Rozdział 19

Na jednym z drzew porośniętym epifitami siedziała mała czarna małpa. Jadła spokojnie liście, skryta za złocistymi nićmi. Słysząc hałas dochodzący u stóp potężnego drzewa, wrzasnęła i prędko uciekła, dziko skacząc z jednej gałęzi na drugą.

— Ten las to takie wasze prywatne zoo.

— Tak, ale jest fajne dopóki nie rozszarpie cię puma.

Nelly spojrzała na towarzysza z cieniem niedowierzania. Jego humor był całkiem nie na miejscu. Przyznała, że naprawdę czuła się dziwnie gdy normalnie (jak na niego) z nią rozmawiał i żartował. Chociaż, szczerze mówiąc, żartami to ciężko było nazwać. Jeszcze kilka dni temu mało co się odzywał.

— Twój humor jest naprawdę suchy — żachnęła się, następnie biorąc łyk wody.

— Nie wypij wszystkiego, bo nie będziesz się miała w czym umyć potem.

— Deszcz już mnie wystarczająco wyprał. Myślisz, że będę mieć dużo wszy po zadawaniu się z tobą?

— Już trochę masz. — Wyciągnął z włosów Nelly mały listek. Zrobił minę pełną obrzydzenia — Patrz, jeszcze się rusza.

— Mój biały tyłek ciężko znosi takie niehigieniczne warunki — westchnęła.

— Widać. I czuć z resztą też. — Przewróciła oczami. — Zapiszesz to w swoim śmiesznym zeszycie?

— Proszę?

— To co mówię — westchnął teatralnie. — Tacy bladzi dziennikarze wtykają wszędzie nos.

— Nie przesadzaj.

— Mówi osoba, która rozwaliła stolik tylko po to żeby wiedzieć jak się gotuje zupę.

Oburzona uderzyła go w ramię.

— No już dobrze, już dobrze. Jak się postaracie to bywacie normalni.

— W tym zeszycie zapisuję tylko ważne rzeczy.

— To co mówię nie jest ważne?

Spojrzała na niego, udając że się zastanawia.

— Dzięki — skinął głową.

Liści i wąskich pni było tutaj mnóstwo. Jazda na ośle z tył małego korowodu była nie lada wyzwaniem. Ze względu za równo na niekomfortowy teren jak i na ból, który Akna odczuwała. Sachahiro zapewnił ją, że gdy tylko znajdą wystarczająco miejsca żeby opatrzeć zranienia powstałe w czasie upadku jak i źródło bólu wszystko na pewno minie. A ona ufała mu jak nikomu innemu. Teren się zagęszczał, co oznaczało że rzeka była już bardzo niedaleko. Prowadziła zwierzę ostrożnie, mając nadzieję że nie ugrzęźnie kopytami w jeszcze niewyschłym błocie. Z wielką ciekawością podsłuchiwała również idącą przed nią parę. Najbardziej była zainteresowana z czego się tak śmieją.

— Ty się tak nie wychylaj bo znowu spadniesz. — Usłyszała za swoimi plecami nieprzyjemny głos Krasnala.

— A ty nie jedz tyle bo tapiry pomyślą, że jesteś ich krewnym — fuknęła i pośpieszyła starego osła, unosząc wysoko głowę. Obróciła się za siebie spoglądając przelotnie na krępego mężczyznę. Odganiał brudną dłonią natrętną muchę. Przed oczami Akny pojawiły się wspomnienia kilku momentów gdy ten stary dziadek straszył ją oraz inne dzieci laniem i wieczystą karą. Teraz, będąc z daleka od innych wrogich starców Akna ma szansę dać nauczkę temu spróchniałemu draniowi. Oby tylko ta noga przestała ja boleć.

Akna uśmiechnęła się sama do siebie. Powoli, w jej niedojrzałym w pełni umyśle, zaczął się kształtować plan małej zemsty na równie małym, brudnym człowieczku. Doskwierający ból odszedł na plan dalszy. Należało jedynie wszystko zaplanować.

— Sachahiro?

