10
Elaine
Krzyknęłam wniebogłosy. Logan chwycił mnie za rękę i wyciągnął siłą z windy.
- Nie! To niemożliwe!
- Alarm! Zawołać policję! Już!
Logan odciągnął mnie na bok, abym nie widziała tego, co stało się w windzie.
Dziś rano przyjechałam pod więzienie z Edgarem. Przyjaciel, jak codziennie, życzył mi powodzenia w pracy i uśmiechnął się, po czym obiecał, że przyjedzie po mnie, gdy do niego zadzwonię.
Tego dnia, gdy chciałam przywitać się z Cassiusem w jego budce przy wejściu do więzienia, nie zastałam go. Spytałam stojących przed wejściem strażników, czy widzieli swojego kolegę z pracy. Chciałam podziękować mu za miły wieczór i w ramach wdzięczności za kolację w Balein zaprosić go na babeczki domowej roboty.
Gdy weszłam do windy wraz z Loganem, który jak co ranek odprowadzał mnie do celi Laurenta, zobaczyłam odciętą głowę Cassiusa. Jego oczy były szeroko otwarte, a reszta ciała leżała z boku. Ręce Cassiusa rozłożone były na boki, a nogi powykręcane w nienaturalny sposób.
Wtuliłam się w pierś Logana. Zanosiłam się płaczem, wbijając mu paznokcie w plecy. Obserwowałam harmider panujący na więziennym korytarzu. Dyrektor Perrington patrzył na zwłoki swojego pracownika z niedowierzaniem. Podobnie zresztą jak strażnicy.
Ktoś zadzwonił na policję, a ktoś inny poszedł sprawdzić nagrania z monitoringu. Logan gładził mnie po głowie, szepcząc mi do ucha, że wszystko się ułoży.
Nic nie miało się ułożyć. Cassius nie żył, a ja domyślałam się dlaczego. Nie chciało mi się wierzyć, że groźby Laurenta skierowane w moim kierunku mogły okazać się prawdziwe. Przecież siedział w swojej celi. Wychodził z niej jedynie na posiłki i do łazienki, aby się wykąpać. Przez cały czas jednak był pod opieką strażników, więc nie miał możliwości zabić Cassiusa.
Jednak jeśli to nie Laurent za tym stał, kto był winowajcą?
- Może wrócisz do domu, Elaine? Dziś nie musisz pracować. Dyrektor zrozumie.
- Muszę iść do Laurenta.
- Jesteś tego pewna?
Logan zesztywniał. Odsunął się ode mnie nieznacznie, aby spojrzeć mi w oczy. Uśmiechnęłam się do niego przez łzy i pokiwałam głową. Nie chciałam mówić mu o swoich przypuszczeniach i choć wiedziałam, że nie będę nad sobą panować przy Laurencie, musiałam się przy nim w tej chwili znaleźć.
- W takim razie będę musiał zamknąć cię z nim w celi i tu przyjść. Wszyscy strażnicy muszą być w miejscu zdarzenia, gdy przyjedzie policja, aby zbadać sprawę. Jesteś pewna, że sobie poradzisz?
- Tak. Laurent mnie nie skrzywdzi. Posiedzę z nim, gdy wy będziecie zajmować się...
Nie chciałam nazywać rzeczy po imieniu. Nie powinnam patrzeć w stronę Cassiusa, gdyż widok był okropny i wiedziałam, że na zawsze wyryje się w mojej pamięci. Czułam jednak, że to ja byłam winowajczynią. Może nie przyłożyłam ręki do zabójstwa urokliwego i dobrego Cassiusa, ale przecież Laurent mnie ostrzegał.
Miałam mętlik w głowie. Logan zaprowadził mnie schodami na czwarte piętro. Nawet Rocco, który zwykle mnie zaczepiał, siedział dziś w ciszy w swojej celi.
- Przyjdę do ciebie, jak tylko będę wolny, Elaine - oznajmił Logan, gładząc mnie po ramieniu. Skinęłam głową i weszłam do celi, po czym usłyszałam za sobą trzask zamykanej kraty i klucz w zamku, który przypieczętował moją tymczasową niewolę z Laurentem.
Weszłam do celi jak zombie. Odłożyłam na podłogę torebkę, nie kłopocząc się wyjmowaniem z niej notatnika i długopisu. Usiadłam na metalowym krzesełku, nie patrząc na Laurenta. Wiedziałam, że tu był i się we mnie wpatrywał, ale nie istniały słowa, które mogłabym wypowiedzieć do niego w tej sytuacji.
