Rozdział 17
Wędrowali jeszcze długo po szybkim zachodzie słońca. Nelly z pewnością nie spodziewała się go tak wcześnie. Powietrze ochłodziło się, dotykając zimnymi palcami cienko zakryte ciała podróżnych. El enano wraz z Sachahirem znaleźli niewielką przerwę w roślinności, idealną na rozbicie małego obozu. Rozpalono ognisko, Sachahiro pomógł rozbić niewielki namiot Nelly i przygotował drugi dla siebie.
El enano bez słowa rzucił stertą gałązek obok trzaskającego wesoło ogniska. Sachahiro obrzucił go szybko wzrokiem i powrócił do rozmowy z Nelly, żując co jakiś czas przygrzaną tortillę.
— A jak wrażenia po pierwszym dniu tutaj? — uśmiechnął się uprzejmie. Nelly zauważyła, że był o wiele bardziej odprężony niż wcześniej i wyglądał w jakiś sposób młodziej. Albo tak tylko jej się zdawało w ciepłym blasku ognia, stanowiącym jedyne źródło światła w tamtej chwili.
— Jest bardzo... magicznie — zaśmiała się lekko chrypkowatym głosem. Poprawiła koc na swoich ramionach czując przyjemne ciepło ognia. Zawsze uwielbiała ogniska. Miały niesamowity klimat i można się było przy nich świetnie bawić nic nie robiąc. — Bardzo ciekawe doświadczenie.
— Z pewnością — parsknął mężczyzna, opierając się łokciami na kolanach. Pomarańczowe iskry odbijały się w jego czarnych oczach w nietypowy sposób. Nelly przypomniała sobie o wpisie do dziennika.
— Mógłbyś zastrugać mi ołówek?
Sachahiro popatrzył ze zdziwieniem na kobietę.
— No co? Mam tarantulę na czole?
Odebrał przedmiot z chudych dłoni kobiety, kręcąc głową niby z rezygnacją. Obok niej usiadła Akna.
— Co to było? — Nelly podskoczyła słysząc głośny hałas za jej plecami. Rozejrzała się uważnie ale w ciemności nie zdołała niczego zobaczyć.
— Dżungla. Jestem głodna, Sachahiro.
Sachahiro wskazał nożem na torby z jedzeniem leżące kilka metrów od niego. Dziewczynka zniknęła na chwilę.
— Jak daleko stąd jest Vale est anima-mea? — Nelly zapytała, otrzymawszy zastrugany przedmiot z powrotem. W międzyczasie pomyślała kto wymyśla takie długie nazwy.
— Masz mapę?
Podała niechlujnie zwinięty kawałek papieru z plecaka mężczyźnie. On schował nóż i żując mały kawałek tytoniu przyjrzał się planowi. Gdy Sachahiro uważnie studiował mapę, Nelly odszukała wzrokiem Krasnala. Stał, paląc papierosa przy uwiązanym osiołku.
— Jesteśmy tutaj... — Sachahiro wodził długim palcem po cienkim, lekko uplamionym papierze. — A Vale est anima-mea jest tu.
— Idziemy tą drogą? — nachyliła się ku Sachahirowi.
— Najlepiej wybrać najkrótszą... o tę tutaj. Ale o tej porze roku nad przełęczą może być bardzo wilgotno.
Przytaknęła ze zrozumieniem. Przez chwilę studiowali mapę, dzieląc się spostrzeżeniami. Sachahiro krótko jeszcze porozmawiał z palących w pobliżu Cakulhą o trasie i jego zdaniu na ten temat.
Ognisko płonęło ciepłym płomieniem. Nelly dorzuciła do niego trochę drewna. Przypatrywała się rozmawiającym mężczyznom i z niedowierzaniem pokręciła głową. Jak mogła uznać ich za przestępców, gotów jej coś zrobić. Oczywiście, nigdy nikogo nie powinna być pewna, ale im dłużej im się przyglądała tym bardziej ta myśl stawała się dla niej irracjonalną.
Akna dosiadła się obok.
- Zmęczona? - zwróciła uwagę na dziewczynce mrużąc oko. Ta ziewnęła potężnie i przeciągnęła się niczym mała kotka.
- Troszkę. Ale jeszcze nie chcę iść spać.
