Rozdział 7
— No i jak my to mamy tolerować?! — rozzłoszczony młody mężczyzna starał się przekonać do swojego zdania grupę starców. Jak na razie skutecznie. Kiwnęli lekko głowami z aprobatą. — Zwodzi dzieci! NASZE dzieci!
— Tak, dokładnie! — zawtórował młodemu Carlos, ucieszony obrotem zdarzeń. Od samego początku nie był przychylny przyjęciu kobiety, co wyraźnie okazywał, a aktualne zdarzenia wskazywały na słuszność jego zdania. Wytarł nos suchą i brudną od ziemi dłonią, mrużąc małe oczy. Poszukał spojrzeniem starca, który zezwolił na przyjęcie tej czarownicy na ich ziemię i uraczył go dumnym spojrzeniem, wyrażających domniemaną wyższość. Przeklęty Sachahiro o gołębim sercu stał w niewielkiej odległości od tamtego, wbijając spojrzenie w nogi przemawiającego Ah—muna. Carlos miał ochotę prychnąć na ten widok. Nigdy wyrostka nie lubił, a najchętniej zostawiłby go w dżungli jako niemowlaka. Teraz przynajmniej nie byłoby w związku z nim żadnych problemów.
— ...sami to wszystko widzieliśmy, prawda?! — Niewielka grupka zebranych zawtórowała. — Tak nie może być! Powinniśmy się jej pozbyć. Jak najszybciej! Wypędzenie będzie najdelikatniejszą karą, a ona i tak zasługuje na znacznie surowszą!
Ah—mun przemawiał ze złością i energią, która potęgowała wymowę jego stanowisku. Jego czarne, długie włosy błyszczały przy słabym świetle, a Sachahiro był pewny, że widział szalony błysk w równie ciemnych oczach Gwatemalczyka. Czuł się źle i miał poczucie winy, za to co zaszło. Miał wrażenie, że skręca się mu żołądek za każdym razem jak Ah—mun wypowiada kolejne, złowrogie słowo. Był pewny tego, że teraz znajduje się na przegranej pozycji i dziennikarka, którą wpuścił niecałe dwadzieścia cztery godziny temu, będzie musiała czym prędzej opuścić ich małą wioskę. Najgorszym było to, że obiecał jej pomoc, a on zawsze dotrzymywał danego słowa. Nienawidził tego jak bardzo Ah—mun przedstawia i przekręca fakty na swoją korzyść, dążąc do wypędzenia Nelly i zniszczenia Sachahira, co było jego głównym celem przez całe dotychczasowe życie. Przemawiał dumnie i pewnie, co jakiś czas spoglądając na niego wymownie, nawet raz wskazując go dłonią. Sachahiro czuł się jak pod ostrzałem. Do tego co jakiś czas każdy na niego spoglądał z narastającą wrogością. Próbował przynajmniej oszczędzić sobie tych bolesnych dla niego spojrzeń wbijając wzrok w stare deski, służące jako podłoga. Jedynie uprzejmy i niezwykle mądry starzec nie spojrzał na niego ani razu, siedząc ze skrzyżowanymi nogami i nieruchomym spojrzeniem. Wyglądał prawie jak posąg Buddy. Sachahiro z tego względu poczuł dla niego wdzięczność. Z masą tylu wlepionych w niego spojrzeń czuł się nagi, wyśmiany i winny, mimo że nic nie zrobił. Nie było to zupełnie nowe dla tego młodego człowieka doświadczenie, ale wciąż hańbiące i bardzo bolesne. Ah—mun wciąż przemawiał, lejąc wodę. Nie mówił nic konkretnego, jedynie powtarzał te same rzeczy, przedstawiając je w coraz to nowszy, szyderczy sposób, ubliżając pośrednio swojemu wiecznemu wrogowi. Indianie nigdy nie tolerowali takiego lania wody, ale w tej kwestii najwyraźniej bardzo im to odpowiadało. Sachahiro chciał coś powiedzieć w swojej obronie — a najbardziej w obronie rudowłosej kobiety — ale nie wiedział co, żeby Ah—mun nie obrócił tego na swoją korzyść. Brakowało mu słów, miał mętlik w głowie i sucho w ustach. Kobieta, o którą toczyła się sprawa, leżała w „swojej" chacie z innymi kobietami chcącymi ją przywrócić do świata przytomnych. Gdyby na zebraniu znajdował się jakiś chłopiec, Sachahiro posłałby go z zadaniem sprawdzenia stanu dziennikarki, ale obecność dotyczyła jedynie tych starszych oraz tych odpowiedzialnych za konkretną grupę ludzi, mających jakiś wpływ i duży szacunek w wiosce. Musiał pozostać w niewiedzy do czasu zakończenia obrad. W pewnym momencie uniósł głowę, słysząc słaby głos, przerywający ostry i wręcz agresywny wywód Ah—muna.
— Z tego co mówisz to ty zaatakowałeś tę kobietę — starzec mówił powoli z charakterystycznie dla swojego wieku ochrypniętym głosem.
— To nie ma znaczenia! — wykrzyknął Carlos, czający się w tyle chaty. — Ona chciała wejść do chaty! Jego obowiązkiem było jej przerwać!
— Ale nie powinieneś...
— Oczywiście, że powinien! To jest nasza ziemia, to są nasze zasady i ona powinna się ich trzymać!
— Ona nie zna naszych zasad! Do chaty zaprowadziła ją dziewczynka... — Sachahiro postanowił się włączyć. Czuł wielką sympatię do tamtego starca, a to, że był po jego stronie dodało mu odwagi i chęci walki z niesłusznymi oskarżeniami.