— Tak? — zadrżał na niespokojny głos Nelly. Czy zauważyła coś niepokojącego? Spojrzał odruchowo za siebie, sprawdzając czy Akna wciąż jedzie na małym osiołku. Była cała i zdawało się, że ból, który jej doskwierał nareszcie zelżał.

— Jak to się stało — zaczęła cichym głosem. — że Akna spadła? Jak ona mogła spaść?

Przypomniała sobie jej grację z jaką szła w strugach ciepłego deszczu, bez momentu zawahania oraz jak się poruszała, gdy kilka nocy temu ktoś je śledził. Jak ona mogła tak potwornie się skaleczyć?

— Wiesz, wszyscy jesteśmy ludźmi. To normalne, że czasami po prostu upadamy.

— Na pewno tak uważasz? — wlepiła w niego swoje czujne, pełne troski i niepokoju spojrzenie.

— Chyba tak.

— To chyba bardzo dużo mówi — zauważyła.

Sachahiro odetchnął z trudem. Jeszcze raz spojrzał na jadącą w niewielkiej odległości od nich dziewczynkę. Nie zdawała się wyczuwać, że o niej rozmawiają. Z jej zdeterminowanego spojrzenia Sachahiro wyczytał, że dziewczynka nad czymś bardzo uporczywie myśli albo czegoś szuka w najbliższych roślinach. Albo oba.

— A te ślady przy namiocie? Coś tu się dzieje niedobrego, Sachahiro.

Dziennikarka spojrzała na niego z uwagą i z twardym spojrzeniem.

— Wiem.

Nelly spojrzała na niego z rozdrażnieniem.

— Wiesz?! I to tyle co powiesz?! — syknęła przez zaciśnięte zęby. — To wszystko?!

Uraczył ją ciężkim spojrzeniem zmęczonych oczu. Nie ruszyło to kobiety ani trochę. Z resztą, nie było to nawet celem Indianina.

Kobieta przeczesała długimi palcami spuszone, rude pukle. Głęboko odetchnęła wilgotnym powietrzem lasu. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Nelly starała opanować targające nią humory i emocje, Sachahiro myślał nad drogą, Akna nad zemstą, a el Enano dłubał w swoich brudnych zębach. Gdyby nie nierówny odgłos kroków, nic by nie wskazywało na to, że jakikolwiek człowiek zajrzał do tej gęstej, tajemniczej dżungli. Dżungli z mroczną historią i jeszcze bardziej tajemniczą przyszłością, nad którą czuwało coś, co nigdy nie mogło zostać ujrzane przez kogokolwiek. Nigdy. A nad tym wszystkim górowała złowrogo zamglona Góra Skorpionów. Przez moment wydawała się cierpko kpić nad żałosnym losem wędrowców, o którym oni nie mieli zielonego pojęcia. Nic nie zwiastowało tego, co tak naprawdę nastąpi.

Rytm dnia nie został ani przez chwilę zaburzony. Nerwowa dziennikarka w końcu się uspokoiła, mając za zmartwienie rzeszy komarów lgnących do jej spoconej skóry.

— One wam nie przeszkadzają? — zapytała z rosnącym zirytowaniem.

— Nie — odparła szybko Akna. Ton i brzmienie głosu dziewczynki zaintrygowało kobietę.

— Kwestia przyzwyczajenia?

— Niezupełnie. Panią pewnie bardziej lubią.

— Na takiej przyjaźni mi nie zależy.

Akna zachichotała. Nelly uśmiechnęła się półgębkiem widząc reakcję dziewczynki.

— Nad czym tak bardzo myślałaś?

— Kiedy? — zapytała ze zmieszaniem i zaniepokojeniem.

— Po tonie twojego głosu zauważyłam, że bujałaś w chmurach — powiedziała zawadiacko, trącając jadącą obok Aknę.

— Zdawało się pani — odpowiedziała wymijająco, ale na jej ziemistej cerze pojawił się ledwo dostrzegalny rumieniec.

— Na pewno.

