Rozdział 20
Gęsta krew powoli sączyła się, zabarwiając kolejne kamienne stopnie wielkiej świątyni. Kapłani z dziką satysfakcją wyciągali jeszcze pulsujące serce młodej dziewczyny. Gorąca ciecz spłynęła po ich dłoniach, brudząc szaty, twarze i niewielki ołtarz. Kolejna ofiara dla bogów. Zebrany dosłownie przed kilkoma sekundami tłum, omijając moment brutalnego zamordowania ofiary, krzyczał wniebogłosy. To był dzień jej ślubu, miała wyjść za mąż. Zaraz pewnie zjawi się jej ojciec, słysząc o ofiarowaniu jego jedynego dziecka bez jego wiedzy na ofiarę chciwym bogom. Jego niedoszły teraz zięć miał sprawować władzę w jego imieniu. Kapłan uniósł wciąż bijące serce nad swoją głowę, pokazując ją tłumowi. Dla boga-Słońca, wyszeptał pełen uniesienia. Zauważył kątem oka zamieszanie wśród tłumu. Ojciec, władca. Nawiązał z nim kontakt wzrokowy. Daj znak trójce kapłanów trzymających za członki już martwą dziewczynę. Zrzucili jej ciało z wysokich, licznych schodów. Przerażający ryk rozerwał czyste powietrze, gdy skrwawione ciało staczało się bezwiednie. Zapach krwi unosił się jeszcze przez pewien czas.
— Wow. To wygląda niesamowicie — powiedziała z uśmiechem Nelly. Piękna, kamienna piramida wyłoniła się z ciemnozielonego tła gęstych roślin. Podeszła do niej i delikatnie dotknęła warstwy mchu pokrywającej prastarą budowlę. Westchnęła, zdjęta podziwem. — I ona tutaj sobie tak po prostu stoi? Bez żadnych zabezpieczeń, metalowych drutów chroniących przed osunięciem się? —Odwróciła się, patrząc z niedowierzaniem w stronę Sachahira.
Mężczyzna wzruszył nonszalancko ramionami.
— Myślisz, że ktoś się nią interesuje?
— A nie?! Przecież jest tylu archeologów, dziennikarzy, historyków... Cała masa ludzi, która z chęcią by się tym zajęła!
— Do tego potrzebne są pieniądze.
— I najpewniej rozgłos. — Gorączkowo wyciągnęła aparat fotograficzny z pokrowca i, oddalając się na kilka kroków, zrobiła masę zdjęć pod różnymi ujęciami i kątami.
— Złamiesz sobie palec od takiego klikania — parsknął. — A poza tym, gdyby cała rzesza tych ludzi zjawiłaby się tutaj z tymi wszystkimi maszynami i rzeczami... Nie daliby nam spokoju. Wszystko to, co widzisz — objął silnym ramieniem gęsty krajobraz — to wszystko byłoby zniszczone. Co do centymetra.
Nelly opuściła aparat.
— Jest tyle organizacji dbających o naturę i pierwotny krajobraz — zaczęła.
— Och, proszę cię. — Sachahiro spojrzał na nią wzrokiem mówiącym o jej naiwności. Nelly udała, że nie zrozumiała i zaczęła strząsać błoto oraz pyłki ze swojego ubrania.
— Tak w ogóle, to muszę przyznać, że twój hiszpański z dnia na dzień jest coraz poprawniejszy.
— Dziękuję — odparł skromnie. Zbliżył się do niej, stojąc z nią ramię w ramię. Unieśli głowy, podziwiając dzieło prastarych przodków Sachahira. Było tak pięknie, tak cicho.
— Wiesz, jest tyle rzeczy, o które chciałabym się ciebie zapytać i tyle rzeczy, które chciałabym o tobie wiedzieć... — przyznała, cicho wzdychając. Nie odwróciła głowy. Ich wzrok wciąż był wlepiony w niesamowitą, zarośniętą mchem piramidę.
