Rozdział 18
Tamten nocy nie zasnęła ani ona ani Sachahiro. Nelly przewracała się na boki, pisała krótkie notatki do zeszytu w kolorze dojrzałej brzoskwini, liczyła barany ale nic nie pozwoliło jej pozbyć się niepokoju ani tym bardziej zasnąć. Czekała na świt.
Za to Sachahiro leżał nieruchomo na plecach. Czujny jak największy drapieżnik, wyłapywał nawet re najcichsze dźwięki otoczenia. Doskonale słyszał jak Nelly wierci się w namiocie kilka kroków od niego i nawet nie musiał się nad tym zastanawiać. Kto miałby?
Gdy wstał upragniony przed dwójkę świt, wszyscy byli na nogach. Mimo że tylko połowa grupy doznała dzwinego zdarzenia w nocy, wszyscy wiedzieli ze cos jest nie tak.
Poza tym mokra ziemia nie ma tajemnic nawet przed słabowprawionymi tropicielami. Ślady przypominajace odbicie stopy były widoczne mimo że właściwiel starannie zadbał o to żeby było ich jak najmniej w jak najbardziej nieoczywistych miejscach. Sachahiro właśnie kucał nad słabym śladem. Gdy podeszła Nelly pokrecił głową.
- To był ktoś, prawda?
Sachahiro błysnęło przez myśl żeby sklamać i zaprzeczyć, nie martwiąc kobiety ale nigdy nie próbował nawet kłamać. Lepiej w tym wypadku poddać się bez walki niż ryzykować ośmieszenie przed kobietą.
- Nie mogę mieć pewnosci. Są niewyraźne.
- Ale tak sądzisz? - nie był pewny czy kobieta stwierdza czy pyta. Przemilczał pytanie.??
- Powinniśmy wyruszać. Proszę, zawołaj Krasnala i poleć Aknie żeby zapakowała wszystko co mamy - poprosił, ciężko się podnosząc.
Zastanawiał się czy uparta kobieta zrobi to o co poprosił, a ona chwilę stała nad nim, zastanawiając się po czym zniknęła. Usłyszał jak rozmawia z Akną. Minął krótki moment nim Cakulha stanął nad nim ze swoją krępą sylwetką i wytrzeszczonymi oczami.
- Pójdziemy na północ. Wzdłuż rzeki. -twardo polecił, jakoby był oficerem a Krasnal żolnierzdm o małoznaczacej randze. - Oczy masz mieć dookoła głowy. Jeśli to podstęp za twoją zgodą to lepiej spal się żywcem, bo zaprzedałeś duszę diabłu.
Szybko spakowali swój obóz i wyruszyli kierując się na północ. Sachahiro zamykał pochod, trzymając maczetę w dłoni, a noże blisko siebie.
Miał przeczucie kogo powinien wypatrywać.
·
Przez kilka godzin maszerowali w uciążliwym deszczu. Był gęsty i ciepły, utrudniał widoczność oraz zamieniał grunt w wąski potok. Nelly z początku starała się wycierać wodę z twarzy dłońmi ale jak długo to może mieć sens gdy dłonie również ociekają?
Włosy, ubrania i komary lepiły się do ich ciał ubrudzonych błotem. Deszcz był głośny, tak samo jak zwierzęta zamieszkujące tę część lasu. Ten odcinek trasy był niewiarygodnie ciężki do pokonania. Zdawało się, że wszystko było przeciwko małej, mieszanej grupce. A najgorsze było jeszcze długo przed nimi.
Sachahiro przez całą trasę wykazywał się czujnością i ostrożnością. Kilka razy musieli ominąć kilka punktów, w których – według niego – mogli stać się zbyt łatwym celem dla śledzącego. Mimo że jego czujne i wyćwiczone oko studiowało każdy centymetr liścia i mijającego kamienia, nikogo nie dostrzegał ani nie wyczuwał. Niemniej był pewien, że są śledzeni.
Ktoś podążał za nimi krok w krok. Był bezszelestny, niewidzialny i, co za tym idzie, na pewno nieobliczalny. Mógł zaatakować w każdej chwili, a wczesny mrok i deszcz jedynie mu sprzyjały. Jedyną kwestią było czy wykorzysta okazję, czy będzie trzymał ofiary w napięciu.
Grupka poruszała się wolno, musiała zmieniać trasę co dwieście metrów bo nie mogli swobodnie pokonać trasy mając ze sobą również osła.