- Pobudka jest bardzo wcześnie - ostrzegła ją, czochrając twarde włosy dziewczynki odbijające blask ognia.
- Wiem. Pójdę spać razem z panią.
- Będzie mi bardzo miło - Sachiro wrócił trzymając mapę w ręku. Wygladal pewnie ale też i wesoło. - I jak? Wszystko dobrze?
- Tak. Idziemy tak jak ustaliliśmy. Z tym że pójdziej pewnie będziemy musieli się rozdzielić. Ale może akurat nie będzie takiej konieczności. Akna, ty jeszczenie śpisz?
- Przed chwila sama ja tego pytałam.
- Sen zrobi nam wszystkim dobrze. Musimy mieć siły na jutrzejszy dzień.
Spędzili jeszcze chwilę jedząc przygrzany przy ogniu posiłek i rozmawiając swobodnie. Następnie rozeszli się do snu. Akna, mimo że miała spać na ziemi przykryta moskitierą, postanowiła za zgodą Nelly, dołączyć jako współlokatorka małego namiotu kobiety.
Gdy Nelly starannie zasunęła wejście do namiotu, Akna leżała wsparta łokciem, bawiąc się latarką.
— Mam nadzieję, że się pomieścimy — zagadnęła kobieta żartobliwym tonem. Zazwyczaj nie lubiła gdy ktoś korzysta z jej rzeczy albo narusza jej przestrzeń osobistą przez długi czas, jednak była skłonna zrobić wyjątek o ile młoda nie zasika jej namiotu.
— Pani nawet mnie nie zauważy — zapewniła dziewczynka.
— Oby nie było tutaj tak wielu komarów. Nie wyglądasz zbytnio na śpiącą, co?
— Jest ciemno i nie mam lustra, jak mam samą siebie zobaczyć?
Odłożyła latarkę, robiąc miejsce dla śmiejącej się Nelly.
— Opowiesz mi jakąś ciekawą historię? — poprosiła dziennikarka, uznając, że takie coś mogłoby umilić jej czas, a na dodatek może nadawałoby się do materiału. Może podczas udzielania wywiadu będzie mieć okazję zabłysnąć staro-indiańską mądrością? Odgoniła wizję sukcesu i widok wszystkich, włącznie z jej szefem, patrzących na nią z podziwem oraz gratulujących jej wspaniałego materiału, jak i przygody.
Dojrzała w ciemności zarys leżącej obok dziewczynki.
— Najlepiej o Górze Skorpionów. Ciekawi mnie ona niemiłosiernie — zachęciła.
Akna leżała przez chwilę nieruchomo. Nelly na moment pomyślała, że dziewczynka może umarła. Słyszała jedynie swój oddech i echo odgłosów zwierząt zamieszkałych dżunglę. Sachahiro ją trochę rozczarował – nie był żadnych głośnych huków w czasie nocy. Jedynie delikatne echa.
— Wie pani dlaczego Księżyc nie widzi na jedno oko? — Serce Nelly na chwilę przyśpieszyło bicia, wyrwane z rozmyślań. Więc nie śpi z trupem – dobra wiadomość.
— Dawaj. Z chęcią posłucham.
Akna ułożyła się wygodnie. Nelly widziała oczami wyobraźni jak zielarka zamyka czarne oczy, przygotowując się do opowiedzenia magicznej historii, która pryśnie jak bańka mydlana o wschodzie Słońca. Ułożyła się na plecach, słuchając delikatnego głosu dziewczynki.
— Nasi pra pra pradziadkowie byli dziećmi Matki Księżyc. Miała ona bardzo jasną skórę, taką samą jaką ma pani, i jasne włosy.
— Sachahiro mi raz powiedział, że tak na mnie wołacie — wtrąciła z uśmiechem, przypominając sobie gromadę dzieci chodzącą za nimi krok w krok.
— Wygadał się?! A ja mu tak ufałam! — zawołała rozczarowana. —. Później się z nim rozprawie. Teraz wróćmy do bajki. Matka Księżyc kochała wszystkich swoich synów, mimo że byli bardzo psotliwi. Przez cały czas dokuczali swojemu najmłodszemu bratu, Ahau'owi. Nie rozmawiali z nim ani nie bawili się razem. Wszystko musiał robić sam. Ale nie miał im tego za złe. Był bardzo spokojny i posłuszny. Bardzo kochał swoich braci i przez cały czas się uśmiechał, nawet wtedy kiedy byli bardzo dla niego nieznośni.
