25. Niech nienawiść zwycięży.
Dobry <3
Dragon:
Wytatuowany palec uderzał w podłokietnik siedzenia. Szpitalny zapach unosił się w sali, w której spał Nero. Maszyny pipczały w równomiernym rytmie, świadcząc o tym, iż wszystko jest w porządku. Wystarczył jeden ruch, by to zepsuć. Patrzyłem na jego spokojną twarz, z której zdołały zejść już siniaki.
Nie wiedziałem, czy to coś moralnego obudziło się po tylu latach, czy po prostu stałem się miękki, ale wiedziałem, że tego nie zrobię, nie odłączyłbym go w tym stanie, gdy nie mógłby nic zrobić.
Jego palce delikatnie się poruszyły, przez co skupiłem całą swoją uwagę na owym geście. I proszę, moralność zniknęła, zastąpiło ją odrętwienie. Nie miałem pojęcia co bym teraz zrobił, gdyby jego oczy się otworzyły, dlatego nie próbując się zastanawiać, po prostu wstałem i wyszedłem z sali, czując jak każdy, nawet ten najdrobniejszy mięsień napina się na plecach.
Dom zdawał się być pusty, ożywiał go momentami stukot garnków z kuchni i odgłos łap Roko, które przemierzały schody czy korytarze. Często bywał na drugim piętrze, przy pokoju w którym spała Cindy. Wchodził tam tylko po to, by obwąchać każdy kąt i wskoczyć na łóżko, by upewnić się, że aby na pewno tam się przed nim nie schowała.
Ale wszyscy wiedzieli, że Cindy chowała się przede mną.
Nie było to żadną tajemnicą, że doskonale wiedziałem gdzie są. Świadomość, że wszyscy, każdego dnia potrafili łgać prosto w oczy, dało mi kurwa do myślenia. Naprawdę nie znosiłem kłamców, a każdy z nich się nim okazał.
Skórzany fotel zaskrzypiał, gdy odchyliłem się na oparciu. Bawiłem się gęstym dymem z cygara, próbując puścić jak najbardziej idealne kółko. Szarość wypełniła przestrzeń, tworząc niemalże chmury, które momentalnie rozwiało głośne puknięcie, jak i huk otwieranych drzwi.
Patrzyłem wyczekująco na Samuela, który stał w drzwiach, wyglądając jakby właśnie skończył biegać test coopera.
— Dragon...
I już wiedziałem, że to nie będzie nic, co mogłoby mnie uszczęśliwić, a co gorsza – spodobać mi się.
— Przyszedłeś z samymi dobrymi wieściami, prawda?
— Zależy co uznajesz za ''dobre''.
Wypuściłem leniwie kłąb dymu. Dobre, mogło być złapanie ludzi z Vegas, co do jednego, dobre mogło być odzyskanie pieniędzy za stracony towar, ale jeszcze lepszym, że Dima właśnie skręcał się z bólu.
— Wszystko — odparłem obojętnie, na co na moment oderwał ode mnie wzrok. Ten gest nie podobał mi się najbardziej. — Więc?
Sądziłem, że nic tego dnia mnie nie zaskoczy, ale gdy słowa wypłynęły z jego ust, zęby zacisnęły się na cygarze.
— Matka Cindy... — Przerwał na chwilę, by następnie dodać, coś co już do mnie dotarło — Jest martwa.
Zastygłem, a dym z cygara jakby stał się cięższy do zniesienia, przez co odłożyłem je do popielniczki. Samuel patrzył na mnie tak, jakby oczekiwał, że się uśmiechnę, ale mi nie było do śmiechu, byłem bliżej wkurwienia niż tego by się zaśmiać.
— To chyba dobrze, prawda?
Miałem ochotę wstać i rąbnąć w niego krzesłem na którym siedziałem, jednak zamiast tego zmrużyłem z lekka oczy, trzymając się opuszkami palców ostatniej cząstki cierpliwości, jaką miałem.
— A co w tym dobrego, Samuel?
— To matka Cindy. — Odparł, jakbym to ja powiedział coś niewyobrażalnie głupiego.
— Więc sądzisz, że śmierć kobiety, która nie byłaby nawet w stanie się przed tobą bronić, jest słuszna?
Teraz jego mina wskazywała na to, że się zastanawiał. Samuel był naprawdę zagubionym dzieciakiem. Trzymały się go demony, których on sam nie rozumiał, ale słuchał ich, nie zastanawiając się, czy to co zrobi, bądź powie, będzie słuszne. Nie kalkulował i nie myślał o konsekwencjach. Wegetował na czele z jego traumą, która pojawiła się po śmierci jego matki.
