Rozdział 21

— I już po wszystkim — powiedział spokojnym głosem do Akny. Zabandażował oczyszczone jak najdokładniej rany, które powodowały ogromny ból. — Musisz teraz odpocząć.

Wstał i podszedł do stojącej nieopodal Nelly.

— I co z nią? Wszystko gra?

— Ma stłuczoną i poranioną nogę. Stopy nie wyglądają lepiej.

— Jakieś złamania? Infekcje?

— Nie zauważyłem żadnych.

— A ten potworny smród?

— Już jest lepiej.

Spojrzała w stronę dziewczynki. Próbowała wstać.

— Zaraz wrócę — powiedziała prędko i oddaliła się w kierunku osłabionej.

Sachahiro wodził za nią wzrokiem, do momentu aż kucnęła i zaczęła się wspólnie śmiać z Akną. Usiadł na zimnych i zniszczonych przez przyrodę oraz bieg czasu kamiennych schodach. Rozwinął zniszczoną mapę Nelly. Dokładnie przyjrzał się otoczeniu, a później zawiesił wzrok na lekko podartym przedmiocie.

Jest źle. Bardzo źle.

Przetarł twarz, intensywnie myśląc.

Poczuł jak jakiś twardy przedmiot muska jego czoło, przeszkadzając w analizie. Podniósł wzrok.

— He? — El enano potrząsnął paczką papierosów przed jego nosem. Sachahiro leniwie sięgnął po jednego i zapalił. Krasnal usiadł potężnym cielskiem na tym samym stopniu, zachowując dystans o tyle, o ile długość kamienia mu na to pozwalała.

No tak, jestem n i e c z y s t y, pomyślał z gorzką ironią.

— Ja jestem tutaj od prowadzenia — sapnął Krasnal, kończąc zdanie cmoknięciem. Sachahiro lekko zdziwiony próbami nawiązania rozmowy, odwrócił się do niego.

— Prowadzący idzie z tył?

— Słuchaj — nachylił się do młodego mężczyzny i zionął dymem prosto w jego twarz — ja nie jestem tutaj od słuchania twoich słów. Takie coś jak ty nie powinno mieć wcale miejsca. Absolutnie.

Ostrzegawczo wbił palec pod obojczykiem Sachahira. On odsunął się lekko.

— Nie musisz iść za mną.

Krasnal zmrużył oczy, wlepiając spojrzenie tłustego bazyliszka w spokojne oblicze młodzieńca.

— Pamiętaj, czym jesteś. A kim jestem ja. Ty jesteś mieszańcem. Niczym. Nie powinieneś w ogóle istnieć. Ni...

— Mam teraz ważniejsze sprawy na głowie — przerwał potok słów, które dobrze znał i dobrze pamiętał. Zaciągnął się papierosem i chciał wstać, gdy poczuł wbijające się paznokcie w swoją skórę.

Sukh toon — syknął.

Sachahiro uwolnił się z bolesnego uścisku. Wyrzucił niedopalonego papierosa, nie odwracając się za siebie. Minął leżące na trawie kobiety, nie racząc je nawet krótkim spojrzeniem.

Było mu niedobrze. Miał zawroty głowy. Mimo że wiedział, że nie powinien myśleć i w ogóle zamieniać słów z tym zawistnym, ograniczonym facetem, to zalała go fala bolesnych wspomnień. Chciał z tym skończyć ale nie mógł. Nie mógł wymazać pamięci, cofnąć wspomnień, usunąć niezmazywalne piętno czegoś, co wszyscy wmawiali mu, że jest najstraszliwszym grzechem. Od jego najmłodszych lat.

Prześladowali matkę, upokarzali jego. Straszyli go karą boską, nazywali nieczystym, przeklętym, białasem. Jego matka dzielnie znosiła niewolę, kochała całym sercem. Szukała pocieszenia w Bogu, którym inni jej grozili. Nauczyła go miłości, mimo że ona sama doznała jej jedynie na krótko.

Jej już dawno nie było. Oni zostali tacy sami, on też był taki sam. Został też Bóg. Według innych groźny i surowy. Dla niego samotny i kochający. W Nim znalazł cząstkę siebie. W Nim znalazł siłę oraz to, co inni nie dostrzegli albo nie chcieli dostrzec.

Odrzucony, samotny. Żył z tym od zawsze. Od zawsze to go zabijało.

— Akna mówi coś o oleju z krwawnika i położeniu nagietka lekarskiego.

Odwrócił się gwałtownie, wyrwany z czarnej otchłani przeszłości.

— Nie mówi dobrze po hiszpańsku, nie wiem o co jej tak właściwie chodzi.

Wymusił delikatny uśmiech.

