25
Laurent
Elaine drżała. Płakała w moje ramię, gdy opowiadałem jej o epizodzie związanym z handlem żywym towarem.
Głaskałem moją uprowadzoną dziewczynkę po głowie, a drugą rękę trzymałem przerzuconą przez jej uda. Elaine nie zmieniła pozycji przez całą moją opowieść. Nieraz przyłapywałem ją na tym, że zamykała oczy i wyobrażała sobie dokładnie to, kim byłem w nie tak dalekiej przeszłości.
Została nam jeszcze niecała godzina lotu. Wiedziałem, że Elaine już nie zaśnie. Była cholernie wymęczona, ale jednocześnie w jej ciele buzowała adrenalina. Uważałem to za ryzykowny pomysł, aby powiedzieć Elaine swoją historię z przeszłości związaną z handlem Meksykankami, ale chciałem odciągnąć jej myśli od porwania i tego, jak ją ukarałem. Nikt w końcu nie powiedział, że byłem dobry w kontaktach międzyludzkich.
- Nic nie powiesz, kochanie?
Odgarnąłem włosy z twarzy Elaine, aby przyjrzeć się jej zaczerwienionym policzkom. Jej powieki były opuchnięte. Miałem nadzieję, że dziewczyna nie będzie płakać przynajmniej przez następnych kilka godzin, gdyż nie chciałem, aby coś złego stało się z jej zdrowiem.
Pokiwała przecząco głową. Domyśliłem się, dlaczego Elaine już mi nie pyskowała i nawet nie chciała się do mnie odezwać.
- Spójrz mi w oczy, gwiazdeczko.
Chwyciłem ją za kark. Oczy Elaine się powiększyły. Pewnie myślała, że byłem gotów ją udusić, ale nigdy bym tego nie zrobił. Podduszanie w łóżku zwykle działało na mnie podniecająco, ale Elaine nigdy nie owinąłbym dłoni na szyi. Prędzej zeszłaby na zawał niż zrozumiała, że to byłaby dla mnie tylko zabawa.
- Dlaczego się do mnie nie odzywasz, laleczko? Czyżbyś się bała, że znów zbiję cię w tyłek, jeśli powiesz coś, co mi się nie spodoba?
Blondynka pokiwała twierdząco głową. Zacisnęła usta w wąską kreskę, powstrzymując się, aby nic nie powiedzieć.
- Wiesz, że tak nie można, słodziutka. Musisz ze mną rozmawiać. Zwykle zachowuję się jak introwertyk, ale po prostu uważam, że nie ma sensu marnować słów na rozmowę z kimś, kto nie jest na moim poziomie inteligencji. Żeby nie było, nie uważam się za żadnego pieprzonego geniusza, ale chyba rozumiesz, dlaczego nawet nie podejmowałem próby rozmawiania z poprzednimi więziennymi psycholożkami. Czekałem na ciebie, to prawda, ale nie zawracałem sobie głowy tymi dziwkami bez mózgu. Nie pozwoliłbym im nawet ssać swojego fiuta. W przeszłości być może to by przeszło, bo byłem obłąkany na punkcie seksu. Mogłem go uprawiać przez całą dobę, a i tak nie znudziłoby mi się to. Porozmawiaj ze mną, moja Elaine.
Biedna nie miała pojęcia, czy posłuchać rozsądku czy serca. Próbowała wytrzymać moje spojrzenie, ale w końcu uciekła ode mnie wzrokiem. Gdy wzmocniłem uścisk na jej karku, natychmiastowo znów spojrzała mi w oczy.
Mimo łez na twarzy, wyglądała prześlicznie. Elaine była moją prywatną księżniczką. Osobistą uległą i doskonałą niewolnicą.
Znów pokiwała przecząco głową. Westchnąłem ciężko.
- Wiem, że dałem ci popalić, moja mała. Musiałem jednak sprowadzić cię na ziemię. Odezwałaś się do mnie w karygodny sposób. Chciałem, aby nasze pierwsze wspólne chwile upłynęły w przyjemnej atmosferze. Pojmuję, że jest ci ciężko, gdyż straciłaś dom i rodzinę, ale musisz zrozumieć, że zależy mi na tobie. Jesteś moja, Elaine. Niebawem z własnej woli będziesz nazywać mnie swoim panem.
Elaine wtuliła twarz w moje ramię. Położyła płasko dłoń na mojej piersi. Ciepło bijące spod jej palców było rozkoszne.
- Jeśli chcesz posiedzieć w ciszy, rozumiem to. Pozwolę ci na odpoczynek, zanim dolecimy do naszego nowego domu. Wiedz jednak, że gdy tam dotrzemy, chciałbym z tobą porozmawiać. Poukładaj sobie w główce wszystko, a gdy będziesz gotowa, odezwiesz się do mnie.
Dziewczyna skinęła głową, jakby z wdzięcznością. Pocałowałem ją w czubek głowy, po czym sam zamknąłem oczy i postanowiłem na moment się odprężyć.