— To może ich osłabić.
— To Samuel, nie jest odpowiedź na moje pytanie.
Chciałem w najmniejszym stopniu zmusić go do jakichkolwiek przemyśleń. To, że robiliśmy coś nie do końca moralnego, nie oznaczało, że śmierć każdego człowieka była czymś słusznym. Nie zamierzałem mu prawić morałów w stylu ''A gdyby to była twoja matka?'' Bo on sam o tym dobrze wiedział i byłem tego pewien, gdy milczenie trwało zbyt długo niż powinno.
Mimo wciąż towarzyszącego mi odrętwienia wstałem, po czym ruszyłem do wyjścia wymijając w nim stojącego chłopaka. Odpuściłem mu tylko dlatego, że miałem pewność tego, co rozgrywało się wewnątrz niego.
W domu Isabel pojawiliśmy się godzinę później, ze względu na korki w Grand City. Widok, jaki zastałem w mieszkaniu wskazywał jedynie na to, że osoba, która to zrobiła wiedziała jak nabałaganić. Na miejscu był jeden z policjantów, ale nie powiadomił reszty służb, ze względu na to, iż wiedział kim jest kobieta i zadzwonił do nas.
Zamek, ani drzwi nie wskazywały na ślady walki, jednak reszta domu to zupełnie coś innego. Tornado, które przeszło przez te małe mieszkanie zdołało przewrócić stół, odsunąć poplamioną, krwią kanapę, zrzucić zdjęcia, których ramki, jaki i szkło rozsypane zostały po całej podłodze, i ubazgrać kremowe ściany karmazynową cieczą, która z pewnością należała do mamy Cindy.
Tu ewidentnie zaczęła walczyć i śmiałem wątpić w to, że nikt nie zdołał niczego usłyszeć. Zdemolować mieszkanie w taki sposób, w kompletnej ciszy byłoby niemożliwe. Spojrzałem na policjanta, który przyglądał się leżącej w sypialni kobiecie. Widziałem w swoim życiu naprawdę wiele, a zrobiłem jeszcze więcej popapranego gówna, ale widok mamy Cindy, która zawsze witała mnie z szerokim uśmiechem, nazywając przy tym wielkoludem – wstrząsnął mną.
Daleko było mi do człowieka, który miał wyrzuty sumienia, bądź żałował kogokolwiek, ale tej kobiety żałowałem i nie miałem pojęcia co mogła zrobić, by tak skończyć.
— W kuchni na blacie, leżą dwa pudła. — Policjant zerknąwszy na mnie powiedział to niepewnie, jakby nie był do końca przekonany czy należy o tym teraz wspominać.
Wiedziałem, że nie powiedziałby mi o tym, gdyby nie było to nic ważnego, ale nie musiałem iść i sprawdzać co było w środku, bo się domyślałem. Wytatuowana dłoń przejechała po mojej twarzy, jakby próbowała zmyć z niej szok. To co właśnie poczułem było dla mnie nowe i nie miałem kurwa pojęcia jak mam się tego pozbyć.
Patrzyłem na ciało Isabel. Miała zamknięte oczy, lecz grymas bólu na jej twarzy zastygł, zupełnie jak jej ciało. Widoczne zadrapania i rany, oraz dłonie zwinięte w pięść, koszula, która niegdyś była biała, ubrudzona została tym samym co kanapa i ściana – jej własną krwią i to co było najgorsze, nogi, a raczej ich brak. Z poszarpanych kończyn, wydostało się najwięcej krwi, całe łóżko niemal w nim tonęło, łącznie z podłogą, na której powstała ogromna kałuża.
Dźwięki kroków sprawiły, iż oderwałem wzrok od ciała, patrząc na wchodzącego Samuela. To, co pobudzało się w nim, gdy widział przemoc skłaniało mnie do tego, by trzymać go bliżej siebie. Wiedziałem, jaką niechęcią darzy Alex, a Lorenzo jako ojciec był pomiędzy młotem a kowadłem. Kochał syna, ale kochał również i ją, ale to co górowało nad wszystkim innym, mogło być oczywiste, ale tylko dla mnie. Trzymałem go z dala od Cindy, bo gdyby coś jej zrobił... Lorenzo nigdy by mi nie wybaczył, że zatłukłem jego własnego syna.
— Do pudełek dołączona jest kartka. — Powiedział policjant, stojący po mojej drugiej stronie.
