Rozdział 6. Jesteś zajebisty

Czy seks z Alexem był dobry? Jasne.

Czy był tak dobry, jak Dean się spodziewał?

Był wystarczająco dobry. Jak każdy seks.

Jednak pierwsza myśl po przebudzeniu zawsze dotyczyła Casa.

Łowca zobaczył czarne włosy wystające spod kołdry i nie mógł o nim nie pomyśleć.

Na szczęście dzwoniący telefon dał mu pretekst, aby wyjść z pokoju motelowego na korytarz.

— Chłopcze, nie spodziewałem się, że będę musiał dzwonić do ciebie i cię karcić. Nie jestem twoją mamusią, idioto.

— Hej, Bobby, jest u ciebie Sam?

— Sam nie chce z tobą rozmawiać.

— Ale jest z tobą? Wszystko w porządku?

— Taa... — odpowiedział niechętnie Bobby. — Robisz sobie naprawdę złą reputację. Najpierw Garth, teraz Sam...

— Garth nie oberwał przecież jakoś mocno — Dean machnął ręką.

— Jego złamanie jest o wiele poważniejsze niż lekarze początkowo sądzili. Możliwe, że już zawsze będzie utykał.

— Cholera.

— A ta dziewczyna naprawdę dużo znaczyła dla twojego brata. Nie mogłeś uszanować jego prośby? — w głosie starszego mężczyzny wyraźnie słychać było rozczarowanie.

— Nie wiedziałem!

— Myśl, zanim coś zrobisz, Dean. To wyjdzie ci tylko na lepsze.

Przez chwilę obydwaj się nie odzywali.

Dean naprawdę nie miał ochoty przepraszać Bobby'ego, bo nie miał za co.

Dobrze było jedynie wiedzieć, że ktoś ma oko na wyraźnie niestabilnego Sama.

— Daj bratu trochę czasu na ochłonięcie — polecił starszy łowca, zanim się rozłączył. — I przemyśl sobie trochę swoje zachowanie.

Jak tylko Dean odłożył komórkę do kieszeni, pojawił się przed nim Cas.

— Witaj Dean, gotowy?

Zanim Winchester zdążył odpowiedzieć, drzwi jego pokoju hotelowego otworzyły się i wyszedł zza nich Alex.

— Cześć Dean, dzięki za wczoraj — jednonocna przygoda uśmiechnęła się uroczo i ruszyła w dół korytarzem.

Łowca mimowolnie pomasował nasadę nosa.

— Widzę, że nie próżnowałeś i całą noc przepytywałeś innych gości hotelowych.

Winchester musiał podnieść wzrok na anioła, żeby poznać, że ten żartuje.

Kąciki ust Casa wykrzywiały się lekko do góry.

— Czemu ostatnio taki z ciebie żartowniś? Coś mnie ominęło?

Anioł wzruszył tylko ramionami.

— Odpłacam ci się pięknym za nadobne. To tylko żarty. Zupełnie jak twoje moim względem.


Na dole w lobby krążyli już antykwariusze. Wielu z nich rozdawało gościom swoje wizytówki, inni sprzedawali już jakieś bibeloty prosto z walizek, był nawet jeden handlarz antykami, który lampy, stołki i książki ciągnął przed sobą na skrzypiącym wózku.

W zgromadzeniu dziwaków każdy mógłby być tym, kogo szukali.

Poza tym sądząc po gratach otaczających Deana, każdy z nich mógłby mieć w swojej kolekcji coś nawiedzonego albo zaklętego.

Wkrótce handlarze i kupujący zaczęli jednak kierować się w stronę sali konferencyjnej, gdzie wydarzenie miała otworzyć ciekawie brzmiąca aukcja. Łowca i anioł wmieszali się w tłum, aby zająć miejsca dostatecznie blisko sceny.

Wkrótce prezenter zaczął wynosić na scenę różne przedmioty, na oko zupełnie nieszkodliwe. Cas musiałby pewnie dłużej się im przyjrzeć, by poznać ich prawdziwe działanie. Siedział więc tylko obok Deana i wyciągał szyję, aby dostrzec każdy detal zabytkowych krzeseł, pobitego żyrandola i innych babcinych rupieci.

Uwagę anioła przykuł jednak pewien obraz.

— Panie i panowie, to małe dzieło sztuki jest o wiele potężniejsze niż się wydaje, dlatego musieliśmy zakleić środkową część blejtramu — opowiadał prezenter, obracając przedmiot. — Wykonany w latach 30. doprowadził swoją autorkę do szaleństwa i samobójstwa. Legenda głosi, że każdy, kto się w niego wpatrzy, straci rozum.

— No nie wiem, dla mnie to właściwie kicz — zażartował Dean szeptem.

— To obraz Dagona — odpowiedział przęjęty anioł.