Byłem bowiem pewien, że gdy dolecimy na miejsce, w Elaine uaktywni się chęć ucieczki i będzie z całej siły zaprzeczała temu, co się wydarzyło. Miałem nadzieję, że obejdzie się bez kolejnych kar dla mojej dziewczynki, ale jednocześnie chciałem znów obić jej słodki tyłeczek, aby następnie wejść w jej tylną dziurkę i wypieprzyć ją dokładnie tak, jak lubiłem.
Elaine
Zanim się obejrzałam, rozległ się komunikat informujący o tym, że powinniśmy wrócić bezpiecznie na swoje miejsce i zapiąć pasy, gdyż za kilka chwil mieliśmy wylądować.
Nie miałam pojęcia, gdzie porwał mnie Laurent. Nie byłam nawet pewna, jak wiele czasu upłynęło, odkąd wsiedliśmy na pokład. Mój oprawca mógł równie dobrze wywieźć mnie do Meksyku, co oznaczałoby dla mnie kompletną klęskę. Z historii zasłyszanych w mediach wiedziałam, że wiele turystek podróżujących do Meksyku ze Stanów czy z Europy, nie wracało już do swoich domów. Wiele z nich zostało porywanych na cel handlu ludźmi.
Brzydziłam się Laurenta, że sam brał w tym udział. Mogłam zdzierżyć to, że zabijał i torturował, ale nie potrafiłam pojąć, jak mógł bezkarnie sprzedawać bezbronne dziewczyny mężczyznom, którzy mieli zapłacić za nie najwięcej.
Klatka piersiowa mojego porywacza unosiła się powoli. Laurent nie spał, ale czuwał. Byłam pewna, że nie zasnąłby spokojnie, mając świadomość, że nie byłam skuta ani związana. Nie stanowiłam dla Laurenta żadnego wyzwania, gdyż gdyby musiał, złamałby mi rękę bez większego wysiłku. Pokazał mi, na co go stać, gdy zlał mi tyłek i poniżył mnie, wsuwając mi palce do tylnej dziurki.
- Niebawem wylądujemy, kochanie.
Laurent obudził się na znak załogi. Zsunął mnie ze swoich kolan i posadził w fotelu obok. Patrzyłam ze strachem, jak przede mną klęka. Miałam nadzieję, że nie zachce mu się znów mnie wylizać, i to tuż przed lądowaniem. On jednak chwycił w dłoń kawałek sznura, który znajdował się pod siedzeniem i spokojnie skrępował mi nogi.
Wyciągnęłam do Laurenta ręce, gdy zobaczyłam kajdanki w jego dłoniach. Zamknęłam oczy, gdy skuwał mi nadgarstki.
Jego palce musnęły moją skórę. Laurent cieszył się dotykaniem mnie, a ja w duchu modliłam się o to, aby jak najszybciej mnie zostawił.
- Muszę zawiązać ci oczy, moja Elaine. Nie mogę pozwolić, abyś widziała, gdzie wylądujemy. Zdejmę ci opaskę, gdy dojedziemy do naszego domu, w porządku?
Nie miałam nic do powiedzenia. Laurent nie darowałby mi, gdybym się nie zgodziła. Dał mi pokaz swojej siły, gdy uderzał moje pośladki tak, że piekło mnie do teraz.
Zamknęłam oczy, gdy w dłoni Laurenta zobaczyłam czarną opaskę. Pozwoliłam, aby mi ją założył. Później poczułam, jak mężczyzna siada obok mnie, a następnie zapina pas bezpieczeństwa mnie, a później sobie.
Brunet wcisnął dłoń między moje ręce. Musiał widzieć, że wbijałam sobie paznokcie w wewnętrzne strony dłoni, aby skupić się na bólu. Nie chciał, abym się krzywdziła, ale on mógł mnie krzywdzić? Cóż za paradoks.
- Nie obawiaj się - wyszeptał mi do ucha, owiewając oddechem mój policzek. - Rozumiem cię doskonale, słoneczko. Pamiętam jak dziś dzień, w którym po kłótni na szkolnym parkingu ojciec wywiózł mnie do lasu. Mówiłem ci, jak kazał mi się rozebrać, a następnie klęknąć przed sobą. Związał mi ręce i kazał uciekać. Jak bydłu. W tamtej chwili bałem się potwornie. Byłem tylko dzieckiem, które potrzebowało zrozumienia i miłości. Nigdy mnie nie kochano, Elaine. Nikt nie pokazał mi, jak powinno się okazywać uczucia. Mam swój sposób patrzenia na świat, który niekoniecznie jest dobry, ale jest mój. Rozumiem więc, że się boisz. Nie będę cię okłamywał i mówił ci, że jeśli będziesz posłuszna, pozwolę ci skontaktować się z rodziną. Mam zbyt wiele do stracenia dla takich dziecinnych zachcianek. Im szybciej zrozumiesz, że należysz do mnie, tym lepiej dla ciebie.
