Rozdział 2: W potrzasku

// Na starcie chciałbym przeprosić za tak dłuuuugą przerwę wszystkich, którzy chociaż w głębi serca czekających na kolejną część :P Ale powinno się poprawić. A więc zapraszam do czytania. //



Mężczyzna otworzył oczy, które natychmiast zostały zalane falą oślepiającego światła. Powieki zaczęły energicznie mrugać, by chronić gałki oczne. Jednak stopniowo wzrok zaczął się przyzwyczajać, a po kilku chwilach okazało się, że dotychczas oślepiająca jasność to jedynie blada poświata lampy jarzeniowej o niskiej mocy. Nagle na twarzy człowieka pojawił się grymas bólu, gdy poczuł łupanie w czaszce. Z ust wyrwał mu się cichy jęk, a prawa ręka odruchowo pomasowała potylicę.

- Nasza księżniczka się budzi – do uszu mężczyzny dobiegł głęboki bas Chagriana. Za nutą sarkazmu wyczuł jednak wesołość.

Aray zebrał w sobie wszystkie siły i ze stęknięciem podniósł się do pozycji siedzącej. Niestety takie położenie ciała jeszcze bardziej zwiększyło ból głowy. Pilot splunął na podłogę i rozejrzał się dookoła. Słabe światło wystarczało do oświetlenia niewielkiego pomieszczenia w jakim się znajdowali. Surowość ścian przypominała Pollowi więzienną celę. Jedynie nie pasowało tutaj drewniane podłoże, oraz brak oznak jakiegokolwiek innego pozbawienia wolności, oprócz ogólnego poczucia zamknięcia.

- Jak się czujesz? - Po raz kolejny odezwał się rogaty kosmita, spoglądając przyjaźnie na mężczyznę.

- Nie widać? - Fuknął rozdrażniony zachowaniem kompana Aray. Nadmierna troskliwość Chagriana wydawała mu się podejrzana i przeczuwał jakiś żart. Jak to na Isstara przystało.

- Dobra, dobra, już się nie denerwuj – starał się uspokoić sytuację rogacz.

- Gdzie jesteśmy? - Odezwał się Poll, cały czas rozcierając potylicę. Bół głowy lekko się zmniejszył, ale nadal dokuczał.

- W pomieszczeniu.

- Nie gadaj? Myślałem, że w pałacu Imperatora! - Po raz drugi mężczyźnie puściły nerwy. On kulturalnie się pyta, a ten jak zawsze musi drażnić człowieka.

Urażony Chagrian umilkł i wlepił wzrok w ścianę, a jego twarz była tak zacięta, że Aray zachodził w głowę, jak to możliwe, iż ściana jeszcze nie ustąpiła ze strachu. Jemu samego po plecach przeszedł zimny dreszcz. Poczuł także wstyd i palącą potrzebę cofnięcia czasu. Niestety nie było to możliwe i pozostało tylko naprawienie błędu. Najlepiej przeprosinami. Niestety Poll nie miał talentu do ckliwych rozmówek, dlatego postanowił zepchnąć rozmowę na neutralne tory.

- Wygląda na to, że te istoty nie są prymitywnymi stworzeniami – mruknął nieco raźniejszym tonem, bo rozładować napięcie i uspokoić resztę. Ale słowa te spowodowały zupełnie odmienną reakcję.

- Widziałeś je?! - Syknął Gran, dotychczas sprawiającego wrażenie śpiącego. Mózg trójocznego zwęszył okazję na rozwiązanie choć części zagadki, jaką stanowiło obecne położenie całej czwórki.

- Niezbyt wyraźnie – westchnął ciężko człowiek, ale widząc wymowny wyraz twarzy Grana postanowił podzielić się swoją wiedzą.

- Z sylwetki to raczej humanoidy. No i posługują się narzędziami.

- Skąd to wiesz?

- Bo mnie trafili w głowę. Uwierz mi, potrafię odróżnić zwykły kij od drągu do wideł, czy kosy – tym razem to Aray się rozjątrzył, zwłaszcza iż na wspomnienie uderzenia potylica znów zaczęła boleć.

- Ciekawe, bardzo ciekawe – zamyślił się przysadzisty obcy, czym skupił na sobie trzy pary zaintrygowanych oczu. Jednakże niezrażony kontynuował. - humadoidalny kształt pozwala nam na przyjęcie faktu, iż zostaliśmy pojmani przez istoty myślące, ponieważ dziewięćdziesiąt sześć procent dotychczas odkrytych gatunków humanoidalnych to właśnie istoty myślące takie jak my.