- Ostrzegałem cię, moja dziecinko.
Podniosłam głowę. Po moich policzkach spływały łzy, których nawet nie wycierałam. Chciałam, aby Laurent widział mój ból, choć znając go, jedynie się nim napawał.
- Jakim cudem go zabiłeś?
Mój głos brzmiał, jakby należał do kogoś innego. Był bezbronny i zachrypnięty.
- Moja Elaine - wyszeptał, wyciągając do mnie ręce, jakby chciał mnie dotknąć. Prędko się jednak cofnęłam, chcąc znaleźć się jak najdalej od tego paskudnego mordercy o anielskich oczach. - Mówiłem ci, że należysz do mnie. Złamałaś podstawową zasadę. Poszłaś na randkę z innym mężczyzną, tym samym łamiąc nasz pakt. Przecież ci mówiłem, że zabiję każdego, kogo uznam za zagrożenie. Cassius był dobrym chłopakiem i nie zasłużył na śmierć, ale dotknął tego, co moje.
- Nie jestem twoja - warknęłam, nie mając siły na krzyk. Byłam pewna, że mój podniesiony głos zadziałałby na Laurenta podniecająco i byłby dla niego nagrodą za to, co mi zrobił.
- Elaine, jeśli nie przyznasz, że należysz do mnie, zabiję kolejnego niewinnego człowieka. Być może będzie to ktoś z twojej rodziny? Może kolejny strażnik? Kto wie? Naprawdę chcesz skazać niewinną osobę na to, co spotkało Cassiusa?
- Nie odważysz się zabić kolejnej osoby. Nie masz prawa odbierać życia niewinnym ludziom. Rozumiem, że w przeszłości chciałeś nieść światu sprawiedliwość i zabijałeś swoim zdaniem złych ludzi, ale Cassius był dobry. Pracował tu, aby mieć pieniądze dla swojej chorej matki. Odebrałeś tej kobiecie syna. Nie jest ci wstyd?
- Kochanie, najpierw skończymy temat, który zacząłem.
- Jedyne, co skończę, to relację z tobą!
W końcu nerwy puściły. Krzyknęłam na Laurenta, wstając gwałtownie. Krzesło, na którym wcześniej siedziałam, spadło z hukiem na podłogę. Wiedziałam, że żaden strażnik nie przyjdzie sprawdzić, co się stało, gdyż wszyscy byli zajęci odrąbaną głową Cassiusa i policją, która zapewne już przyjechała.
Laurent patrzył mi w oczy, nic nie mówiąc. Obserwował mnie niczym swoją ofiarę. Przechylił głowę delikatnie w bok, co robił zawsze, gdy chciał, abym mu uległa.
Z płaczem podniosłam krzesło i zajęłam na nim miejsce. Splotłam drżące palce w piramidkę i skupiłam wzrok na oczach Laurenta.
- Nie mogę dłużej z tobą pracować - oznajmiłam twardo. - Nie pozwolę, abyś odbierał życie niewinnym osobom. Chciałam ci pomóc. Naprawdę chciałam to zrobić, ale nie pozostawiasz mi wyboru. Będę musiała się z tobą pożegnać, Laurencie.
Wstałam i z dumą chwyciłam torbę. Wiedziałam, że będę musiała zaczekać na powrót któregoś ze strażników, aby poprosić go o wypuszczenie mnie z celi, ale przynajmniej nie musiałam dłużej patrzeć Laurentowi w oczy.
- Twoi rodzice mieszkają w Fort Lauderdale na Florydzie.
Zamarłam. Odwróciłam się do Laurenta, oddychając szybko i nierówno.
- Przeprowadzili się tam, gdy byłaś na drugim roku studiów. Twoja siostra mieszka w Nowym Jorku z partnerem i pracuje w domu handlowym 21 Century. Twój przyjaciel Edgar skończył studia razem z tobą i codziennie przywodzi cię do więzienia, a także z niego odwozi. Wczoraj byłaś z Cassiusem na randce w Balein. Nadal uważasz, że odejście ode mnie będzie dobrym pomysłem, moja Elaine? Naprawdę chcesz narazić życie swoich najbliższych na szwank przez swoje wahania nastrojów? Czy nie łatwiej byłoby się poddać i mi ulec, kochanie?
