Rozdział 8

— I co teraz?

— Teraz musi pani odpoczywać — wtrąciła się Akna.

— Och, dziecko, nie przejmuj się — zwróciła się do dziewczynki i uśmiechnęła się lekko. — Wszystko będzie dobrze. Już się czuję o wiele lepiej.

— Zemdlała pani dwa razy — zauważyła z niepokojem.

— To przez tę potworną różnicę temperatur. W Kanadzie jest o wiele zimniej. — Nie było to do końca prawdą. Teraz, u schyłku pory deszczowej temperatura w Gwatemali mogła być nawet o dziesięć stopni Celsjusza niższa niż w Kanadzie. Dżungla była mokra i kapryśna jeśli chodzi o pogodę.

Nelly poprawiła się w łóżku i spojrzała z niepokojem na mężczyznę.

— Czy wciąż mi pomożesz? — zapytała po chwili z lękiem pomieszanym z cichą nadzieją. Dziewczynka siedząca przy łóżku również podniosła głowę i ze wzrokiem przesączonym ciekawością i wyczekiwaniem wpatrzyła się w rosłego Indianina. Sachahiro skinął ledwie zauważalnie głową. Dziewczynka rozpromieniła się na ten widok i popatrzyła z dziennikarką po sobie z radością.

— Obiecałem — westchnął cicho. Nie brzmiał jakby obietnicy żałował ani jakby się czegokolwiek obawiał. Eleanor nie mogła wyróżnić szczególnej emocji w tym jednym słowie ani po wyrazie jego twarzy. Przyjrzała mu się badawczo, wsparta na łokciach, ale szybko spuściła wzrok i przeniosła go na dziewczynkę.

— Bardzo dziękuję ci jeszcze raz za opiekę nade mną. — Uśmiechnęła się ciepło. Dziewczynka odwzajemniła grymas ukazując jeden brak w uzębieniu.

— Nie ma za co.

— Ślicznie mówisz po hiszpańsku — pochwaliła dziecko. Momentalnie Nelly zapałała sympatią do dziewczynki.

— Sachahiro mnie nauczył — odpowiedziała radośnie i spojrzała z uśmiechem na Sachahira, wprawiając w ruch kucyka. Mężczyzna nie okazał żadnej emocji — jedynie spojrzał na swoje stopy, jakby zmieszany i uniósł wzrok z powrotem. Nelly zerknęła na niego ze skrywanym podziwem. Wow, ten prosty Indianin wydawał się imponujący. Przytaknęła lekko głową do swoich myśli — oby współpraca z nim okazała się szybka i owocna. Jeśli tylko zaskarbi sobie jego zaufanie to zdobędzie naprawdę świetny materiał. National Geographic — czekaj na mnie!

Nelly spojrzała jak Akna sprząta małe naczynka ze stolika. Pyłki kurzu tańczyły w jasnych promieniach słońca, które dostały się do skromnej chaty przez kwadratowe wysokie okienko. W pomieszczeniu panowała cisza, tak bardzo ukochana przez rdzenny lud, którą przerywało brzdękanie naczyń i dalekie odgłosy pracy. Nelly zaczerpnęła powietrza i opadła na plecy, zamykając oczy. Nie spodziewała się, że jest zdolna polubić ciszę, na dodatek tak długo obecną. Przyzwyczajona do zgiełku miasta, a wcześniej rodzinnego miasteczka, nie mogła się nadziwić jak spokojne może być życie z dala od nowoczesności i towarzyszącego jej hałasu.

— Zostawić cię samą? — Z rozmyślań wyrwał ją głos Sachahira. Nelly zauważyła, że dziewczynka jest nieobecna, więc musiała wyjść z cichością i ostrożnością najlepszego łowcy.

— Możesz — oparła obojętnie.

Opuścił ciasną chatę, wcześniej rzucając na pomieszczenie szybkie ale czujne spojrzenie. Nelly poprawiła się na posłaniu. Była osłabiona i wypruta z sił. Nigdy nie odznaczała się wybitnym zdrowiem, ale z drugiej strony nieczęsto chorowała i szybko wracała do sił. Miała nadzieję, że spotkały ją zwyczajne osłabienia, a nie jakaś tropikalna, powolna choroba przenoszona przez robale i wszechobecne komary, która ślamazarnie daje o sobie znać. Przypominając sobie o wkurzających moskitach, wstała i zaciągnęła materiał, przypominający beżową woalkę, nad swoim niskim łóżkiem. Materiał opadł miękko na podłogę. Zaczepiony o ścianę i całkowicie osłaniający niewygodne posłanie, miał chronić przed owadami i różnymi insektami. Przyniosła go do niej Akna, a Sachahiro pomógł umocować, upewniając się, że nie spadnie. Nelly w jakimś stopniu poczuła się bezpieczniej.