— Olejek z nagietka i aplikacja krwawnika.

— Coś takiego. Czarna magia zielarstwa nie jest moją mocną stroną. Tak właściwie to żadną stroną.

— Akna chce się przed tobą popisać — starał się to powiedzieć z jak największym humorem.

— Właśnie tak mi się wydaje. — westchnęła, uśmiechając się — Jest jej już zdecydowanie lepiej. Nawet wygląda zdrowiej. A tylko wyczyściłeś ranę.

— Tak właściwie, to użyłem też tej czarnej magii zielarstwa.

— O olejku z nagietka i aplikacji krwawnika zapomniałeś?

— Nie, jako jedne z lepszych środków zastosowałem jako pierwsze. Akna pewnie chciała się ciebie pozbyć.

Zaśmiał się krótko.

— Na pewno nie — zaprotestowała. — Dlaczego wybrałeś inną drogę? Z tego co wiem mieliśmy iść obok rzeki.

— Pełno zwalonych drzew. Akna nie dałaby rady przejechać na ośle. Poza tym, tamta droga jest.... Otwarta. Nie powinniśmy ułatwiać drogi temu, co nas śledzi.

Nelly spojrzała mu w oczy z pytaniem.

— Powinniśmy się bać o nasze życie?

— Lepiej chuchać na zimne. Tak mówicie, prawda?

— Dmuchać — zaśmiała się. — Ale i tak byłeś bardzo blisko. A jeżeli to handlarze skór albo kokainy?

— Nie wydaje mi się. Bądźmy ostrożni. — Po chwili dodał — Będziesz mi potrzebna.

— Naprawdę? — zapytała z powątpiewaniem.

— Mamy problem z drogą.

— A to nie Krasnal zna-dżungle-jak-swoją-kieszeń? On idzie z nami tylko dlatego, że ci twoi ludzie go wybrali jako najlepiej znającego drogę.

Oboje spojrzeli na siebie z ironią.

— Teraz mam ci pomóc?

Wrócili się. Rozłożyli małe obozowisko wiedząc, że dzisiaj już nie zajdą daleko. Mrok leniwie zapadł kilka godzin później. Sachahiro razem z Nelly rozrysowali plan trasy, którą będą się poruszać jeżeli nic nie stanie im na przeszkodzie. Cel był niesamowicie blisko.

— Jak to się stało, że nie zapytałam cię o szczegółową historię Góry Skorpionów?

— Czekałaś na dobry moment? Albo wystarczająco dużo już o niej wiesz? Wcale nie jestem ci potrzebny.

— Jasne, ze jesteś — zapewniła go ze śmiechem. Zamilkła na chwilę.

Sachahiro wytarł lekko poranione dłonie o znoszone spodnie. Niedaleko jakiś nocny ptak zaczął swój koncert.

— Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteśmy już tak blisko! — zawołała Nelly po chwili z entuzjazmem.

Sachahiro, nie spodziewając się nagłego wybuchu radości, podskoczył, prawie spadając ze schodków.

— O wybacz! — zaśmiała się. — Z ciebie to jednak jest niezdara.

— Ja? Niezdara?

— No jasne. Bez trudu wywaliłbyś się na prostej drodze, albo utopiłbyś się w kałuży.

— Tak? Patrz teraz.

Wstał i podszedł do jednego z drzew, z dosyć grubym pniem. Upewnił się, że dziennikarka patrzy, dusząc się z drwin. Wdrapał się na nie, po kilku sekundach ostrożnie siadając na grubym konarze. Wcześniej, upewnił się, że pokaźna gałąź nie złamie się pod jego ciężarem. Wyprostował nogi, krzyżując kostki i teatralnym gestem podkreślił swoje położenie.

— Możesz już bić brawo — krzyknął w stronę siedzącej nieopodal kobiety.

Wstała, klaskając z przerysowanego podziwu. Stanęła blisko konara, zachowując bezpieczną odległość.

— Nasz smutek będzie dla nas kiedyś miłym wspomnieniem.

— Co? — zapytał zmieszany. Spojrzał z góry na kobietę.

— To z Romea i Julii Shakespeare'a. Jakoś tak mi się przypomniało. Nie znasz tej historii, prawda?

— Nie słyszałem.

— Dramat o dwójce kochanków, którzy nie mogąc wyjść za siebie, popełniają samobójstwo.

— My mamy inną tematykę historii i bajek — parsknął, zeskakując.

— Możesz mi opowiedzieć. Chętnie posłucham. Tylko jeszcze znajdę mój brzoskwiniowy zeszyt.

— Jakąś konkretną chcesz?

— Najlepiej coś z Górą Skorpionów.

