Rozdział 26

— To ta przepaść, prawda?

Oboje spojrzeli w dół. Przepaść ciągnęła się na niesamowitą i wręcz niemożliwą głębokość. Sachahiro kopnął jeden z kamieni, który dosięgnął dna dopiero po kilku sekundach. Przełknęli strach, cisnący im się do gardeł. Unieśli wzrok na kołyszący się, wątpliwej wytrzymałości most.

— Mamy przez to....?

— Tak.

Sachahiro kucnął, dotykając grubych nici, jakimi kładka była zbudowana. Nelly przyjrzała im się.

— To stary sposób budowania pomostów przez Majów. Nie spodziewałam się, że jeszcze jakiś egzemplarz dotarł do naszych czasów.

Wyjęła aparat i zrobiła zdjęcie niecodziennemu obiektowi. Ze strachu przed upadkiem trzęsły się jej ręce.

— Jeżeli nie przez most, to mamy przejście w skale.

Mężczyzna wskazał na wąskie przejście wyżłobione w głazie. Było bardzo długie, a jego szerokość nie przekraczała szerokości przeciętnej stopy. Dodatkowo w niektórych miejscach było zerwane.

— Które wybierasz? — zapytała z nutą ironii kobieta.

— Chyba most.

— A może jedno z nas pójdzie mostem, a drugie wzdłuż przepaści?

— Jeżeli chcesz iść przepaścią, to proszę bardzo. Nie będę señory zatrzymywać.

— A może jednak ja przejdę przez most, a señor spróbuje przejścia przy skale?

Spojrzała na wolno kołyszący się most. Przypominał na pierwszy rzut oka budownictwo Inków, jednak podchodząc bliżej można było zauważyć znaczące różnice. Łypnęła okiem na znaczną przepaść. Nie miała ochoty wybierać ani starej kładki ani znacznie bardziej niebezpiecznego przejścia na poręczy.

— Myślę, że zostanę przy moście — odparł z pewnością.

— Wiesz, trochę inaczej sobie ten most wyobrażałam jak o nim wspomniałeś.

— Uwierz mi, że ja też.

Zgarnął spory kamień i wrzucił go na wątły most.

— Próbę kamienia zdał — wyszeptała Nelly, starając się ukryć w głosie trwogę.

— To co, idziemy?

— Znasz jakieś modlitwy do prastarych bogów, które uchronią przed zerwaniem się mostu? — Spojrzała jeszcze raz w ciągnącą się przepaść.

— Znam Jezusa i myślę, że On na pewno nas nie zawiedzie.
— I obyś miał rację.

— Amen.

Nelly delikatnie położyła stopę na wąskim moście. Starała się nie patrzeć w dół. Powolne kołysanie się kładki i skrzypienie towarzyszące najmniejszemu ruchowi przyprawiły ją o ból głowy.

— Mogę iść pierwszy jeżeli tak wolisz.

— Nie, nie. Ja sobie poradzę, to tylko głupi, stary most. — Wiszący nad ogromną przepaścią śmierci, chciała dodać. Zrobiła pierwszy pełny krok, ciasno chwytając się poręczy. Teraz zrozumiała zdeformowaną, łacińską nazwę Góry Skorpionów. Góra Śmierci. Miejsce Pożegnania Duszy. Zakręciło jej się w głowie.

— Wszystko w porządku?

— W jak najlepszym. Miło, że pytasz. — Zebrała się w sobie i ruszyła przed siebie, robiąc kilka szybkich kroków. Jej kolana zrobiły się jakby z waty. Spojrzała na naprzeciwległy koniec mostu. Tyle metrów przed nią.

Kurczowo złapała się starej liny, gdy podmuch wiatru zakołysał mostem.

— Nie mogę, nie dam rady.

Szybko się odwróciła, spoglądając na Sachahira. Widziała, że był przejęty ale czuła też, że chciał jej dodać otuchy, nie wiedząc jednak jak. Spojrzała przed siebie i uniosła brodę. Z mocno zaciśniętymi zębami dotarła do połowy mostu, gdy ten niebezpiecznie się zakołysał. Nelly miała ochotę zawrócić.

