level 9; muke

LEVEL NINE

(wybierz postać)

MICHAEL            LUKE

ASHTON            STELLA

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

– Czekaj, gdzie Michael jest? – spytał Luke, wyraźnie zszokowany usłyszaną informacją. Calum za to aktualnie zwijał się ze śmiechu, krzycząc coś o łazience. Luke słyszał go w tle, ale starał się go ignorować, skupiając się na głosie Ashtona w słuchawce komórki. – I nie zamierzasz niczego z tym zrobić?

– Luke, nie jestem jego rodzicem, okej? Michael, wbrew pozorom, jest dorosły i powinien brać odpowiedzialność za to, co robi. Areszt dobrze mu zrobi, może przynajmniej się trochę ogarnie – odparł dwudziestoczterolatek, jednak Luke wyczuł w jego głosie ukrytą troskę. Trudno mu było wyobrazić sobie Michaela skutego kajdankami.

Luke przypomniał sobie sytuację z przed pięciu lat, kiedy to Mike pierwszy raz przestraszył się Luke'a po jego bójce z Buckym. Dlaczego więc teraz sam miał pakować się w coś podobnego? To nie miało sensu, ale z każdą chwilą Luke odkrywał nowe cechy Michaela i zastanawiał się, na ile mu się to podoba. Jak na razie było kiepsko.

– Uch, rozumiem. Możesz mi powiedzieć, gdzie go trzymają? – spytał blondyn, wolną dłonią wybijając rytm na kierownicy samochodu. Od jego rozstania z Emily minęły trzy dni, Luke wciąż chodził na uczelnię, jego rodzice nie mieli o niczym pojęcia, a Luke i Michael byli na etapie pisania do siebie wiadomości, głównie na dzień dobry i na dobranoc. Hemmings uważał, że to duży postęp.

Ashton niechętnie podał nazwę komisariatu i potem się rozłączył. Luke podejrzewał, że Mike'a czeka ciężka rozmowa. Chłopak przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić. Gdyby on był na miejscu Michaela to chciałby, żeby ktoś się po niego zgłosił.

Wtedy ogarnął go przemożny smutek. Po Michaela nie miał się kto zgłosić. Skoro Ashton nie chciał tego zrobić, Clifford został sam, bo Calum umarłby ze śmiechu w drodze na miejsce. Taki to mieli z niego pożytek. Luke nie wiedział, co robi Stella, ale raczej żaden z nich nie chciał wysyłać jej na posterunek, wiedząc jakich mają gliniarzy w San Francisco.

Luke odpalił samochód i kilkanaście minut później zaparkował przed dość obskurnym budynkiem z czerwonej cegły. Schował kluczyki do kieszeni bluzy i przebiegł przez ulicę, następnie pokonując kilka schodków i znajdując się w środku.

Tutaj wyglądało to nieco lepiej niż na zewnątrz. Złoto-bordowe ściany, duże okna, biurka z ciemnego drewna. Luke nigdy nie był na komisariacie, dlatego z zaciekawieniem chłonął nowe widoki. W końcu dotarł do recepcji, gdzie siedziała starsza kobieta, wystukująca coś na klawiaturze komputera. Dopiero kiedy odchrząknął, spojrzała w jego kierunku.

– Mogę w czymś pomóc? – spytała, nawet nie próbując brzmieć uprzejmie. Na dworze było gorąco, tutaj klimatyzacja najwyraźniej nie działała i ostatnim, czego chciała ta kobieta był młody mężczyzna, przeszkadzający jej w pracy.

– Tak, dzisiaj rano przywieziono tutaj Michaela Clifforda za udział w bójce. Chciałbym porozmawiać z kimś w jego sprawie – wyjaśnił spokojnie, chociaż wcale się tak nie czuł. Z jakiegoś powodu jego zdenerwowanie rosło z minuty na minutę, chociaż wiedział, że to absurdalne.

– Faktycznie, przywieziono go razem z trzema innymi. Tą sprawą zajmuje się sierżant Markovic. Pan jest...?

