Rozdział 22
Nelly obudziła się z lekkim bólem głowy od niewyspania. Bolały ją też plecy, ale bardziej była zaaferowana sprawą zgubionej mapy. Ona na pewno jest na terenie obozowiska, nie mogła wyparować. Zerwała się z posłania i szybko przebrała ubranie. Do jej nozdrzy doleciał przyjemny zapach. Zapach jedzenia.
Zaciekawiona wyszła z namiotu. Blask niskiego słońca uparcie przedzierał się przez rośliny. Przy ognisku siedział Sachahiro.
— Dzień dobry — przywitała się. Zauważyła, że on ma ubrudzone ubranie. Posłał jej uśmiech.
— Wyspana?
— Nie — westchnęła. — Poszukam mapy. W międzyczasie możesz mi powiedzieć co tam wyprawiasz.
— Śniadanie.
— Wow. Jakieś konkretniejsze informacje?
— Kotlety z tapira.
Nelly zaśmiała się. Sachahiro ściągnął brwi.
— Coś nie tak?
Zamarła.
— Nie żartujesz? To są kotlety z tapira?
Przytaknął, wskazując na jedzenie.
— Nie zjem tego. — Przywołała w głowie obraz małego tapira. Urocze, tłuściutkie małe zwierzątko. Teraz ona ma je... zjeść?
— Niemal wszystko jest już przygotowane — odpowiedział z nutą rozczarowania. — Poza tym, mamy dużo do zrobienia.
Zapominając na chwilę o mapie, zajęła myśli małym tapirkiem. Teraz, zamiast być urokliwym zwierzęciem jest kotletem. Pieprzonym kotletem. A Sachahiro nie widział w tym nic okrutnego.
— Pozbieram sobie raczej jakieś jagody czy coś w tym stylu.
— Nie wie Pani nawet które są jadalne, a które nie. — Dopiero teraz spostrzegła Aknę, siedzącą za Sachahirem. — Zatruje się pani.
Wykonała sugestywny ruch wzdłuż swojej szyi.
— Nie dam rady — spojrzała na kotlety i przywołała jeszcze raz obraz urzekającego ssaka. Nie ma mowy.
— Ja już trochę tego zjadłam i czujem siem lepiej — zapewniła słabym głosem Akna. Miała podkrążone oczy oraz ziemistą cerę ale była uśmiechnięta, a jej bystre, czarne spojrzenie wciąż było tak samo żywe i inteligentne.
— Bardzo się cieszę, ale naprawdę, to nie jest dla mnie.
— Na co w takim razie masz ochotę?
— Nie mamy już kukurydzy? Zrobię tortille.
— Nie umiesz wypiekać tortilli, a kukurydza się kończy — wymownym tonem zauważył mężczyzna.
— Pani usiądzie obok nas. — Akna przesunęła się, robiąc miejsce kobiecie.
Nelly niepewnie przycupnęła na wskazanym miejscu. Spojrzała na kotlety i poczuła jak jej żołądek wiąże się w supeł. Sachahiro zauważył jej spojrzenie.
— Wszystko dobrze?
— Chyba n... Tak. Tak, wszystko w porządku. Jak najlepszym.
Sachahiro podał jej śniadanie na liściu o dużych rozmiarach.
— Ja naprawdę ni...
— Nie masz innego wyboru. Musimy zaraz wyruszać.
Coś zakaszlało. Nelly kątem oka dostrzegła przeciągającego się Krasnala z obwisłą dolną wargą. Wróciła wzrokiem do jedzenia.
— Jakiego jedzenia spodziewałaś się w dżungli w takim razie? — Sachahiro ściszył głos i nachylił się do zniechęconej kobiety.
—Sama nie wiem. Jakiegoś smacznego.
— To jest smaczne.
— Na pewno nie jest.
— Nie ugryzłaś — zauważył z uniesioną brwią.
— Zabiłeś małego tapira i zrobiłeś z niego kotlety.
— Nie. — Nelly uniosła wzrok, patrząc mu w twarz ze zmieszaniem. — Nie był mały.
Jęknęła i odepchnęła go.
— Jesteś okropny.