— Sama by jej nie pokazała! Ta nieczysta ją podpuściła, albo, Boże uchroń, rzuciła na to dziecko urok! — przerwał mu Carlos ze swoimi zaczesanymi w tył włosami.
W pomieszczeniu rozległa się wrzawa i wielkie poruszenie. Burmistrz — jak teraz był nazywany dawny wódz plemiona — zażądał kilkukrotnie ciszy. Sachahiro przymknął z bólem oczy. Spojrzał na przyjaznego starca, ale tamten nie poruszył się nawet na milimetr.
— Cisza! — gruby burmistrz krzyknął tubalnym głosem. Po chwili gorączkowe rozmowy ucichły. Atmosfera w małym, dusznym pomieszczeniu była niezwykle ciężka i napięta. Jakby gaz, czekający na najmniejszą iskrę ognia. Wszyscy czuli niepewne oczekiwanie. Sachahiro dusił się pośród tych ludzi. Chciał żeby to wszystko się skończyło. Nawet jeżeli miało się to zakończyć wypędzeniem go z własnego domu, z jego ziemi do niebezpiecznej i nieprzewidywalnej gwatemalskiej dżungli. Miał już dość i przyznał to przed samym sobą. Pasmo nieszczęść, upokorzeń i wrogości doznawane od najbliższej rodziny było bardzo ciężkim jarzmem, a najgorszą rzeczą było to, że on był niewinny jak baranek, a oni prześladowali go z jedynie z jednego powodu, całkowicie niezależnego od Sachahira. Ale nie. W jego naturze nigdy nie było słowa „poddać się". Nie da się sprowokować jakiemuś pyszałkowatemu Ah—munowi. Nikt nie będzie go winił, ani on nie da się wkopać.
— Zróbmy przerwę i zapalmy. W takich burzliwych nastrojach nie można decydować.
Sachahiro nabrał powietrza do płuc, a Ah—mun wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Carlosem. Wyszli z chaty, a po chwili przyniesiono tytoń.
II
Stare drzwi nieprzyjemnie zaskrzypiały i dodatkowo odpadł od nich kawałek drewna. Sachahiro zanim wszedł, kopnął go stopą. W chacie unosił się mocny zapach palonych ziół i kadzidła. Było w niej bardzo ciemno, słońce co prawda jeszcze nie zaszło, ale pośród gęstej roślinności, w dżungli noc zapadała znacznie wcześniej.
Słysząc wejście mężczyzny do chaty, nie obróciła się żadna osoba z przebywających. Podszedł cicho do grupki, zachowując jednak stosowną odległość. Zerknął przez ramię jednej z kobiet.
— Nie zdołałyście jej obudzić? — zapytał. Dopiero po chwili odezwała się Akna, siedząca na podłodze u wezgłowia:
— Zdołałyśmy, ale na krótko. Ciężko określić czy śpi czy znowu straciła przytomność. Ixik nie pozwala mi jej obudzić, więc nie wiem.
Sachahiro nie odpowiedział nawet kiwnięciem głową. Siedzieli przez moment w ciszy, przerywanej naturalnymi odgłosami przyrody. W pewnym momencie leżąca kobieta poruszyła się niespokojnie. Na ten widok stara kobieta stojąca przed wysokim mężczyzną kiwnęła głową i mlasnęła bezzębnymi dziąsłami z zadowoleniem. Cichym głosem krótko i zwięźle przekazała Aknie co ma robić, po czym nawet nie rzucając okiem na Sachahira, wyszła z chaty w towarzystwie drugiej kobiety w średnim wieku i kolorowej chuście. W zadymionym pomieszczeniu pozostali Sachahiro, trzynastolatka i śpiąca kobieta. Zaczęło mocno padać.
— I jak skończyła się rada? — zapytała cicho dziewczynka. Sachahiro nie odpowiedział. Strugi deszczu agresywnie biły o ściany i dach chaty, dostając się przez niego do wewnątrz. Indianie stali nad łóżkiem, nie wypowiadając żadnych słów. Śpiąca oddychała głośno i z lekkim trudem, co jakiś czas niespokojnie się ruszając. Ciężką woń wyniesionych wcześniej kadzideł powoli zastępował zimny i rześki wiatr. Akna drgnęła.
— Nie idziesz dzisiaj spać? — zapytał Sachahiro spoglądając z troską na dziewczynkę w ciemności. Pokręciła przecząco głową.
— Ixik kazała mi czuwać.
— Ja mogę się nią zająć jeżeli jesteś zmęczona.
— Nie ma potrzeby. Znam się na ziołach tak samo jak ty — po czym dodała — Poczuwamy razem.
— Dobrze. Rodzice wiedzą, że tu jesteś? — Potwierdziła. — Nie mieli nic przeciwko?
— Ixik ma im przekazać, więc pewnie nie.
Sachahiro uśmiechnął się na słowa dziewczynki. Ta stara wiedźma, jak była nazywana pół żartem, pół serio przez młodszych przedstawicieli wioski, wzbudzała respekt i ogromny szacunek z powodu swojego podeszłego wieku i ogromnej wiedzy zielarsko—medycznej. Mogła być szamanką, gdyby nie to, że wiara w ich zdolności została w dużych stopniu wykorzeniona przez katolickich misjonarzy wiele lat temu. Jednak mimo zaniku prastarej, czarnej magii w ich otoczeniu, większość technik leczniczych wciąż jest propagowana przez osoby takie jak Ixik, która swoją wiedzę przekazuje ludziom pokroju Akny, zachowując ciągłość tradycji.
Nelly obudziła się dopiero kilka minut przed jasnym brzaskiem świtu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top