ROZDZIAŁ 27
Ostatnim życzeniem trawionej gorączką Akny było spotkanie z Sachahirem. Chciała się z nim zobaczyć, usłyszeć kilka pocieszających słów, a najbardziej pobawić się w jej ulubioną zabawę, którą kiedyś wymyślił i od tamtego czasu często w nią grali razem z większością dzieci z wioski. Gdy gorączka w końcu ją opuściła, Akna zmarła spokojnie, z delikatnym uśmiechem na wąskich ustach, wyczekując wysokiej postaci, która już nigdy miała nie nadejść.
Delikatny wiatr unoszący płatki jej ulubionych kwiatów ustał. W tamtej chwili na Górze Skorpionów dwójka wędrowców poczuła delikatne, uspokajające ciepło, jakby dusza małej, samotnej dziewczynki chciała otulić ich delikatnymi pocałunkami.
— I już po deszczu — Nelly zaśmiała się i wstała z kryjówki. — Korzystając z tego przerywnika, możemy zrobić sobie jeszcze chwilę przerwy.
Zgodzili się, jednak nie mogli wytrzymać dziesięciu sekund bezczynnie, więc szybko powrócili do pracy. Sachahiro przeszedł się wokół zniszczonych zabytków. Nie myśląc tego dnia ani przez sekundę o dziewczynce oddał się pracy i miłemu towarzystwu. Złote słońce padało na błyszczące przedmioty, dodając im blasku i ciesząc oko mężczyzny. Idąc w zamyśleniu natknął się na dziwne uwypuklenie ziemi. Zdezorientowany próbował dociec co takiego kryło w sobie owe uwypuklenie. Zaczął więc kopać w ziemi.
Na drugim końcu Nelly dokładnie opisywała znaleziska i zapisywała w notesie możliwe powiązania między wszystkim tym, co dzisiejszego, pięknego dnia znalazła. Nie potrafiła zdefiniować tego wszystkiego. Bezbłędnie zgadywała, do czego służyły poszczególne przedmioty, ale razem nie trzymały się kupy. Poszczególne z nich wyraźnie były zniszczone wilgocią i słońcem, co wskazywało na bardzo długi okres bezczynnego przebywania tutaj, ale były też i takie, przypominające bardziej współcześnie używane narzędzia. Były mniej zniszczone i zrobione z innych materiałów. Wyglądały jak z całkowicie innych epok.
— Nelly, chodź szybko. — Na drżący głos Sachahira Nelly podniosła się. Spojrzała na jego bladą twarz i delikatnie trzęsące się dłonie. Z niepokojem i ciekawością udała się za mężczyzną. Dotarli do rogu obozowiska, który do stromej przepaści miał tylko dwa kroki.
— Co znalazłeś? — zapytała, zauważając płytko rozkopaną ziemię.
— Trupy.
Nelly zastygła w bezruchu. Sachahiro odwrócił się plecami do rozkopanej ziemi.
— Jesteś pewny?
— Tak, tak! Trupią czaszkę nietrudno zauważyć! — Wyrzucił ręce w powietrze. — Z resztą, sama spójrz tam.
Nelly wykonała niepewny krok i ostrożnie spojrzała w płytki dołek. Natychmiastowo po ujrzeniu jej zawartości odsunęła się. Widok niemal całkowicie rozłożonego ciała przyprawił ją o ciarki i mdłości.
— Chyba zwymiotuję.
Odeszła na kilka kroków, czując jak liche śniadanie podnosi się do jej gardła. Musiała wziąć kilka uspokajających wdechów ale to i tak nie pomogło. Obraz ludzkich, zakopanych kości był dla niej uderzający.
Usłyszała niepewne kroki Sachahira. Przykucnął zaraz za nią i dotknął zimnymi dłońmi jej karku.
— Nigdy nie sądziłam, że kości wywołają u mnie taką reakcję, wiesz? — odezwała się, biorąc głęboki oddech. Przez chwilę panowała między nimi cisza, dopóki dziennikarka nie zabrała ponownie głosu — Musimy się im przyjrzeć.
Wypowiedziane zdanie było niepewne, brzmiące bardziej jak pytanie. Sama kobieta nie wiedziała, czy chciała wydać polecenie czy zadań pytanie. Powróciła do wcześniejszego miejsca, w którym badała odnalezione relikty, po czym wróciła z aparatem i łopatką w dłoniach.