— Wolisz iść dwanaście godzin na pustym żołądku?
— Nie zjem tego.
— To i tak nie powróci mu życia. Bo o to wam chodzi? Biali ludzie są mocno przewrażliwieni na nic nieznaczące tematy.
— To żyło.
— Kukurydza też żyła, ale w inny sposób. — Potrząsnął twardym liściem. — Razem z Akną, je przygotowaliśmy.
Nelly powoli odwróciła głowę w kierunku dziewczynki i z powrotem na Sachahira.
— Nawet nie wiesz ile emocji on nas kosztował.
Przywołał w pamięci obraz, gdy zbudzony ze snu cichym szelestem, chciał złapać to co zakłócało ich spokój od kilku dni. Okazało się, że była to nierozsądna, osłabiona Akna, która w przypływie majaki, zaczęła chodzić z kijem po obozowisku. Nie mogąc zasnąć, poszedł złapać żyjącego w nocy tapira i Akna pomogła mu w przyrządzaniu śniadania.
Spojrzał w sugestywny sposób na dziewczynę. Akna udawała, że nie zauważyła jego wzroku. Nie chciała się przyznać, dlaczego, mimo że jej surowo zabronił rozrabiania, wstała i, pomimo niedyspozycji, skradała się z kijem pełnym groźnych robaków. Doskonale też wiedziała, że Sachahiro takich zachowań nie pochwalał, a ta nie chciała go zawieść. Miała również w pamięci obietnicę, że nie będzie sprawiała mu problemów. Spokojnie więc przeżuwała jedzenie, ignorując go.
Po chwili dosiadł się do nich Krasnal, biorąc bez słowa kotleta i zaczął go jeść, głośno mlaskając. Nelly pomyślała, że zaraz zwymiotuje.
Sachahiro poruszył głową, w zachęcającym do jedzenia geście.
— Spróbuj, zanim on zje wszystko — szepnął, uśmiechając się.
Nelly przełknęła gulę w gardle i, z zamkniętymi oczami, zjadła mały kawałek kotleta. Sachahiro, z założonymi na piersiach ramionami, śmiał się cicho.
Mimo zapewnień Sachahira, który wcześniej starał się mapę znaleźć, Nelly szukała jej uparcie. Nie znalazła nic. Żadnego małego skrawka papieru, żadnego śladu.
— Jakieś zwierzę musiało nam to porwać.
— Tam była wyrysowana nasza cała trasa. Wszystko!
Zamilkli na chwilę.
— Co jeśli to nie zwierzę? Może to jest to coś co nas śledzi?
— Jeżeli masz rację, to to coś zna całą naszą trasę.
— I nie da nam spokoju.
— Zna nasz każdy przyszły krok. — Sachahiro usiadł na zimnych, obrośniętych mchem schodach świątyni. Schował twarz w dłoniach i głęboko odetchnął. Kilka kroków przed nim, niecierpliwie chodziła w tę i z powrotem zdenerwowana Nelly. Akna leżała, jej stan się pogorszył.
— Możemy to obrócić na naszą korzyść! — wykrzyknęła uradowana rudowłosa. Sachahiro uniósł głowę, nie rozumiejąc o czym Nelly mówi. Podbiegła do niego i szepcąc mu do ucha, jak najciszej potrafiła zaczęła:
— Jeżeli to faktycznie on zabrał mapę z rozrysowanym planem wędrówki, to jest przekonany, że będziemy się tego planu trzymać. Czyli oczekuje nas na konkretnej trasie i nas wyprzedzi, chcąc być tam przed nami.
— I? — Sachahiro był nastawiony sceptycznie do tego o czym mówi chuda dziennikarka. Przewróciła oczami.
— I — przedrzeźniała go. — Możemy iść nie obawiając się go.
— Musielibyśmy wrócić się i iść wzdłuż rzeki.
— Jaki jest z tym problem?
— Akna może sobie nie dać rady.
Nelly wyprostowała się, intensywnie myśląc nad rozwiązaniem.
— Poza tym — ciągnął niechętnie Sachahiro — miała w nocy gorączkę. Teraz jest osłabiona. Jeżeli znowu dostanie gorączki mogłoby to oznaczać malarię.
