Rozdział 11
Z przerażeniem i ciężkim oddechem wybiegła na zewnątrz. Trzymając się progów drzwi rozejrzała się wokół. Nikogo nie zdołała dostrzec. Wyszła na środek wydeptanej, suchej ścieżki. Dalej nic.
— Sachahiro! Sachahiro! — krzyknęła na całe gardło z nieskrywanym przerażeniem. Zauważyła go po chwili, biegnącego w jej kierunku ze zdzwioną miną. Rzuciła się pędem na niego, hamując resztkami sił płacz.
— Co się stało, señora? — miał zmieszany, zaskoczony głos. Nelly nie mogła znaleźć odpowiednich słów, nie wiedziała nawet co chce mu powiedzieć, mimo wszystko. Może lepiej zachować to dla siebie?
Spojrzała na jego twarz. Miał zatroskany, jednocześnie twardy wyraz twarzy.
Co miała mu powiedzieć? Wiesz Sachahiro, zawołałam cię, bo zdawało mi się, że ktoś wszedł do chaty i się na mnie patrzył bez słowa. No i się przez to tak wystraszyłam, że prawie rozbeczałam się na środku tej walniętej, stercie piachu i kamieni. No i to byłoby w sumie tyle.
— Nelly, ktoś ci coś zrobił? — odsunął ją swoimi długimi ramionami od siebie żeby się lepiej jej przyjrzeć. Kobieta wyrwała się od jego mocnego chwytu i, odwróciwszy się, wytarła brudnymi z grafitu dłońmi twarz.
— Nie, nie... Wiesz, bo ja... eee...
Zmarszczył brwi w skupieniu.
— Nic, po prostu, no... Zasnęłam i śnił mi się potworny koszmar. Przepraszam. Nie chciałam cię odrywać od tego co robiłeś, ale to było tak bardzo realistyczne, że no. Ty pierwszy przyszedłeś mi na myśl, po przebudzeniu. Wybacz — wyrzucała z siebie kłamstwa prędkości wiatru. Eminem może jej pozazdrościć szybkości wypowiadanych w tamtej chwili słów. Sachahiro pokiwał lekko głową w zrozumieniu, ale nie wyglądał na przekonanego. A Nelly nie czuła potrzeby utwierdzania go w swojej zmyślonej wersji.
— To pewnie było z głodu. Jest coś do jedzenia? — szybko zmieniła temat, nie chcąc wracać do kwestii jej dziwnego zachowania. Sądziła, że im obu to będzie na rękę.
— Na pewno. Zaraz ktoś ci przyniesie posiłek.
— A wszyscy już jedli? — dociekała. Sachahiro domyślił się do czego ruda kobieta zmierza, ale nie widział sensu w przekręcaniu faktów. Nienawidził kłamstwa w błahych sprawach.
— Jeśli ktoś jadł, to tylko niektórzy.
— Chcę wam towarzyszyć przy posiłku — powiedziała pewnie.
— Nie możesz.
— Niby dlaczego? Bo jestem biała?
— Nie możesz.
— Ah, tak po prostu?! — wyrzuciła ręce w powietrze.
— Nie drąż tematu.
— Wiesz co — oparła ramię na biodrze, drugą dłonią wskazując oskarżycielsko na Sachahira — Ja jestem dziennikarką, masz tego świadomość? I jestem wolną kobietą. Jeśli będę chciała coś zrobić, to to zrobię. A temat drążyć będę, bo to moja robota. Ty nie masz najmniejszego prawa mi czegokolwiek zabraniać. Jesteś OSTATNIĄ osobą, która miałaby taki przywilej, czy jakkolwiek inaczej to nazwać!
Sachahiro nie poruszył się, wciąż patrząc twardo na dziennikarkę swoimi czarnymi oczami.
— I co nic nie powiesz? Będziesz tak stał jak kołek? Nie masz nade mną władzy. Ani trochę!
— Szybko zmieniasz nastrój — odpowiedział ze spokojem.
Nelly zacisnęła wargi. Nie była zawstydzona ale znowu poczuła się głupio. Teraz zauważyła, że od momentu przebudzenia szukała zwady i niepotrzebnie tak naskakuje na mężczyznę. Prawdę mówiąc, Sachahiro był Bogu ducha winny, na dodatek był na jej każde zawołanie, co przed chwilą nawet udowodnił. Nie można również ominąć jego zauważalnego wkładu w dbanie i zapewnianie jej bezpieczeństwa. A ona teraz kłóci się z nim o jej miejsce na śniadaniu.
— Cholera, przepraszam. Zachowuje się w tej chwili jak gówniara.
— Gówniara?
— W sensie, małolata.
— Och.
— Nie wiem co we mnie wstąpiło. — Nelly nie była fanką składania przeprosin. Zawsze starała się tego unikać. Mimo że zawsze wpajano jej, nawet w Internecie jest masa na ten temat wypowiedzi, że przepraszanie jest oznaką siły, to ona tego „nie czuła" i miała na ten temat odmienne zdanie. — Chyba to jeszcze skutki wczorajszej choroby. Macie za mocne kadzidełka.
— Wyleczą cię ze wszystkiego.
— Nie wątpię.
Sachahiro przed odejściem przestrzegł kobietę przed ewentualnymi głupimi pomysłami i wybieraniem się na samotne wycieczki, pamiętając o konsekwencjach, które pojawiły się już dwukrotnie. Nelly pośpiesznie przytaknęła jego słowom, zapewniając o swojej rozsądności i mówiąc, że jest dorosła nie od jutra.