Gdy tylko spojrzałem ku niemu, ten wyjął z kieszeni rękawiczki i nakładając je na dłonie ruszył w stronę kuchni. Cokolwiek tam pisało, wiedziałem, że Cindy nigdy tego nie przeczyta. Mężczyzna wrócił, trzymając w dłoniach wiadomość, przemokniętą nieco krwią. Przeczytałem w myślach słowa, które zostały napisane czarnym długopisem ''Kłamstwo ma krótkie nogi''
Samuel musiał to zrobić na równi ze mną, gdyż prychnął pod nosem, mówiąc jedno słowo;
— Kreatywnie.
Zamachnąłem się, klepiąc go w tył głowy przez co uśmiech momentalnie zbladł.
Wiedziałem, że to co się tu wydarzyło będzie się ciągnęło za Cindy do końca życia. Byłem wściekły za to co zrobiła i dalej chęć zemsty nie zgasła, ale nie zapomniałem o jej sercu, tym wielkim i plastycznym organie, które uwielbiałem i chciałem mieć tylko dla siebie. Może i byłem samolubny, ale gdy tylko pomyślałem o tym, że mogłaby obwinić o to mnie, a co gorsza... siebie.
— Nie informuj nikogo. — Mówiąc to patrzyłem na zszokowanego policjanta, któremu nie do końca podeszła do gustu moja decyzja.
— Więc skoro mam nie wzywać nikogo, to co mam zrobić?
Rozejrzałem się dookoła, a każda szara komórka w głowie próbowała odepchnąć obraz płaczącej Cindy i skupić się na tym, na czym powinna.
— Jest tu gdzieś jej telefon?
Skinął głową.
— Tak, leży w resztkach jakie pozostały z połamanego stolika.
— Przynieś go.
Samuel przyglądał się całej sytuacji i w tym momencie miałem sobie za złe, że przyjechał tutaj ze mną. Nie powinno tu nikogo być, bo jeśli nie ma świadków, dowodów, a co gorsza ciała – to nie ma zbrodni.
Mężczyzna wrócił, a gdy odblokował telefon można było dostrzec masę powiadomień należących do Cindy. Princesa czuła, że coś mogło jej się stać i miała kurwa rację. Rozkazałem wejść mu w konwersację, którą z nią prowadziła a następnie napisać, że jest zbyt zajęta i prosi o podanie adresu pod który ma przyjechać. Odpowiedź nastąpiła po sekundzie.
Mimo, iż to nie ja trzymałem telefon w dłoniach, tak czułem jak pocą mi się moje własne. Świadomość, że była po drugiej stronie słuchawki i z pewnością, czytała to z załzawionymi oczami, przepełnionymi ulgą, sprawiała, że miałem ochotę do niej pojechać. W wiadomości pojawił się adres. Cindy dodała tylko, że wyjaśni jej wszystko na miejscu.
— Samuel, dzwoń po chłopaków, mamy robotę. — Z niepewnością spojrzałem na martwe ciało kobiety, którą Cindy darzyła czystą miłością.
To, że jej śmierć może zgasić tą iskrę dobra, która tryskała z jej oczu, obudziło we mnie rycerza, którym kiedyś prześmiewczo mnie nazywała. Mogłem jej nienawidzić, ale jej serca będę pragnąć już zawsze, bez żadnego wyjątku i zamierzałem je chronić za wszelką cenę.
~ . ~
Minęły dwa dni, odkąd Cindy dowiedziała się o śmierci swojej matki, przez co z trudem robiłem cokolwiek. To o czym wiedziała nie było prawdą. Wszystko zostało zaplanowane w sposób, aby nie mogła dociekać co tak naprawdę się wydarzyło, a odpowiednia pozycja i ilość pieniędzy potrafi czynić cuda i tak proszę, jestem oto i ja – władca całego zdarzenia.
Nagłówki gazet trąbiły o tragicznym wypadku, w którym zginęła kobieta. Samochód, przypominający miazgę wypychał ich kieszenie zielonymi banknotami, gdy ludzie wchodzili na portale chcąc sięgnąć po więcej informacji, czytając o całym wydarzeniu. Tekst wyraźnie zaznaczał, iż ciało musiało być zbadane za pomocą testów DNA, gdyż było nie do rozpoznania — o tym wiedziała również Cindy. Powód wypadku? Przekroczona prędkość i utrata kontroli nad pojazdem.
Czułem, że nie będzie mogła w to do końca uwierzyć, a obwinienie mnie o całą sytuację
było czymś oczywistym, i to mnie wkurwiało. Wiedziałem, że to było pierwsze o czym pomyślała, snuła w głowie scenariusze w których zrobiła wszystko by ją uratować, jednak rzeczywistość była inna — Isabel nie żyła.
