ROZDZIAŁ 13
Nelly, mimo niewygody twardego łóżka, czuła się niesamowicie wyspana i rześka. A najbardziej żądna przygody i sukcesu. Związała włosy w ciasnego kucyka, a kiedy nastał świt, ruszyła do swojego-pożyczonego samochodu. W specjalnie przygotowanej torbie zabrała wszystko co było jej niezbędne do wyprawy z auta, na którą tak bardzo czekała. Kapelusz, płaszcz, lekko podarta mapa (GPS nie działał, co nie było zaskoczeniem) oraz kilka innych rzeczy wylądowało w plecaku i wcześniej wspomnianej torbie. Czuła się gotowa. Jeszcze jedzenie i przewodnik w osobie Sachahira — będą absolutnie przygotowani.
We wiosce panowało poruszenie. Nelly odczuwała je niesamowicie miło i ciepło. Mieszkańcy, wiedząc o wyprawie na Górę Skorpionów, chcieli uprzejmie pożegnać dziennikarkę, która mieszkała z nimi przez krótki czas. Tego kobieta dowiedziała się od Akny. Poczuła się niesamowicie pewnie i radośnie. Jacy ci ludzie są mimo wszystko przyjaźni! Wyłączając z tego grona kilku osobników, dodała w myślach po usłyszeniu wiadomości. W ostatnich dniach dziewczynka dużo przebywała z dziennikarką, a jej język rozplątał się zasypując różnymi informacjami w łamanym i kaleczonym hiszpańskim Nelly. Uważnie pochłaniała te wiadomości, zapisując skrycie te najbardziej ciekawe i szokujące.
Teraz Akna jej nie towarzyszyła, musząc wypełnić obowiązki przy przygotowaniu pożegnalnego posiłku, więc kobieta była zdana na siebie. Mimo szybkich poszukiwań, nie zdołała nigdzie znaleźć Sachahira. Ostatnio towarzyszył jej przez większość czasu, a przyczyny takiego zachowanie nie trzeba wcale długo szukać. Nelly była wścibska i ciekawska, czego nie mogła (i nie chciała) powstrzymywać.
Usiadła w samochodzie, nie mając zamiaru go jednak odpalać. Wyciągnęła ciemno brzoskwiniowy zeszyt i ostrożnie położyła go na wytartej kierownicy, wertując kilka zapisanych miękkim ołówkiem stron. Gdy znalazła odpowiednie miejsce, zapisała datę 4 lipca i zapisała lokalizację, którą powtarzała od pierwszego zapisu. Zanim przeszła do właściwego wpisu, przeszukała plecak z zamiarem znalezienia latarki. Po zapaleniu jej i włożeniu do ust, zaczęła:
Dzisiaj mija szósty dzień odkąd przebywam w Gwatemali, a od trzech mieszkam w skromnej wiosce tutejszych Indian. Dzisiejsza data jest niezwykła dlatego, że nareszcie rozpoczyna się moja „przygoda" w dżungli — w końcu wyruszę po właściwą część materiału do mojego debiutanckiego artykułu! Niestety, warunki w jakich tutaj przebywam nie pozwalają mi na skontaktowanie się z kolegami, członkami mojej redakcji, nad czym w (nie)znaczny sposób ubolewam. Najbardziej boli mnie fakt, że nie mogę skonsultować tego co mam z nimi, czy z kimkolwiek innym, kto mógłby udzielić mi swojej fachowej pomocy, związanej z dużym doświadczeniem podróżniczym. Jednak moje własna nabyta sumienną pracą praktyka nie pozwala mi narzekać..
Wdrążając się w szczegóły prowadzenia podróżniczego dziennika, powinnam przynajmniej napomknąć o warunkach pogodowych jakie w tej chwili panują w miejscu mojego położenia. Uciążliwe deszcze związane z przeszłą porą roku ustały, co znacznie poprawiło pracę. Z racji świtu jest chłodno i ciemno, przez co muszę uzupełniać wpis w znacznej ciemności.