- A co z pozostałymi czterema? - Wtrącił grobowym tonem Isstar, czym jednak nie wytrącił Grana z tematu.

- Jeśli dodamy do tego fakt posiadania prymitywnych narzędzi o których wspomniał szacowny kolega, oraz wygląd miejsca w jakim się znajdujemy mogę z niemalże stuprocentową pewnością zapewnić was o prawdziwości wcześniej wspomnianego twierdzenia.

- Galaktyka to niesamowite miejsce – stwierdził tylko Aray, prostując plecy. Wywód Grana był dla niego tylko stratą czasu na bezsensowne domysły. Z tego co aktualnie wiedzą tworzenie takich teorii to jak wróżenie z fusów kafu. Na twarde dowody trzeba poczekać, oby jak najkrócej. Albo najlepiej wcale nie mieć już kontaktu z owym gatunkiem i uciekać z tej planety, gdzie pieprz rośnie.

- Czy któryś z was mi powie dlaczego w ogóle się tutaj znajdujemy? - odezwała się nagle pani mineralog, która od początku rozmowy siedziała cicho.

- Sam chciałbym wiedzieć paniusiu – sarknął Aray, obdarzając kobietę ponurym spojrzeniem.

- To pan jest pilotem, a nie ja! Więc proszę o odpowiedź – z wątłego ciała przedstawicielki płci pięknej uwolniła się gromadzona od początku rozmowy złość. Złość z aktualnego położenia i przede wszystkim – z tego, że musiało to dotknąć akurat jej.

Poll już otworzył usta, by odgryźć się kobiecie, ale stało się to, co prędzej czy później musiało się stać. Mianowicie dotychczas zamknięte drzwi otworzyły się z sykiem, co stanowiło niezbity dowód, iż istoty przetrzymujące całą czwórkę nie są prymitywne. Bo używanie technologii automatycznych drzwi wymaga chociaż podstawowego logicznego myślenia, którego brak zwierzętom.

Niemniej urządzenie zapewne nie było od dawna używane, ponieważ ruch metalu wytworzył chmarę cząsteczek kurzu, które nieco przysłoniły przetrzymywanym wzrok. Dostrzegali jednak wyraźnie dwie sylwetki, na oko rozmiaru przeciętnego człowieka, trzymające w rękach niezidentyfikowane przedmioty, przypominające grube kije. Szarobury pył przedostał się do gardeł więźniów i wywołał odruchy kaszlowe. Lecz istoty nawet nie drgnęły, co spowodowało w głowie Araya falę rozmyślań. Brak reakcji na kurz mózg pilota na szybko połączył z możliwością bycia droidem, lub cyborgiem. Albo czymś odpornym na pyły i zanieczyszczenia. Inne, znacznie bardziej fantastyczne historie i podejrzenia rozum mężczyzny odrzucił.

Tymczasem dwie postacie wydały dźwięk przypominający ponaglanie, ale przez ostry, basowy ton, czym wywołały grymas strachu i odrazy na twarzy pani naukowiec. Swój autorytet potwierdzili wykonując jednoznaczny gest trzymanymi przedmiotami. Aray nie miał zbytniej ochoty na podporządkowanie się rozkazowi, zwłaszcza że nie wiedział co dalej się z nimi stanie. Przeczuwał, że podobnie jak on rozumuje Chagrian, więc gdy tylko zaatakuje jedną z istot, to barczysty towarzysz zrobi to samo. Mięśnie naprężyły się, a ciało przygotowało do skoku, by jak najszybciej znaleźć się tuż przy celu ataku. Nagle mężczyzna zamarł w pół kroku. Trzymane przez osobniki przedmioty nie były kijami, lecz karabinami blasterowymi. A więc znaleźli się w prawdziwym bagnie. Poll spojrzał się na twarz, a przynajmniej na miejsce, gdzie istota przed nim stojąca powinna mieć twarz. Jeszcze przed chwilą widział tam tylko czarną plamę w tumanie kurzu. A teraz Aray zdał sobie sprawę jak bardzo się pomylił. Wymysły o droidach były trafieniem kulą w płot. Po prostu obie postaci miały na głowach maski, zapewne chroniące je przed pyłami.

Dalszy wywód przerwał cichy pisk kobiety, która z rękami uniesionymi w głowie i łzami w oczach zgodnie z poleceniem wysżła na zewnątrz, cały czas będąc na celowniku jednego z nieznajomych. Chcąc nie chcąc pozostała trójka zrobiła to samo, oczywiście odpuszczając sobie dąsanie i okazywanie przerażania. No może nie licząc zdecydowanie zbyt często mrugającego powiekami Grana.