Znałem ich adres, ale dla poczucia, że dobrze im poszło uciekanie przede mną, skontaktowałem się z Fabiem pytając gdzie są, gdyż to on jako jedyny byłby teraz w stanie ze mną rozmawiać. Nie zadzwonił, jedynie wysyłał smsy, a ostatni z nich brzmiał ''Zabiją mnie pierwsi, jeśli spieprzysz. Pamiętaj, że będę ojcem.''
Zatrzymałem się przed niewielkim, żółtym domem, z którego tynk odpadał w niektórych miejscach. Obumarły ogród i wydeptana ścieżka, prowadząca wprost do bordowych drzwi, za którymi kryli się ludzie, których jeszcze kilka dni temu wrzuciłbym żywych do ziemi i na domiar wszystkiego – zakopał ich tam.
Teraz byłem gotów wyciągnąć dłoń i nie dlatego, że czułem wyrzuty sumienia – bo ich nie czułem. Robiłem to dlatego, że brakowało mi obrzydliwych koszulek, docinków i serca, które podała mi jak na tacy. To zupełnie tak, jakby głodujący dał ostatni kawałek chleba temu najedzonemu, a ja byłem najedzony i wziąłem od niej coś, czego nigdy nie powinien był brać.
Stawiałem powolne kroki, czując każdą parę oczu skierowaną w moją stronę. Słońce powoli zachodziło za horyzontem, ale wyglądało to tak, jakby pragnęło się schować przed katastrofą jaka nadchodziła.
Drzwi nagle się otworzyły, a przede mną stanął Lorenzo, z wyraźnym 4-dniowym zarostem, zmęczonymi oczami i napiętymi ramionami. Dłoń trzymał przy pasku spodni i nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć co planuje zrobić.
— Przyszedłeś podać mi rękę na zgodę, jak prawdziwy kolega?
— Nie wiem skąd posądzasz mnie o taką szlachetność, ale jak widzę, ty sięgasz po coś zupełnie innego.
— Sam po to sięgałeś przez ostatnie dni — Warknął.
— Chyba nie powiesz mi, że spodziewałeś się uśmiechu i słów ''przebaczam wam''?
— Ha ha — Śmiech, który wydobył się spomiędzy jego warg, nie emanował wesołością. — No tak, chrześcijaninem bym cię nie nazwał, ale kimś za kogo kiedyś dałbym się pokroić już też nie.
— Ohh, chyba nie jestem aż taki zły.
— Nie jesteś u siebie Dragon. — Zacisnął mocniej dłoń na spoczywającej za paskiem spodni broni. Stałem w tym samym miejscu, jedynie przyglądając się ostrożności i nieufności, jaką mnie teraz darzył. — A przypominam, że ten, który nie zdążył, nie skończył dobrze.
Mówił o Dimie i jego poparzonej gębie i może gdybym był dobrym chrześcijaninem, okazał bym dobro i łaskę, ale w końcu nim nie byłem, prawda? I Lorenzo wyraźnie to podkreślił.
— Groźba na tym samym poziomie, co żart z podaniem ręki na zgodę.
— Ohh wybacz, daleko mi do Cindy, która zawsze zdołała cię rozbawić.
Koniuszek języka przejechał po dolnych zębach, próbując tym samym uciszyć to, co cisnęło się na moje usta.
— Uważaj Lorenzo. — Słowa były pozbawione jakiegokolwiek cienia żartu. Teraz nie chciało mi się uśmiechać, a postawa z którą tu przyszedłem, chcąc się dogadać, zmieniała się na wrogą.
— Teraz już cię nie rozbawi, wiesz? Jedyne co dla ciebie ma to pogardę, a oboje doskonale wiemy, że ona potrafi ci to pokazać w dogłębny sposób i wiemy, że zaboli.
Zrobiłem krok w przód, na co wyciągnął broń.
Nie miałem pojęcia od kiedy byłem tak łatwym celem do sprowokowania, ale byłem gotów zrobić to samo, jednak wtedy wszystko ucichło. Zza Lorenzo wybiegł Luka, a w tle rozległ się głos Alex, która go wołała.
— Luk... — Zacięła się, stając w drzwiach. Jej ciało zastygło obok Lorenzo, który wpatrywał się w biegnącego syna w moją stronę.
— Wujek!
Oboje spojrzeliśmy na siebie. Jego brązowe oczy były wciąż ostrożne, jednak zionęły również furią, którą czuł. Alex patrzyła na mnie jak na ducha, nie mogąc uwierzyć, że stałem pod ich drzwiami jak bezdomny pies.