Ciszę przerwał nagły hałas ze strony Akny i Krasnala.
— Konojel utz la'? — zapytał Sachahiro dwójkę. Nelly obudziła się z odprężającego transu, wsłuchując się w rozmowę prowadzoną w obcym, egzotycznym języku. Brzmiał bardzo tajemniczo i momentami nawet zabawnie. Założyła ramiona na piersiach, podchodząc do Indian. Będąc całkiem blisko pstryknęła im zdjęcie.
Krasnal machnął z oburzeniem ręką na Aknę. Nelly spostrzegła, że on często używa tego gestu. Rozmawiali gorączkowo, przypominało to Nelly krótką, zawziętą kłótnię dzieci. Sachahiro odgrywał rolę dorosłego. Na to spostrzeżenie zaśmiała się sama do siebie, zwracając uwagę trójki. Wzruszyła ramionami, odwracając się i udając, że jest zajęta dokumentowaniem gęstej roślinności oraz potężnego obiektu. Krasnal zapalił papierosa, częstując Sachahira. Później osiołek został odciążony, a Akna wylądowała na nagiej ziemi z obolałą nogą.
— Podaj mi kawałek materiału. Jest w mojej torbie.
Nelly niezgrabnie znalazła to, o co prosił ją klęczący nad Akną Sachahiro. Podała mu to zaciśniętymi zębami.
— Będą mi potrzebne jeszcze kilka ziół. Mogłabyś popilnować Aknę? Jak Cakulha przyjdzie z wodą to obmyję jej nogę.
— Dobrze.
Przytaknęła. Pomyślała, że za niedługo się ściemni, więc na pewno zostaną tutaj na noc. Zauważyła kątem oka, że Sachahiro zawahał się na moment przed odejściem w gęste zarośla. Ścisnęła mały pistolet, który miała w kieszeni. Oby tylko nie musiała go użyć.
Zostały same we dwójkę. Pogłaskała dziewczynę po twardych, zlepionych od kurzu i brudu włosach. Zamieniły ze sobą kilka słów. Nelly jasno widziała, że Akna jest potwornie zmęczona oraz ma lekko rozpalone czoło. Zaczęła się obawiać o swój los tutaj. Zapragnęła jak najszybciej zebrać potrzebne informacje i skończyć tę całą wędrówkę w dżungli pełnej dzikich zwierząt i garstce również dzikich ludzi. Jeszcze wiele było przed nią.
Nie mogąc oprzeć się pokusie zerknęła na zasłoniętą nogę dziewczynki. Poczuła jak żołądek podskakuje jej do gardła. Zerwała się na proste nogi i zwymiotowała to, co jeszcze w nim miała.
— O kurwa — wysapała pomiędzy targającymi nią torsjami. Zacisnęła oczy, starając się złapać oddech.
— Wszystko w porządku? — usłyszała senny głos dziewczynki. Przełknęła ślinę i mocno pokiwała głową.
— Tak, tak. Trochę źle się poczułam — skłamała, nie mogąc zdobyć się na prawdę. Poczuła potworną żółć na języku. — Dobrze się czujesz?
— Tak — Akna odpowiedziała pewnie i przekonująco. Nelly nie mogła się nadziwić ile odwagi trzynastolatka na w sobie żeby to powiedzieć.
— Napij się tego — Nelly podała Aknie swoją wodę, starając się nie zerkać na nogę i ignorować obrzydliwy zapach krwi i ropy. Oby tylko nie wdało się zakażenie. — Może prześpisz się na chwilę? Zdecydowanie musisz odpocząć.
— Boję się że Sachahiro zawali sprawę i mi ją źle opatrzy.
— Myślę, że on będzie wiedział co ma robić. Odpocznij sobie, kochanie. — Czule pogładziła twarz dziewczynki.
