ROZDZIAŁ 6
Po zjedzeniu kak'ik, zupy, przygotowywanej w tradycyjny sposób od setek lat (tak przynajmniej twierdził Sachahiro, a Nelly była skłonna mu uwierzyć), Nelly postanowiła odpocząć i przyjrzeć się pracy Gwatemalczyków w cieniu. Udała się na to samo niewielkie wzgórze, na które zaprowadził ją wcześniej Indianin. Spacerowi towarzyszyły nieufne spojrzenia w jej stronę, dziwne pomruki, szepty i uśmiechy dzieci. Nie dziwiła się temu ani trochę, z oczywistych powodów, ale liczyła, że któryś z ciekawskich gapiów postanowi jej chwilę potowarzyszyć, a najlepiej z nią chwilę porozmawiał. Mimo pewności, że tak się nie stanie, chciała mieć jednak nadzieję. Nawet taką malutką. Postanowiła dyskretnie—niedyskretnie wypatrzeć kogoś, kto byłby skłonny do rozmowy z nią, a boi się podejść — albo ma jakiekolwiek inne hamulce, niepozwalające zbliżyć się do białej kobiety.
Zapomniałam się zapytać o relacje z białymi, uświadomiła sobie. No to klapa. W sumie to mógł być decydujący środek i informacja do jakichkolwiek posunięć. Mogłam się zapytać o to Rona, cholera. Powinna do niego napisać. Jeśli znajdzie zasięg. A raczej jest to mało możliwe. Zabrała swoją teczkę i postanowiła jeszcze raz, tym razem samotnie, przejść tylko przez kawałek wioski i przyjrzeć się pracy jej mieszkańców. Zrobienie kilku zdjęć kusiło ją niemiłosiernie przez co Nelly musiała kilkukrotnie przemyśleć ten pomysł. Pogoda była taka idealna do robienia fotografii! Wyjęła obiektyw i mimowolnie obracała go w dłoniach. Zeszła z pagórka zagryzając usta. Czy zdjęcie z zaskoczenia będzie naruszaniem wizerunku? Jedno chyba nie zrobi różnicy, tym bardziej dlatego że jest bardzo mała szansa — mniejsza niż jeden na milion — żeby ktokolwiek z nich je kiedykolwiek zobaczył. Szybkie ustawienie obiektywu — i cyk! — zdjęcie zrobione.
— Co ty robisz? — Nelly podskoczyła na dźwięk łamanego hiszpańskiego. Za nią stały dwie dziewczynki, chociaż znowu Nelly nie była pewna co do płci niższego dziecka. Popatrzyła na dzieci z roztargnieniem.
— Lubicie zdjęcia? — zapytała siląc się na uśmiech. Serce zwolniło bicia, przed krótką chwilą przyśpieszonego.
— Co ty robisz? Pokaż! — rozkazała wyższa dziewczynka. Nelly była przez kilka sekund zdezorientowana znajomością przez dziecko hiszpańskiego. Sachahiro jej powiedział, że nikt nie chodzi do szkoły i rzadko chodzą do miasta.
— Skąd znasz hiszpański, aniołku? — pokazała fotografię dziewczynce.
— Co? Ja nie rozumniem.
Nelly pokiwała głową. Czyli na tym kończy się znajomość języka u Indiańskich dzieci.
— Zrobić ci zdjęcie? — zapytała wolno, stukając paznokciem w szybkę. Dziewczynka pokiwała wolno głową. Nelly poleciła dzieciom żeby się uśmiechnęły i zrobiła im zdjęcie.
— Spójrzcie jakie ładne jesteście! — Pokazała fotografię. Dwójka uśmiechnęła się wesoło i radośnie rozmawiały między sobą. Dziennikarka również się uśmiechnęła, mimo że nie miała pojęcia o czym tamte mówią. Po chwili obok zjawiły się inne dzieci, które z ciekawością przyglądały się zarówno kobiecie jak i aparatowi. Niektóre trzymały się bardzo daleko i siedząc na kamieniu obserwowały małą, tworzącą się grupkę. Te, które pokonały strach i uprzedzenia żądały zrobienia im zdjęć. Nelly zrobiła z przyjemnością. Zaproponowała dzieciom przechadzkę i wspólne robienie zdjęć, mówiąc powoli po hiszpańsku, wymachując przy tym rękami, starając się żeby zrozumiały. Przystały na tę propozycję z ochotą.
— Kto umie dobrze hiszpański i mógłby mi opowiedzieć wszystko co tutaj robicie? — zawołała z entuzjazmem. Zgłosiło się kilkoro dzieci, ale na przód wyszła jedna dziewczynka, mogąca mieć dwanaście lub trzynaście lat.
— Ja mogę spróbować — powiedziała z pewnością i wojowniczym błyskiem w ciemnych oczach, którego dziennikarka nie zrozumiała. Machnęła ręka, wskazując żeby dziewczynka prowadziła.
— Przedstawisz mi się?
— Akna.
— Hej Akna. Ja nazywam się Nelly. — Schyliła się i podała dziewczynce dłoń z uśmiechem.
— Nelly? — Na twarzy dziewczynki pojawił się dziwny grymas.