Młoda kobieta mrugnęła do dziewczynki okiem, potakując z powątpiewaniem głową. Ukrywając swoje zawstydzenie Akna rozglądała się pomiędzy gęste lniany wiszące nad ich głowami.

— Jeżeli nie chcesz mi wyjawić swojego sekretu (z czego powodu jest mi baaardzo przykro) to powiedz mi jak twoja noga? Bardzo boli?

— Mogło być gorzej. — Machnęła lekceważąco dłonią. Wrodzona duma nie pozwalała dziewczynce przyznawać się do bólu. Nawet jeżeli wcześniej jawnie przed wszystkimi płakała. Na to wspomnienie zachmurzyła się.

— Na pewno wszystko okej?

— Tak. Noga mi szybko przejdzie. Gdy dotrzemy do rzeki, Sachahiro mi ją opatrzy. Ale tak prawdę mówiąc — dziewczynka wyprostowała się na osiołku, wypychając dumnie pierś do przodu — mogłabym ją opatrzeć całkowicie sama. Samiutka jak palec.

— Naprawdę? Nie wiem czy mogę ci uwierzyć.

Akna nie zwróciła uwagi na teatralny głos kobiety i z wielkim entuzjazmem oraz dumą z własnych osiągnięć, zaczęła opowiadać jak nauczyła się opatrywać i nastawiać kości, złamania otwarte, a także zamknięte. Nelly słuchała z uwagą opowiadania małej Indianki.

— Wow.

To było jedyne słowo jakie przyszło jej na myśl słuchając wywodu o ciężkim rzemiośle medycznym. Skrzywiła się na myśl gdyby miała mieszkać i żyć w takich okropnych warunkach. Nie mogła sobie wyobrazić jak ciężki kobiety tutaj mają poród. Całkowicie niemożliwe, że wciąż takie rzeczy się odbywają, gdy kilka tysięcy kilometrów dalej nie da się przeżyć kilku godzin jeżeli odłączą Internet.

— Sachahiro?! — krzyknęła ze strachem widząc jakąś wysoką sylwetkę ukrywająca się w cieniu wysokich drzew. — To ty, prawda?

Smukła sylwetka wyłoniła się spomiędzy drzew, wychodząc z cienia.

— Tędy, drogie panie.

— Obudziłeś w sobie jakiegoś wielkiego żartownisia?

— Znajduję po prostu wielką satysfakcję w drażnieniu i straszeniu chudych dziennikarek.

Nelly mimowolnie się uśmiechnęła. Podrapała się za uchem, starając się zakryć różowy rumieniec, który poczuła na policzkach. Cholerna naczynkowa skóra.

— Nie idziemy jednak na północ? — zapytała trzeźwo Akna.

— Lekko odbijemy na zachód — odparł z pocieszającym, miękkim uśmiechem.

— Jakieś problemy? — zapytała twardo Nelly, czując już że właściwy kolor skóry powrócił na policzki.

— Niezupełnie.

Odwrócił się szybko i jeszcze szybciej roztopił się pomiędzy gęstymi roślinami, tak, że Nelly nie zdążyła rozchylić wystarczająco ust, aby żądać odpowiedzi.

— Dobry jest — mruknęła pod nosem.

— A ten to gdzie? — Akna wystawiła język słysząc nieprzyjemny głos za plecami. Nelly zdążyła już zniknąć za Sachahirem, nurkując w listowie.

— Gdybyś wydłubał sobie tymi wstrętnymi paluchami brud z uszu to byś wiedział!

— Ciszej, bo zaraz cię zrzucę z tego bydlaka!

— Najpierw będziesz musiał się tutaj zmieścić! — pośpieszyła osiołka, znikając w bardzo wąskiej szczelinie między drzewami. — GRUBAS!

— Połamię ci kości, mała franco!

Akna zaśmiała się głośno, słysząc trzaskanie gałęzi, świadczące o zaplątaniu się Krasnala pomiędzy roślinami. Splunęła na ziemię z zadowoleniem. Noga przejdzie jej szybciej niż mogła wcześniej przypuszczać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top