Rozdział 10

— Wy tutaj? Szukałem cię — odparł Sachahiro zbliżając się do pary. Nelly ponownie tego ranka odetchnęła z ulgą.

— Jak długo mnie nie było? — zapytała.

¿Jas kabʼan waral? — zwrócił się do Akny, ignorując pytanie Nelly. Nie zirytowała się ani trochę wzgardą. Zamiast tego, zafascynowana słuchała odpowiedzi dziewczynki w dziwnym, pokręconym jak dla niej języku. Brzmiał niezwykle egzotycznie i naprawdę fantazyjnie.

Sachahiro zmarszczył brwi, przysłuchując się krótkiej, rzeczowej odpowiedzi. Rozejrzał się pośpiesznie, tak jak to zrobiła Akna podczas ich czmychnięcia z sadu.

— Szybko — rzucił niecierpliwie w kierunku Nelly. Poczuła się jak zbieg z amerykańskiego więzienia, przemykając ponownie, cała zgarbiona przez gęstą roślinność. Zauważyła w niewielkiej odległości swój zaparkowany samochód, przez co zorientowała się mniej więcej gdzie jest.

Cichy, konspiracyjny szept, i Akna oddaliła się od nich, zmykając szybko oraz cicho jak jaszczurka. Kilka susów wystarczyło żeby zniknęła Nelly z pola widzenia, topiąc się pomiędzy gęstymi roślinami i złotymi prześwitami słońca. Dziennikarka powędrowała z powrotem spojrzeniem do wysokiego mężczyzny. Dreptali pośpiesznie, Nelly lekko szeleściła butami, co chwilę się zatrzymując. W tych krótkich przerwach Sachahiro uważnie nasłuchiwał, a następnie lekko unosił się, prowadząc. Nelly była w tamtej chwili całkowicie pewna, że śledził ich ktoś, a nie coś.

Przedostanie się z Sachahirem nie trwało długo — mogło to być maksymalnie kilka szybkich minut — ale Nelly miała wrażenie, że konspiracyjna włóczęga trwała przynajmniej trzy godziny.

Przeszli obok na wpół zrujnowanej wąskiej klitki z uchylonymi drzwiami. Są na miejscu. Kilka metrów przed nią była jej mała izdebka.

— Żyjesz? — Sachahiro zapytał tak cicho, że Nelly odpowiedziała dopiero po chwili.

— Umm... tak, tak — zapewniła szybko zmieszana. Obejrzała się. Nikogo za nią nie było.

— Kto to był?

— Idź się umyj. Masz liście i robaki we włosach.

— Sachahiro, odpowiedz: kto to był? Kto nas śledził?

— Powiedziałem, odejdź — jego głos był pewny, zimny i twardy. Nelly cofnęła się zaskoczona.

— To jest ważne pytanie... — dodała cicho.

— Nie interesuje mnie. Do chaty. Ale to już!

Kobieta posłusznie, oddaliła się. Po sytuacji (i jej następach) sprzed kilku godzin — a może ledwie godziny? — wolała nie pyskować i nie wdawać się w dyskusję. Będąc tak blisko, nie chce stracić całego wysiłku i zachodu na jakieś głupie, dziecinne odzywki. Była dociekliwa, ale teraz lepiej to odłożyć. I tak się wszystkiego dowie. Jeśli nie dzisiaj, to jutro.

Drzwi klitki potężnie zaskrzypiały. Nelly poczuła znowu zapach kurzu i ziemi, towarzyszący jej od dwóch dni. Usiadła na równie skrzypiącym łóżku, następnie odszukała niewielkie okrągłe lusterko w otchłani swojej torby. Dokładnie przyjrzała się w nim swoim włosom. Faktycznie, znalazła dwa drobne listki i pająka. Otrzepała czuprynę, następnie przeczesując ją małym, starym grzebykiem i na nowo zrobiła z niej wysokiego kucyka. Zdjęła buty z nóg i czekała aż w ciasnej izdebce znajdzie się Sachahiro, wytłumaczy jej wszystko co się stało. W tamtej chwili nie była już przerażona, serce dawno zostawiło gwałtowne bicie i szaleńcze tempo za sobą. Była ciekawa. Chciała się szybko dowiedzieć kto to był, dlaczego ich ścigał i wszystko spisać. Ach! Ten artykuł będzie ósmym cudem świata!

Nie, nie może czekać. Musi napisać to już. Świeże emocje są najlepsze, bo najbarwniej prawdziwe i gwałtowne. Nie to co patrzenie z dystansem. Do tego jeszcze ozdobi historię kilkoma pikantnymi perełkami, robiąc ją straszniejszą i zapierającą dech w piersiach.

