level 29; muke
LEVEL TWENTY-NINE
multiplayer
(wybierz postać)
MICHAEL LUKE
ASHTON STELLA
CALUM JACK
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
6 MIESIĘCY PÓŹNIEJ.
– Luke, odsuń się ode mnie, bo zasmarkasz mi ramię – jęknął Michael, patrząc na swojego narzeczonego, którego nos był zaczerwieniony od ciągłego wycierania chusteczką. Naprawdę tylko Luke potrafił się przeziębić w cholernej Kalifornii.
– Przestań się nade mną znęcać, jestem chory – wymamrotał Luke, zamykając oczy i przyciskając czoło do ramienia Mike'a.
– Tak, na zjebanie umysłowe – stwierdził mężczyzna o pomarańczowych włosach, a gdy Luke popatrzył na niego z irytacją, uśmiechnął się przepraszająco. – Proszę, dalej chciej za mnie wyjść.
Luke zaśmiał się, co skończyło się kaszlem. Mike podał mu chusteczkę i westchnął, patrząc na niebo za oknem. Gdyby tylko jego mama mogła go teraz zobaczyć... Michael ostatnio często o niej myślał, może przez Stellę, która wciąż nie do końca mogła pogodzić się z utratą swojej. Pani Hayes zmarła cztery miesiące temu, przeżywając dłużej niż przewidywali lekarze. Calum i Stella oczywiście wygrali rozprawę i mały Tommy znajdował się teraz z nimi w San Francisco, powoli przyzwyczajając się do nowego porządku. Ujmując rzecz krótko – wszystko nareszcie wychodziło na prostą.
Rodzinka Hood (jak nazywali Caluma, Stellę i Tommy'ego wszyscy przyjaciele) radziła sobie lepiej niż się spodziewali, ponieważ mimo tego, że Stell i Cal bywali dziecinni, to potrafili zapewnić ośmioletniemu chłopcu to czego potrzebował, a Calum pokochał go tak, jakby był jego własnym synem. Jeśli ktoś miał sobie poradzić z rodzicielstwem, to byli to oni.
Ashton i Bryana wciąż mieszkali razem, a kiedy Mike rozmawiał z przyjacielem, Ash wyznał, że ma zamiar się oświadczyć, ponieważ wiedział, że Bry to ta dziewczyna. Teraz wszyscy ze zniecierpliwieniem oczekiwali na ten moment.
Ciąża Emily przebiegała bez powikłań, dzieci rozwijały się zdrowo, ale Luke uznał, że nie chce wcześniej poznawać płci, więc mimo iż Em już ją znała, to niczego nie mówiła. Trudno w to uwierzyć, ale przez ostatnie sześć miesięcy bardzo dojrzała i nawet dogadała się z Michaelem. Uznała również, że chciałaby czasem widywać własne dzieci, o ile Luke nie ma niczego przeciwko, skoro to on będzie sprawował nad nimi opiekę.
Nie miał, a nawet ucieszył się z jej decyzji.
Luke kilka miesięcy temu zapisał się na boks, ponieważ tak poradził mu Ben. Uważał, że to lepszy sposób na radzenie sobie z agresją niż jakakolwiek inna terapia i miał rację. Luke był mniej nerwowy, czuł się szczęśliwszy i już nie bał się, że zrobi Michaelowi krzywdę. Żaden z nich nie wspominał o przykrym incydencie z plaży, nawet kiedy byli bardzo źli, co często im się zdarzało. Jednak kłótnie w ich związku były czymś, co miało się nigdy nie zmienić i może tak było lepiej. To pokazywało, jak silnie są ze sobą związani i na tym etapie wiedzieli, że żadna kłótnia nie poróżni ich na stałe.
Z kolei Michael wciąż widywał doktora Templetona, który naprawdę mu pomagał. Był to starszy mężczyzna, pełen cierpliwości i zrozumienia. Michael rozmawiając z nim czuł się tak, jakby rozmawiał ze swoim dziadkiem i może właśnie na tym polegał cały sekret jego lepszego samopoczucia. Oczywiście dodatkowo regularnie brał leki, chociaż czasem miał ochotę zwymiotować na ich widok. Luke każdego ranka, zanim wychodził (przeważnie robił to wcześniej niż Mike, chociaż czasem udawało im się zjeść razem śniadanie) układał z kolorowych pastylek maleńki uśmieszek, zostawiając przy nim karteczkę z czymś w rodzaju "miłego dnia, kocham cię." Blondyn starał się wspierać go jak umiał i Michael uświadamiał sobie, że z każdym dniem kocha go bardziej, jakkolwiek tandetnie to brzmiało.