— Nie trzeba powtarzać. — otrzepał swoje dłonie z małych drobinek. Dziennikarka uśmiechnęła się, kręcąc głową.

— Nie wolisz usiąść? — wskazał na gęstą, zieloną trawę, powoli zachodzącą rosą.

Nelly ze śmiechem rozłożyła na ziemi pomiętą bluzę i usiadła, przyciągając kolana do piersi.

— Tylko coś naprawdę fajnego.

— Mogę koloryzować?

— Jasne, ale nie przesadzaj.

Zamknęła oczy, delikatnie bujając się na miękkim materiale. Sachahiro zajął miejsce obok niej. Milczał przez chwilę, zaciskając wargi. Odchrząknął.

— To co wiem, o tym co tam się działo, wiem od mojej matki. Ona z pewnością wzięła to od swojej i tak dalej — uśmiechnął się przypominając sobie kobietę. Jej czarne oczy, jej siłę, ciepło i dobroć. Potrząsnął głową, odrzucając wspomnienia. — Tak naprawdę, nikt nie wie do końca kto lub – co, tam tak naprawdę żyło, ale wokół tego miejsca narosło wiele opowieści i mitów. Chcąc opowiedzieć ci wszystko musiałbym mówić naprawdę długo i zacząć od bardzo dawnych lat, strasznie starej historii.

— Ja o niej wiem tylko trochę — mruknęła brzmiąc jak rozpieszczona kotka.

— Na przykład?

— W latach sześćdziesiątych grupa badaczy wykryła nietypowe ruchy tektoniczne w pobliżu tej góry, niby nic interesującego ale położenie jest całkowicie nieadekwatne do tego typu zmian. Problemy z ustaleniem położenia, brak łączności, znikanie niektórych obiektów, wszelkie środki służące określeniu lokalizacji zawodzą, kompasy szaleją — otworzyła oczy i wzięła głęboki oddech. — Co więcej, grupa nie dała rady nawet dotrzeć na szczyt. Nagłe wypadki, jedna śmierć w czasie wędrówki (całkowicie niewyjaśniona i bardzo dziwna), zmusiła ich do prędkiego powrotu. Niemal wszyscy członkowie wyprawy padali jak muchy po powrocie do kraju i mieli takie same symptomy choroby. Choroby, której żaden z lekarzy nie mógł określić.

Zaczerpnęła powietrza. Sachahiro zauważył jak w słabym blasku ognia oczy kobiety zabłyszczały dziwnym blaskiem.

— Wszystko to opisali w swojej pracy „Comment je suis allé en enfer". Wywołała niesamowicie mieszane uczucia wśród badaczy i środowiska naukowego. Miały być organizowane badania ale nie doszły do skutku. Dwie dekady później, doszło do ludobójstwa ludności Indiańskiej. (Może to był jeden z tych powodów dlaczego nie kontynuowano badań?) Zakończyło się w osiemdziesiątym trzecim. Nie wiem czy byłeś już wtedy na świecie?

Sachahiro smętnie pokręcił głową. Nie było go jeszcze na świecie w tamtym roku ani nawet kilka lat później. Ale o potwornej rzezi słyszał i doskonale znał jej skutki, które dotknęły jego najbliższe otoczenie i jego samego w pośredni sposób. Przełknął gorzką gule w gardle.

— Nie, nie. Dopiero chwilę po tej masakrze świat ujrzał rozkapryszonego mnie — zabawnym komentarzem starał się zamaskować palący ból, który pojawił się w jego klatce piersiowej. Nie chciał dzielić się z kobietą swoimi cierpieniami. Mają swój wspólny cel. Całkowicie inny, odstający od krwawej przeszłości.

— I Bogu niech będą dzięki — parsknęła. — Wracając, nie jest to informacja pewna, w sensie – potwierdzona historycznie czy w jakikolwiek inny sposób – ale tam, miały się chronić niektóre grupy Majów przed rozkazami krwawego generała Montta. Podobne niektórzy z nich bardzo tam ucierpieli. Grupy żołnierzy odnaleźli jedną z grup, która nie zdążyła zbiec przed wojakami i krwawo się jej pozbyła.

Pokiwał głową. Tak, doskonale znał tę historię, jednak z innej perspektywy.

— Jeśli chodzi o wcześniejsze informacje... tych jest dosyć mało. Jedynie puste wzmianki, niewnoszące zupełnie nic do historii i jakaś legenda. W prawdzie nawet nie dotyczyła samej Góry. Pojawiła się w niej podobna nazwa do obiektu. Tyle.