Postawiła krok w przód, jednak Lorenzo zatrzymał ją, nie pozwalając jej iść dalej. Nie umknęło mi sykliwe pytanie ''Co on tu robi?'', równie jak uśmiech Luki, który ewidentnie nie był świadom tego, co tu się wydarzyło.
Przykucnąłem, odziewając twarz w najweselszy uśmiech. Małe ręce objęły moją szyję, a koszulka z Królem Lwem, przywołała to, co wypierałem przez poprzednie kilka dni.
— Przyszedłeś w końcu! — Uśmiechnięty odsunął się, a brązowe oczy – zupełnie te same, które ma Lorenzo sięgnęły za moje plecy, rozglądając się po pustej ulicy. — A Samuel? Nie przyjechał z tobą?
— Niestety nie.
Smutna mina i opuszczona głowa w dół, czyniła mnie najgorszym wujkiem, jaki tylko mógł widzieć świat.
— Szkoda, ale dobrze, że przyszedłeś chociaż ty, może w końcu ciocia Cindy do nas przyjdzie.
Nie mogąc się powstrzymać zerknąłem na dwoje dorosłych ludzi, stojących w drzwiach, a następnie na Lukę.
— A nie przychodzi?
Wydął usta, kręcąc przecząco głową.
— Nie. Alex mówi, że jest chora.
— Zaraz zobaczymy co się dzieje z ciocią.
— Nie zobaczysz. — Odezwała się Alex. — Chodź tu Luka.
Wstałem na równe nogi, a malec poderwał głowę do góry nie słuchając wołającej go kobiety.
— Ciocia jest smutna, słyszałem jak płacze w nocy. — Szepnął Luka, po czym ruszył w stronę Alex. Patrzyłem na jego małe kroki, próbując nie staranować drzwi, ani stojącego w nich Lorenzo.
— Możesz pomóc nałożyć jeść Rosicie, zaraz przyjdziemy.
Gdy tylko opuścił nas Luka, zahamowanie jakie trzymało każdego z nas ulotniło się, wraz z brakiem jego obecności.
— Nie myśl sobie, że tam wejdziesz. — Warknęła Alex, robiąc krok w przód. — Nie po tym, co zrobiłeś.
— Nikomu nic się w końcu nie stało.
— Nic?! Widziałeś jego twarz?! — Zacisnęła dłonie w pięści, zupełnie tak, jak robiła to Cindy. — Wiesz, co ona przeżyła, widząc to? Ale to co zrobiłeś teraz, przebiło wszystko. Mam nadzieję, że zdechniesz Dragon.
Wiedziałem do czego bije i nie zdziwiło mnie, że zostałem o to posądzony.
— Nie zabiłem jej.
Prychnęła.
— Doprawdy?! — Jej dłonie spoczęły na biodrach, a hardy wzrok dał jasno do zrozumienia, że nie odpuści tak łatwo. — Uważasz, że ktokolwiek ci uwierzy? A w szczególności ona? Chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim chce cie oglądać, bo uwaga, nie chce. Jesteś ostatnim człowiekiem, który teraz powinien tutaj być.
Zabicie mamy Cindy byłoby moim gwoździem do trumny. Po spojrzeniu Lorenzo, wiedziałem, że on już wie i z pewnością był tego świadom, zanim tutaj przyszedłem. Nie zabiłbym kogoś takiego jak mama kobiety, na której punkcie mam obsesję.
— On tego nie zrobił. — Głos Fabio wybrzmiał zza pleców Lorenzo. Oboje rozstąpili się, robiąc mu przejście. — Pamiętaj, że ci ufam – Skinął w moją stronę palcem. — I nie robię tego kurwa dla ciebie.
Zapadła cisza, w której oskarżycielski wzrok Lorenzo, mówił więcej niż wściekłe dyszenie Alex.
— Zaprosiłeś go tutaj?! — Warknęła.
— Uspokój się Alex. — Powiedział powoli Fabio, unosząc dłonie w geście poddania się. — On naprawdę tego nie zrobił.
— Skąd masz taką pewność? — Zerknęła na mnie, a następnie wróciła spojrzeniem do Fabio. — Widziałeś co zrobił Dimie?!
— Nie zrobił tego. — Potwierdził Lorenzo, czym zaskoczył każdego z nas. — W środku jest Luka, Dragon.
— I Rosita — Dodał Fabio, patrząc na niego spod byka. — Nie pomijaj jej.
Lorenzo jedynie posłał Fabio spojrzenie, mówiące, że pomijanie jej nie skończy się tak szybko, po czym zwrócił się do mnie.
— Rozumiemy się, prawda?
— Oczywiście kolego.