Kobieta zagryzła wargę, skubiąc mech, pokrywający piramidę. Spojrzała na leżącą Aknę. Ta, zauważając jej spojrzenie uśmiechnęła się szeroko.
— To co chcesz zrobić? — zapytała w końcu.
— Droga, którą wyznaczyliśmy wczorajszej nocy jest znośniejsza, ale ciężko będzie określić tam kierunek. Może się okazać, że będziemy się poruszać w koło, tracąc kilka dni.
— Nie możemy tracić czasu.
Kiwnął głową do oczywistości o jakiej wspomniała. Sapnął, wytarł ręce o kolana.
— Musimy się wrócić i iść wzdłuż rzeki — oznajmił. — Szybko się spakuj, ja pomogę Aknie.
— Tak jest.
Zanim jednak zabrała swoje rzeczy, spojrzała na miejsce, z którego wyskubała mech.
— Co do cholery? — wyszeptała ze zdziwieniem. Był tam wyrzeźbiony dziwny wzór, wcześniej zakryty. Szybko wyciągnęła z plecaka kawałek kartki i węgiel drzewny. Wyprostowała papier i, po przyłożeniu do zagłębień, ostrożnie zamalowywała stronę.
Jej oczom ukazało się odbicie kanciastego wzoru. Przypominało fantastyczne zwierzę, którego nie mogła określić. Usłyszała nawoływania Sachahira. Rzuciła ostatnie, krótkie spojrzenie na kartkę i złożyła ją.
— Już idę! — Odkrzyknęła, i prędko wrzuciła kawałek węgla razem z kartką do wnętrza plecaka. Na odchodne, objęła piramidę wzrokiem. Mimo jasnego dnia, wydawała się ciemniejsza i mroczniejsza niż wcześniej. Nelly popędziła do swoich towarzyszy, czując zimny pot na plecach.
***
Rzeka była bardzo porywista i dosyć głośna. Zagłuszała śpiew i krzyki ptaków, do dźwięku których Nelly nie mogła się przyzwyczaić. Obserwowała otoczenie, co jakiś czas robiąc pojedyncze zdjęcie.
Akna, odzyskawszy siły, prosto siedziała z związaną nogą na osiołku. Pozostała trójka, zmuszona do zabrania dodatkowego ciężaru na plecy, starała się utrzymać wymagające tempo, wcześniej narzucone przez Krasnala. Nie należało to do łatwych zadań.
Sachahiro posłał dziennikarce spojrzenie mówiące „jak tam?". Nelly w odpowiedzi wzruszyła obojętnie ramionami. Piekła ją skóra na karku. Komary powróciły, pijąc jej krew z tamtego miejsca, a Nelly nierozsądnie drapała co chwila ugryzienia. Gdy po kilku godzinach nieustannego marszu zatrzymali się, Sachahiro ciął po pniu jednego z drzew maczetą. Następnie zdarł pionowy pas kory. Nelly obserwowała go z ciekawością. Sok zaczął natychmiast sączyć się, przybierając formę czerwonawych kropel. Sachahiro zdrapał go trochę, po czym wtarł w ramiona Akny i grzbiety jej dłoni.
— Co to jest? — zapytała Nelly, gdy ten podszedł do niej z lepkim sokiem.
— Pokaż swój kark.
— Ale co to jest? Chcesz mnie tym wysmarować? — Z mieszanymi uczuciami odgarnęła włosy. Sachahiro natarł sokiem paskudnie pogryziony kark. Swędzenie natychmiast ustało.
— I co myślisz?
— Potwornie lepkie, ale działa. — Poruszyła szyją kilkakrotnie na boki. Musiała przyznać, że dotyk chropowatych dłoni Sachahira był bardzo miły. — Dziękuję.
Wyciągnął w jej stronę maczetę z lepkim sokiem.
— Jeżeli chcesz to możesz się posmarować.
— Dzięki. — Uśmiechnęła się nieśmiało. On odpowiedział jej tym samym pogodnym, ale zmęczonym grymasem.
— Czeka nas jeszcze kawał drogi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top