ROZDZIAŁ 25
Zostawili dżunglę za sobą. Nelly dawno nie czuła się tak dobrze wychodząc spośród drzew na otwarty teren, pokryty wysoką, suchą trawą. Zmieniło się otoczenie, zapach, mogli w końcu podziwiać Słońce świecące im pod oczy. Wcześniej niemal przez cały czas zakryte przez drzewa, chowało się, dając jedynie subtelne znaki promieniami o wstającym dniu. Sachahiro również się rozpromienił czując ciepło światła na skórze. Muskał suchymi palcami źdźbła równie suchej trawy. W sercu czuł spokój, który również dostrzegał wokół siebie. Dawno nie zaznał takiej harmonii. Nie było obok niego nikogo, kto mógłby wypominać mu jego pochodzenie i rzucać kłody, zanim on postawi jakikolwiek krok. Był bardzo za to wdzięczny.
Zatrzymał się na sekundę przy ciemnym głazie. Nelly spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Wszystko gra? — On skinął głową i wskazał palcem kierunek, z którego wyszli. Dysząc ze zmęczenia, Nelly odwróciła się, patrząc, na co mężczyzna wskazuje.
— Wow.
Rozpościerał się przed nimi piękny widok. Lasy gęstej dżungli przypominały nierówne fale szmaragdowego oceanu. Serce Nelly zabiło szybciej. Tyle dni spędzili w tej gęstwinie, tyle rzeczy ich spotkało. Wiedziała, że to nie był koniec, tylko dopiero początek. Obróciła głowę i uniosła nieśmiało wzrok, spoglądając na Sachahira. Nie zauważył jej wzroku, zapatrzony w przestwór niezwykłości natury, rozpostartej u jego stóp. Przyznała, że wyglądał wspaniale ze zmrużonymi powiekami, świeżą twarzą, wspierając się na samotnym głazie koloru grafitu. Powróciła wzrokiem do krajobrazu, tłumiąc subtelny uśmiech. Silny wiatr rozwiewał ich włosy i luźne ubrania otrzeźwiając umysły, jednak nie otrzeźwiając serc tonących w uczuciu, którego żadne z nich nie chciało. Było zbyt silne żeby nad nim w pełni zapanować, wywołując w nich poczucie strachu. Sachahiro powędrował wzrokiem na odległą rzekę, mieniącą się w oddali na srebrzysty kolor. Momentalnie przypomniała mu się Akna, którą tam zostawił i po którą mieli przyjść, tak szybko jak załatwią sprawę z Górą. Już niedługo. Odsunął te myśli, chcąc nacieszyć się spokojną chwilą. Miał ochotę dotknąć rozwianych włosów wysokiej dziennikarki, jednak nie ośmielił się na ten gest.
— Chodźmy — cicho polecił, odwracając twarz od pasm gór i lasów. Nelly delikatnie pokiwała głową. Po zrobieniu przez nią kilku kroków, dotknęła chropowatego głazu, w miejscu gdzie wcześniej zrobił to Sachahiro. Zaciskając usta, odwróciła się na moment, jeszcze raz patrząc na tę całą drogę, jaką pokonali. Przypomniała sobie wysoki wodospad i to, co czuła, kiedy Sachahiro spojrzał jej w oczy. Emocji, którym w tamtej chwili uległa, wstydziła się. Wiedziała, że nie powinna tego czuć, że to by nie działało, a ona sama nie byłaby zdolna do tego wszystkiego.
— Nelly? Jesteś tam? — Usłyszała nawoływanie Sachahira.
— Tak, już idę! — Odwróciła się i wznowiła wspinaczkę w górę.
Nie zauważyła dziwnych wzorów i malowideł, którymi był pokryty głaz.
***
Byli w połowie drogi na szczyt. Prawie godzinę zajęło im przejście przez suchą, trawiastą polanę. Nelly uniosła głowę. Mogła dostrzec niewyraźny szczyt Góry, schowany za kłębiastymi chmurami. Mimo że nie miała dziwnych kształtów takich jak fortece z bajek, które Nelly oglądała w dzieciństwie, to ta Góra przyprawiła ją o ciarki. Może spowodowane to było historiami o tym obiekcie, które doskonale znała, albo sama jej nazwa, najbardziej ta lokalna, wywołała w niej takie emocje.
Sachahiro zauważył jak Nelly dokładnie przygląda się wielkiemu wzniesieniu.
— Tylko nie mów, że masz ochotę zawracać.