Szybko zasnęła. Nelly, siedzącej w samotności, wyostrzyły się zmysły na wszelkie dźwięki i szelesty. Wyobraźnia zaczęła działać na pełnych obrotach.
Ślady na ziemi, ktoś obserwujący ją w ciemności, gdy śpi, sprowokowanie upadku Akny. Musi ją przepytać od razu jak się obudzi. Dostając małych paranoi i widząc pod każdym liściem grożące niebezpieczeństwo, Nelly upewniła się czy rewolwer wciąż jest w jej kieszeni. Dla szybszej reakcji wyciągnęła go i położyła obok siebie. Na odciągniecie niespokojnych myśli postanowiła popisać. Nabierze dystansu, uspokoi się — pocieszała samą siebie w duchu.
Czuła wilgoć ziemi i chłód piramidy za jej plecami. Słyszała każdy dźwięk, znajdujący się niedaleko. Spojrzała uważnie na nierówno poruszającą się klatkę piersiową Akny. Odetchnęła głęboko.
Mimo że nie jestem tutaj zbyt długo powoli tracę rachubę czasu. Ile dni minęło od opuszczenia przeze mnie indiańskiej wioski? Dwa? Trzy? Cały dzień jest nieustającą wędrówką. Bez żadnej przerwy. Dotarliśmy do sporej, pięknej piramidy. Cała obrośnięta i schowana przed naszymi oczami. Oczami całego świata.
W powietrzu wisi coś niedobrego. Nie wiem co to jest ani co to może być.
Mała Indianka zraniła sobie rankiem nogę. Był okropny deszcz. Nie sądzę, że był to wypadek. Oby jednak rana nie była tak poważna jaka mi się teraz wydaje. Jeżeli jej zranienie nie zagoi się w krótkim czasie będziemy zdecydowanie do tył ze wszystkim. Jedzenie, woda, a co najgorsze, artykuł może nawet nie powstać. Jednak jeszcze bardziej się obawiam, że stanie się z małą Akną coś gorszego. Tylko oby nie wdała się gangrena. Wtedy to już będzie po nas wszystkich.
Mięśnie nie bolą mnie nawet tak bardzo od wysiłku. Jedynie stopy są bardzo obolałe i lekko poranione, ale mus to mus. Tęsknię za udogodnieniami dnia codziennego. Głównie za wanną i słodyczami. Gdy już będzie po wszystkim to mam zamiar wyrzucić całą moją wypłatę na Nutellę i jakieś fajne świeczki zapachowe. Ile bym dała za chwilą w łóżku.
Wracając do wędrówki. Ten przerośnięty Gwatemalczyk coraz bardziej mnie zaskakuje. Mimo że spędzam z nim 24/7 i jest wprawdzie moim jedynym towarzystwem to nic praktycznie o sobie nie opowiada. Nie skarży się na nic. KOMPLETNIE. ŚWIR JAKIŚ. Ani na niedobre jedzenie, ani na brzęczące gównomary, ani na brak bieżącej wody. Gdy Akna wróci do sił, będę starała się ją znowu o niego zapytać. A to jest trudne, patrząc na to, że dotąd mi się nie udało. Krasnal nie zna hiszpańskiego, więc nie jest mi jakoś specjalnie pomocny. Prawdę mówiąc, nie zamieniłam z nim dotąd ani jednego słowa.
Słysząc bliski szelest poderwała się na nogi.
— Kto tam? — zapytała po angielsku. Opanowała drżenie ciała. Złapała rewolwer obiema dłońmi i starała się zlokalizować miejsce, w którym znajduje się napastnik. O ile jest to człowiek.
— Wyłaź! — krzyknęła, nie zważając na śpiącą obok Aknę. Obróciła się kilka razy. Głośno oddychała. — No już!
Hałas powtórzył się od lewej, od strony Akny. Nelly natychmiastowo obróciła się w tamtą stronę. Była pełna trwogi ani też i determinacji.
— Tz'is an!