— Coś nie tak, Akno?
Potrząsnęła głową. To imię nie pasowało ani trochę. Brzmiało dziwnie i do Pani Księżyc z pewnością nie pasowało. Spojrzała ponownie na wysoką kobietę, przedstawiającą się jako Nelly. Akna uśmiechnęła się do niej i rozpoczęły spacer razem z gromadą dzieciaków.
— Co musisz tutaj robić? Masz jakieś zadania?
Dziewczynka zastanowiła się.
— Pilnuję młodszych, gotuję, zbieram owoce i jeszcze... Nie wiem jak to się nazywa — Wykonała kilka ruchów rękami w powietrzu.
— Szyjesz ubrania, tak?
Przytaknęła.
— I je czyszczę.
— Okay, rozumiem. — Szybko zapisała kilka słów w notatniku — Masz śliczną sukienkę, wiesz? Ją też zrobiłaś sama?
Potwierdziła ruchem głowy.
— A na czym ją szyjesz? Na jakiejś maszynie czy igłą i nitką?
— Nie wiem jak to powiedzieć.
— A możesz mi ją pokazać?
— Tak.
Skręciły i Nelly zauważyła, że zbliżają się w kierunku chat. Kilku mężczyzn na nich patrzyło, prostując się i zaprzestając wykonywanych czynności.
— Masz jakieś rodzeństwo, słońce? Siostry, braci...?
— Tak, mam.
— Mieszkacie wszyscy razem czy macie osobne... pokoje? — Dotarły do chaty.
— Patrz, to tutaj. Zaraz pokażę co szyję. — Dziewczynka uniosła materiał imitujący drzwi i weszła do pomieszczenia, zapraszając gestem Nelly. Kobieta musiała się schylić aby wejść. Jednak zanim to nastąpiło, poczuła bardzo bolesny chwyt na swoim barku, który mocno odciągnął ją od chaty. Nelly przez niego niemal zatoczyła się w tył, tracąc równowagę.
— Co do cho...?
Odwróciła się i napotkała wściekły wzrok mężczyzny. Jego twarz wcześniej gdzieś jej mignęła przed oczami. Mocno wyszarpała się z silnych objęć.
— O co chodzi?! — zapytała gniewnie, szybko wytrącona z równowagi. Mężczyzna był o wiele od niej niższy, o długich, połyskujących włosach i wyraźnych, ostrych rysach. Powiedział coś do niej we własnym języku i mocno nią szarpnął. Jak na taką różnicę wzrostu był od niej o wiele silniejszy, przyznała. Spojrzała przelotnie na dzieci po jej prawej stronie i Aknę, która zamarła, podtrzymując wciąż dłonią grubą tkaninę, służącą za drzwi. Wszystkie twarzyczki były przestraszone i zmieszane, szukając szybkiego sposobu ucieczki. Co poniektóre już swój własny plan zrealizowały, biorąc nogi za pas.
— Nie dotykaj mnie, człowieku! — krzyknęła i wyszarpała się ponownie z silnych dłoni młodego Indianina. Kątem oka zauważyła grupę dorosłych, która przyglądała im się z niezadowolonymi i twardymi minami. Słyszała ich pomrukiwania i krzyki. Dzieci pouciekały w jednej sekundzie i pochowały się w chatach, obserwując dalszy ciąg zdarzeń z bezpiecznej odległości. Indianin wpadł w złość i wrzeszczał w niebo głosy. Nelly stała skamieniała między nim a chatą Akny, nie widząc sposobności jak się wydostać z pułapki. Próbowała coś powiedzieć, krzyknąć we własnej obronie. Wszystko trwało jedynie sekundy. Najgorszym było to, że nie wiedziała przed czym się broni i dlaczego. Ten facet mógł być równie dobrze naćpany — co nie zmienia faktu, że wciąż nie może nic zrobić. Nelly jednak nie była przerażona ani sparaliżowana gwałtownymi emocjami. Trzeźwo i szybko chciała zareagować, ale ani jedno rozwiązanie nie przychodziło jej na myśl. Gaz pieprzowy! — przemknęło jej nagle przez umysł. Drżącą ręką sunęła prędko po spodniach gdy tamten, wciąż krzycząc, chwycił ją mocno za gardło. Pod wpływem bólu i nagłości gestu pod kobietą ugięły się kolana i uderzyła plecami o drewniany budynek, lekko się osuwając. Krzyknęła i starała się rozluźnić uścisk. Słyszała zgiełk, zamieszanie i krzyki — aprobaty? — zarówno młodego, jak i gapiów. Przez załzawione oczy zauważyła jak tamten wymachuje wolną ręką w dumnym, pokazowym geście. Nie czekając, wbiła paznokcie w dłoń szaleńca i słysząc jego syk, kopnęła go swoją długą nogą w czułe miejsce. Chciała wbić kciuki w jego oczodoły, ryzykując oślepienie siłacza, gdyby nie nagła utrata własnych sił. Kobieta zatoczyła się bezsilnie. Gdy przybiegł Sachahiro i odciągnął silnym ruchem niskiego agresora, Nelly zdążyła znowu stracić przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top