1

Elaine

- Myślisz, że to dobry pomysł?

Siedziałam w samochodzie Edgara, mojego przyjaciela ze studiów. Znajdowaliśmy się na parkingu przed stanowym więzieniem. Za kilka minut miałam opuścić bezpieczny samochód Edgara i oddalić się za mury więzienia, aby tam pomóc pewnemu człowiekowi, który za nic nie chciał przyjąć pomocy obcych.

- Spokojnie, poradzisz sobie. Nie po to studiowaliśmy resocjalizację, aby teraz sobie odpuścić. To naturalne, że się obawiasz, ale jestem pewien, że dasz sobie radę.

Westchnęłam i uśmiechnęłam się słabo do Edgara. Przyjaciel posłał mi pełne wiary spojrzenie swoich zielonych oczu. Jego blond włosy od rana były w nieładzie, gdyż Edgar, poza zawiezieniem mnie do więzienia, a później odebraniem z niego, nie miał na dziś żadnych planów. Pracował przez internet i choć za kilka miesięcy sam miał dostać pracę w więzieniu, na razie nie było mu do tego spieszno.

- Przyjadę po ciebie o siedemnastej, a jakby coś się zmieniło, zadzwoń do mnie wcześniej. Oczywiście, jeśli nie zabiorą ci telefonu!

Posłałam krzywy uśmiech Edgarowi. Przyjaciel pomachał do mnie, po czym odjechał spod więzienia z piskiem opon, a ja zostałam sama przed budynkiem, w którym miałam zacząć swoją karierę zawodową. 

- Ty musisz być Elaine. 

Spojrzałam na mężczyznę przy bramie. Miał na sobie uniform i prezentował się elegancko. Mógł być niewiele starszy ode mnie. Nie zdziwiłam się jednak, że już pracował w służbie więziennej. Więzienia stanowe w Kansas miało do siebie do, że mało kto chciał tu pracować, dlatego dyrektor zgadzał się zatrudniać wiele młodych osób tuż po ukończeniu studiów. Nie kojarzyłam tego bruneta ze swojej uczelni, co nie znaczyło, że nie studiował tam, gdzie przez kilka ostatnich lat studiowałam ja.

Zbliżyłam się do wysokiego bruneta i wyciągnęłam do niego rękę. 

- Zgadza się. Elaine Rochester. Miło mi cię poznać. 

- Cassius - rzekł, ściskając mi dłoń. - Dyrektor Perrington wspominał, że się tu dziś pojawisz. Zwykle pracuję tutaj i pilnuję, żeby żaden więzień nie uciekł, choć gdyby chciał to zrobić, pewnie nie wybrałby głównej bramy, prawda?

- Nie sądzę - odparłam, uśmiechając się nerwowo do Cassiusa, który był chodzącym wulkanem energii.

- Właśnie. Posłuchaj, idź prosto. Przy wejściu do głównego budynku stoi dwóch nadętych strażników, ale kiedy powiesz im, jak się nazywasz, przepuszczą cię. Później skierują cię do gabinetu dyrektora, a on ci powie o twoich obowiązkach. Mam nadzieję, że nie uciekniesz stąd z płaczem, jak poprzednie dziewczyny. 

- Poprzednie dziewczyny?

Cassius podrapał się po karku, jakby żałował, że to powiedział.

- Tak, Elaine. Chyba wiesz, jakie pogłoski krążą o tym więzieniu. Znajdują się tutaj najbardziej niebezpieczni przestępcy w Stanach. Na pierwszym piętrze są ci, których występki nie były aż tak złowieszcze jak tych, którzy odsiadują karę na ostatnim, czwartym piętrze. Nie wiem, którego mężczyznę przydzielą ci, abyś się nim zaopiekowała, ale ktokolwiek to będzie, musisz być silna i spróbować. Praca w więzieniu nie jest łatwa, ale więźniowie, jak każdy inny, również potrzebują pomocy. Jesteś ich ostatnią nadzieją, dziewczyno. Powodzenia. 

Wcześniej byłam już niemiłosiernie zdenerwowana, ale dopiero po słowach Cassiusa poczułam się, jakbym nie powinna wchodzić do tego więzienia.

Posłałam w kierunku mężczyzny nikły uśmiech, po czym zgodnie z jego wcześniejszymi instrukcjami, zbliżyłam się do metalowych drzwi, przy których stało dwóch strażników. Nie wyglądali tak przyjaźnie jak Cassius, ale nie było w tym nic dziwnego. W końcu w więzieniu o tak zaostrzonym rygorze nie mogli pracować wyłącznie tak sympatyczni ludzie jak Cassius.

- Nazywam się Elaine Rochester i...

- Wejdź. 

Zamarłam, słysząc głos strażnika po prawej. Był wyższy ode mnie o głowę, miał krótkie włosy i mimo, że miał na sobie uniform, zdołałam zauważyć ciągnące się na jego dłonie tatuaże. 