— Nie, coś ty — westchnęła. Sachahiro słysząc nierówny oddech kobiety zmartwił się lekko.
— Wszystko w porządku? Może się boisz?
— Wszystko jest dobrze i nie, nie boję się.
Uśmiechnął się delikatnie.
— Twój artykuł jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy, że sięgniesz. — Zobrazował swoje słowa gestem dłoni. — Nie cieszysz się?
— Cieszę — uśmiechnęła się ciepło, widząc starania Sachahira. Dobry nastrój w jednej chwili z niej wyparował. Sama nie wiedziała dlaczego, czym to było spowodowane. Przeczesała splątane włosy i westchnęła głęboko. Sachahiro delikatnie pogłaskał ją po plecach, chcąc dodać otuchy.
— Chodźmy, porozmawiamy chwilę.
— Teraz nie rozmawiamy? — Wznowili marsz.
— No rozmawiamy — zająknął się, na co Nelly wybuchła dosyć sztucznym śmiechem. Sachahiro doskonale wiedział, że chichot kobiety jest nieszczery, ale nie skomentował tego.
— To wygląda... tak nierealnie — wyznała, odgarniając włosy wpadające do jej ust. Mężczyzna spojrzał na nią badawczo. Miała zaróżowione od wiatru policzki, rozwianą rudą czuprynę, ciasno skrzyżowane ramiona na piersiach. Silny podmuch powietrza targał jej barwną kurtkę na wszystkie strony. Wzmógł się potężny wiatr, a na dotychczas czysto niebieskim niebie, powoli pojawiały się ciężkie, deszczowe chmury.
— Co? — Nelly zauważyła wzrok mężczyzny na sobie. — Mam coś na twarzy?
Przyłapany Sachahiro zarumienił się lekko, o tyle o ile pozwalała mu na to jego ciemniejsza skóra.
— Zdawało mi się, że masz potężnego pająka na kołnierzu, ale to jednak tylko karaluch.
Kobieta wzdrygnęła się, ale również uśmiechnęła szczerze.
— Sachahiro — przybrała na powrót swój poważny wyraz twarzy. — Dlaczego w wiosce nie jesteś tak lubiany?
— Tak lubiany?
— W sensie, dzieci cię uwielbiają, Akna cię ubóstwia — Ugryzła się w język zanim powiedziała jak bardzo ona sama darzy go sympatią. — ale Krasnal, ci wszyscy starsi ludzie... samo to, w jaki sposób na ciebie patrzą i tak, odpychają?
Uważnie spojrzała na niego. Ciężko przełknął ślinę, schylił się po kamień i odrzucił go, razem z silnym podmuchem wiatru.
— To trudna i niezrozumiała historia — powiedział w końcu.
— Niezrozumiała? W jaki sposób?
— Ty tego na pewno nie zrozumiesz. Ja sam nie mogę tego pojąć.
Na smutny ton, w jakim Sachahiro to powiedział, Nelly przekręciło się w żołądku. Nie wiedziała dlaczego taka wspaniała osoba, jaką jest według niej Sachahiro, może zostać odrzucona przez rodzimą społeczność. Była głodna informacji o nim. Chciała wiedzieć wszystko, od samego początku do chwili obecnej. Chciała wiedzieć czemu jest taki zamknięty, małomówny, co czuje i czuł. Pragnęła zabrać ze sobą każdy jego piękny uśmiech.
— Wiesz mamy jeszcze sporo czasu do spędzenia z sobą — zauważyła.
Ciężkie chmury zebrały się nad ich głowami, gotowe do zrzucenia deszczu w każdej chwili.
— Najpierw musimy przyśpieszyć.
— Co nas jeszcze czeka? Jesteśmy niemal na miejscu.
— Najpewniej deszcz — mruknął.
— Proszę, opowiedz mi.
Przez chwilę żadne z nich nie zabrało głosu. Wiatr dął mocno. Nelly walczyła z nim o równowagę na skalistym terenie. Sachahiro szedł pewnie, jakby wiatr nie robił na nim wrażenia, a drobne oraz te większe kamienie nie robiły mu żadnej różnicy od miękkiej trawy. Rozglądnął się wokoło, wypatrując kogokolwiek kto mógłby ich obserwować. Widząc chyboczącą się na patykowatych nogach Nelly, chwycił ją mocnym uściskiem powyżej łokcia, pomagając utrzymać równowagę.
— Poradzę sobie sama.
— Same kości wiatr może porwać z łatwością. — Nelly uszczypnęła Sachahira w bok, reagując na złośliwy komentarz. — Gdyby nie ja, to byś już dawno poleciała hen daleko!