— W prawdzie, nie mamy pozwolenia na prace wykopaliskowe ale skoro już je zaczęliśmy to powinniśmy je skończyć.
Z ściśniętym gardłem zrobiła kilka ujęć kościotrupowi. Materiał, który za życia służył tamtej osobie za odzież, był zbutwiały i rozsypywał się po lekkim muśnięciu palcem.
— Myślisz, że ten trup jest tutaj od r...
— Te trupy. Jest ich o wiele więcej.
Sachahiro wskazał na kolejną czaszkę skrytą pod całunem ziemi. Gdy ostrożnie, niemal z namaszczeniem ją wyciągnęli, zorientowali się że jest roztrzaskana. Nad dołkiem spędzili kilka godzin, odnajdując coraz to nowsze kościotrupy z połamanymi kościami, miednicami, dziurami w czaszkach. Dół był masowym grobem. Widać było, że osoba która ten grób kopała albo bardzo się śpieszyła, albo zależało jej jedynie na szybkim wykonaniu zadania. Ciała były ułożone nierówno, jakby prędko i niedbale rzucone na stos innych. Sachahirowi ten widok wydał się bardzo smutnym i przygnębiającym, jednak nie zastanawiał się nad tym długo, nie dysponując wystarczającą ilością czasu.
— Powinniśmy ich ponownie zakopać. Żadne ciało nie zasługuje na takie traktowanie — objął ruchem ręki kości i pogłębiający się z każdą minutą dół.
— Masz rację, ale chciałabym sprawdzić jak dużo ich tam jest.
Łypnęła okiem na różne rozmiary kości. Nie miała głębokiej wiedzy medycznej ale nietrudno było się jej zorientować że pochowane zostały tutaj także dzieci w różnym wieku. Sachahiro jednak postawił na swoim i szczątki zostały na nowo przez nich pochowane. Zajęcie to zabrało im sporo czasu. Zmęczeni wysiłkiem jakie to zadanie im przysporzyło usiedli przy ruinie jednej z kiedyś wysokich ścian.
Nelly nie mogąc się oderwać od tych wszystkich wykopalisk przeglądała zdjęcia, które zrobiła i spisane notatki.
— To było tym, czego się po Górze Skorpionów spodziewałaś? — Z rozmyślań wyrwał ją niski głos Sachahira. Kobieta otarła wierzchem dłoni pot z czoła. Odłożyła aparat w zamyśleniu.
— Sama nie wiem — odpowiedziała w końcu.
— Chodzimy po cmentarzysku. To miejsce to jeden wielki cmentarz.
— Myślisz, że jest tutaj więcej grobów? — Miała zmęczony głos. Czuła się zagubiona i roztargniona.
— Pokaż mi na chwilę aparat.
Kobieta posłusznie podała urządzenie Sachahirowi. On w milczeniu przeglądał zdjęcia, szukając jakiegoś konkretnego.
— Spójrz na te rzeźby.
Nelly oparła brodę na ramieniu Sachahira, dokładnie przyglądając się przedstawionym obiektom. Zmrużyła oczy, patrząc na dziwną płaskorzeźbę. Zdawało jej się, że widziała wcześniej podobny kształt.
— To Itzamna. Jeden z dawnych, najważniejszych bogów Majów. Pan Dnia, Pan Nocy i Niebios. Zapewniał urodzaj. W jego imieniu składano ofiary z dzieci.
Przerwał na chwilę, przesuwając zdjęcia.
— Spójrz ile razy on się tutaj pojawia. A ten z kolei — wskazał na inną płaskorzeźbę, przypominającą hsdkbakeufj. — Gwarantował khbm. To miejsce jest żywym cmentarzem. Każdy centymetr trawy rośnie na rozłożonych trupich ciałach. Tutaj składano z nich ofiary.
— Myślałam, że zabijano na ołtarzach piramid — wtrąciła.
— Bo tak było. To miejsce musi coś w sobie skrywać. Coś, czego my nie zauważamy, ani nie zauważył tego nikt inny oprócz nich wszystkich.
— Te kości na pewno nie są takie stare żeby mogły należeć do starej kultury — zastanowiła się.
— Bo nie należą. To mogą być ofiary Ludobójstwa Majów — szepnął Sachahiro oddając kobiecie aparat.
— Mogą to być też ofiary praktyk, które tak naprawdę nie zostały zaniechane.
