronometr który wskazywał dziewiątą czterdzieści, a wylot był o godzinie jedenastej, więc miałam jeszcze około półtorej godziny wolnego, podczas którego postanowiłam pomedytować. Ustawiłem hronometr na odpowiednią godzinę by jeszcze zdążyć dojść do hangaru, po czym usiadłam na podłodze w mojej ulubionej pozycji do medytacji, czyli usiadłam na piętach i wprowadziłam się w trans medytacyjny. Niestety moje skupienie było dziś fatalne i cały czas się rozpraszałam myślami na temat niedalekiej misji z drugim Renem, ojca, komunikatora oraz moich koszmarów nocnych, spowodowanych moją brutalną przeszłością w akademii, to były moje najgorsze chwilę w całym życiu. Moja próba medytacji poszła na marne, przez moje rozmyślania którymi się niepotrzebnie zadręczałam ale to było silniejsze ode mnie, nie znosiłam niewiedzy oraz bolesnych i traumatycznych wspomnień które tylko samym istnieniem raniły i zadawały ból psychiczny nie kiedy nawet fizyczny.

Nie wiem ile spędziłam na rozmyślaniu ale w końcu poddałam się i zaprzestałam żałosnych prób medytacji która zamiast mnie uspokoić to sfrustowała mnie jeszcze bardziej niż na jej początku. Wstałam z klęczek spoglądając na hronometr, była dziesiąta czyli zmarnowałam bezpowrotnie dwadzieścia minut. Została mi godzina do wylotu. Nie wiedząc co ze sobą zrobić podeszłam do biurka z zamiarem sprawdzenia czy nie pojawiły się nowe raporty i oczywiste było to, że tam były. Na biurku w specjalnie do tego przeznaczonej szufladce leżały czarne teczki. Usiadłam na fotelu, chwytając jedną z nich w dłoń i otwierając na pierwszej stronie gdzie znajdowały się dokumęty jakiegoś szturmowca który wykazywał się niesubordynacja. FN--2187 został oceniony negatywnie i skierowany na reedukację, teraz jak z raportu wynika wdał się w bójkę z jednym ze szturmowców z jego pokoju. Zastanawiało mnie tylko dlaczego ta teczka znalazła się i mnie na biurku, a nie u Kapitan Phasmy to ona się tym zajmuje, to ona ich trenuje.

Przez następną godzinę sprawdzałam wszystkie raporty i dokumęty kture zostały mi dostarczone, a kiedy hronometr zaczął wydawać dzwięki sygnalizujące porę zbierania się do odlotu,wstałam z miejsca odkładają teczkę na jej miejsce. Wyłączyłam irytujące pikanie urządzenia zabierając ze sobą płaszcz który narzuciłam na siebie wychodząc z kajuty i kierując się w kierunku hangaru. Dojście na miejsce zajęło mi chwilę. Przy naszym Promie krzątali się technicy i szturmowcy patrolujący. Moja torba znajdowała się już na pokładzie, zaniesiona przez jednego ze szturmowców którego wyznaczłam do tego zadania.

Gdy weszłam do środka statku, swoje kroki skierowałam w kierunku kabiny pilotów w kturej już znajdował się mój towarzysz podróży. Siedział na miejscu pilota pierwszego i wystukiwał coś na panelu sterowania. Byłam w stu procętach pewna, że mnie wyczuł więc nie sygnalizowałam swojego przybycia tylko usiadłam na miejscu drugiego pilota. Nurtowało mnie to, gdzie lecimy ale nie chciałam wyjść na ciekawostką więc siedziałam w ciszy. W końcu wystartowaliśmy, wylatując z ogromnego statku jakim był Finalizer, a jeszcze większym statkiem należącym do Najwyższego Porządku był Supermency na którym stacjonował Snoke.

- Ile zajmnie lot? - Zapytałam by wiedzieć ile będę musiała znosić jego obecność.

- Może narpiew jakieś "czejść"? - Odpowiedział pytaniem na pytanie, a jego głos ociekał ironią i sarkazmem. - Z jakieś dziewięć może dziesięć godzin. Jak chcesz możesz iść się położyć, bo wyglądasz jakbyś nie spała z tydzień.