W momencie kiedy wiatr uderzył naprawdę mocno i rozpoczął się deszcz, para podróżników wbiegła do ciasnego przejścia między skałami. Roześmiali się z własnego szczęścia.
— Dobrze w ogóle mnie prowadzisz? — Nelly zapytała się, odgarniając zmierzwione włosy z chichotem.
— Tak mi się wydaje — odsapnął, zmęczony szybkim biegiem. — Już prawie jesteśmy.
Na ostatnie zdanie Nelly zasmuciła się. Nie chciała żeby przygoda z nim i Gwatemalą tak szybko się skończyła. W prawdzie, gdyby ktoś powiedział jej tydzień temu, że tak będzie się czuć, wyśmiałaby go i zwyzywała. Nie zorientowała się nawet kiedy tak pokochała ten kraj, który na samym początku wyprawy tutaj niemal zwyklinała. Nie chciała przyznać, ale pokochała też znacznie bardziej coś innego.
— Słuchasz mnie? — Uniosła wzrok na mówiącego Sachahira. — Powiedziałem, że musimy tutaj przeczekać deszcz.
— Dlaczego?
Zaczerpnął tchu, którego jeszcze mu brakowało.
— Tam, nieopodal jest stroma przepaść. Kiedyś był nad nią most, ale nie wiem czy dalej się tam znajduje. Można też przejść wzdłuż skały, była tam taka wąska dróżka, ale jest to zbyt niebezpieczne w czasie deszczu.
— Kiedy byłeś tutaj ostatni raz?
Sachahiro wzruszył ramionami.
— Nie pamiętasz, czy w ogóle ciebie tutaj nigdy nie było? — parsknęła. Sachahiro uśmiechnął się najczystszym i najbardziej dziecinnym uśmiechem jaki ona kiedykolwiek widziała u dorosłego.
— Cieszmy się, że jesteśmy już tak blisko.
— Ej, ja zadałam poważne pytanie! — zarechotali. Oboje usiedli na kamienistym gruncie, oparci o zimne skały. Siedzieli prawie naprzeciwko. Oddychali spokojnie, zmęczeni marszem i ciągłymi zmianami pogody. Sachahiro odchylił głowę, powtarzając czyn Nelly. Skała była zimna i typowo wilgotna, ale w tej chwili to się nie liczyło.
— Jestem mieszańcem.
Nelly zaskoczona przerwaniem ciszy spojrzała na Sachahira. Miał zamknięte oczy, twarz miał spokojną, ale zauważyła jak napina w stresie pięści. Wyprostowała się, odsuwając głowę od zimnego kamienia.
— Dlatego tak bardzo mnie wszyscy nienawidzą.
Nelly spodziewała się podobnej wiadomości co do korzeni Sachahira. Bardzo odstawał od reszty społeczności swoim wyglądem i wzrostem, ale nie widziała w tym powodu do nienawiści. Czekała aż mężczyzna pociągnie temat dalej. Nie chciała nalegać. Widziała po nim i czuła, że to temat dla niego bardzo trudny i bolesny. Poczuła się niezwykle głupio i źle, że tak bardzo nalegała na opowiedzenie jej tej historii.
— Jeżeli nie chcesz mówić, nie musisz.
Uśmiechnął się do niej słabo. Kołysząc nieznacznie ciałem, utkwił wzrok w wejściu do jaskini. Wciąż mocno padało i wiało.
— Nie wiem dokładnie jak to wszystko było. Historię znam po części od matki, po części dzięki prześmiewczym półsłówkom od innych. — Przełknął ciężką gulę w gardle, przypominając sobie wszystkie upokorzenia które na niego spadły. — N-nie miałem zamiaru nigdy się tym wszystkim dzielić. Z tobą. Słyszałem, że dziennikarze bywają upierdliwi.
— I nie kłamali. — Wymusiła na twarzy uśmiech, chcąc polepszyć na moment sytuację.