Nawiązanie do jego słabego żartu, spotkało się ze spojrzeniem, które omal mnie nie rozbawiło. Wszedłem do środka, lustrując skromne pomieszczenie. Odruchowo szukałem blond włosów, jednak jedyne kogo znalazłem to Rositę, która oniemiała tuż obok uśmiechniętego Luki.
— Nie wierzę Fabio, że spiskowałeś przed nami. — Oburzona Alex, była niczym w porównaniu do stojącej kobiety w kuchni.
Patrzyła na mnie jakby właśnie usłyszała swój wyrok, a oczywistym było to, że nie zrobiłbym jej krzywdy, jednak to utwierdziło mnie w tym, że nikt nie wiedział co między nami zaszło, co tak właściwie mi powiedziała. Spięta bez słowa zabrała ze sobą Lukę, ruszając na górę. Mimowolnie patrzyłem na schody, bo wiedziałem, że Cindy gdzieś tam jest.
Fabio prowadził wojnę z Alex. On jak zwykle opanowany, próbował ją uspokoić, ona niczym wściekła osa bzyczała mu nad uchem, nie dając chwili wytchnienia. Gdyby nie była robalem Lorenzo i przyjaciółką Cindy, z pewnością zdeptałbym ją butem i uciszył, ale mogłem tylko snuć fantazje, bo dziewczyna z fatalnymi koszulkami, przebywająca gdzieś w tym domu, nigdy by mi tego nie wybaczyła.
— Nie przyszedłeś przeprosić. — Stwierdził oschle Lorenzo, powoli zajmując miejsce na skrzypiącym, drewnianym krześle.
Milczenie, było równoznaczne z przyznaniem mu racji. Zupełnie jakbym był zaproszony, usiadłem na krześle, tuż naprzeciw niego, próbując zignorować krzyczącą w tle Alex.
— Wiesz, że tego nie zrobiłem.
Zmrużył oczy.
— Wiem, że to zbyt durny przypadek, że ona zginęła akurat teraz, Dragon.
— Ona nie miała wypadku.
Po wypowiedzeniu tych słów, wszystko umilkło. Bzyczenie Alex w końcu dało wytchnienie moim uszom, a Fabio z pewnością również musiał poczuć ulgę. Wszyscy patrzyli na mnie, a ja nie potrzebowałem zachęty by mówić dalej.
Jednak miałem wątpliwości by powiedzieć cokolwiek przy Alex. Może i zgrywała tą, która potrafi znieść wszystko, ale to Cindy zawsze była w sytuacjach, w których Alex by tego nie zrobiła. Mogła być silna dla Cindy, ale poznając w tym momencie prawdę, wszystko mogłoby zgasnąć.
Wystarczyło, że posłałem w stronę Lorenzo jedno spojrzenie, a zrozumiał co mam na myśli. Lata współpracy nie mogły pójść na marne, jednak zrozumienie nie szło w parze z tym, co mogłaby zrobić Alex. Jego palce uderzyły o blat stołu, wystukując charakterystyczny i szybki rytm.
— Alex, sprawdź co z Cindy.
Rozchylone wargi wymalowały oburzenie na jej twarzy, jednak nie kłóciła się z nim. Ruszyła w stronę schodów, rzucając przez ramię.
— Jesteście zdradzieckimi świniami, jeśli po tym wszystkim rozmawiacie z tym potworem.
Wolałem taką kolej rzeczy, niż tą by Alex znała prawdę. Fabio dosiadł się do stołu, zajmując miejsce tuż obok Lorenzo. Atmosfera potrzebowała oczyszczenia, ale zamierzałem dać im coś, czego oni mi nie dali – prawdę, a nie przeprosin.
— Skoro nie miała wypadku, to jak zginęła? — Zaczął Fabio.
Zacisnąłem przez moment szczękę, czując jak mięsień lekko drga. Po raz pierwszy dopadło mnie coś takiego. Widok Isabel w tym stanie był czymś, co zostanie już ze mną do końca. Sięgnąłem do kieszeni, wyciągając z niej kartę, która została dołączona do pudełek.
Na leżącym na stole świstku papieru zdołała zaschnąć krew, a wypisane na nim słowa zdołały pobudzić każdego z nich do myślenia. Nikt się nie śmiał, tak jak to miało miejsce wcześniej, gdy Samuel zobaczył kartkę. Niedowierzanie i szok zawładnęły całym pomieszczeniem, czyniąc atmosferę jeszcze gęstszą niż wcześniej.
— Nie chcesz chyba powiedzieć, że... — zaczął Lorenzo.
— Ktoś odciął jej nogi?! — Dokończył Fabio ze słyszalnym absurdem w głosie.