Luke myślał szybko. Jeśli powie, że jest tylko znajomym Michaela, to policja pewnie będzie próbowała utrudnić mu zabranie stąd Michaela, bo potrzebowali kogoś, kogo mogliby obwinić o całą tę sytuację. Nie mógł też udawać rodziny, bo zwyczajnie by go sprawdzili.

Luke zdecydował się na najbezpieczniejsze wyjście. Jak zawsze.

– Właściwie jestem jego opiekunem medycznym – odparł i znów trochę przestraszyło go to, jak łatwo przychodzi mu kłamstwo. Policjantka uniosła brwi, więc chłopak postanowił kontynuować. – Michael ma problemy na tle nerwicowym, pilnuję tego, by brał swoje leki. Boję się, że dzisiaj mógł zapomnieć.

– I słusznie. Podobno strasznie zmasakrował tamtego mężczyznę – szepnęła konspiracyjnie, łapiąc jego przynętę. Ciało Luke'a na moment zesztywniało. – Zawołam Markovica, który wszystko panu wyjaśni.

Pół godziny później Luke wiedział więcej, niżby sobie życzył. Około ósmej rano Michael wdał się w bójkę na uczelni, stając samemu naprzeciw niemal połowie drużyny lacrosse'a. Świadkowie twierdzili, że to nie Michael zaczął, jednak drużyna mówi co innego. Kapitan drużyny, niejaki Carl Ellis, został przewieziony do szpitala. Był przytomny, ale w ciężkim stanie. Co najważniejsze – nikt jak na razie nie wniósł oficjalnego oskarżenia, więc Michael mógł wyjść, ale został wpisany do kartoteki i zawieszony na uczelni. Luke'owi pozwolono po niego pójść, gdyż Mike reagował agresywnie na każdego policjanta, znajdującego się w pobliżu, a sierżant nie chciał zamykać go za napaść na funkcjonariusza. Markovic był naprawdę porządnym człowiekiem.

Luke wszedł do celi, którą otworzył dla niego Markovic. Michael leżał na pryczy z zamkniętymi oczami i przerzuconą przez nie ręką.

– Mówiłem, żebyście dali mi święty spokój – rzucił wściekłym tonem, ale było w tym coś jeszcze. Luke ze wszystkich sił starał się przywołać jak najwięcej wspomnień Michaela, ponieważ chciałby znów umieć odczytać jego nastrój z samego ułożenia ciała. To były przyjemniejsze czasy, ale wydawały się być odległe o tysiąc lat.

– Chyba będziesz musiał powtórzyć to specjalnie dla mnie – stwierdził Luke, początkowo nie ruszając się z miejsca przy drzwiach. Michael powoli uniósł ramię i usiadł, jakby nie wierzył, że Luke tu jest.

Blondyn wciągnął powietrze nosem, starając się ukryć przerażenie. Cela nie miała okien, oświetlenie stanowiła stara lampa pod sufitem, jednak Luke i tak mógł dostrzec, w jakim stanie był Michael. Jego łuk brwiowy był rozwalony, tak samo jak dolna warga, na prawym policzku widniał pokaźny siniak, zaś na szyi dało się dostrzec czerwone ślady po palcach, zupełnie jakby ktoś próbował go udusić.

W jednej chwili Luke poczuł wściekłość. Zarówno na tych, którzy mu to zrobili, jak i na Michaela, za danie się wciągnąć w coś takiego.

– Luke? Co ty tu, do cholery, robisz? – spytał zdezorientowany chłopak, przeczesując dłonią swoje fioletowe włosy.

– Chciałbym zadać ci to samo pytanie. Powinieneś być w szpitalu – stwierdził i podszedł bliżej, próbując się opanować. – Czy poza twarzą masz gdzieś obrażenia?

– Nie twoja sprawa, Hemmings, nie jesteś moją matką, więc się tak nie zachowuj – odpowiedział ostrym tonem. Nowy Michael nie był zbyt miły, ale Luke też potrafił się tak zachowywać.