Spojrzeli sobie w oczy, myśląc o tym samym. Czy jest to możliwe, że wciąż na tej górze są odprawiane rytualne mordy?
— Ci naukowcy — wyszeptała gorączkowo Nelly — Autorzy pracy Comment je suis allé en enfer", oni tak naprawdę nie zmarli z złych warunków i chorób. Oni...
— ... mieli być przeznaczeni na ofiary.
— Tamci, co nie wrócili, nie wrócili dlatego bo zostali poświęceni krwiożerczym bożkom.
Ich serca zabiły o wiele mocniej. Wielki podmuch wiatru prawie porwał kartki z notatnika kobiety. Sachahiro złapał je w ostatniej chwili.
— Co ty robisz? — zapytała Nelly, widząc, że mężczyzna wstaje.
— Idę poszukać czegoś co by wskazywało na niezaniechanie pogańskich obrządków. Ty mogłabyś spojrzeć jeszcze raz na to co mamy.
Nelly przytaknęła gorączkowo głową. Uklękła przy znaleziskach, oglądając każde dokładnie ze wszystkich stron. Przejrzała również wszystkie zdjęcia jakie tu zrobiła.
W pewnym momencie ukazało jej się zdjęcie Sachahira wskazującego małą sówkę magellańską. Uśmiechnęła się pod nosem, zapominając czego tak naprawdę szuka. Następnie ukazała jej się fotografia przedstawiająca jego, Aknę i Krasnala rozmawiających pod schodkową piramidą w gąszczu. Potem mała jaszczurka na dłoniach pięknej, śmiejącej się Akny, wioska i kilkoro dzieci ustawiających się do zdjęcia. Pierwszy raz rozmawiała tamtego dnia z Akną. Chciała ją jeszcze raz zobaczyć. Zawdzięczała jej zdrowie, gdy swoimi ziołami uzdrowiła ją, przyduszoną przez niskiego Indianina. Miała niemożliwie inteligentne oczy, które skrywały coś, czego Nelly nie potrafiła się domyśleć.
I już nigdy się nie domyśli.
Gdy dwójka pośpiesznie przeszukiwała grób i każdy element znaleziony na szczycie Góry Skorpionów, dżungla pochłaniała kolejną ofiarę. Krasnal, powołując się na współpracę, na kolanach błagał o litość swoich przyjaciół. Zaklinał na każdą informację, którą im wcześniej, będąc w zmowie, sprzedał.
Odcięli mu głowę, zanim górujące nad nimi jastrzębie zdążyły zawyć.
***
Sachahiro z Nelly pracowali w pocie czoła. Odbili każdą płaskorzeźbę węglem drzewnym, zrobili zdjęcie każdemu zakamarkowi, wreszcie znaleźli gruby worek na długość łokcia. Te wszystkie czynności, odbywane w ciszy, przerywanej jedynie krótkimi i rzadkimi komendami, niesamowicie ich zbliżyły i dały czas do spokojnych przemyśleń. Nelly zdecydowała się podjąć ryzyko i nareszcie porozmawiać z Sachahirem, mimo że jej rozsądek zdecydowanie jej to odradzał. Przynajmniej raz w swoim życiu powinna zaryzykować.
Sachahiro tymczasem zawołał kobietę, trzymając tajemniczy wór. Z bijącym od emocji sercem Nelly uklęknęła obok niego przyglądając się najnowszej zdobyczy.
— Zaczekaj. Nie otwieraj jeszcze — poleciła mu, pstrykając następnie zdjęcie.
Sachahiro dokładnie obejrzał worek trzymany w dłoniach. Był ziemistego koloru, a ponadto miał na sobie jedną większą i kilka małych brunatnych plam.
— Chcesz żebym to otworzył? — zapytał niekoniecznie pewny.
— Chyba tak.
— Oby tylko nic na mnie nie wyskoczyło — spróbował zażartować. Rozplątał skomplikowany węzeł, którym wnętrze paczuszki było chronione. Ręce mu drgały, obawiając się, że to co tam jest schowane będzie czymś, czego on nie chciał ujrzeć.
— Słyszysz? — jego uwagę od ubrudzonego worka odciągnął cichy dźwięk. Obrócili się, szukając jego źródła.
— Tam!
Trzy metry przed nimi wiła się jakby gotowa do ataku biała żmija. Wyglądała upiornie, jakby szykując się do skoku. Przerażeni podróżnicy cofnęli się, upuszczając worek na ziemię.