Poll już na progu poczuł chłodne powietrze, które zazwyczaj pojawia się po burzy. Świadectwem niedawnej gwałtownej zmiany pogody były także kałuże i błoto. Lecz Aray nie był meteorologiem i niemalże zignorował otoczenie. Nie licząc wiązanki przekleństw, gdy zaraz po przekroczeniu progu wdepnął w niewielką, ale głęboką kałużę. Znacznie bardziej od stanu podłoża zaintrygowały go budynki.

Znajdowali się na niewielkim placyku, zapewne wysypanym piaskiem, albo żwirem, bo teraz cały zmienił się w błotnisko. Naprzeciwko mężczyzna dostrzegł sporych rozmiarów ścianę budowli, pewnie boczną, bo nigdzie nie było widać drzwi. Z daleka nie mógł dokładnie rozpoznać z czego jest zbudowana, ale gliniasty kolor nasuwał logiczny wniosek. Po obu stronach cała czwórka mogła podziwiać kilka mniejszych budynków, rozmiarów standardowego domku jednorodzinnego. Część miała taki sam odcień ścian jak obiekt przed nimi, ale niektóre chaty wyglądały na zbudowane zaledwie ze słomy, lub innego materiału. O jakimkolwiek metalu mogli zapomnieć, nie licząc drzwi i ścian pomieszczenia z którego wyszli.

Dalsze podziwianie widoków przerwały nieznane istoty. Do dotychczasowej dwójki dołączyła trójka innych, przez co zupełnie zniweczyli oni wszelkie plany ucieczki mężczyzny. Przeciwko piątce uzbrojonych w karabiny blasterowe przeciwnikom radę może sobie dać komandos, ale nie zwyczajny pilot. Sytuacja zrobiła się nieciekawa, zwłaszcza że nowo przybyli byli lepiej zbudowani i pewnie znacznie bardziej poddenerwowani, bo gwałtownymi pchnięciami posłali na kolana Araya i Isstara, jakby wyczuwając w nich największe zagrożenie i chcąc zapobiec próbom oporu. Gran i kobieta bez słowa poszli w ślady większych kolegów.

- Środki bezpie... - Zaczął trójoki obcy, ale cios kolbą natychmiast zmusił go do milczenia. Poll tylko sarknął pod nosem, domyślając się o czym chciał powiedzieć. Spojrzał ukradkiem na Chagriana. Jego twarz wyrażała stoicki spokój, a usta poruszały się bezgłośnie. O czym tak rozmyślał? O ojczystej planecie? O rodzinie? Aray sam na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością. Wrócił myślami do przeszłości. Ujrzał siebie, jako kilkunastoletniego chłopca biegającego z wyciosanymi z drzewa modelami gwiezdnych myśliwców. Machał oboma rękami, symulując uniki obu pilotów, których maszyny zdawały się przeczyć prawom fizyki, kierowane przez dłonie dziecka. W końcu przy akompaniamencie wybuchu, oczywiście wytworzonego przez usta chłopaka, jeden z myśliwców został upuszczony na ziemię, a zwycięzca w nagrodę „polatał" jeszcze trochę...

Obraz rozmył się, a mężczyzna znów widział przed sobą błoto i wodę. No i stojącą istotę, która trzymała karabin, wycelowany prosto w niego. A więc koniec. Jak to powiedział Gran - „środki bezpieczeństwa". Byli intruzami. A intruzów zazwyczaj się pozbywa. Jak najszybciej, by nie narobili szkód. W głębi serca rozumiał zachowanie stojącego przed nim bytu. Jeśli byli inteligentni, to musieli ich zlikwidować. Będzie to najlepsza oznaka tego, że pojmały go istoty myślące, a nie zepsute dobrocią, lub zwierzęcością. Aray nie chciał nawet jakichkolwiek tłumaczeń z ich strony. Wcześniej zdawało mu się, iż to on został napadnięty. Teraz pojął, jak bardzo się mylił.

- Śmierć należy przyjąć z godnością... - Wyrwało się jeszcze z piersi mężczyzny, gdy ten swoimi oczyma spojrzał na jeden punkt. Na wylot lufy karabinu. Przez ciało przeszedł dreszcz. Nie chciało jeszcze umierać. Ale mózg już pogodził się z tą myślą. Na odgłos szczęku broni Poll przymknął powieki. Jego serce upuściły wszelkie troski i nawet ono czekało na strzał. Strzał, który zatrzyma je raz na zawsze i już nic go nie ruszy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top