— Dasz radę! Już prawie jesteś! — usłyszała jak Sachahiro krzyczy do niej. Nie miała odwagi się odwrócić, zbyt zdjęta strachem.

— Nie dam rady! — krzyknęła. Łzy strachu napłynęły jej do oczu. Mimo wcześniejszych starań spojrzała w dół. Jęknęła, zanosząc się płaczem. Nie mogła ustać ze strachu. Całkowicie ją sparaliżował.

— Nie po to tyle tutaj szłaś żeby zatrzymać się na cholernym moście. Idź, Nelly!

Dusząc się łzami przerażenia, zebrała ostatnie resztki sił i niemal rzuciła się czując stały grunt pod nogami.

Przeszła. Już jest.

Nie wiedziała jak pokonała ostatni odcinek drogi. Był to moment, którego nie odczuła. Jakby mrugnęła na środku długiego mostu i znalazła się na jego końcu. Nie bardzo przejęła się luką w pamięci. Delikatnie wychyliła się. Ile ludzi musiało stracić swoje życie przechodząc przez ten most!

Minęło kilka minut zanim się uspokoiła. Sachahiro również miał niemałe problemy z przejściem przez niebezpieczny most. Jednak mu zajęło to odrobinę szybciej i z mniejszym okazywaniem emocji.

— Prawie jesteśmy na szczycie.

Dotknął drżącą ręką rozczochranych rudych włosów.

— Wstań. Wszystko jest już dobrze.

Jego głos drżał z emocji. Spojrzał na potworny most, kołyszący się groźnie nad przepaścią. Nelly otarła łzy, żałując pokazania światu swojej słabości i pokiwała głową.

— Prowadź. Ja za tobą — odkaszlnęła, starając się oczyścić głos z targających ją emocji. Sachahiro pomógł jej wstać i powoli zostawili starą kładkę za sobą. Kobieta zerknęła za siebie. Na jasnej skale nad przepaścią pojawiły się rozmazane cienie. Prawie słyszała jak żebrały o pomoc. Podskoczyła z przestrachu.

— Widziałeś je?

Sachahiro odwrócił się do zlęknionej kobiety.

— Proszę?

— Spójrz na tą ścianę, błagam.

Zaalarmowany zerknął we wskazanym kierunku. Wszystko wyglądało normalnie. Nelly też zauważyła powrót obrazu do stanu pierwotnego.

— Zapomnij. Wzrok mi płata figle. To jeszcze z emocji.

Pośpieszyła go. On spojrzał na nią ze zmieszaniem i jeszcze raz na wiszący most, przepaść i las w oddali.

— Chodźmy lepiej.

Pozostawili przepaść za sobą. Ostatnim etapem zanim osiągnął docelowy punkt Góry Skorpionów była wąska, stroma dróżka. Prowadziła wężowatym szlakiem niemal równolegle do ściany mieniącego się w zachodzącym świetle słońca piachu. Była tak ciasna, że krzywo postawiona stopa mogła przyprawić pieszego o śmierć, spowodowaną upadkiem z wielkiej wysokości.

— Chciałaś iść wzdłuż tamtej skały? Bo ta droga to istne déjà vu.

Poruszali się bardzo wolno i ostrożnie, śledząc wzrokiem każdy swój krok. Nie słyszeli żadnego, nawet najbardziej oddalonego głosu natury. Jedynie ich nierówne oddechy oraz kroki stawiane na drobnych kamyczkach i wysuszonej ziemi. Minęli na wpół zrujnowany wysoki kamień, pokryty zniszczonymi płaskorzeźbami. Nie zatrzymali się przy nim, tylko pięli wysoko, będąc niemal u celu.

Zmęczeni długim i wyczerpującym wysiłkiem z radością przywitali całkiem równy kawałek ziemi. Trawa rosła jedynie w kępach, przegrywając z dominującym piachem i skruszonymi skałami.

— Jesteśmy na szczycie Góry Skorpionów — Sachahiro odwrócił się do Nelly, obejmując cały krajobraz krzepkim ramieniem.