- Zgadłeś. - Mruknęłam niewyraźnie pod nosem ni to do siebie, ni do niego. Zapewne tego nawet nie usłyszał na co dostałam potwierdzenie w postaci pytania które mi zadał.

- Co mówiłaś?

- Nic. - Powiedziałam chcąc zakończyć tą wymianę zdań. - Wykorzystam twoją propozycję i się położę.

Wstałam z fotela kierując się do wyjścia z kokpitu. Przeszłam do małego pomieszczenia z niewielką pryczą i jeszcze mniejszą szafką. Położyłam się na posłaniu wiedząc, że i tak nie zasnę.

Leżąc postanowiłam pomyśleć nad tą całą misją znalezienia Mistrza Luke Skywalker'a. Nie możliwe było to abyśmy go znaleźli, więc inny cel miał mój ojciec gdy powierzał nam tą misję, tylko jaki? Tego się od niego nie dowiem, a zapewne Ren pilotujący statek też nie znał prawdziwego powodu naszej misji, a nawet gdyby jakimś cudem znał to zapewne nie pisną by ani słowem na temat prawdy, tak to już było w Zakonie Ren każdy patrzył tylko na swoje korzyści, nawet kosztem ofiar i innych członków zakonu. Dlatego możliwość, że Kylo Ren współpracowałby ze mną i wyjawił prawdziwy powód tej śmiesznej misji była zerowa jak nie minusowa. Tylko zostają pytania, jaka jest prawda i do czego dąży ojciec dając nam zadanie bez szans? Jaki ma ona cel? I dlaczego Snoke zmienił zdanie co do mojego udziału w tej części misji? Na te pytania nie było jednoznacznej odpowiedzi, jeśli była jaka kolejek odpowiedź. Byłam po prostu już zmęczona nagłą zmianą ojca i moją bezsennością oraz koszmarami bo w pewnym momęcie najzyczajniej w świecie zasnełam tak jak się położyłam na początku gdy tam przyszłam. Mimo, że był to lekki sen to i tak było to lepsze niż nic czy koszmary przeszłości które mnie męczył od dłuższego czasu.

Nie wiem ile minęło odkąd zasnęłam ale najwidoczniej na tyle dużo by Ren przyszedł mnie poinformować, iż dotarliśmy na miejsce. Gdy tylko się zbliżył by mnie obudzić podniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej spoglądając na niego pustym spojrzeniem choć w środku byłam zła na siebie i przestraszona w jednym. Nienawidziałam się za tak szybkie odruchy, niestety nie mogłam ma to poradzić nic, oprócz próby kontrolowania emocji i bariery która chroniła mnie. Nigdy jej nie opuszczałam i nie miałam zamiaru tego zmienić. Nigdy.

- Jesteśmy na miejscu. - Mruknął zdezorientowany moją nagłą pobutką ale nijak tego nie skomętował co było mi bardzo na rękę, nie chciałam aby dociekał się powodu mojego dziwnego zachowania. W odpowiedzi kiwnęłam głową wstając z posłania poprawiając koc.

- Gdzie jesteśmy? - Zapytałam w końcu nie wytrzymując tej niepewności.

- Na Jakku. Snoke Cię nie poinformował wcześniej? Bo z tego co wiem to tak. - Stałam tam jak sparaliżowana nie mogąc wykonać najmniejszego ruchu, nie mówiąc tu już o wypowiedzeniu choćby słowa. Nie wiem ike tak stałam ale w końcu zrozumiałam dalszą część jego wypowiedzi, a moje ciało ogarnełam wściekłość.

- Snoke powiedział Ci, że ja wiem gdzie lecimy, dobrze rozumiem? - Warknęłam w stronę mężczyzny który kompletnie nie wiedział co się dzieje.

- Tak, tak mi właśnie powiedział wtedy zanim przyszedłem do Ciebie podczas Twojego treningu. - Wyjaśnił spokojnie, a we mnie wstąpiła jeszcze większa wściekłość niż wcześniej. Ojciec posunął się daleko każąc mi współpracować z innym Renem ale z tym, że wysłał mnie na tę planetę nie informując mnie i kłamiąc mojemu towarzyszowi, iż o tym wiem posunął się zdecydowanie za daleko, przekraczając granicę do której nie powinien się nawet zbliżyć, nawet jeśli jest moim ojcem czy Najwyższym Wodzem i Mistrzem wielu użytkowników mocy.