— Zaatakuje nas?! — spanikowana Nelly niemal wykrzyczała w rosnącym strachu Sachahira. On również wyglądał na przerażonego.
— Wygląda jakby chciała.
— Sachahiro, proszę cię o powagę!
— Nie wiem! Nigdy nie widziałem kobry! Nawet nie wiedziałem, że one tutaj są!
Ich oddechy przyśpieszyły w ogarniającej ich panice. Poczuli chłód i wielkie uderzenia gorąca. Kobra wciąż stała przed nimi, nie podejmując jednak żadnego ruchu. Nelly, czując że wszystkie siły ją opuszczają usłyszała ogromny hałas, przypominający krzyk. Słońce na ułamek sekundy zaszło, poczuli jakby tracili grunt pod nogami. Kobra zniknęła, a drżenie ziemi ustało.
— Też co czułeś i słyszałeś, prawda?! — krzyknęła do towarzysza. On zdjęty strachem przytaknął gorączkowo.
— Zbierzmy rzeczy i wyjdźmy stąd!
Czując niepokój w sercach, zabrali czym prędzej swoje plecaki, nie zastanawiając się, czy coś jeszcze tam zostało. Nie mogli złapać oddechu. Dusząc się z gorąca opuścili wielkie stojące głazy, pozostawiając wszystkie sekrety Góry Skorpionów za sobą.
— Myślisz, że to co mamy, ci wystarczy? — ze zmartwieniem, a jednocześnie strachem zapytał Sachahiro.
— Tak sądzę, a może nawet to za dużo.
— Wracajmy do Akny. — Przytaknęli zgodnie głowami. Potrzebowali chwili na zaczerpnięcie tchu.
— Sachahiro, j-ja... Ja muszę coś ci powiedzieć — Nelly zebrała się w sobie, chcąc wszystko wyznać. Może nie był to idealny moment na zwierzenia, ale czuła, że powinna to zrobić czym prędzej. Milczenie mogło ją zabić.
— Teraz?
— Tak, w tej chwili.
— Poczekaj — zatrzymał ją, wystawiając rękę w charakterystycznym geście. Nasłuchiwał przez kilka sekund, w czasie których Nelly niemal zagryzła swoją wargę do krwi. Usłyszeli rosnący w moc hałas, dochodzący z lewej, od strony przepaści.
— Musimy się streszczać — chwycił ją gwałtownie za ramię, chcąc pośpieszyć. Obawiał się tego hałasu, nie chciał żeby Nelly coś niedobrego się stało.
— Poczekaj, tylko to powiem. Raptem dwa słowa!
— Nelly, proszę Ciebie! Szybko!
Gęste chmury zbierające się nad ich głowami, zagrzmiały wrogo.
— Nie możemy, poczekaj!
— Masz wszystko co potrzebujesz do artykułu! Wszystko będzie dobrze — gorączkowo potrząsnął ją za ramiona. — A teraz szybko! Zaczyna padać.
Nelly nie mogąc zaoponować, pobiegła za Sachahirem. Zerwał się wielki wiatr i mocny deszcz, bardzo utrudniający widoczność. Wąska, wężowata ścieżka, którą musieli pokonać, wrogo podkładała pod ich nogi kamienie i drobne gałązki. Pokonywali ją w pośpiechu, z dudniącą krwią, którą czuli nawet w uszach.
Nelly krzyknęła, osuwając się ze stromej ścieżki. Sachahiro gwałtownie złapał ją za dłoń. Stopy nie mogły znaleźć oparcia, Nelly czuła jak prawie całkowicie straciła grunt. Niemal zwisała na pionowej ścianie, śmierć wołała jej imię ciągnąc za pięty. Sachahiro szczerze włożył jego ostatnie siły w wciągnięcie wysokiej kobiety. W tamtej chwili była dla niego najcenniejszym skarbem, który miał, dosłownie w ręku, jednak nie był mu w pełni, ani chociażby w najmniejszej części dany. Gęsty deszcz skapywał z ich cienkich koszul, prostych nosów, długich rzęs. Biegli przez wąskie przejście, za rogiem był wąski, złowrogi most. Już byli. Już są. W strugach deszczu most jest ledwie widoczny, a ciasne przejście przy białych skałach było prawie niewidoczne.