— Znała tego człowieka — powiedziałem. — Wpuściła go do domu, ale szybko się przekonała, że to był błąd.
— Więc skoro się upierasz, że to nie ty, to w takim razie kto?
— Lorenzo daj spokój. — Fabio odchylił się na skrzypiącym oparciu, które wypełniło chwilową ciszę. — Natrudziłeś się żeby zatrzeć ślady. Nie chcesz by wiedziała?
— Nie.
— Ale i tak myśli że to ty maczałeś w tym palce.
Lorenzo atakował dzisiaj jak niosące spustoszenie żywioły. Trafiał do celu, bo zdawał sobie sprawę, że nie zrobiłbym tego, gdyby Cindy nic dla mnie nie znaczyła.
— Kurwa... — Syknął Fabio. — Myślałem, że nic mnie nie zdziwi, ale to...
— To wszystko jest jednym, wielkim bajzlem.
— I trzeba tu posprzątać. — Lorenzo wstał na moje słowa, zasuwając za sobą krzesło. — Miło, że podzieliłeś się z nami tymi informacjami.
— Myślisz, że wyjdę?
— Tak, tak właśnie myślę.
Również wstałem. Jedyną przeszkodą jaką nas dzieliła był stół. Harde spojrzenia nie mogły równać się z tym, jak w środku cały buzowałem. Każdy z nas był wściekły, nawet facet przede mną, który zawsze równał Cindy z błotem.
— Niech idzie do niej Lorenzo.
Prychnął.
— Chyba sobie kurwa żartujesz w tym momencie Fabio. Niech się cieszy, że tu wszedł.
— Wiesz, że zrobiłbym to z twoim pozwoleniem, czy bez niego.
— Nie zrobiłbyś.
Zasunąłem krzesło, jak na wzorowego gościa przystało i już chciałem stawiać krok w przód by wyminąć stół, gdy głos Alex przeszył każdego z nas.
— Niech idzie.
Słyszała.
Rzucając ostatnie spojrzenie jednemu przeciwnikowi w obecnym momencie, ruszyłem w stronę schodów wymijając stojącą na nich Alex, która rzuciła jedynie „Pierwsze drzwi na prawo"
Organ wewnątrz mnie jakby zmartwychwstał i zaczął uderzać w klatkę piersiową. Czułem napięte mięśnie, gdy stanąłem przed drzwiami i chwyciłem za klamkę. Po raz pierwszy obawiałem się tego, co mogę zobaczyć, a wiedziałem, że nie będzie to nic dobrego — mina Alex wyraźnie dała mi to do zrozumienia.
Pchnąłem lekko drzwi, a brak powietrza niemal sprawił, że poczułem jak dłonie zaczynają mi się pocić. Wieczny blask i uśmiech, który jej towarzyszył, ukrył się w zakamarkach ciemności, jakie tworzyły ciemne zasłony. Odgradzały ją od wszystkiego, a skopana pościel, odsłaniała jej ciało.
Leżała na brzuchu, jedna z dłoni zwisała jej z materaca, natomiast druga, skryła się pod wymiętą poduszką. Widok, przypominał te z młodszych lat, gdy kobiety pracujące u mojego ojca nie wytrzymywały. Myśl, że Cindy mogłaby jakkolwiek targnąć się na własne życie, sprawiała że uderzający organ o klatkę piersiową, zapragnął z niej wyskoczyć.
Przymknąłem drzwi, ruszając powoli w jej stronę. Każdy mój krok zdawał się zbyt głośny, zbyt ciężki i nieodpowiedni. Nie powinno mnie tu być, a tymczasem starałem się być cicho niczym mysz, próbując jej nie przestraszyć. Po raz pierwszy nie wiedziałem jak mógłbym postąpić. Nie wiedziałem, czy mogę usiąść obok niej, powiedzieć coś, czy ja dotknąć.
Nie miała zamkniętych oczu, jednak jej martwe spojrzenie patrzyło w jeden punkt. Nie zareagowała na moje przyjście tutaj, nie krzyknęła, ani nie kazała mi wyjść, po prostu leżała jakby również i całe tętniące w niej życie schowało się w najciemniejszych zakamarkach pokoju.
Mimo wątpliwości zdecydowałem się, usiąść na łóżku tuż obok niej. Z trudem patrzyłem na jej ramiona, które unosiły się w równomiernym tempie, na włosy pozbawione dzikości i przysłuchiwałem się ciszy, która ciążyła na nas i osiadała na moje barki. Skulone ciało i twarz, przysłana włosami nie przypominała Cindy.