- Oczywiście.

Jeden ze strażników przede mną. Prowadził mnie zapewne do gabinetu dyrektora. Miałam serce w gardle i dłonie mi się pociły. Wiedziałam, że w końcu powinnam była podjąć pracę po studiach, ale ciągle nachodziły mnie obawy. Bałam się, że ucieknę z więzienia z płaczem, gdy usłyszę o brutalnych morderstwach dokonywanych przez tych ludzi przed osadzeniem, ale nie po to studiowałam resocjalizację, aby teraz to sobie odpuścić. Włożyłam ciężką pracę w studia i mimo, że mój charakter był raczej delikatny, zmusiłam się, aby rzucić się na głęboką wodę i sprawdzić, co praca w więzieniu stanowym w Kansas miała mi do zaoferowania. 

Strażnik otworzył dla mnie drzwi gabinetu, na których widniała pozłacana plakietka z nazwiskiem Perrington. Z dłonią na sercu weszłam do środka i aż podskoczyłam w miejscu, gdy strażnik trzasnął za mną drzwiami.

Rozejrzałam się po gabinecie. Musiałam przyznać, że Vlad Perrington miał dobry gust. Mimo, że był dyrektorem więzienia, jego gabinet przypominał bardziej wnętrze gabinetu prawnika bądź wpływowego biznesmena. 

Na granatowych ścianach zawieszone były zdjęcia wykonane w różnych częściach świata, a za biurkiem znajdowała się olbrzymia mapa zawieszona na ścianie. Na dębowym biurku dyrektor miał ozdobny globus, a po jego lewej, przy wysokim oknie, znajdował się staroświecki zegar.

- Elaine Rochester, miło mi cię poznać. 

Vlad Perrington był Rosjaninem, choć nosił amerykańskie nazwisko. Zdążyłam się o nim całkiem sporo dowiedzieć, szukając informacji w internecie. Vlad oprócz zarządzania więzieniem o zaostrzonym rygorze, w wolnym czasie zajmował się wspieraniem organizacji charytatywnych i zajmował się swoją żoną, zabierając ją na piękne bale. 

- Mnie również miło pana poznać, dyrektorze Perrington - oznajmiłam, ściskając jego dłoń. 

Mężczyzna usiadł za biurkiem, po czym wskazał mi dłonią, abym zajęła miejsce na przeciwko niego. Czułam się trochę przytłoczona przepychem panującym w jego gabinecie, ale wiedziałam, że praca tutaj była moją ostatnią deską ratunku. Po wyprowadzce rodziców do Miami na Florydzie, gdzie zamierzali spędzić swoje wspaniałe lata po pięćdziesiątce, zostałam tu sama. Miałam siostrę, jednak ona wyprowadziła się do Nowego Jorku już trzy lata temu, gdyż znalazłam tam sobie bogatego i przystojnego chłopaka. Nie dziwiłam jej się. Sama, będąc na jej miejscu, z pewnością również wyprowadziłabym się za tak cudownym chłopakiem na wschodnie wybrzeże, jednak na moje nieszczęście nie spotkałam jeszcze mężczyzny, który zawróciłby mi w głowie i zdobyłby moje serce. 

- Posłuchaj, Elaine. Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do swoich poprzedniczek, zagościsz u nas na trochę dłużej. Sprawa nie jest łatwa. Brakuje nam rąk do pracy i choć rozumiem, że wielu studentów zaraz po ukończeniu nauki wybywa do miast, gdzie mogą zarobić więcej pieniędzy, doceniamy tych, którzy decydują się podjąć pracy u nas. Nie będę cię okłamywał i mówił, że to praca jak z bajki. Nasi więźniowie może i w oczach społeczeństwa są potworami, ale to przecież ludzie. Nie będę obarczał się ogromem pracy, dlatego postanowiłem, abyś zajęła się jednym z więźniów. Trafił do nas pół roku temu. Nie chciał rozmawiać z żadną z dotychczas pracujących tu przed tobą dziewczyn, dlatego jesteś naszą ostatnią nadzieją, Elaine. Ten młody człowiek potrzebuje pomocy, a mi wyznał, że nie będzie rozmawiał z żadną kobietą, która nie jest w jego typie.

To, że ta informacja mnie zaskoczyła, było niedopowiedzeniem roku.

- Czyli mam rozumieć, że zatrudnił mnie pan z powodu mojej urody?

- Pani Rochester, proszę się na mnie za to nie gniewać - rzekł, składając palce dłoni razem, tworząc piramidkę. - Pan Randall nie wyznał mi, jaki ma typ kobiety, więc są to zgadywanki. To cholernie mądry człowiek. Dopuścił się skandalicznych czynów, ale mimo wszystko chcę mu pomóc.