Nelly rozejrzała się wkoło. Było tutaj zimno, wzmógł się wielki wiatr, wprawiający suchą ziemię w ruch. Weszła między osuwające się wielkie głazy, przypominające bramę. Doznała szoku. Za głazami rosła bujna trawa, a długie pnącza porastały wszystko, co się tam znajdowało. Usłyszała za plecami szmer. Sachahiro ostrożnie wszedł za nią. Równie zdziwiony, rozejrzał się, następnie powrócił wzrokiem do miejsca, w którym przebywał chwilę temu.

Nelly uklękła na jedno kolano fotografując to, co miała przed oczami. Ostrożnie zagłębili się. Światło tutaj nie dochodziło tak dobrze, jak powinno, a im dalej szli tym temperatura wydawała się wyższa. A może to tylko ich rozpalone ciała?

— Zaraz zajdzie słońce — usłyszała Sachahira, powoli idącego do niej. Jego niski, przyjemny głos odbił się echem od porośniętych mchem i pnączami głazów. Nie słychać było żadnych świerszczy, ptaków, nawet powiewu mocnego wiatru, który wcześniej rozwiewał ich włosy i kurtki. Nelly wydawało się, że wyraźnie słychać dudnienie jej serca.

Kucnęła, dotykając palcami zimnej ziemi. Oparła zakryte jasnym dżinsem kolano o ziemię.

— Słyszysz to? — zapytał Sachahiro.

— Nie, nie słyszę nic.

— Właśnie ja też.

Zdjęli kurtki i odłożyli plecaki w jednym miejscu.

— Tu jest tak... dziwnie.

Natura wyglądała na głęboko uśpioną. Jakby zatrzymała się w pewnym czasie i od tego momentu trwała w bezruchu, podtrzymując funkcje życiowe, o tyle by rośliny nie obumarły. Albo w ogóle ich nie podtrzymywała?

Nelly zrobiło się gorąco. Otrzepała cienką koszulę z kurzu, poprawiła pasek, trzymający jej wysokie, nieprzylegające spodnie w miejscu. Błysnęła fleszem.

— Tobie też jest tak ciepło?

— Tak, ale... czuję taki chłód, bijący od tego wszystkiego.

Nelly przeszła kilka kroków, chcąc zobaczyć najwięcej jak może, zanim Słońce zejdzie, robiąc miejsce nocy. W szybko zapadającym mroku mogła jeszcze dojrzeć dziwne kształty, które poprzednio uznała za porośnięte mchem głazy. Zrobiła kilka zdjęć, po czym niemal po omacku wróciła do Sachahira.

— Jesteś tutaj?

— Tak.

Usiadła obok niego w milczeniu, nie mogąc pojąć tego wszystkiego.

— Szybko zapadła noc.

— W kilka sekund, prawda? — wyszeptał. — Teraz nie zobaczymy zbyt wiele.

— Jestem potwornie zmęczona.

— Ja też.

Zamilkli na chwilę. W końcu tutaj są. Nareszcie. Mogli wprawdzie włączyć latarki, jeżeli jeszcze się nie wyładowały, i rozejrzeć się dokładniej. Uznali to za zbyt ryzykowne, w pewnym stopniu. W trakcie niecałej minuty porozmawiali ściszonymi głosami i postanowili objąć wartę w trakcie snu. Nie czuli się zbyt bezpiecznie pośrodku tej gęstwiny, dającej im ciepło ale w tym samym czasie otulającej ich chłodem.

Mimo że jedno miało spać, a drugie czuwać, z początku nie usnęło żadne z nich.

Nelly nie mogła zasnąć, mając obok siebie Sachahira. Jej umysł był zbyt pochłonięty wydarzeniami ostatniego dnia. Każdym słowem, spojrzeniem, uśmiechem i łzami. Nie chciała dopuścić myśli, że mogła się w nim zakochać. Nie chciała tracić swojej niezależności. Bała się tego i była przeświadczona, że dając się ponieść takiemu zbędnemu, według niej, uczuciu, straciłaby ją, tak ciężko wypracowaną przez tyle lat. Do miłości się nie nadawała, a stan w jakim przebywała przez tak długi czas, jak najbardziej jej odpowiadał. Nelly – starała samą siebie przekonać – chciała sławy, uznania poważnych środowisk. Kochała swoją pracę, drążenie tematów, uprzykrzając tym samym życie innych. To ją cieszyło i jej wystarczało. Nie potrzebowała niczego więcej, prawda?