– Może bym nie musiał, gdybyś ty nie zachowywał się jak dzieciak – odparował, myśląc, że nie po to tu przyjechał, okłamał policjantów i przeprowadził długą rozmowę z Markovicem, by Michael się teraz na nim odgrywał. – Rusz się, zabieram cię do szpitala.

– Spieprzaj – splunął Mike, mając zamiar położyć się z powrotem. Luke jednak mocno chwycił jego ramię, wywołując u młodszego chłopaka jęk bólu.

– W takim razie zabieram cię do siebie i sam cię opatrzę, bo nawet Ashton ma cię dość – oznajmił Luke, niewiele o tym myśląc. Michael go ranił, więc jedynym, o czym mógł myśleć było to, by zranić go mocniej, co chyba się udało, bo Michael bez słowa wstał, jedynie lekko się krzywiąc.

W samochodzie w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Michael wpatrywał się w okno, zaś Luke starał się dojść do tego, co takiego się stało, że Michael skończył w takim stanie. Musiał być powód. Niezależnie od tego, jak bardzo Mike się zmienił, Clifford po prostu nie zachowywałby się w ten sposób. Nigdy.

Dwudziestotrzylatek wjechał na podjazd przed swoim domem i wysiadł, czekając aż Michael do niego dołączy. Blondyn kątem oka zauważył, że Mike lekko utyka i mocno ściska dłonią prawy bok. Być może obrażenia były większe, niż Luke myślał.

– Usiądź sobie, ja przyniosę apteczkę – mruknął i zniknął na piętrze, by kilka minut później zejść do salonu i ujrzeć Mike'a siedzącego na kanapie i wpatrującego się w przestrzeń zaszklonym wzrokiem. Luke prawie upuścił czerwone pudełko i miskę z wodą. Michael wyglądał tak żałośnie...

Luke podszedł bliżej i położył miskę na stoliku do kawy, siadając obok swojego byłego chłopaka. Nie myślał tak o nim nigdy wcześniej, ale musiał przyznać, że tym właśnie był Michael.

Blondyn wziął przyniesioną szmatkę, zanurzył ją w wodzie i po chwili zaczął delikatnie obmywać rany na twarzy Mike'a. Tamten nawet na niego nie spojrzał.

– Powiesz mi o co poszło? – spytał cicho, starając się ignorować to, jak blisko Michaela się znajdował. Luke nie wiedział, kim dla siebie są teraz, nie wiedział na ile może sobie pozwolić i jeśli miał być szczery, to doprowadzało go to do szału. Nie bał się przyznać, że Michael wciąż go pociąga, chociaż nie powiedziałby jeszcze, że wciąż go kochał. Chociaż może nigdy nie przestał? To wszystko było zbyt pogmatwane. – Zabrałem cię stamtąd, więc chyba zasługuję chociaż na...

– Nie prosiłem cię o to – przerwał mu Michael beznamiętnym tonem.

Luke nakleił plaster na rozcięcie tuż nad brwią i uważnie przyjrzał się siniakowi na kości policzkowej. 

– Racja, oczywiście masz rację. Nie chcę się kłócić, Michael. Skoro nie chcesz o tym mówić, to okej, ale powiedz mi chociaż, czy boli cię gdzieś jeszcze. To uczciwy układ.

Michael jakby przez chwilę się zastanawiał, po czym pokiwał głową, akceptując jego słowa.

– Żebra – mruknął w końcu. – Jeden z nich okładał mnie kijem do lacrosse'a. Swoją drogą to całkiem bezsensowna gra, prawda? Zawsze myślałem, że nic nie przebije futbolu, a tu proszę – prychnął i zaraz się skrzywił, pochylając się nieco do przodu.

– Mogę na to spojrzeć? – spytał Luke spokojnie, ale Mike przez chwilę się wahał. Blondyn szybko zorientował się, że nie chodzi o wstyd przed tym, że Luke zobaczy, jak Michael dał się pobić. Michael po prostu wciąż wstydził się swojego ciała i to bolało Luke'a jeszcze bardziej. – Proszę, Mike, chcę ci pomóc.