— Nie będę przeczył. — Uśmiechnął się smutno. — Wiem, że dawniej, ale tak faktycznie dawniej, nasza wioska była naprawdę spora i bardzo dobrze prosperująca. Jak na dawne czasy. Muszę o tym wspomnieć, żebyś wiedziała o co chodzi. No i może ja coś lepiej z tego wszystkiego zrozumiem. — Urywanym ruchem ręki wytarł twarz. Po kilku sekundach przerwy wznowił opowieść — W czasie ludobójstwa Majów nie ucierpieliśmy jakoś szczególnie bardzo, o dziwo. Nasza wioska jest bardzo głęboko, co na pewno zauważyłaś, a podobno, dawniej była jeszcze głębiej. Dobrze się schowaliśmy i cudem, naprawdę cudem, uszliśmy z tego cało. Albo przynajmniej w większości. Ważną rzeczą, którą musisz wiedzieć jest to, że po obaleniu rządów gen. Montta, tak naprawdę rzeź nie ustała. Wciąż dotykała nas, tylko oficjalnie jej nie było.
Przerwał na chwilę. Nelly, trzymając kolana blisko piersi, słuchała uważnie z miną wyrażającą ból. Zdarzenia poprzedniego wieku nie dotknęły Sachahira bezpośrednio, a jej tym bardziej, ale była zdolna wyobrazić sobie to wszystko. A jeszcze kilka miesięcy temu nic jej nie ruszało.
— Tak jak sama mówiłaś, wielu ukryło się na tej Górze. Nasi chyba też. Tak przynajmniej myślę. Wszyscy byli zdziesiątkowani, a my chętnie służyliśmy im pomocą. Już po masakrze. Zielarstwo było dobrze rozwinięte i sprawnie opatrywaliśmy rannych, chowaliśmy po lasach martwych. Pewnego dnia trafił do nas ktoś naprawdę niezwykły. Nie wiem czy był żołnierzem. Szczerze, wątpię w to. Ale nic nie przychodzi mi do głowy, gdy zastanawiam się skąd mógł się tam znaleźć jeżeli nim nie był. Pełnił funkcję lekarza, misjonarza? Nic, kompletnie. Żadnych informacji.
— Co czyniło go niezwykłym?
— To, że był biały. Było coś jeszcze w nim wspaniałego, ale nie wiem co. Nikogo nie pytałem. Jak mógłbym? Oni wszyscy mnie nienawidzą. — Schował twarz w dłoniach, oddychając głęboko. — Zajęliśmy się nim. Przebywał u nas bardzo długo. Gdy wyzdrowiał, dał nam całe swoje pieniądze i wszystko co miał drogocennego.
Sachahiro jak przez mgłę pamiętał jak matka pokazywała mu złoty łańcuszek i piękny pierścień, lecz był za mały żeby zrozumieć to wszystko. Nie pamiętał co matka opowiadała o nich, skąd się u niej wzięły, dlaczego tak o nie dbała.
— Jestem przekonany, że przyjęliśmy go jak swojego. Stał się częścią życia społeczności. Uczył nas hiszpańskiego.
— Stąd tak dobrze umiesz hiszpański?
— Nie. Mnie nie było wtedy. Uczył moją matkę. No i wielu innych.
Spojrzał ponownie na kłębiące się chmury nad polaną przez którą tutaj weszli. Na burzę na pewno się nie zanosiło, a deszcz powinien już ustępować.
— Związał się później z moją matką. Nie wiem jak to wszystko wyglądało, ale wnioskując ze sposobu w jakim ona mi o nim opowiadała, to musieli być w sobie zakochani.
Nelly rozpromieniła się na samą myśl. Sachahiro też zdawał się uśmiechać.
— Potem pojawiłem się ja — pomachał dłońmi w wesoły sposób. — Zaraz potem, mój ojciec zniknął. Po prostu. Był, żył z nami, uczył mnie swojego języka, a pewnego dnia obudziliśmy się, a jego obok nie było. Nie wiem czy moja matka wiedziała dlaczego zniknął, czy nie. Jednak przez cały czas propagowała we mnie jego pamięć, rozmawiała ze mną po hiszpańsku i nawet po angielsku. Tego ostatniego języka nie pamiętam zbyt dobrze, praktycznie w ogóle — parsknął. — Wracając, bardzo krótko po jego zniknięciu, pojawił się ostatni pogrom Majów. Tym razem nas dosięgnął.
— O Boże — wyszeptała. — Pomyśleli, że...
— Tak. Pomyśleli, że mój ojciec nas wydał. W naszej kulturze sporym zniesławieniem jest pozostawienie małżonka samego. Tym bardziej bez słowa, więc moja matka nasłuchała się wielu upokorzeń ze strony swojej rodziny. Do tego doszła jeszcze rzeź. Zdziesiątkowała nas. Zostało bardzo niewielu. Wtedy wszystko przybrało jeszcze większe tempo. Każdy był przekonany, że mój ojciec wykorzystał ich dobroć i pomoc, zniesławił moją matkę, po czym uciekł, sprzedając nas żołnierzom.