Sachahiro zatrzymał się gwałtownie, jakby mając niepokonaną przeszkodę na drodze. Nelly wpadła na jego mocne plecy.
Mimo ograniczonej widoczności i szyderczej wody z niebios zauważył jedną potworną rzecz. Wstrzymała na chwilę jego oddech oraz bicie serca. Po przeciwnej stronie przepaści ktoś był. I on doskonale wiedział kto.
— Sachahiro, ja naprawd....
Mężczyzna uciszył Nelly unosząc dłoń. Ona potulnie zacisnęła wargi, dławiąc się strachem.
Długie, czarne jak noc włosy błyszczały nawet w gęstym deszczu. Twarz z ostrymi rysami wydawała się jeszcze bardziej groźna niż zwykła się wydawać. Miała na sobie wymalowany szyderczy uśmiech, oczy wyrażały zwycięstwo. Most zajął się ogniem, deszcz ustał, mrok pozostał. Krew ściekająca z ramion upadała ciężkimi, gorzkimi kroplami.
— Przejście w skale, szybko — Nelly ponagliła go, jakby nie widząc szyderczych twarzy po drugiej stronie. Nie wiedziała co robić, chciała się znaleźć na pewnym gruncie, bez żarzącego się mostu, bez niebezpieczeństwa, bez niepewności w sercu. Miała szczerą nadzieję na lepsze czasy. Wszystko co miała zrobić w Gwatemali zrobiła. Życie Indian, tajemnicza Góra, cały materiał miała, a obok niej stał ktoś, kto teraz był najważniejszy w życiu. Poczuła jak grunt zaczyna się trząść, a całkiem inny hałas spada z góry. Lawina?
— Sachahiro, do cholery szybko!
Zwycięska, pełna drwiny twarz zniknęła w gęstym dymie ognia. Wycofała się z pola bitwy. Sachahiro, jakby obudzony z transu, spojrzał na rudą kobietę kurczowo trzymającą się jego boku. Spojrzał na przejście przy skale. Usłyszał spadającą lawinę kamieni. Chciał żyć, w końcu miał dla kogo.
Oboje szybko znaleźli się przy mokrej z deszczu skale. Przepaść wydawała się mroczniejsza i czarniejsza niż dzień wcześniej. Bardziej żądna dusz. Przełknęli ślinę, znaleźli uchwyt w szczelinach, posuwali jedną stopę za drugą.
Nelly jęknęła ze strachu. Wszystko będzie dobrze, prawda? Przepaść jest niebezpieczna, jeżeli ją przejdą to będzie istny cud, ale gdyby to było niemożliwe, to tego przejścia by nie było. Zostając w tyle za Sachahirem zacisnęła zęby, spojrzała w stronę wysokiej figury zaraz obok niej i zebrała siły idąc przed siebie. Czuła, że tylko ułamki sekund dzielą ją od wywrócenia jej życia do góry nogami. Chciała wykrzyczeć to, co miała w sercu, tak bardzo ją to wypełniało. Dawało jej siły żeby znaleźć kolejny uchwyt w ścianie, postawić kolejny krok na wąskiej, śliskiej ścieżce.
— Wszystko będzie dobrze — wyszeptała do siebie, chcąc dodać otuchy zarówno sobie jak i mężczyźnie przed nią. Czuła się niepewnie, nie mogąc wypowiedzieć jeszcze tych słów, które tak bardzo chciała. Pragnęła otoczyć Sachahira miłością, obiecać że wszystko od teraz będzie inne.
Sapnęła gdy jeden z małych kamyków zaraz pod nią ukruszył się, spadając w czarną przepaść. Spojrzała na Sachahira. Brakowało mu jedynie kilku kroków żeby stanąć na pewnym gruncie. Już prawie są. Długi, zimny promień słońca zaświecił im prosto w oczy, jakby niosąc nadzieję.
Po chwili przeraźliwy krzyk kobiety rozdarł powietrze na pół. Wszystko zadrżało, ptaki się zerwały, nastała cisza, w której można było dosłyszeć jedynie rozpaczliwy płacz kobiety, która w jednej sekundzie straciła wszystko.
Nieskończona ciemność pochłonęła Sachahira na zawsze.
KONIEC.
Chciałabym bardzo podziękować wszystkim, którzy do zakończenia dotarli❤️
Dodatkowo, bardzo chciałabym podziękować za wyróżnienie w konkursie Splatane Nici w kategorii Podróżnicze
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top