W końcu, wszystkie dzieci Matki Księżyc dorosły, pracowały w polu (uprawiali prawie te same zboża i rośliny co my) i hodowały zwierzęta. Mimo upływu czasu, ciągle dokuczały Ahau'owi.
A cokolwiek on robił, robił wspaniale! Miał najlepsze plony, najbardziej posłuszne zwierzęta, które szybko rosły. Naprawdę, wszystko mu wychodziło! A jego bracia bardzo mu tego zazdrościli.
Pewnego dnia rodzeństwo postanowiło urządzić przyjęcie. Poszli w góry (myślę, że to była właśnie Góra Skorpionów), pozbierali gałęzie, mchy i skóry zwierząt, w których mieli później tańczyć. Bawili się bardzo dobrze.
W tym samym dniu, Ahau również poszedł na Górę Skorpionów i spędził tam caluteńką noc. Wrócił rano, i zaczął tańczyć z wszystkimi. Miał piękny strój. Jego kolory były nawet piękniejsze od tęczy! Bracia nie mogli oderwać od niego wzroku. Tyle kolorowych piórek!
Gdy Ahau skończył tańczyć, jego bracia wypytywali go skąd ma takie piękne ubranie. Odpowiedział im, zgodnie z prawdą, „z gór". Chcieli żeby Ahau zaprowadził ich w to miejsce. Matka Księżyc wstawiła się za nimi, więc najmłodszy się zgodził. Bardzo długo szli przez las, aż w końcu stanęli u podnóża góry. Ahau polecił im wtedy spojrzeć w górę.
Zauważyli sosnę, a na niej zawieszone piękne stroje! Nawet się nie zastanawiali i szybko wspinali się na drzewo. Gdy dosięgnęli gałęzi, zauważyli, że sosna urosła, a oni oddalili się niesamowicie od ziemi! Na dodatek pod drzewem pojawiło się wielkie jezioro. Zaczęli krzyczeć ze strachu. Mogli wpaść do głębokiej wody.
Po zachodzie słońca Ahau wrócił do domu. Cierpliwie czekał razem z Matką na powrót braci. Gdy mijały godziny, a po nich ani słychu ani dychu, zaniepokojona Matka poprosiła Ahau'a by poszli razem szukać zaginionych braci. Na pewno była bardzo wystraszona! Poszli razem, a gdy dotarli na miejsce Matka Księżyc rozpłakała się widząc swoje dzieci tak wysoko na drzewie. Patrzyła na nich uwięzionych, z dołu, kiedy jeden z braci odciął gałąź i rzucił nią, trafiając biedną Matkę Księżyc w lewe oko!
Adau bardzo się zdenerwował na potwornych braci i rzucił na nich klątwę. Wyrosły im ogony, skóra pokryła się sierścią i urosły im długie uszy. Mieli spać na drzewach i jeść jedynie owoce oraz to co znajdą. Bracia zamienili się w małpy.
Razem z tamtą chwilą Księżyc zaczął maleć przechodząc z pełnej tarczy w wąski rogalik. Matka Księżyc na świat patrzy tylko jednym okiem! — zakończyła bajkę. Nelly w ciemności pokiwała głową, zastanawiając się nad krótką opowiastką.
— Skąd znasz tę bajkę?
— Matka mi ją zawsze opowiadała — odpowiedziała sennym głosem.
Chwilę później zmęczona zasnęła. Nelly znużona również starała się iść w jej ślady, ale gdy już niemal zasypiała, budziło ją bzyczenie komarów lub echo łamanych przez zwierząt gałązek. A może to byli zaklęci bracia Ahau'a? W każdym razie coś bardzo utrudniało jej sen.
Godziny leniwie płynęły, Akna spała niewinnym, głębokim snem, dżungla żyła własnym, nocnym życiem, a nad wypalonym paleniskiem przestał unosić się słaby dym. Kanadyjka czuwała. Nelly zdawało się, że nie zasnęła ani na minutę, jednak nieświadomie wpadała w krótkie drzemki, budząc się co pewien czas. Była bardzo niespokojna. Wreszcie wycieńczony organizm zasnął, nasyłając dziwne obrazy w czasie nerwowego snu.