Spod opaski na oczach wypłynęły mi na policzki łzy. Wstrzymałam oddech, gdy Laurent starł je kciukiem.
Samolot stopniowo się obniżał. Szeleściło mi w uszach. Mój porywacz odliczał sekundy do wylądowania, abym nie wystraszyła się, gdy osiądziemy na ziemi.
Prywatny samolot zatrzymał się po kilku minutach kołowania na lotnisku. Byłam pewna, że wszystko zostało wcześniej zaplanowane. Laurent nawet nie kłopotał się założeniem mi knebla. Może wierzył, że będę posłuszna i w ostatnich chwilach "wolności" nie będę błagać o pomoc, a może po prostu otoczył się jedynie zaufanymi ludźmi, którym dał w łapę, aby siedzieli cicho, nawet słysząc moje rozpaczliwe błagania o pomoc.
- Zabiorę cię na ręce, dobrze? Pod samolot podjechał po nas samochód, który zabierze nas prosto do domu.
Laurent nie czekał na moją odpowiedź. Wziął mnie na ręce, a ja zacisnęłam powieki, wtulając twarz w zagłębienie między jego szyją i ramieniem.
Płakałam cichutko, gdy wychodziliśmy z samolotu. Poczułam na twarzy powiew ciepłego powietrza. Wokół nie słyszałam żadnych głosów. Najwyraźniej osoby, które Laurent zaangażował w ucieczkę z więzienia i uprowadzenie mnie, doskonale wykonywały swoją pracę.
Brunet delikatnie wsadził mnie do samochodu. Nie przywitał się z kierowcą.
Usiadł obok mnie i zamknął drzwi. Drgnęłam niespokojnie. Pośladki niemiłosiernie mnie bolały. Nie chciałam prosić Laurenta o jakikolwiek krem łagodzący ból, choć nie byłam pewna, jak długo wytrzymam takie pieczenie.
Gdy mężczyzna zapiął mi pas bezpieczeństwa, pojazd ruszył z miejsca.
Czułam się, jakbym jechała do więzienia. Nigdy nie zrobiłam nikomu krzywdy, dlatego było to dla mnie dużo bardziej bolesne. Gdybym kogoś zabiła lub torturowała, nie miałabym nic przeciwko karze. W tejże jednak chwili, gdy w swoim życiu nie zrobiłam krzywdy nikomu, a wręcz wszystkim naokoło starałam się pomóc, czułam się niesprawiedliwie potraktowana.
- Kochanie?
Pokręciłam przecząco głową na znak, że nie chcę rozmawiać. Laurent położył dłoń na moim udzie. Pocałował mnie w policzek, a ja spuściłam głowę.
- Nie zasłużyłam sobie na to, Laurencie - powiedziałam, czując potrzebę wygadania się. Jako, że Laurent był jedyną osobą, z którą mogłam od dziś rozmawiać, musiałam to wykorzystać. - Starałam się być dobrą osobą. Pozwoliłam rodzicom jechać na Florydę, choć kosztowało mnie to wiele nerwów. Zostałam w Ellsworth sama. Jedynym wsparciem był dla mnie Edgar, który przez całe życie mnie oszukiwał. Kochałam go jak starszego brata. Był dla mnie tak bliski, a mnie okłamywał!
Zgięłam się w pół. Nie wstrzymywałam już kolejnego napadu szlochu. Była to reakcja obronna mojego organizmu. Laurent nie miał prawa nie pozwolić mi płakać.
- Elaine...
Laurent położył dłoń na moich plecach i zataczał nią duże koła, aby mnie uspokoić.
- Przyszłam pracować do więzienia, aby pomagać innym! Wiedziałam, że to ryzykowna praca, ale chciałam ci pomóc! Przeze mnie Cassius zginął! Gdybym nie pozwoliła Edgarowi decydować o swoim życiu, nic takiego by się nie wydarzyło!
Nie potrafiłam dłużej mówić. Mój szloch był rozdzierający i bolesny. Nawet Laurent musiał mnie uciszać, abym pozwoliła kierowcy jechać we względnym spokoju.
- To nie twoja wina, niunia. Dorwałbym cię nawet, gdybyś nie poszła na resocjalizację i nie trafiła do więzienia. Zwyczajnie chciałem się zabawić, zanim cię porwę.
- Oprócz ciebie nie mam już nikogo!
Nie chciałam łechtać tym stwierdzeniem ego Laurenta, ale stało się. Powiedziałam to, co krążyło nade mną od kilku dobrych chwil.
- Elaine...
- Proszę, pozwól mi wrócić do domu. Błagam, Laurencie...
Mój porywacz objął mnie mocno i tulił mnie tak długo, aż dojechaliśmy do mojego więzienia, w którym miałam odbyć dożywotnią karę pozbawienia wolności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top