Szybkim krokiem podeszłam do stołu. Pochyliłam się nad nim, a oczy Laurenta skupiły się na moich piersiach. Miałam na sobie niebieską luźną koszulkę, ale gdy się nachyliłam, mężczyzna z pewnością zobaczył to, na czym mu zależało.
- Czego ode mnie chcesz?! Mam zostać twoją niewolnicą?! Pozwolić ci się chłostać w trakcie sesji?! Tego ode mnie chcesz?!
Nie panowałam nad sobą. Krzyczałam, płakałam i wariowałam.
Oparłam łokcie na stole i schowałam zapłakaną twarz w dłoniach. Moim ciałem wstrząsał szloch.
Nie miałam pojęcia, co robić. Wiedziałam, że skoro Laurentowi udało się jakimś cudem pozbawić Cassiusa życia, nie miałby problemu z tym, aby zabić moich rodziców, siostrę lub Edgara. Starałam się opanować i na chłodno uporządkować sobie wszystko w głowie, ale nie byłam w stanie tego zrobić. Czułam się bezbronna w obliczu tej sytuacji. Moje życie wisiało na włosku. Chcąc nie chcąc, musiałam przyznać Laurentowi rację.
Należałam do niego i moje życie było w jego rękach.
Obeszłam stół i stanęłam z boku Laurenta. Chciałam, aby dobrze mnie widział.
Uklękłam przed nim, dotykając kolanami zimnej podłogi. Położyłam dłonie wierzchem do góry na udach, pokazując mu swoją bezbronność. Pochyliłam głowę i pozwoliłam, aby łzy spływały na moje ręce.
- Poddaję ci się, Laurencie - oznajmiłam, mając świadomość, że popełniłam nieodwracalny krok. - Wiem, że jesteś silny i władczy. Rozumiem, że władza nad moim życiem spoczywa w twoich rękach. Potwornie się ciebie boję i nie rozumiem cię, ale nie mogę pozwolić, abyś narażał życie moich bliskich. Kocham swoją rodzinę, a śmierć Cassiusa uświadomiła mnie w tym, że mówiłeś prawdę. Jesteś więźniem, a ja jestem wolna, ale to ty masz władzę. Obiecuję, że nie będę spotykać się z innymi mężczyznami. W moim życiu obecny będziesz tylko ty. Dlatego proszę, Laurencie. Proszę, zlituj się nad moimi bliskimi.
Płakałam tak głośno, że słyszał mnie zapewne każdy więzień na tym piętrze, a może i piętro niżej.
Nie potrafiłam się ruszyć. Czułam się sparaliżowana. Mimo, że Laurent był skuty i nie mógł się ruszyć ani mnie skrzywdzić, czułam się, jakbym była jego prawdziwą niewolnicą.
- Elaine.
Moje imię w jego ustach brzmiało delikatnie jak piórko. Zapłakałam głośniej, nie mając pojęcia, co począć.
- Nie bój się, Elaine. Twój pan jest przy tobie i cię ochroni.
Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek poczuję się tak stłumiona. Miałam ochotę stąd uciec, ale nie mogłam się ruszyć. Laurent nie mógł mnie dotknąć, ale ja i tak czułam jego dłonie na swoim ciele.
- Co mam począć, Laurencie? - spytałam, choć pewnie wolałby, gdybym nazwała go swoim panem. Cóż, niedoczekanie. Laurent mógł zawładnąć moim życiem, ale miałam resztki godności.
- Pozostań na klęczkach tak długo, aż się uspokoisz. Przez cały czas będę przy tobie, dziecinko. Strażnicy są zajęci i przez długi czas tu nie przyjdą, więc ze spokojem możesz przy mnie klęczeć. Żałuję, że nie mogę cię przytulić, ale wiedz, że jestem z ciebie dumny. W końcu poszłaś po rozum do głowy i mi się poddałaś. Twoi bliscy będą bezpieczni. Mam nadzieję, że dotrzymasz danego mi słowa, kochanie.
Pokiwałam głową, drżąc niemiłosiernie.
- Zrobię wszystko, aby ich chronić. Chyba już się o tym przekonałeś.
Między nami zapanowała cisza. Klęczałam na podłodze i z zamkniętymi oczami się uspokajałam. Dłonie trzymałam otwarte i zwrócone wierzchem do góry. Kołysałam się lekko i mimo, że klęczałam przed najgorszym mordercą, jakiego było mi dane spotkać, poniekąd czułam się tak, jakbym miała nad sobą anioła stróża, który gotów był skoczyć za mnie w ogień. Lub podusić tuzin osób.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top