Warknęła z irytacją i złością. Opuściła rewolwer załamując ręce.
— Ty sobie chyba żartujesz! — krzyknęła w stronę zdezorientowanego Krasnala, mimo że wiedziała, że nie zna angielskiego. — Ugh!
Bezmyślnie rzuciła rewolwer w przypływie gwałtownych emocji, które targały nią od dłuższego czasu. Głośno wystrzelił. Powietrze przerwał donośny krzyk, trzepot skrzydeł przestraszonych ptaków i echo niosące strzał przez wiele kilometrów.
— Boże! — krzyknęła, odskakując prędko na bok. Upadła na wilgotną ziemię. Akna zerwała się ze snu, otwierając szeroko oczy. Dysząc ze strachu, Nelly niespokojnymi ruchami obmacała swoje ciało sprawdzając czy nie znajdują się gdzieś ślady krwi. Była czysta. Trzęsąc się, wytarła brudnymi dłońmi twarz i powoli położyła się na plecach. Ukryła twarz za swoimi długimi palcami. Chciała się rozpłakać. Przez swoją bezmyślność mogła kogoś postrzelić. Może nawet zabić. Mogła umrzeć dosłownie sekundę temu. Mogła zabić się w jeden z najgłupszych sposobów, w całkowicie odizolowanym miejscu. Nikt by się o tym nie dowiedział. Ani jej rodzina, ani przyjaciele. Nikt z redakcji.
— Proszę panią! Jest pani dobrze? — łamany hiszpański dotarł do jej uszu. Chciała spokoju, odpoczynku. Wakacji od zabójczych emocji. Nie mogła znaleźć ich nawet tutaj, na końcu świata, cywilizacji, wszystkiego? — Halo, halo!
Uniosła się. Jej ciało, mimo że bardzo wychudzone i kościste, wydawało się jej teraz ważyć tonę. Spojrzała na odwróconą w jej stronę dziewczynkę, której twarz była wykrzywiona w grymasie strachu i grozy.
— Wszystko dobrze. Odpoczywaj — odpowiedziała najłagodniej jak tylko dała radę. Głos jej się łamał, był słaby i cichy. Udało jej się wstać. Lekko zachwiała się, ale szybko znalazła oparcie w najbliższym drzewie o wąskim pniu. Krasnal stał kilka kroków za nią, trzymając naczynię z wodą. Nelly oparła się plecami o drzewo i, nie spoglądając na niego, poleciła mu obmycie nogi dziewczynki. Mimo że nie miał możliwości zrozumienia ani jednego wypowiedzianego przez nią słowa, położył naczynie obok dziewczynki.
— Ona była pod moją opieką. Obiecałam, że ją przypilnuję, a mogłam nas obie zabić — majaczyła pod nosem w swoim pierwszym języku. — O, obudziło się we mnie sumienie? Po tylu latach? — prychnęła ze wzgardą. Przypominała pijaną, naćpaną.
— Mogę? Tylko umyję twarz — zbliżyła się do Akny i zanurzyła piękne dłonie w zimnej, krystalicznie czystej wodzie. Ochlapała swoje skronie i policzki czując ocucający ją chłód. W jednej chwili przezroczysta woda zamieniła się w gęstą krew. Odgłosy dżungli w skanowanie okrzyki, jej serce biło ciężko, znalazła się nagle na szczycie piramidy, wszystko było zamglone, pełne krwi. Ludzie na samym dole dziwnie ubrani, Krzyki zlewały się w szum, charkanie, ktoś się dławił. Poczuła dotyk rozpalonej dłoni na swoim udzie.
— Proszę pani?
Akna wlepiła w nią podejrzliwe spojrzenie inteligentnych, połyskujących oczu. Nelly wypuściła wstrzymywane powietrze.
— Niech on ci umyje nogę. Muszę się przejść — powiedziała, powoli odzyskując przytomność umysłu.