Czy może lepiej spisywać aktualnie prawdziwe, najprawdziwsze fakty, a dopiero później je ewentualnie przyozdobić jeżeli będzie to konieczne? Zastanowiła się. A jeśli założyłaby mini—dziennik i zapisała wszystko co się działo w poszczególnym dniu? Wczoraj już o tym myślała, pisząc wstępny szkic. Odrzuciła go niesamowicie szybko, nie zastanawiając się nad nim dłużej niż pięć minut. Wlepiła nieobecny wzrok w drzwi. Ej Nelly, to nie jest w sumie takie denne. Pokiwała głową. W drzwiach nikt nie stał i nikt się do nich nie zbliżał. Nie było nawet śladu Sachahira. Niezbyt oryginalne, nawet ani trochę, ale nikt, do cholery, nie będzie go czytał, nie? Oprócz mnie, nikt. A na podstawie dziennika wszystko ładnie zlepię i ogarnę w artykuł. Cholera, ty to masz łeb! I jeszcze ten napis „Na podstawie prawdziwych przeżyć zwykłej dziennikarki, spisanych w jej sekretnym pamiętniku". Oh, damn!

Mocno szarpnęła torbę, kładąc ją na swoje kolana, Wyrzuciła z niej niemal wszystkie rzeczy, dopóki nie znalazła tego co chciała prawie na samym dnie torby — ciemno brzoskwiniowego zeszytu.

Normalnie Nelly nie potrafi znajdywać rzeczy. Jedynym istniejącym dla niej sposobem jest agresywne wyrzucanie każdej rzeczy, która nie jest tą, której szuka.

Zeszyt był trochę ubrudzony, gruby i niemal przez nią nieużywany. Kilka pierwszych stron zdobiły bazgroły; drobne, brzydkie rysunki (nie miała ani trochę talentu artystycznego); kilka numerów telefonów zapisanych jej pochyłym, niedbałym pismem oraz kilka adresów (rozpoznała w nich jeden do pizzerii, którą kiedyś poleciła jej koleżanka z redakcji ale jej nie wypróbowała, nie pamiętając, gdzie adres przepadł). Pozostałe strony były czyste i nietknięte. Idealne.

Wyrwała tamte agresywnym ruchem i wrzuciła do torby. Z rozwalonymi rzeczami, leżącymi na całej powierzchni łóżka, wzięła się do pracy. Na górze kartki zapisała miękkim ołówkiem datę i miejsce „gdzieś u wejścia do gwatemalskiej dżungli". Zaczęła pisać.

Minął kwadrans kiedy ktoś zapukał do drzwi.

— Proszę — mruknęła niezadowolona, że ktoś przeszkadza jej w pracy. Najchętniej powiedziałaby „chrzań się i zostaw mnie samą" ale przypuszczała, że to Sachahiro łaskawie przyszedł wyjawić jej tożsamość porannego łowcy.

Drewniane deski zaskrzypiały, ktoś wszedł i czekał.

Momento — rzuciła, nie unosząc głowy znad zeszytu. W końcu po dwóch sekundach rzuciła go między ubrania.

Sachahiro? — zapytała, podnosząc wzrok na osobę, stojącą u wejścia. Zauważyła swój błąd. Nie, to nie był Sachahiro. Nelly zlustrowała gościa wzrokiem ale to nie pomogło ani trochę w rozpoznaniu tożsamości. Suchy człowiek, niewielkiego wzrostu o rzadkich włosach — szybko odnotowała.

— W czymś panu pomóc? — spytała po hiszpańsku. Gość stał jak kamień u wejścia do jej chaty. Nelly odchrząknęła.

Nie mogła dojrzeć rysów jego twarzy. Światło z małego okienka naprzeciwko nie obejmowało go, a te zza drzwi pokrywało go cieniem. Nelly poczuła się nieswojo. Czy to przed tym człowiekiem uciekały z Akną i później z Sachahirem? Poczuła jak mimowolnie oblewa ją zimny pot.

— Hej, proszę pana? — spróbowała jeszcze raz. W tamtej chwili nie była już pewna czy faktycznie stoi tam człowiek czy może to jedynie wzrok płata jej figle. Ale że aż tak?

Zrzuciła ostrożnym i ledwo dostrzegalnym ruchem z kolan torbę i powoli wstała na miękkich nogach. Człowiek-widmo nie poruszył się. Dziennikarka zauważyła drżenie swoich rąk. Uniosła na powrót swój wzrok na dziwnego mężczyznę.

Ale jego już tam nie było. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top