Byli tam bracia z historii Akny ubrani w poszarpane, barwne ubrania. Mieli pewne twarze, wykrzywione złością. Stali na szczycie góry usianej wapiennymi skałami. Ich spojrzenie było wyzywające i twarde. Gdzieś to spojrzenie wcześniej pojawiło się w wspomnieniu Nelly. Nie mogła go jednak zlokalizować. Gdy spojrzała na zieloną gęstą trawę, zauważyła ślady gęstej krwi. Pojawiła się wszędzie. Wszystkie skały stały się bordowo czerwone, trawa straciła niewinną barwę, zerwał się wiatr i jeden z braci uniósł finezyjny miecz w powietrze. Jego twarz przypominała teraz wygląd bestii, z gardła wydobył się nieludzki ryk, który zatrząsnął całą górą. Nelly poczuła jak grunt pod jej nogami drży i zawala się, a ona, patrząc w oczy zakrwawionej bestii, traci równowagę.
Obudziła się, głośno dysząc. Mogła przysiąc, że czuła na sobie czyiś wzrok.
Akna spała głęboko, niczym niezmąconym snem. Nelly gwałtownie poruszyła się w małym namiocie. Jednak nikogo obcego wewnątrz nie było. Z mocno bijącym sercem położyła się. Starała się przekonać samą siebie że to tylko dziwny sen wywołał w niej takie emocje. Serce jej dudniło, krew wyczuwalnie pulsowała, starała się uspokoić. Obawiała się, że Akna jej zsika namiot, a ona sama nieomal tego nie zrobiła. Kilka głębokich wdechów i serce powoli wracało do normalnego tempa bicia. Nelly była pewna, że będzie jej jeszcze ciężej zasnąć. Nie pamiętała kiedy ostatni raz śnił jej się koszmar. Ten sen był taki dziwny.
Usłyszała trzask. Tak na pewno to był trzask. A może tylko jej się zdawało? Teraz śni na jawie. To przez ten koszmar. A nawet jeżeli to był zwykły trzask, to co to zmienia? Jest w cholernym lesie, z daleka od wydeptanej śnieżki. To normalne, że coś trzaska gałęziami. Tyle tutaj zwierząt.
Ale to dziwne uczucie bycia obserwowanym. Pewnie to małpy. Czy tu są małpy? Ron wspominał jej o małpach? Chwyciła latarkę. Kręciło jej się w głowie. Myślała, że zemdleje. Najciszej jak potrafiła, odsunęła zamek namiotu. Ci przeklęci synowie Matki Księżyc z głupiej bajki. Czemu czuje się tak źle?
Ręka jej się trzęsła, ciężko było jej oddychać. Wychyliła się. Dziwna cisza. Zero trzasków, małp, krakań. Nic nie wyło, nie beczało. Nie było nawet wiatru.
Ale wyczuwała czyjąś obecność. Czyiś wzrok palił ją niemiłosiernie. Jak czarownicę na stosie. A ten dziwny huk, gdy siedzieli przy ognisku z Sachahirem? Akna zbyła go, mówiąc że to dżungla. A jeżeli nie? Była prawie pewna, że nie.
Chciała krzyknąć, zapytać „kto tam", jakkolwiek zareagować. Słyszała bicie swojego serca. Krew napłynęła jej do głowy i pulsowała, powodując głuchy ból. Stała tak z wystającą z namiotu głową, niezdolna do ruchu. Nie słyszała żadnych szeptów, nawet głębokiego oddechu Akny. Jedynie czuła paraliż.
Usłyszała ruch w namiocie obok. Nie była zdolna tam nawet spojrzeć.
Ktoś tu jest.
— Ouch — jęknęła, gdy rażące światło latarki zabłysnęło jej w oczach.
— Nelly? To ty? — rozpoznała zachrypnięty głos Sachahira.
Oddech powrócił. Pokiwała głową.
— Ty też to czułeś? Czułeś to, prawda? — wyjęknęła, pełna rozpaczy i strachu. Rzadko się bała. Ale tamten moment był jednym z najbardziej przerażających jakich doznała. Czekała na odpowiedź Sachahira, spowitego ciemnością i delikatną mgłą.
— Coś tu było — wyszeptał, klękając i dotykając opuszkami palców gleby.
Ktoś tu był, pomyślała zdjęta rozpaczą Nelly.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top