Opisała pobieżnie pogodę, warunki w jakich się znajduje, skupiając większość wpisu na opisie przygotowań oraz przeżyć i uzupełniając niektóre wiadomości, które zauważyła. Wczoraj pominęła swoją przygodę, jedynie o niej wspominając ale w korzystniejszy dla niej sposób.
Gęsta mgła lekko zrzedła, a słońce pewniej przedarło się między listowie. Było o wiele jaśniej. Nelly schowała latarkę i dzienniczek, zatrzasnęła samochód zostawiając w nim swoje rzeczy. Ruszyła w kierunku kuchni, rozglądając się za Sachahirem. W miejscu do którego zawędrowała panował tłok i harmider. Jednak żadna głowa z tłumu nie wystawała — poszukiwanego nie było.
Nelly odchrząknęła, starając się zwrócić na siebie uwagę. W międzyczasie zauważyła całkowity brak facetów w pobliżu. Jedynie kilkoro chłopców. Płeć piękna bezkonkurencyjnie dominowała.
Jedna z kobiet w końcu przystanęła patrząc na nią z dołu. Oparła pomarszczone dłonie na biodrach i coś powiedziała. Zabrzmiało dość groźnie, ale dziennikarka spostrzegła, że wargi pomarszczonej kobiety drgnęły w uśmiechu. Kanadyjka zaczęła mówić powoli po hiszpańsku z nadzieją, że któraś może zna ten język i ją zrozumie. Te, które stały bliżej i przysłuchiwały się kobiecie, powiedziały coś po swojemu i wybuchnęły śmiechem. Przerzuciła się na angielski.
— Dlaczego wy wszystkie jesteście takie odpychające? I nawet nie staracie się być uprzejme! Podłe krasnale — zakończyła swój, jak się okazało, monolog przewróceniem oczami.
W tym samym czasie w ciasnym domku z wysokimi schodami trwała narada. Miała być krótka i zwięzła, ale sprawa nauki kilku dzieci zabrała więcej czasu niż przypuszczano, przez co Sachahiro nie mógł już usiedzieć na miejscu. Nigdy wcześniej nie miał zwyczaju i okazji uczestniczenia w obradach bezpośrednio, jedynie jako słuchacz, ale odkąd kasztanowo ruda kobieta zjawiła się znikąd w pewne południe stał się ponownie, po kilku latach spokoju, gorącym tematem, który wstrętne staruchy chciały upodlić i upokorzyć. Tak więc, zdarzało mu się kilka razy wystąpić, co było dla niego nowe i w rzeczy samej nadzwyczajne. Teraz czekał aż ponownie będzie musiał zabrać głos. Bez ekscytacji ani żadnej pozytywnej emocji.
Nogi zdążyły mu już zdrętwieć, a dopiero teraz kończyła się sprawa nowego małżeństwa, które byłoby bardzo na rękę pewnemu członkowi rodziny „burmistrza" wioski. Człowiek ten twierdził, że „jakaś młoda dziewica na pewno by go ożywiła i dodała sił" co niektórzy odbierali raczej przychylnie. W końcu to rodzina z najważniejszych człowiekiem wioski! Sachahiro dodał w myślach, że ten człowiek nawet nie wychodzi z łóżka, nie mówiąc o jakimkolwiek utrzymywaniu porządku. Niezwykle flegmatycznie nadchodził czas omówienia wyprawy na Mortuus est. Ciągnął się jak doszczętnie przeżuta guma balonowa. Zazwyczaj nie było niczego do omawiania lub powiedzenia, ale w tym ten tydzień był bardzo ciekawy - niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu — a dzisiaj, jak decyzja była dla niego ważna, tematów i problemów naroiło się jak grzybów po deszczu. Sachahiro walczył ze znużeniem. Nie mógł spać przez całą noc. Miał nadzieję, że niesmaczna, poranna kawa go obudzi. A jeżeli nie ona, to zapewne będą to przytyki niskich, pomarszczonych sąsiadów i „rodziny". Uśmiechnął się blado, z wielkim bólem.