W rzeczywistości, udając, że wchodzi do chaty, zatrzymała się za drzwiami, spoglądając przez mały otwór zrobiony kilka dni temu, nieumyślnie przez Sachahira. Chciała się upewnić czy poszedł, a nie chowa się gdzieś przy drodze.
Odetchnęła z ulgą — poszedł. Szybko wyszła i złapała za koszulkę akurat przechodzące obok dziecko.
— Kiedy jest śniadanie? Już, teraz? — zapytała szybko. Zauważając, że brzdąc nie rozumie, wykonała kilka sugestywnych ruchów ramieniem.
— Śniadanie. Śnia-da-nie. Jedzenie. Rozumiesz? Kiedy? Teraz? — zalała go falą pytań. Widząc, że tym nic nie wskóra, puściła podrostka i machnęła ręką. Sachahira jeszcze nie było widać. To dobrze. Weszła do chaty, zastanawiając się co wykombinować żeby dostać się tam, gdzie chce. Podglądać. Rozejrzeć się czy Indianie teraz pracują czy może rola jest pusta. Tylko, do licha, jej mały, rozsypujący się i zbutwiały domek — czy jakkolwiek inaczej to nazwać — znajduje się na samym końcu. Samiutkim końcu. Wyjście po ludzku raczej nie będzie dobrym pomysłem — zastanowiła się. Jeśli rosły Indianin ją złapie łażącą między chatami, od razu zrobi się podejrzliwy i, mimo swojego łagodnego charakteru (taki przynajmniej jej pokazuje) zwiąże ją w łańcuchy, składając ją w ofierze na schodach jednej ze świątyń w Tikal. Albo wersja light — każe się jej wynosić.
Usiadła na łóżku. W jej głowie formował się niezwykle prosty, dziecinny plan, dzięki którym zrobi to, co chce. Nawet jeżeli nie jest to ani trochę ważne i jedynie chce zrobić na złość danemu jej zakazowi. Ona nienawidzi ograniczeń.
Gdy do izdebki weszła Akna z jedzeniem, Nelly wciąż zajmowała miejsce na łóżku, tym razem jednak już wysprzątanym. Powitała dziewczynkę z ciepłym, szerokim uśmiechem na twarzy i zapytała jak się czuje po porannej wyprawie. Akna odpowiedziała krótko, z szerokim grymasem wesołości, wystawiając szczerbate zęby na widok. Postawiła małą tackę z jedzeniem na lichym stołeczku i szybko wyszła, machając Nelly. Dziennikarka tylko czekała na ten moment.
Wychyliła się upewniając, że dziewczynka odeszła od chaty i jeszcze dla pewności sprawdziła to, patrząc przez wybrakowane miejsce w drzwiach.
— Czysto — wyszeptała.
Podniosła tackę z ciepłym jedzeniem ze stolika i położyła je ostrożnie na twardym posłaniu. Zauważyła, że na tacy znajduje się nieodłączna tortilla, mnóstwo warzyw i coś jeszcze, czego nie potrafiła nazwać, nie mając czasu aby się temu lepiej przyjrzeć. Odłożyła na ziemię starą lampę naftową i podłożyła stolik pod wysokie okno.
— Obyś się tylko, cholero, nie złamał — powiedziała przez zaciśnięte zęby, trzymając się jedną ręką dołu okna i stawiając nogę na stoliku.
No to na trzy.
Raz...
Podskoczyła na prawej nodze, próbując zbadać wytrzymałość stołka.
Dwa...
Wyciągnęła drugą dłoń do okna, szukając miejsca bez drzazg, wciąż podskakując.
Trzy!
Podskoczyła do wąskiego okienka, wspinając się na stolik. Uf, utrzymał ją. W prawdzie lekko się zachwiał, ale Nelly zrobiła pierwszą rzecz, którą planowała. Wyjrzała ostrożnie. Tak, zauważyła jeden mały domek, gdzie przygotowano posiłki i zgromadzonych gwatemalskich Indian, jedzących albo czekających na ich śniadanie. Tylko jak tam podejść niezauważona?
Chciała wiedzieć dlaczego Sachahiro zabronił jej jedzenia z nimi. Czyżby dodawali do tego albo w kuchni przechowywali jakieś podejrzane substancje? To w sumie mogło być możliwe — rzadko są w mieście, sami się utrzymują, nie byli skłonni przyjąć dziennikarki. Albo wciąż praktykują składanie ofiar, chociażby ze zwierząt? O kurde. Ale byłby materiał! Mogłaby się wsławić, pisząc o wielkim skandalu, który był pod jej nosem przez kilka dni i w końcu go odkryła, pomagając później w zaprzestaniu okropnych tradycji. Tylko jak ich podglądnąć? Stąd niewiele widać. Ugięła lekko kolana, dbając o swoją „niewidzialność". Oby tylko nikt jej nie zauważył. Tylko gdzie by tam się schować... Wytężyła wzrok. Gałęzie i gęste listowie utrudniało jej w podglądactwie.
— Wezmę aparat — nie była pewna czy powiedziała to na głos czy tylko w myślach. Jeszcze jedno spojrzenie i... bach! Trzask, stłumiony w ostatniej chwili krzyk i mocne uderzenie o ubitą ziemię.
Trzymając dłoń przy ustach przeklęła. Zacisnęła mocno powieki i wstrzymując oddech nasłuchiwała możliwych kroków. Ostatecznie wypuściła powietrze z ust, albo nikt nie nadchodził, albo robił to ze sprawnością i cichością pradawnego, japońskiego ninja.
Czy warto ryzykować i łamać słowo dane Sachahirowi?
Łamanie obietnic – niekoniecznie, ale egzystencja bez ryzyka jest żmudna i męcząca.
Nelly już sobie odpowiedziała na pytanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top