Zachwiała się lekko. Posłała Aknie wymuszony uśmiech i powoli szła w przeciwnym do niej kierunku. Gdy minęła porośniętą budowlę, usłyszała zdyszany głos Sachahira. Mimowolnie spojrzała przez ramię.
— Kto strzelał? — wysapał spanikowany. Z dłoni wypadło mu jedno z ziół. Akna spojrzała na Nelly, a wzrok Sachahira od razu za nią powędrował. Rzucił zioła obok drzewa, na którym przed minutą wspierała się Nelly i podbiegł do niej, zdezorientowany, z miną pełną troski i strachu.
— Nie wiem, po prostu... Nie wiem — jąkała się. Nie wiedziała co chce powiedzieć, nie miała pojęcia co tak naprawdę się stało. Widząc zatroskanego towarzysza zrobiło jej się niedobrze. Nie mogła zaczerpnąć powietrza. — Muszę... muszę... Muszę się przejść. Zaraz wrócę.
Odepchnęła młodego Gwatemalczyka i zaczęła iść prosto przed siebie.
— Poczekaj, co to było? Ktoś was zaatakował?
— Nie wiem, nie wiem. Nie mam pojęcia co się stało. Potrzebuję przerwy. Samotności. Przez chwilę.
Uparcie szła, ignorując Sachahira, który desperacko starał się dociec co się stało. Obawiał się, że zawzięty tropiciel chciał zaatakować samotne dziewczyny. Czuł wielkie poczucie winy z racji tego co się stało, nie wiedząc dokładnie co się w ogóle wydarzyło.
— Nelly, co z tobą? Gdzie ty chcesz iść? To nie jest podwórko, to dżungla!
Zatrzymała się w końcu. Sachahiro złapał ją za ramię i odwrócił do siebie. Trzęsły jej się wargi.
— Potrzebuję chwili ciszy. Daj mi spokój — wycedziła twardo.
— Boję się o ciebie.
Nelly gwałtownie objęła Sachahira. On, nie spodziewając się gestu stanął skamieniały, ale po chwili uścisnął ją ramieniem. Nie był przyzwyczajony do bliskości. Ten akt czułości był dla niego bardzo niekomfortowy. Po chwili odsunął od siebie kobietę.
— Coś ci się stało? — Był całkowicie zaniepokojony. Nelly nie wyglądała w tej chwili na poważną, zdeterminowaną i twardą dziennikarkę, jaką się jawiła gdy przyjechała do nich wypożyczonym samochodem oraz wszczęła awanturę na całą wioskę.
Przeczesała gęste włosy.
— Obiecałam ci, że zajmę się Akną. Ja naprawdę chciałam dobrze. Mogłam ją zabić. — Schowała twarz w dłoniach i oparła czoło na mężczyźnie. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, delikatnie dotknął miękkich pukli.
— Uspokój się. Musimy już do niej wrócić. Z każdą taką chwilą tracimy cenny czas. — Przybrał najbardziej rzeczowy ton głosu. Nelly wyprostowała się i wytarł twarz.
— Racja. Czas, artykuł. Jak daleko jesteśmy od celu?
— Gdybyśmy szli tak, jak planowaliśmy dotarlibyśmy tam już jutro.
— Ale nie szliśmy tak, więc...?
— Potrzebujemy około dodatkowego dnia. Plus-minus.
Nelly umilkła. Sachahiro powolnymi krokami wracał do tymczasowego obozowiska.
— Nie wystarczy nam jedzenia do tego czasu. Uwzględniłeś w szacunkach problemy z Akną? I jeszcze ewentualne?
— Powiedzmy.
Zatrzymała się i spojrzała na niego podejrzliwie.
— Co oznacza to twoje „powiedzmy"?
— Najpierw Akna, zanim będzie za późno.
Wyminął kobietę, która uśmiechnęła się smutno pod nosem.
Zanim będzie za późno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top