— Teraz przejdźmy do kolejnej sprawy, która jest na naszych językach od kilku dni. — Usłyszał Sachahiro i momentalnie się wyprostował. Nie z dumą, nie z pewnością, ale z przykrością. Chciał to jak najszybciej skończyć i zniknąć gdzieś w niewielkim tłumie, zająć się pracą, zaszyć się w samotności, która z wiecznego przyjaciela, zamieniała się drastycznie w największego wroga. Zawsze był na nią skazany, uzależniła go, a ostatnio zaczęła go zabijać i męczyć dziwnymi, ale kuszącymi szeptami.
II
Dużo śmiechu, uprzejmości i zabawy — tak Nelly była skłonna opisać przyjęcie, które przygotowali Gwatemalczycy. Stała oparta o jedno z drzew i przyglądała się tradycyjnym tańcom. Klaskała w wystukiwany rytm, delikatnie kołysząc się w tempie żywej piosenki. Pomachała do tańczącej Akny. Dziewczynka żywiołowo odmachała jej, posyłając również uśmiech. Nelly lekko odwzajemniła grymas. Towarzyszące jej podniecenie podróżą od rana całkowicie znikło, zahukane okrzykami i śpiewem. Nie czuła teraz ani ekscytacji ani nawet radości. Miała wrażenie bycia w kinie lub teatrze. Nie brała udziału w zabawie, nie czuła niczego specjalnego, a wszystko co się wokół niej działo było znacznie odległe od jej codzienności. Mimo to chciała się zabawić, odciąć od różnych myśli, ale wciąż jakaś jedna natarczywa przez cały czas krążyła w jej głowie, skupiając na niej swoją uwagę. Przez cały dzień nie spotkała Sachahira, co było dla niej dosyć podejrzane. Akna wygadała się Nelly, że rano niektórzy mężczyźni byli na zebraniu, a Sachahiro razem z nimi, ale ranek dawno minął, a jego wciąż nie było widać.
— Dziwnie ciekawe — mruknęła kobieta do siebie. Tworząc różne scenariusze miejsca pobytu jej przewodnika podeszła do jednego z drewnianych stołków, na którym znajdowały się orzechy, banany i jakieś dziwne słodycze. Poczęstowała się, biorąc garść orzechów, darząc siedzące przy stoliku kobiety w kolorowych ubraniach uprzejmym, ciepłym uśmiechem. Wesoło wyszczerzyły się do niej, jedna zapraszała ją nawet do stołu. Nelly, mimo znacznej pokusie, odmówiła, wiedząc, że te kobiety znają jedynie kilka podstawowych hiszpańskich zwrotów. Rozmowa na pewno nie kleiłaby się. Próbując zająć czymś myśli, spoglądała na bawiących się Majów i również na tych, których zabawa ani trochę nie poniosła. Jej wzrok padł między innymi na pomarszczonego mężczyznę (większość ludzi tutaj, mimo niezbyt starego wieku była pomarszczona, co kobieta wcześniej zauważyła). Z zaciętą miną podszedł do kobiet, które przed chwila proponowały wesołą rozmowę Nelly. Rudowłosa kobieta wytężyła wzrok, przyglądając się sytuacji. Nie słyszała ostrych słów, które stary skierował do kobiet, przez głośne zabawy i śmiechy, ale mniej-więcej domyśliła się ich znaczenia. Minął krótki moment, a orzechy, którymi poczęstowała się dziennikarka wylądowały w śmieciach. Przeżuwając te wcześniej zagarnięte, Nelly zastanawiała się o co mu mogło dokładnie chodzić. Poczęstowała się orzechami. Co jest w tym takiego złego, że od razu reszta rozstała wysypana? Ich smak w tym momencie wydał się kobiecie gorzki. Ciężko przełknęła, znowu szukając innej rzeczy, która zaprzątnie jej umysł w zastępstwie wyrzuconych orzechów. A może Akna skończyła już tańczyć i Sachahiro wrócił?