Nienawidziłam Jakku całą soba, ponieważ to właśnie tutaj porzucili mnie rodzice i to właśnie tutaj rozpoczął się największy koszmar mojego życia, to tu znalazł mnie członek zakonu i zabrał do Snoke który natomiast zaczął mnie szkolić, by później wysłać do znienawidzonej przeze mnie akademii gdzie znienawidziłam samej siebie i ludzi wokół mnie. W trakcie pobytu i szkolenia wyzbyłam się wszystkich emocji, całej empatii i litości, stałam się obojętna na cierpienie innych, a z czasem zaczęło mi się ono podobać, więc zaczęłam sama je zadawać innym oraz sobie. To właśnie w akademii pierwszy raz zabiłam i przez ten czyn pozbyłam się wszystkiego co ludzkie w mojej osobie, właśnie przez akademię umarłam ale nie fizycznie, a psychicznie. Dlatego tak bardzo nienawidzę Jakku, bo wszystko się tu zaczęło na tej piaszczystej planecie gdzie osoby będące tam były tam tylko przelotem lub miały z tego zysk inną opcją było też to, że osoba będąca tam nie miała jak się z tamtąd wyrwać. Jak ja przed laty. Ojciec wiedział o wszystkim jako jedyny, znał całą prawdę, a mimo to postąpił tak jak postąpił. Wydając rozkaz musiał być przygotowany i świadom tego, iż stracę do niego zaufanie które będzie mu bardzo trudno odzyskać, a że nawet to znienawidzę za to co zrobił. Mimo to nie przejął się tym za bardzo.

Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć Renowi na przeciwko mnie, prawda nie wchodziła w grę. Nie popęłnię tego samego błędu co kiedyś. Nie pozwolę się znów zniszczyć, bo się już nie podniosę spowrotem. Niestety nie zostało mi nic innego jak inprowizacja. Na twarz przywołałam maskę obojętności mimo, że targały mną sprzeczne emocje i uczucia.

- Ile tu będziemy? - Zapytałam wypranym z emocji, pustym głosem.

- Tyle ile trzeba, nie wiem może dzień, może dwa. - Odpowiedział spokojnie i niepewny mojej reakcji, a ja nadal nie pokazałam po sobie targających mną emocji i tylko skinęłam. Ta wiadomość nie była dobra, była wręcz okropna i nie do zniesienia ale świadomość, że szansa trafienia do tej samej osady była pół na pół nieco mnie pocieszyła.

- Dobrze. Idziemy? - Chciałam zakończyć ten jeden wielki cyrk, żeby mężczyzna przede mną niczego się nie domyślił. Ruszyłam w kierunku wyjścia mijając po drodze zdezorientowanego Rena.

- Tak. Chodźmy. - Powiedział i również skierował się do wyjścia.

Wychodząc ze statku spoglądałam na otaczający nas piach. Pogoda na Jakku jak zwykle była upalna za to noce były chłodne.

Z tego co wiem byliśmy godzinę drogi od naszego miejsca docelowego. Statek zostawiliśmy tek daleko z powodu zbieraczy złomu pracujących w osadzie do kturej się skierowaliśmy, a pewne było, że gdybyśmy wrócili do niego zastalibyśmy tylko niektóre jego części. W trakcie podróży żadne z nas się nie odzywała do siebie ani słowem. Co było na rękę nam obu.

Gdy doszliśmy na miejsce było już późne południe. Osada nie była jakaś duża czy mocno rozbudowana, znajdował się tam jeden budynek z jakiś różnorodnych metalowych blach przykrytym jednym ogromnym namiotem oraz kilka mniejszych materiałowych namiotów w kolorze brudnym beżowym, miały one kształt trójkątów i ostrosłupów, był tam też nieduży zbiornik z wodą z którego piło jakieś stworzenie widziałam je może drógi lub trzeci raz w życiu, nie wiedziałam jak się nazywa ta rasa.