— Cena wywoławcza to siedem tysięcy dolarów.

Łowca zagwizdał cicho i z uwagą nasłuchiwał aukcji.

Nikt się jednak nie połakomił, a prezenter dość szybko przeszedł do kolejnego przedmiotu.

Łowca nachylił się, by powiedzieć coś aniołowi, ale ten zdążył się już ulotnić. Z tego względu Dean sam wymknął się na tyły zaaranżowanej sceny, by odnaleźć Dagona zawijającego niesprzedany obraz w brązowy papier.

— Szkoda tego obrazka — rzucił niby mimochodem.

— Nie wszystko sprzedaje się od razu — Dagon uśmiechnął się zdawkowo. Na pewno zaczepiali tu go sami dziwacy.

— Hej, zrobię ci przysługę. Mogę go od ciebie wziąć.

Handlarz zmarszczył brwi i w końcu odłożył pakowanie obrazu, żeby spojrzeć na Deana.

— Ach tak?

— Pewnie. Zależało mi na czymś innym, ale ten obraz też może być — Winchester bardzo starał się brzmieć na niezainteresowanego.

Dagon nie był jednak przekonany.

— Dziesięć tysięcy dolarów i jest twój.

— Dziesięć? — zdziwił się łowca. — Przed chwilą jego cena wywoławcza wynosiła siedem!

Sprzedawca wzruszył ramionami.

— Trzeba było uczestniczyć w aukcji.

Dean nie mógł się poddawać.

— No dobra, skoro nie obraz, to może coś małego, czego chcesz się pozbyć? Szukam czegoś... na prezent dla teściowej. Sam rozumiesz.

Dagon westchnął głęboko. Przez chwilę wyglądał, jakby miał spławić Winchestera, ale chyba opcja łatwego zarobku była dla niego zbyt kusząca.

Z kieszeni spodni wyciągnął małe zawiniątko – w bawełnianej, haftowanej chusteczce spoczywał srebrny wisiorek. Owalny sekretnik skrywał rozmazany, czarno-biały portret płaczącej staruszki. Naszyjnik rozpaczy, o którym mówił Cas.

— Pięć tysięcy.

— Trzy i ani grosza więcej.

Dagon zawinął wisiorek z powrotem w chusteczkę.

— Słuchaj pan, cztery i pół, i przestań zwracać mi gitarę. Moje przedmioty mają wzięcie.

— Jasne, widzę, jak świetnie poszło ci z tym obrazkiem.

— Nie tutaj, to gdzie indziej — wyjaśnił handlarz.

Dean wywrócił oczami.

— Dobra, masz tu cztery. Dokładnie tyle, ile mam w portfelu. I dawaj ten wisiorek — nawet przez chusteczkę czuł, jak zimny był metal. — Tylko wiedz, że normalnie ludzie oddają te nawiedzone przedmioty za darmo.

— Ale tobie zależy, więc mi zapłacisz — Dagon uśmiechnął się, przeliczając banknoty od Deana. — Polecam się na przyszłość.


Dean nie mógł się już doczekać reakcji Casa. Czym prędzej przeszedł do swojego pokoju hotelowego i zaczął się modlić.

— Powiedz, że jestem zajebisty — zażądał, kiedy anioł pojawił się tuż przed nim.

— Ale...

— Powiedz, że jestem zajebisty.

Cas zamrugał, ale po chwili spełnił żądanie.

— Jesteś zajebisty, Dean.

Wow.

Widok Casa i brzmienie tych słów podziałało na jego wyobraźnię o wiele mocniej, niż przypuszczał.

Łowca wyjął z kieszeni kurtki zawiniątko i zaprezentował zakupiony sekretnik.

— Naszyjnik rozpaczy?

Dean pokiwał głową.

— Kiedy ty zniknąłeś zaraz po aukcji, ja postawiłem na networking z Dagonem.

— Zniknąłem, żeby przejrzeć przedmioty za kulisami. Ale ty trafiłeś w dziesiątkę.

Łowca wypiął dumnie pierś, wpatrując się w wisiorek.

— I co teraz?

— Musimy go zniszczyć.

Cas, nie czekając na odpowiedź Deana, wyjął sekretnik spomiędzy palców Winchestera i położył go na stoliku. W mgnieniu oka w jego dłoni pojawiło się anielskie ostrze, które przebiło naszyjnik. Kiedy metale się spotkały, w pokoju rozległ się głośny krzyk straty. Tak samo gwałtownie, jak go usłyszeli, wszystko ucichło.

Wisiorek przypominał teraz kawałek powykręcanego, nadpalonego srebra.

— Pozbędę się tego. Dziękuję Dean.

Uśmiech satysfakcji do końca dnia nie schodził z ust mężczyzny.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top