Nie, dziewczynka wciąż bawiła się w grupie i śpiewała z całych sił. Mimo nienaturalnego wśród Majów wzrostu, nie mogła ocenić czy Sachahiro gdzieś jest. Zbyt dużo zbyt podobnych ludzi. Za dużo śmiechu, za dużo rozmów. Powinna się przejść.
Mimo że przyjęcie było organizowane ze głównie względu na nią, mało kto zwracał na nią bezpośrednią uwagę. Wydawało się jej, że kilka osób chciało do niej podejść albo cos powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymywali. Rzucili na nią klątwę? Powinna znaleźć Sachahira. Mieli wyruszać: czy jest gotowy? I czy z nią w ogóle pójdzie?
Konesh, konesh pah leh shen,
sheekoobeen, sheekoobeen yoh kol keen.
Głośno i wyraźnie słyszała piosenkę śpiewaną przez wirujące dzieci i młodych nastolatków, przechodząc obok. Wypatrzyła śmiejącą się i tańczącą wesoło Aknę. Nie zatrzymując się, poszła dalej, szukając swojego przewodnika i towarzysza.
— Sachahiro! — krzyknęła.
Słyszała masę rozmów toczących się wokół niej w śmiesznym, majańskim języku. Kilka osób paliło papierosy, inni jedli, śmiali się, śpiewali razem z dziećmi dziwną piosenkę.
Konesh, konesh pah leh shen,
sheekoobeen, sheekoobeen yoh kol keen.
Zapytała jedną z osób o Sachahira ale ta jedynie pokiwała głową. Szła dalej. Śpiewy cichły w miarę oddalania się od grupki. Spoglądała w każdy kąt między lichymi domkami, poszła na uprawy awokado, szukała w sadzie. Nigdzie go nie dostrzegła. Uciekł, wystawił cię!, podpowiadał jej głosik w głowie. Nie chciała mu dać wiary. A jeżeli coś mu się stało? Coś go napadło? Albo po prostu pojechał do miasta, jak Nelly nalegała? Odetchnęła. Brzmiało tak samo dobrze, jak wiarygodnie. W ogóle. Obeszła pośpiesznie prawie całą wioskę. Piosenka cichła i wzmacniała się.
Sho-la ma-yo-la, sho-la ma-yol,
Ay-ah, ay-ah, ay-ah oh.
Wpadła na niego skręcając pomiędzy rozwalającymi się z wilgoci domami.
— Nelly? Dlaczego tu jesteś? — spytał zaskoczony.
— Ja? A czemu ciebie tam nie ma? — Widząc go odczuła ulgę. Jej artykuł ma szansę powstać. Uf.
— Po co?
— Po co co? Te przyjęcie z tego co wiem ma być... no pożegnalne. Nas chcą żegnać — po czym dodała pośpiesznie. — Nie wycofujesz się, prawda?
— Skąd ten pomysł? — zmarszczył czoło w zdziwieniu.
— To było... ostentacyjne.
— Ostentacyjne?
— Pokazowe, znaczy... Chodziło mi raczej o... Nieważne. Gubię się w słowach, to od nadmiaru tego wszystkiego. Tańca, śpiewu, jedzenia.
— Dlaczego miałbym się wycofać? I... tańca? Potrafisz...?
— Nie — przerwała szybko. — Nie tańczyłam, tylko patrzyłam. Bardzo ładnie tańczycie.
— Aha? — zrobił pytającą minę, wciąż czekając na odpowiedź.
— Nie mogłam ciebie znaleźć, przez co pomyślałam, nie wiem, że zwiałeś? Byłam pod twoim kluczem i zniknąłeś. Zaciekawiło mnie to.
— Szukasz nowej sensacji?