Pogrążona w myślach nawet nie zauważyłam, iż podeszliśmy do okienka w metalowym zabudowaniu, za którym siedział sporych rozmiarów przedstawiciel rasy Crolutów. Na sobie miał starą znoszoną już czapkę i jakieś połączone ze sobą kawałki złomu mające zapewne imitoać coś w stylu napierśnika lub zbroi ochronnej.

- Raczej na tutejszych nie wyglądacie więc czego chcecie? - Zapytał pierwszy chandlaż złomem, który przyglądał nam się podejrzliwie. Nie codziennym widokiem dla nich była para osób ubranych na czarno na takiej upalne planecie. Na szczęście nie musieliśmy odkrywać twarzy, było to normalne prawie każdy miał zajętą twarz chustą czy tak jak my w tym przypadku kapturem.

- Szukamy czegoś. - Odparł mój towarzysz.

- Czego? Tu niema zapewne nic co by was zainteresowało. - Stwierdził Crolut śmiejąc się.

- Szukamy droida astromechanicznego model bb. - Powiedział Ren obok mnie nie przejmując się poprzednimi słowami skierowanymi do nas.

W mocy poczułam, że osobnik przed nami zaczął się czegoś obawiać. Czyli coś wiedział mub widział.

- Nie ma tutaj żadnego takiego droida. - Zdenerwowanie można było wyczuć od niego na kilometr. Kłamał.

- Napewno? - Dopytywał się.

- Tak.

- Kłamiesz. - Mówiąc to zdjął z głowy kaptur ukazując swoją twarz, a gdy Crolut ją zobaczył, cały zbladł. - Zapytam jeszcze raz, ostatni raz. Widziałeś droida model bb?

Ten tylko wskazał nam kierunek w który najprawdopodobniej podążył droid.

- Jakiś czas temu widziano co w tamtych rejonach. Nic więcej naprawdę nie wiem. - Wyjąkał przestraszony, a mi się chciało śmiać. Dopóki nie zobaczył twarzy mojego towarzysza był taki pewny siebie, a wystarczyło by Ren zdjął z głowy zwykły kaptur ukazując twarz by ten wyśpiewał wszystko. Był zwykłym tchórzem, nikim więcej. Nic nie mówiąc ruszyliśmy w stronę którą nam wskazał przedstawiciel rasy Crolutów.

°°°
Szliśmy już parę godzin. Słońce zaczęło już powoli zachodzić za choryząt i robiło się powoli chłodno. Z tego co wywnioskowaliśmy droid kierował się w stronę jednej z pomniejszych wiosek Jakku.

- Słońce zachodzi trzeba będzie gdzieś przenocować. - Stwierdziłam niechętnie, chciałam jak najszybciej się z tamtąd wydostać i nie musieć już nigdy więcej wracać.

- Może w tym starym AT-AT? - Zaproponował wskazując na starą i zniszczoną maszynę, która w połowie była zakopana w piasku.

- Może być. - Mruknęłam od niechcenia.

Zaczeliśmy iść w tamtą stronę, co nie było łatwym zadaniem, ponieważ w niektórych miejscach zaplanowaliśmy się w tak zwanych ruchomych piaskach, na szczęście były one nie groźne i udawało nam się z nich wydostawać. Będąc coraz bliżej zaczęłam rozpoznawać starego AT-AT-a. To była ta sama maszyna w której spaliśmy parę lat temu z innym Renem i w której umarła jedna część mnie.

- Nie... - Szepnęłam cicho. To nie mogła być prawda.

- Co "nie"? - Zapytał Ren który najwidoczniej usłyszał mój szept.

- Nie wejdę tam. - Odpowiedziałam, stanowczo kręcąc głową.

Wspomnienia zaczęły atakować moją głowę przyprawiają mnie o ból. Obiecałam, że nigdy tam nie wrócę i tę obietnicę złamałam.

°°°°
Hejka, co u was?

Rozdział ma 3018 słów.
Co o nim myślicie?
Co mogło się tam wydarzyć?
I jak potoczy się historia dalej?

Tego dowiecie się za 2 tygodnie. 

Niestety rozdział jest nie sprawdzony więc może być w nim więcej błędów, - góry za nie przepraszam.

Miłej nocy _Vi_Vi_123!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top