Odgarniając jej kosmyki włosów z twarzy, z uściskiem w środku patrzyłem na suchą twarz, na oczy, które atakowały sińce i na spierzchnięte usta. To było moja karmą, jej widok był najgorszą karą jaką mogłem otrzymać.
Nie odepchnęła mnie, nie wybuchła i nie obarczyła winą. Leżała bezwładnie nawet w momencie, gdy zacząłem gładzić ją po splątanych włosach.
— Chodź princesa. — Przerwałem ciszę, licząc na to, że Cindy zaoponuje, ale tego nie zrobiła. Zwykłem z nią walczyć i był to kolejny rodzaj walki, nowej walki, którą nie miałem pojęcia jak rozegrać.
Wstałem, a następnie pochyliwszy się ku niej, wziąłem na ręce. Pościel, jak i całe pomieszczenie wymagało świeżości, ale to Cindy przede wszystkim potrzebowała oczyszczenia — my oboje go potrzebowaliśmy.
Łazienka mieszcząca się w pokoju nie wyglądała zachęcająco. Nóżki wanny atakowała lekka korozja, ale na szczęście jej wnętrze było w porządku. Ostrożnie odstawiłem Cindy, odkręcając kurek wody. Teraz ciszę przeciął strumień lecący z kranu, jednak to co osiadło na moich barkach było wciąż nie do zniesienia. Każdy spięty mięsień odczuwał najmniejszy ruch, nawet wtedy, gdy ściągałem marynarkę, podwijając rękawy koszuli do góry.
Cindy stojąca tak jak ją pozostawiłem, zaczynała sprawiać, że czułem się nieswojo, ale nawet to nie sprawi, że się wycofam.
— Zdejmiemy ci ubranie, w porządku?
W milczeniu chwyciła brzegi koszulki, po czym zdjęła ją przez głowę. Po raz pierwszy nie czułem zapachu kokosa, ani nie widziałem blasku, który zawsze od niej bił. Pomogłem jej wejść do wanny, na co wydała z siebie głośne westchnienie. Był to pierwszy dźwięk jaki z siebie wydała i wystarczyło mi jedynie to, by nafaszerować mnie drobną częścią nadziei, że wróci do siebie. Woda była ciepła, co musiało jej odpowiadać, zza drzwi dobiegały dźwięki, świadczące o tym, że ktoś buszuje w jej sypialni.
Żadne z nas się nie odezwało. Niespiesznie myłem jej ciało, a następnie długie, blond włosy. Przypatrywałem się im, chłonąc blask, który odzyskiwały. Woda zmywała z niej brud, ale z pewnością nie zdołała oczyścić jej z tego co czuła.
Pomogłem jej w każdej następnej czynności, gdy wyszła z wanny, nawet pomogłem się wytrzeć. W sypialni musiała być Alex, gdyż do pomieszczenia wdzierało się świeże powietrze przez uchylone okno, pościel zmieniła kolor, co znaczyło, że została zmieniona.
Po raz kolejny wraz z Alex graliśmy do jednej bramki i jedynym powodem, była ponownie Cindy. Gdy wróciła do łóżka i przykryła się kocem, po raz pierwszy uniosła na mnie swoje umęczone spojrzenie. Opuchnięte powieki, oraz sińce pod oczami dawały znać, że przeżywała to tak, jak się spodziewałem – źle.
— Dziękuję.
Tego wieczoru liczyłem na prawdziwą wojnę, ale nie byłem w stanie sobie nawet wyobrazić, że Cindy mi podziękuje. Choć w jej oczach widziałem, coś na wzór poczucia winy, tak wiedziałem, że mimo to jedno słowo, wypływające z jej ust, było szczere.
— Ale nigdy ci tego nie wybaczę. — Dodała, drżącym głosem. — Bo gdyby nie ty, nigdy by tu nie jechała i nie straciłabym jej. — Przełknęła z trudem ślinę, ocierając z policzka płynącą po nim łzę. — Możesz mnie nienawidzić Dragon, ale może właśnie tak powinno być? Może gdybyśmy się znienawidzili wcześniej, nie ucierpiałoby tylu ludzi.
Słuchałem w otępieniu tego co mówiła, czułem, że zostanę obarczony winą, ale to, że wszystko zakończy się w ten sposób? Że cała gra, w która grałem po cichu stanie się ciosem prosto w splot słoneczny? Nigdy. Karmili mnie kłamstwem i zamiast przyznać się do błędu, usłyszałem, że nienawiść byłaby lepsza.
— Więc niech nienawiść zwycięży, Cindy.
To już przedostatni rozdział + jeszcze epilog... nie wiem jak wy, ale ja nie czuje się...
Do ostatniego robaczki!!
BUZIOLE!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top