— Jako dziennikarka zawsze takiej szukam.
— Powinniśmy tam iść — odrzekł. Nelly dostrzegła w jego głosie ledwie dostrzegalną nutę niechęci. Dlaczego nie miał na to ochoty? Co się z nim działo przez niemal cały dzień? Zamiast zadawać mu pytania, postanowiła milczeć, stawiając na wyjaśnienie z rozwojem wypadków.
Konesh, konesh pah leh shen,
sheekoobeen, sheekoobeen yoh kol keen.
Piosenka dalej trwała, gdy przyszli na miejsce zabawy.
— O czym jest? — zapytała z ciekawością. Poprawiła lecące jej na twarz wyprostowane włosy.
— Hm? Możesz powtórzyć?
— Sachahiro, co się stało? Jeżeli nie dasz rady, albo coś ci wypadło to znajdę kogoś in...
— Wszystko jest w porządku — zapewnił. Nelly przyjrzała się jego twarzy. Był bardzo zmęczony, o czym świadczyło jego spojrzenie i worki pod oczami.
— Co to za piosenka?
— To Ixtoles. Pieśń do Słońca — wyjaśnił.
— Powiedz coś więcej. Śpiewacie ją na jakieś uroczystości? — zapytała miękkim głosem, którego nie poznała. Zdziwiło ją ile słodyczy może mieć w głosie.
— Dawniej, przed chrystianizacją, była zimową modlitwą. Miała przypomnieć słońcu o ponownym przyjściu na wiosnę. — Gdyby Nelly była tak samo empatyczna jak przed kilku laty, na brzmienie tak zmęczonego i słabego głosu, mogłaby poczuć się niesamowicie przykro, a może i nawet doznałaby czegoś w rodzaju poczucia winy. Teraz jedynie lekko ją zraził i wzbudził jeszcze większą ciekawość.
— I wciąż uczycie ją dzieci?
— Najwyraźniej.
Śmiechy ucichły gdy jeden mężczyzna wstał i powiedział coś do zgromadzonych.
— Co się dzieje? — zapytała Nelly Sachahira — Kto to jest?
— Burmistrz.
— Wow, macie burmistrza?
— My go tak nazywamy. Wy, na północy, nazwalibyście go wodzem.
— Och. Myślisz, że wciąż mamy takie przestarzałe mniemanie o rdzennych plemionach?
— Tak.
— Masz całkowitą rację — przyznała.
Nastąpiła krótka mowa, z której Nelly nic nie zrozumiała. Nie wyglądała na płomienną ani zbyt ciekawą ale wszyscy słuchali w ciszy i nagrodzili brawami. Mówca w pewnej chwili wskazał na jednego z mężczyzn, a ten się lekko i niezgrabnie ukłoni. Publiczność znowu uderzała w swoje dłonie w nierówny rytm, a Nelly razem z nimi.
— O czym on mówi? — wyszeptała, nachylając się do Sachahira. Spróbowała ocenić z mimiki jego twarzy czy jest niezadowolony czy po prostu zmęczony, ale jej wyraz się nie zmienił.
— Ten ma iść z nami.
— Co, proszę? Dlaczego? On ma być nam potrzebny? — zdziwiła się i spojrzała ponownie na wskazanego człowieka. Zdawało się, że był poniżej średniego wzrostu metr sześćdziesiąt ale nie mogła być tego pewna. Brzydki, krępy, z dużym nosem i zepsutymi zębami, które były widoczne nawet z tak daleka. Nelly powstrzymała nieprzyjemny dreszcz.
— Jest silny i zna doskonale drogę — również wyszeptał, nie racząc jej choćby przelotnym spojrzeniem.
— Wydaje mi się, że ty jesteś silniejszy, a drogę znajdziesz — parsknęła, jeszcze raz spoglądając na wskazanego. Sachahiro nic jej nie odpowiedział. Czyli w końcu wyprawę czas zacząć!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top