Nad brzegiem rzeki powinni być, według wcześniejszych szacunków Sachahira, przynajmniej godzinę temu. A szumu porywczej wody jak nie słychać, tak nie słychać. Wątpił, że się zgubili. Przez cały czas miał w głowie obraz mapy i łatwo odczytywał z natury kierunki świata. Tylko ten okropny deszcz spowalniał ich niesamowicie. Spojrzał za siebie. Akna prowadziła osła, w tym samym czasie zabawiając piosenkami i różnymi historiami przemoczoną Nelly. Uśmiechnął się, odwracając twarz. Poczuł dym z papierosa Krasnala. Jak przy tak ulewnym deszczu mu nie zgasł, było zagadką i kwestią wieloletniej wprawy w paleniu w ekstremalnych warunkach. Gdyby istniała taka dyscyplina sportowa, to el Enano najpewniej byłby w niej mistrzem.
— Patrzcie pod stopy — krzyknął Sachahiro, chcąc żeby wszyscy usłyszeli jego głos w wielkim hałasie deszczu. Droga, pełna śliskich liści i schowanych w nich węży, prowadziła pod górę. A ciepła woda z chmur spadała pod idealnym kątem na twarze wędrowców. Akna, próbując pozbyć się nadmiaru wody z twarzy, pluła przed siebie, co nie przynosiło zadowalających rezultatów także dla Nelly, której spodnie były teraz w jej ślinie.
— Jak bardzo to jest wysokie? — zawołała dziennikarka.
— Niezbyt! — odkrzyknął Sachahiro. — Nie powinno być większych problemów!
Mam przynamniej taką nadzieję, dodał w myślach. Osioł prowadzony teraz przez Krasnala zaryczał donośnie, urozmaicając odgłosy gwałtownego deszczu. Akna spinała się zgrabnie mimo błota i deszczu, w całkowitym przeciwieństwie do Kanadyjki. Nelly klęła pod nosem, rzucając najróżniejsze wiązanki jakie tylko przyszły jej na myśl. Wpół zgarbiona łapała się ostrych gałązek, starając się nie spaść. Próbowała myśleć o czymś bardziej pozytywnym. Chciała udawać, że deszcz, wpadający jej do oczu i otwartych ust, wcale nie przeszkadza jej w oddychaniu. Jednak w praktyce dobrze wiedziała, że kwiczy jak zarzynana świnia, a wygląda jak mokry kot.
Chwila nieuwagi – ślizg się po mokrych liściach – donośny krzyk i – bach! – w ostatniej chwili, Sachahiro mocno łapie kobietę za łokieć. Sam traci na moment równowagę, jednak szybko pociąga siebie i rudą za sobą.
— Chwyć się mnie mocniej! — wrzasnął wśród mroku ulewy. Nelly zsuwała się po błocie i strugach deszczu, nie mogąc znaleźć oparcia dla stóp.
— Trzymaj się mnie! — krzyknął. Wypuścił maczetę z drugiej dłoni, chwytając się jednej z najbliższych gałęzi, czując, że również może zjechać po błocie w dół.
— W górę! No dajesz! — Nelly zacisnęła dłoń wokół jego ramienia, czując że zaraz runie prosto w błoto i przekoziołkuje na sam dół leśnego urwiska. Starała się wdrapać, ale jej nogi ślizgały się po gruncie, nie pozwalając jej wyjść ani utrzymać równowagi. Razem musieli włożyć sporo siły aby dziennikarka mogła wydostać się z błotnistej pułapki. Sachahiro niemal upadł, gdy Nelly po kilku próbach uwolniła się od mokrej mazi, wpadając niezgrabnie na niego.
— Dzięki — wysapała zdyszana i cała ubrudzona błotem. Sachahiro niemo przytaknął, łapiąc oddech. Nelly kontynuowała wędrówkę po zdradzieckim terenie. Poczekał aż Akna wyspinana się, chcąc mieć pewność, że będzie z nią wszystko w porządku.
— Dołącz do bladej pani, bo ona na pewno nie wie gdzie iść — szepnął do dziewczynki z uśmiechem. W praktyce sam ją dogonił, mając na oku Aknę. Ostrzegł trzynastolatkę i szybko wyprzedził, wychodząc na prowadzenie grupy.
— Szybki jesteś.