Fioletowowłosy zacisnął usta w wąską linię, ale powoli rozpiął szarą bluzę i zdjął ją, ale z koszulką musiał pomóc mu Luke, ponieważ ból był zbyt duży. Hemmings zaniemówił na widok ogromnego siniaka, rozciągającego się przez całą długość prawego boku. Zaczynał się przy pierwszym z żeber od góry, a kończył tuż nad paskiem spodni. Luke miał ochotę zabić tego, kto to zrobił, ale wiedział, że Mike też nie najgorzej sobie poradził.

– Boże, Michael, możesz mieć połamane żebra. Muszę cię zabrać do szpitala – zaczął Luke, ale widząc minę Michaela wiedział, że nic z tego. – W porządku, uparty ośle. Dobrze, że mam brata boksera. Jutro zadzwonisz do Bena i podziękujesz mu, bo dzięki niemu wiem, jak się tobą zająć.

– Możesz przestać się przechwalać swoimi zdolnościami, primadonno? Albo chociaż ubierz strój pielęgniarki, żebym ja też miał jakiś ubaw – rzucił głośniej Michael, kiedy Luke kierował się do kuchni. Blondyn miał ochotę pokazać mu środkowy palec, ale wiedział, że to tylko rozśmieszyłoby Michaela, a nie zasługiwał teraz na rozśmieszanie.

Luke, jak chyba każdy człowiek mieszkający w tak gorącym miejscu jak Kalifornia, miał w domu spory zapas lodu w kostkach. Młody mężczyzna napełnił nim wannę do połowy, dolewając do tego trochę zimnej wody, żeby Michael miał jak wejść do środka. Luke pomógł mu przejść do łazienki na górze i kazał się rozebrać. Kiedy Mike spojrzał na niego sceptycznie, Luke westchnął z irytacją.

– Możesz zostać w bokserkach – rzucił łaskawie, a Michael przewrócił oczami i rozpiął spodnie, następnie zsuwając je do kostek. Zdjął też skarpetki, ale bokserki faktycznie zostawił.

Powoli wszedł do wanny, mając ochotę wrzeszczeć. Ugryzł się jednak w język i osunął na dół. Woda sięgała mu niemal do szyi, chociaż działo się to głównie za sprawą lodu. Każde obolałe miejsce niemiłosiernie piekło, Michael dość szybko przestał czuć swoje palce.

– Z-zamarzn-nę – wymamrotał, szczękając zębami. Luke kucnął przy wannie i chwycił jedną dłoń Michaela, delikatnie przejeżdżając kciukiem po poranionych knykciach. Ciało Mike'a przeszył dreszcz, ale Luke nie mógł stwierdzić czy to przez jego dotyk, czy przez lód.

– Nie zamarzniesz, ponieważ wiem, za ile masz wyjść. Później położysz się w ciepłym łóżku i dostaniesz gorącej herbaty – odparł Luke i uśmiechnął się lekko, opierając brodę na krawędzi wanny.

– Przepraszam za bycie dupkiem – powiedział Michael po chwili ciszy.

– Nie ma sprawy, dupku – odparł Luke i oboje cicho się zaśmiali. Luke wodził wzrokiem po bladym ciele Michaela, które dla niego było idealne w każdym calu. Teraz mógł zobaczyć jego tatuaże. Dwa grube paski na ręce, napis To The Moon na wewnętrznej stronie przedramienia, wzory rozpoczynające się od lewego nadgarstka, jak niedokończony projekt. Niedokończony, a jednak idealny. Michael był idealny. – Powiesz mi w końcu, co się stało? Nie biłbyś się bez powodu. Calum tak, ale ty nie.

Michael odwrócił wzrok i przygryzł dolną wargę. Nagle mocno zacisnął zimne palce na dłoni Luke'a i starszy chłopak uświadomił sobie, że Michael z całych sił stara się nie rozpłakać. Jego serce zaczęło bić szybciej.

– Michael, co się...

– Mój ojciec nie żyje.

Potem Michael już nie był w stanie się powstrzymać. Najzwyczajniej w świecie wybuchnął płaczem.

    ─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

LEVEL COMPLETE

SAVE THE GAME





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top