W taki sposób samą siebie przekonując, starała się zasnąć.

Sachahirowi zaś ciążyła cisza. Pusta, martwa, niebezpieczna. Nie słyszał nic, oprócz oddechu kobiety leżącej obok. Zaprzątał sobie myśli rudą czupryną, zapominając o swoim zostawionym domu, w którym i tak nikt go nie chciał, a najbardziej nie myśląc o Aknie, pozostawionej wiele kilometrów dalej. Tylko o płomiennych puklach będących tak blisko niego, a zarazem tak bardzo daleko. Wiele razy w swoim życiu czuł fizyczny strach. W tamtej chwili również czuł lęk. Jednak tym razem, był inny. Lęk, przed zjawiskiem dla niego nieznanym, przed przyśpieszonym biciem serca, przed piegami na białej jak kreda twarzy. Przed pięknymi, smukłymi dłońmi. Przed wielką odwagą i ekspresywnością. Przed nieracjonalnymi myślami oraz wielkimi humorkami. Przed ciepłem, które się w nim rozlewało przez te wszystkie drobne rzeczy.

Tak leżeli, pochłonięci myślami oraz wielką nieufnością co do swoich uczuć i pragnień. Nie chcieli tego przed samym sobą wyznać, a tym bardziej wyjawić sobie. A gęsta, łaknąca dusz noc, napełniała ich lękiem, pożerała ich wątpliwości, pragnąc również młodych rozpalonych serc.

Usłyszał szelest zaraz obok siebie. Nelly uniosła się i wierciła przez moment. Gdy wstała, Sachahiro obrócił się do niej z zaskoczoną twarzą. Jego miny w wielkiej ciemności nie mogła dojrzeć, ale zauważając, że mężczyzna nie śpi, wyszeptała, jak najciszej potrafiła:

— Teraz moja kolej warty.

Sachahiro odetchnął. Nie miał pojęcia dlaczego wstrzymywał oddech. Jedynie przytaknął w ciemności, kładąc z westchnieniem głowę na twardą, znoszoną bluzę, służącą za poduszkę. Walczył ze swoimi myślami jeszcze przez moment, następnie zasypiając niespokojnym snem. Powoli zapominał co to samotność, nie kosztując jej od pewnego czasu.

Nelly usiadła ze złączonymi kolanami na powalonym pniu. Przynajmniej tak sądziła, że pniem było to, na czym siedziała. Z powodu wielkiego zimna ubrała wysokie buty, poprawiając podwinięte nogawki brudnych, zbyt dużych spodni. Gdy oddech Sachahira ustabilizował się, a jej bujna wyobraźnia zaczęła podsuwać różne szkarady, wyłaniające się ze smolistej ciemności, Nelly wyciągnęła poręczną latarkę, pomięty zeszyt i kawałek grafitu. Zaczęła pisać. Jednak to, co tam nagryzmoliła odstawało od jej pierwotnych intencji, podjętych gdy wpisała swoją pierwszą notatkę z trzeciego lipca. Nie chciała tego zawrzeć w artykule. Opisała wszystko od momentu zostawienia Akny razem z Krasnalem, gdy stan zdrowia dziewczynki się unormował, poprzez historię Sachahira, kończąc na szczerym wyznaniu poczucia zagubienia, które ostatni raz jej towarzyszyło pierwszego dnia w przedszkolu. Aż do dzisiejszej nocy. Starała się znowu stać i myśleć przedmiotowo jak ta dziennikarka, która przyleciała do miasta Antigua z jasno wyrysowanym planem działania. Dlatego też rozpoczęła wpis całkowicie typowo, nie wyróżniając go od wszystkich poprzednich. Jednak zamiast trzymać się schematu przelała wszystkie myśli, wszystko co ją dręczyło, czyniąc wpis niezwykle intymnym i długim na kilka kartek. Ponownie w ciągu tych dwudziestu czterech godzin zalała się cichymi łzami, widząc jak wszystko się zmieniło i wypełzło spoza jej kontroli. Nie była tą samą młodą kobietą. Zaczęła wszystko inaczej odbierać i czuć. Obudziło się w niej zajęcze serce, wcześniej mocno i dokładnie zagłuszone przez twardy charakter i taki sam sposób wychowania.