Zrobiło mi się przykro. Sądziłam, że zostałam tu zatrudniona z powodu dobrze zdanego egzaminu końcowego na studiach. Nie przypuszczałam, że powodem, dla którego się tu dostałam, był fakt, że byłam "ładna". 

- Proszę dać nam szansę, pani Rochester. Rozumiem, że panią zszokowałem, co mi się nie podoba, ale chęć pomocy panu Randallowi jest dla mnie wielce istotna. 

- Mogę przejrzeć jego akta?

Na twarzy dyrektora zagościł uśmieszek.

- Oczywiście. Proszę, tu ma pani wszystko, co powinna pani wiedzieć o osadzonym. 

Wzięłam do ręki gruby plik kartek. Wiedziałam, że pierwszych kilka było najważniejszych i wcale nie musiałam czytać całego życiorysu więźnia, kimkolwiek był i jakiekolwiek miał preferencje w stosunku do kobiet. 

Mimo tego, chciałam dowiedzieć o nim jak najwięcej. Skoro musiałam mu pomóc, należało dowiedzieć się o "panu Randallu" najwięcej, jak to możliwe. 

Otworzyłam akta więźnia i zaczęłam je przeglądać. 

"Laurent Randall, lat 28.

Skazany za :

- napaść na bank i kradzież pięciu milionów dolarów

- zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem dziesięciu mężczyzn w wieku 35 - 50 lat

- zakopanie żywcem kobiety w wieku 22 lat, niezidentyfikowane zwłoki 

- przemyt narkotyków i handel bronią.

- udział w handlu żywym towarem

- znęcanie się na czterech mężczyznach w wieku 25 - 30 lat i uwiecznienie tortur na nagraniu wideo

- zabójstwo dyrektora szkoły wyższej i powieszenie jego zwłok na gałęzi drzewa znajdującego się przy szkole, zwłoki zobaczyli nad ranem uczniowie i zgłosili sprawę na policję."

Odłożyłam akta Laurenta Randalla na dębowe biurko dyrektora. Przez chwilę oddychałam ciężko, nie wiedząc, co myśleć o tym, co przeczytałam.

- Mam nadzieję, że zgadza się pani podjąć próby pomocy więźniowi. 

Gdybym nie znajdowała się w gabinecie człowieka, który miał być odpowiedzialny za przelewanie mi co miesiąc na konto pieniędzy, prychnęłabym na jego słowa. Musiałam się jednak odnosić do niego z szacunkiem i panować nad nerwami, jeśli chciałam mieć za co się utrzymać. 

- Dokonał tego wszystkiego w tak młodym wieku? - spytałam, nie poznając swojego głosu, który był słaby i bezbronny.

- Pan Randall wychowywał się w bogatej rodzinie, w której niczego mu nie brakowało. Próbowałem z niego wyciągnąć, dlaczego podjął się takiego życia, skoro miał wszystko na wyciągnięcie ręki, ale nie byłem w stanie niczego się dowiedzieć. Wszystko, co wiemy na temat więźnia, znajdzie pani w jego aktach. Mam kopię, więc może pani zabrać ze sobą te akta, które pani wręczyłem. Czy zechce pani spotkać się z osadzonym już dziś? Jakby nie patrzeć, płacę pani od dzisiaj i chociaż zrozumiałbym, jeśli nie chciałaby pani się z nim zobaczyć, niemniej jednak...

- Zrobię to.

Na twarzy mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech. Dyrektor Perrington wstał i podszedł do drzwi, po czym otworzył je i puścił mnie przodem.

- Na pierwszym piętrze znajdują się osadzeni, którzy dopuścili się kradzieży sklepowych i bankowych. Na drugim możemy spotkać gwałcicieli i handlarzy narkotykami oraz innym towarem. Na trzecim są ci, którzy dopuścili się tortur i zabijali, a na ostatnim, gdzie znajduje się pan Randall, są osadzeni najbardziej niebezpieczni przestępcy.

Dyrektor Perrington zaprowadził mnie do windy i nacisnął przycisk z numerem piętra, na które mieliśmy się udać. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe na samą myśl, że miałam znaleźć się wśród osób, które zabijały i dokonywały innych karygodnych czynów. Wiedziałam, z czym wiązała się praca, której miałam zamiar się podjąć po ukończeniu studiów, ale nie sądziłam, że przyjdzie mi zmierzyć się z takimi nerwami. 

Mężczyzna wyjął telefon i zadzwonił do jednego ze strażników.

- Przygotujcie Randalla na spotkanie z jego nową opiekunką. Ma być gotowy najszybciej, jak to możliwe.

Vlad Perrington się rozłączył i posłał mi uśmiech pełen współczucia, ale i wdzięczności za to, że podjęłam się tak karkołomnej pracy.

Kiedy wysiedliśmy na czwartym piętrze, Vlad położył dłoń na dole moich pleców i zaprowadził mnie w czeluści piekieł.

- Witaj w swojej nowej pracy, Elaine. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top