— Znowu cię musiałem wyciągać z błota — mruknął, śmiejąc się w duchu. Schylił się pod wystającym liściem olbrzymich rozmiarów, który z chęcią uraczył zdezorientowaną Nelly prysznicem.
— Deja vu. Ten deszcz będzie jeszcze długo? Nie słabnie ani przez moment — Nelly zdzierała sobie gardło, chcąc żeby idący obok niej Sachahiro ją usłyszał.
— Już powinien się kończyć.
— Mam ci tak samo wierzyć, jak gdy powiedziałeś, że nie będzie problemów z wspinaniem się na to śliskie cholerstwo?
— Może trochę bardziej.
Sachahiro przytrzymał stojącego mu na drodze wielkiego liścia, którego idąca zaraz za nim Nelly nie zauważyła.
— Ach! Sachahiro! — jęknęła, gdy jej twarz boleśnie zetknęła się z śliskim, zamszonym liściem. — Tfu, nie mogłeś ostrzec?!
— Wybacz. Jeszcze chwila i już będziemy na prostej drodze.
— A podobno dżungle u was są płaskie.
— Zależy gdzie idziesz.
Usłyszeli donośny krzyk za plecami. Sachahiro rzucił się żeby szybko służyć pomocą. Nelly starała się podążać za nim tak szybko jak mokry grunt i niskie rośliny jej pozwalały. Ślizgając się po błocie i omijając liczne przeszkody słyszeli hałas staczającej się Akny. Sachahiro zdążył ją złapać dosłownie metr przed drzewem, na które prosto spadała.
— Jezu! — wrzasnęła Nelly.
Akna była cała brudna i miała łzy w oczach. Sachahiro delikatnie zamknął ją w ramionach, chroniąc tym samych przed deszczem.
— Wszystko już dobrze, nic się nie stało — zapewniał ją w ich rodzimym języku.
Nelly podniosła oczy, widząc rozmazaną sylwetkę Krasnala, trzymającego osła za prowizoryczną uzdę. Wychylał się, ciekawy całego zdarzenia. Krzyknął tubalnym głosem, wprawiając cały las, jak i rzęsisty deszcz w drżenie. Sachahiro mu odkrzyknął słabszym głosem. Wstał, trzymając w ramionach wątłą dziewczynkę.
— Wracamy — szybko rzucił, niechcąco trącając Nelly. Ona niemo, podążała wzrokiem za mocno zgarbionym mężczyzną, idącym po stromej ścianie błota, liści, wystających gałązek i roślin. Po chwili zatrzymał się, patrząc wyczekująco na nią.
— Idę — szepnęła. On tego słyszeć nie mógł, ale po chwili wznowił trudny marsz, nie oglądając się za siebie. Nelly straciła niewyraźne sylwetki z widoku. Objęła niewyraźny krajobraz spojrzeniem. Zauważyła kilka rzeczy, w tym sporo jedzenia, które niosła Akna, a teraz całe zmoczone topią się w błocie i mokrym mchu.
— Moja noga bardzo boli.
— Wkrótce przestanie. Jesteś bardzo silna, pamiętaj — zapewnił Sachahiro. Bolały go już ramiona od ciężaru dziewczynki ale niósł ją wytrwale dopóki grunt nie zrobił się wystarczająco płaski żeby mogła usiąść na ośle. Gęsty deszcz już przestał padać, a jedyne co po nim zostało to przemoczeni wędrowcy i ogromne ilości błota, razem a pokrytymi kroplami liśćmi.
— Sachahiro, słyszysz? — Zasłoniła mu usta dłonią. — Jakieś duże zwierzę jest niedaleko. Może to tapiry?
Sachahiro zaniechał ruchu i wsłuchał się w odgłosy gęstego lasu. Obawiał się, że to co usłyszała dziewczynka było bardzo dalekie od zwierzęcia.
— Nic nie słyszę — odpowiedział szczerze. Jednak zaniepokojony, pamiętał o dziwnych śladach przy ich wczorajszym obozie. — To z pewnością były tapiry.
Rozejrzał się wkoło. Pośpieszył zwierzę, na którym siedziała Akna.
— Odejdziemy jeszcze kawałek stąd i opatrzę ci nogę.
Przyśpieszył marsz. Doskonale czuł, że ta sama osoba co była u nich w nocy, nie odstąpiła ich ani na krok.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top