Przerwał, oganiając łzy. Przypomniała mu się jego matka. Tyle wycierpiała od dalszej i najbliższej rodziny, poświęciła wszystko nawet swoje życie dla niego. Nauczyła go tylu rzeczy. Każdego języka, którego znała, uczyła liter, których nauczył ją jej mąż, przekazała całą swoją wiedzę, pokazała mu jak kochać, znosić porażki. Przekazała mu wiarę i prawdę, pilnowała żeby zdrowo dorastał, pamiętając o swoim pochodzeniu, z którego ona była dumna, a on sam niemal nienawidził.
— Jako małe dziecko doznałem takich szykan, o jakich ty nigdy w życiu nie słyszałaś — załamał mu się głos. — To wszystko dlatego... dlatego, że miałem białego ojca. Rozumiesz to? Prawie mnie utopili, bo jestem w połowie biały.
Zaśmiał się w najbardziej przerażający sposób jaki Nelly kiedykolwiek słyszała. Był to śmiech szaleńca, śmiech bólu, niedowierzania, buntu przeciw każdemu złu jakie na niego spadło.
— Żyłem z nimi przez taki długi czas. Nigdy nikogo nie skrzywdziłem. Nigdy. Wszyscy mnie odrzucili, ponieważ według nich jestem nieczysty.
Nelly wstała i objęła go chudym ramieniem. Niemal w fizyczny sposób czuła jego ból.
— Już... już będzie po wszystkim. To wszystko się skończy. Jesteś niewyobrażalnie silny — wyszeptała, tuląc go do swojej piersi. Czuła jak kilka gorących łez spłynęło po jej ręce, ale nie wiedziała czyje to były łzy. Nie wiedziała też, jak bardzo prorocze były dla niego te słowa.
Gdy słońce na powrót pojawiło się na błękitnym niebie, żadne z nich nie przeczuwało niebezpieczeństwa, które czaiło się zaraz za rogiem. Wstali, czując się o wiele lżejsi, zabrali plecaki i żwawo przeszli przez kompleks głazów i dziwnych jaskiń. Nelly dopiero wychodząc z ostatniej, zauważyła, dzięki jasnemu promieniowi, wyblakłe rysunki, którymi ściany głazów były pokryte.
— To... to takie było takie?
Sachahiro obejrzał się za siebie, patrząc na skały.
— Myślę że... chyba tak. Tak myślę.
Nelly zmieszana swoją nieostrożnością, zrobiła zdjęcie tajemniczym rysunkom.
— Wiesz może co oznaczają?
Sachahiro podszedł bliżej i delikatnie dotykając zimnego głazu, przyjrzał się malowidłom. Przedstawiały postacie namalowane w sposób charakterystyczny dla prastarej kultury Majów. Nigdy ich nie widział i zajęło mu dość sporą część czasu żeby odszyfrować jakie sceny zostały namalowane.
— Bitwa — powiedział w końcu.
— Proszę?
— Te rysunki przedstawiają jakąś bitwę. Nie zaraz. Raczej masowe morderstwo. Rzeź.
Cofnął się. Nie był archeologiem, nie miał wykształcenia historycznego ani żadnej wiedzy, która mogłaby mu w jakikolwiek sposób pomóc odczytać znaki czy datę powstania rysunków. Jednak miał negatywne odczucia co do tego na co spoglądał. Gdyby znał się na malarstwie i troszeńkę na historii, to bez wątpienia zorientowałby się, że media użyte do pokrycia obrazkami ścian były całkowicie przyborami naturalnymi, barwnikami, których używano setki lat temu. W żadnym wypadku nie przypominały współczesnych farb, ani chociażby tych używanych pięćdziesiąt lat temu. Przedstawiały mordobicia Indian, wyróżniających się barwnymi strojami, przez inne, niewyraźne postacie.
Sachahiro przełknął ślinę. Przed jego oczami pojawiły się mroczki ale szybko się opanował.
— Co to jest? — zapytała zaalarmowana Nelly.
— To wydarzenia lat osiemdziesiątych — niewyraźnie wybełkotał, czując jakby gorączka obejmowała jego ciało. — Chodźmy szybko. Zaraz będzie przepaść.
Nelly nie zrozumiała słów Sachahira. On gorączkowo ją wyminął, zostawiając za sobą. Odwróciła się, chcąc dokładniej przyjrzeć się malowidłom.
Głazy były puste.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top