Odsapnęła, przeczesując tłuste włosy palcami. Nie czuła się aż tak bardzo zmęczona wędrówką jak poprzednio, rozsadzała ją ekscytacja — i tylko z tego powodu chciała iść spać. Po to żeby zaczął się kolejny dzień, o wiele bliższy jej celowi. Tak bardzo się cieszyła taką wizją. Odetchnęła wilgotnym powietrzem zwrotnika.

— Chciałem tylko przykład, ale okej.

— Teraz twoja kolej — ze śmiechem wykonała ruch podbródkiem, wskazując na siedzącego po lewej Indianina.

— Powiedziałaś już bardzo dużo — starał się wykręcić z rozmowy.

— Na pewno wiesz jeszcze więcej.

— To nie będzie z takiego punktu widzenia.

— W porządku. Możesz ominąć daty i statystyki.

— Postaram się nie przekręcać łacińskich sentencji.

— Jeżeli coś bardzo się będzie rzucać, to cię poprawię. Spokojnie.

— Jakaś ty łaskawa.

— Już przestać czarować, kochaniutki. Opowiadaj.

Westchnął, przedłużając moment. Nelly spojrzała na niego gniewnym spojrzeniem, chcąc go ponaglić.

— Nie mamy całej nocy. Musimy wcześnie wstać i jakoś funkcjonować.

Zaśmiał się krótko.

— Okej, tylko podaj mi swoją mapę. Opowiem ci wszystko, bazując dodatkowo na położeniu. Przyroda i rzeźba terenu zawsze odgrywały znaczącą rolę w naszych historiach.

Kobieta przeszukała swoje kieszenie. Otrzepała bluzę, na której siedzieli, szukając skrawka papieru. Następnie szukała na kamiennych schodach, obeszła piramidę, przeszukali razem plecaki, okolice drzewa na które wspiął się Sachahiro, wszystkie pakunki i torby, nawet el Enano sprawdził czy on przypadkiem sobie jej nie przywłaszczył. Mapka przepadła.

— Nie, nie, nie. Ona musi gdzieś tu być. Przecież przed chwilą jej używaliśmy! — Nelly świeciła ostrym światłem latarki po każdym kącie. Jeszcze raz sprawdziła dokładnie swoje ubranie. — Spokojnie, gdzieś tu jest, prawda? Musi być!

Sachahiro w milczeniu przyświecał każdemu milimetrowi mokrej trawy, w poszukiwaniu delikatnie zżółkłego, poplamionego papierka. Bezskutecznie.

— Jest ciemno, słońce dawno zaszło. Odłóżmy te poszukiwania na jutro — zasugerował, niezbyt przekonany do własnych słów.

Nelly przytaknęła z bijącym sercem. Czuła jak zawiązuje się jej gardło.

— Teraz nic nie może się zniszczyć. Nie, gdy jesteśmy tak blisko celu — wycedziła z trudem.

— Mówiłaś coś?

— Nie, nie — zaprzeczyła. — My musimy ją znaleźć. Nie widzę innego rozwiązania.

Sachahiro przytaknął głową. Bez mapki musieliby zmienić trasę na całkowicie inną, pewniejszą. Nie mogą ryzykować, gdy Akna nie nadaje się do długiego marszu.

Położyli się do snu. Noc była bardzo niespokojna, tam samo jak oni. Zwierzęta były głośne, nie dawały im spać. Akna dostała niewielkiej gorączki jednak mimo to, zmotywowała się wstać niedługo przed wschodem słońca. Nic nie wiedziała o zmianie trasy, ani o problemach, które pojawiły się, gdy ona – osłabiona i zmęczona – spała.

Mimo że jeszcze nie świtało, ciemność była rozproszona na tyle, że Akna mogła się swobodnie poruszać i widzieć większość obiektów. Po krótkiej chwili dostrzegła małe owady, podobne do termitów. Venite cuatros. Dwadzieścia cztery.

Uśmiechnęła się pod nosem. Kilka pogryzień takich owadów i nie możesz ruszać się przez dwadzieścia cztery godziny. Czas na zemstę.

Lekkim trzaśnięciem odłamała dość długi patyk i upewniła się, że kilka robaczków uczepiło się kawałka drewna. Ostrożnie odwróciła się i cichymi krokami kierowała się w stronę namiotu, w którym chrapał Krasnal. Uklękła, wystawiła kijek i uważając żeby a'la termity nie spadły, starała się wprowadzić je do dusznego namiotu Indianina.

— A! — stłumiony krzyk wyrwał się z jej piersi. Poczuła mocny uścisk, jakaś wielka dłoń zacisnęła się wokół jej ust, patyczek z niebezpiecznymi owadami upadł na zimną ziemię.

Krasnal, niecały metr od niej, nieprzerwanie chrapał.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top