Nad Górą Skorpionów zaczęło świtać.

Razem z pierwszym brzaskiem Słońca dwójka podróżników wstała. Mimo ciężkiej z różnych względów dla nich nocy, czuli się lepiej oraz w jakiś sposób lżej. Tak, jakby świecąca jasno jutrzenka zmyła wszystkie wątpliwości i smutki poprzedniej nocy. Zjedli w pośpiechu, ciekawi co okryta mrokami legend Góra Skorpionów ma im do zaoferowania. A miała dosyć sporo.

W bladym blasku światła ciemne głazy ukazały skrytą przed ciemnością jasną, mieniącą się barwę. Pokryte błyszczącymi się ornamentami i w większości zniszczonymi płaskorzeźbami, stanowiły ciekawy obiekt zarówno fotograficzny, jak i historyczny. Sachahiro dokładnie przyglądał się tym, co przedstawiają.

— To jest złoto — zawołał dziennikarkę, wskazując na mieniące się ornamenty. Ona z zachwytem potwierdziła jego słowa. Pracowali przez cały dzień w miłej, spokojnej atmosferze, która była wybawieniem dla ich strapionych dusz.

Nelly zrobiła kilka odbić węglem dziwnych wzorów, których była tutaj masa. Obiekty, które wcześniej wzięła za pnie były wprawdzie zniszczonymi kolumnami, a domniemane przez nią zarośnięte głazy, stanowiły kiedyś zaopatrzenie jakiś budowli lub kompleksu świątynnego. Mogły być ołtarzami, na których stara kultura paliła ofiary, jednak nie miała na to jak na razie dowodów.

Tnąc maczetą pnącza porastające mniej i bardziej zabierające dech w piersiach obiekty, Sachahiro odkrył wiele dziwnych przedmiotów, rzeźb, posążków i zamkniętych szkatułek. W większości znaleziska miały charakter religijny, przez co Nelly uznała wstępnie ten teren za miejsce dawnej świątyni. Jednak gdy później odkryli wiele przedmiotów codziennego użytku, musieli wcześniejszą tezę obalić. Kopali w ziemi, zmęczeni, spoceni i ubrudzeni od stóp do głów kurzem oraz ziemią, robiąc niewiele krótkich przerw na zaczerpnięcie tchu albo szybkie nawodnienie organizmu.

Pośród znalezionych przedmiotów, znalazły się zakopane przedmioty za złota, w tym biżuteria, pierścionki, złote zęby, monety, talerze. Nelly wszystko pieczołowicie dokumentowała zdjęciami i notatkami, a Sachahiro z gorliwością jej pomagał. Oboje czerpali wielką radość z wzajemnej obecności, coraz bardziej pewni żywiących do drugiej osoby uczuć. Jednakże żadne z nich nie sygnalizowało tego jasno.

W pewnym momencie, niebo zachmurzyło się. Zaczęło mocno padać, przez co dwójka szybko schowała się przed agresywnymi kroplami deszczu. Zerwał się ciepły wiatr, unosząc zerwane liście i pnącza w górę.

— Jaka dziwna pogoda — wyszeptała zaraz przy uchu Sachahira Nelly. Oboje poczuli wielki niepokój, nie mogąc zdefiniować jego konkretnego źródła. Wiatr zadął mocno, prawie przewracając ukrytą parę. Nelly mocno przytuliła się do ramienia mężczyzny, chroniąc się przed gwałtownym podmuchem. Sachahiro zareagował na jej gest szczerym śmiechem. Wiatr zakręcił kilkoma płatkami kwiatów, co zwróciło uwagę dwójki. Pełzający w pobliżu wąż zasyczał, kuląc się. Niemal równocześnie z opadnięciem kwiatków, wiatr zamknął w dziwnie subtelny sposób notatnik Nelly.

Tymi zdarzeniami natura ogłosiła śmierć Akny. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top