Miała teraz znowu czas na chwilę refleksji. Zawsze artykuły pisała szybko, ale ten chciała zrobić jak najlepiej potrafiła, więc postanowiła dać sobie czas. Zasypały ją zdarzenia z ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. Najpierw lot, jazda po czystych ulicach dużego miasta, zmieniających się na gorsze w miarę oddalania się od centrum. Klimatyczne miasteczko, oblepione reklamami, kurzem i pełne samochodów. Skłamała przy pierwszym spotkaniu z Sachahirem, mówiąc że przyjechała prosto z lotniska. W prawdzie, te zdarzenia dzielił cały dzień. Spotkała Rona — podróżnika, pisarza i dziennikarza — w małej, ciasnej knajpie z dziwną, lokalną muzyką. Ron był uprzejmym, wesołym mężczyzną, przynajmniej piętnaście lat starszym od Nelly. Jako doświadczony podróżnik udzielił kilku rad dziennikarce, opowiedział co robi i wie o Gwatemali oraz o pracy z niektórymi rdzennymi mieszkańcami, z dala od urządzeń i bardzo mało ucywilizowanych. Napili się razem piwa, Ron rzucał wieloma dwuznacznymi żartami i chętnie opowiadał jakieś anegdoty. Nelly wiedziała, że nie powinna wierzyć w każde słowo, które wypowiadał — w końcu zarabiał na kłamaniu i zmyślaniu jako pisarz — ale musiała przyznać, że słuchało się go naprawdę świetnie. Przynajmniej udawał, że wcale nie spogląda w jej dekolt i w miarę się hamował. Zapisała sobie jego numer — nie w celach matrymonialnych, a raczej gdyby potrzebowała pomocy lub jakieś w miarę wiarygodnej, autorskiej historyjki. Zarezerwowała pokój na jedną noc w tanim motelu i szybko napisała wstępny szkic swojego wrażenia, jaki wywarła na niej Gwatemala w ciągu całego dnia, na wysłużonym laptopie. Wykonała kilka krótkich, zagranicznych połączeń i poszła spać bardzo późno. Później szybkie śniadanie, męcząca droga, spotkanie z Sachahiro. W wielkim skrócie.

Sięgnęła po swoją torbę i dłonią odszukała jakąś kartkę. Była pomięta i brudna, ale nie było ani trochę ważne dla Nelly. Gdzieś był też jeszcze jakiś długopis...

Zaczęła pisać. Przez moment jeszcze zastanowiła w jakiej formie spisać to, co przez te godziny przeżyła. Jako dziennik? Niezbyt oryginalnie, ale wygodnie. A może jako opowiadanie? Lub plan wydarzeń? Byłoby szybko i zwięźle. Bez emocji, a o to chodzi w jej reportażu. Jeśli mają być jakiekolwiek emocje, to takie które szokują albo wywołują mocne wrażenie. Ona ma grać na uczuciach innych. Czytelnicy mają tańczyć tak, jak Eleanor Foster im zagra.

Pisała, pisała i pisała, aż sama zapomniała o tym, co ją otaczało. Mimo tego, jak bardzo niekomfortowa była dla niej w tej chwili ta czynność. Przyzwyczaiła się pisać na komputerze, ale z racji jej samopoczucia, musiała zmieniać często pozycję, a do tego nadawało się jedynie pisanie odręczne.

Nie zwróciła uwagi gdy Akna przyniosła jej obiad i sprawdziła jak się czuje. Ani gdy wszedł Sachahiro, cicho niczym wąż. Nie mogła też zauważyć Ah—muna, złowrogo ją obserwującego z bezpiecznego miejsca. Nie miała nawet o nim pojęcia.

Gdy skończyła i poprawiła niektóre elementy czuła się wyczerpana. Na dworze leniwie robiło się ciemno, odgłosy pracy cichły. Słyszała strzępy krótkich rozmów z niedalekich chat albo śmiech dzieci przebiegających obok tego domku. No i oczywiście bzyczenie komarów. Zapaliła lampę naftową. Jakby na sygnał zleciały się do niej ćmy i owady. Nelly poprawiła zasłonę. Oczy lepiły się jej z wyczerpania, mimo że nie zrobiła tego dnia niczego specjalnego. Dopiero gdy zapaliła lampę, zauważyła naczynie z już zimnym jedzeniem przyniesionym przez Aknę. Wzięła miskę szybko i ostrożnie. W gęstej zupie utkwiła para komarów i próbował się wydostać jakiś robak. Na twarzy Nelly zagościł grymas obrzydzenia. Z jednej strony była bardzo głodna — skręcał się jej żołądek, a wiedziała dobrze, że przy takim osłabieniu organizmu powinna coś zjeść — a z drugiej strony nie mogła się przemóc. Tak szybko jak zabrała, tak samo szybko odłożyła miskę. Nie zje tego. Pomyślała o tysiącach obrzydliwych i niebezpiecznych bakteriach, które były na tych robakach.

Tfu, nie ma nawet szans. Woli zasnąć głodna i wyczerpana niż to spróbować.

Zmniejszyła płomień i otuliła się szczelnie kocem. Zrobiło się zimno, a wysoka wilgotność jeszcze bardziej to potęgowała.

Kilka chat dalej Sachahiro obmywał twarz po wieczornej modlitwie i powoli kładł się do łóżka. Ostatnie dni były dla niego ciężkie. Gdyby nie wojownicza krew w żyłach, płynąca tam od pokoleń i naturalna odwaga oraz płynąca z tego silna psychika, byłby teraz trzęsącym się kłębkiem nerwów. Coraz bardziej odczuwał wrogość jego najbliższej rodziny, uznającej go — po wielu latach sprawiedliwego i wiernego życia — za skażonego nieczystą krwią odmieńca. Nawet młodsi, którzy ukochali go jak żadnego innego Indianina (co było bardzo rzadkie) zaczęli odnosić się do niego z dystansem, a niektórzy starali się go unikać. Za poleceniem swoich rodziców.

Z każdą minutą odczuwał większą samotność.

Gdy zasnął lekkim jak piórko snem, Nelly w ciemności jadła ostygłą, gęstą zupę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top