Kiedy powiedzieli wszystkim o ich zaręczynach, reakcja była niesamowita. Michael nie miał pojęcia, że szczęście jego i Luke'a może tak bardzo poprawić humor innym osobom. Stella się popłakała; Calum mówił, że od początku wiedział, że tak będzie; Ashton z całego serca im gratulował, tak samo jak Bryana, która przywiązała się do nich szybciej, niż sama to sobie uświadomiła. Rodzina Luke'a przyjęła to względnie dobrze. Ben cieszył się szczęściem brata, Liz również. Andym przejmować się nie musieli, gdyż po weselu Jack'a Liz zdecydowała się na rozwód, co prawdopodobnie było najlepszą decyzją w jej życiu. Z kolei Jack... Cóż, Jack odczuwał potrzebę przyjechania z Nowego Jorku zaraz po tym, jak przez pół godziny krzyczeli przez telefon do siebie nawzajem z Michaelem "Muke." Przestali dopiero wtedy, gdy Luke zagroził, że zerwie zaręczyny. Jack przyjechał, by pogratulować im osobiście, a z nim zjawiła się Celeste, która okazała się być w ciąży.
Tak więc, jak już wspomniał Michael – wszystko wychodziło na prostą i nie mógłby cieszyć się bardziej.
Mocniej przytulił do siebie Luke'a i pocałował go w czubek głowy.
– Luke?
– Mhm? – mruknął starszy mężczyzna, protekcjonalnie przykładając do twarzy chusteczkę. Nie chciał zarazić Michaela, ale nie chciał też rezygnować z przytulania się.
– Myślałeś już o naszym ślubie? – spytał zielonooki z zaciekawieniem w głosie. Od sześciu miesięcy byli zaręczeni i to był najszczęśliwszy okres w jego życiu, nigdzie mu się nie spieszyło i sam zbytnio nie zastanawiał się nad tym, co będzie potem, ponieważ wystarczała mu sama pewność, że Luke już nie będzie należał do nikogo innego. Po prostu był ciekaw, co Luke o tym myśli.
– Mike, jeśli znów chcesz rozmawiać o sukni ślubnej, to odpowiedź wciąż brzmi nie, zboczeńcu. Powinien ci wystarczyć fakt, że na twoje urodziny ubrałem ten dziwny lateksowy kostium i... tańczyłem – mruknął blondyn z zażenowaniem, starając się wyrzucić to koszmarne wspomnienie z czeluści swojego umysłu. Michael z kolei uśmiechnął się szeroko, czując podniecenie na myśl o tym, co Luke jeszcze robił tamtej nocy.
– Nie o to mi chodzi, chociaż nie wiem dlaczego tak tego nie chcesz. Byłbyś gorącą panną młodą i biały kolor ci pasuje – stwierdził z rozbawieniem, zarabiając uderzenie w klatkę piersiową. – Chodzi mi ogólnie o ślub. No wiesz... Chciałbyś w ogóle brać ślub?
Luke wytarł cieknący nos i zmiął chustkę w dłoni, następnie podnosząc się nieco, by spojrzeć na Michaela.
– Oczywiście, że chcę wziąć ślub, Michael. W przeciwnym razie dlaczego godziłbym się za ciebie wyjść?
Chłopak o pomarańczowych włosach niepewnie wzruszył ramionami, nie chcąc mówić Luke'owi, że naprawdę nie wie po co ten się zgodził. Luke nienawidził słuchać o tym, jak to zasługuje na coś lepszego.
– Nie wszyscy ludzie biorą ślub, chociaż ze sobą żyją. Chcę tylko, żebyś wiedział, że nie będę cię do niczego popędzał, bo najważniejsze jest dla mnie to, co już mamy i nie zależy mi aż tak na pokazywaniu wszystkim, że jesteśmy razem na poważnie – wyjaśnił i dotknął wierzchem dłoni rozpalonego czoła Luke'a. – Boże, naprawdę Luke, jak można się rozchorować w Kalifornii?
Blondyn przewrócił teatralnie oczami, odsuwając rękę Mike'a.
– Po pierwsze: jak widzisz, można. Po drugie: ślub wcale nie musi być udowadnianiem czegoś innym ludziom i na pewno nie brałbym go z tego powodu. Chcę ślubu, ponieważ cię kocham, a ślub ma tylko wzmocnić naszą więź. Oczywiście nie musimy się z nim spieszyć, ale tak, chciałbym go wziąć.
– W porządku, więc weźmiemy ślub. Chociaż wiem, że chodzi ci tylko o małą organizatorkę wesel, którą masz w sobie i w którą bawiłeś się będąc dzieckiem. Przyznaj się, skarbie, po prostu chcesz udekorować salę wstążkami.
– I tu mnie masz – stwierdził Luke z dezaprobatą, wywołując u narzeczonego śmiech. – Kocham cię, wiesz?
– Coś podejrzewałem – przyznał Michael żartobliwie, ale kiedy Luke się do niego przysunął Mike zrobił unik. – O nie, nie dam ci wpuścić do siebie twojego wirusa.
Luke z rezygnacją opadł na poduszkę w tym samym momencie, w którym zadzwoniła jego komórka.
– Jesteś okropny – rzucił do Michaela i odebrał, po kilku sekundach znów podrywając się do góry. – O mój Boże, gdzie dokładnie? I nie dacie rady przejechać? Karetka... W porządku, zaraz tam będę.
– Luke, co się stało? – spytał zaniepokojony Michael, obserwując blondyna, który wyskoczył z łóżka.
– Ciąża, rodzi, Emily, taksówka, spodnie... Michael, ubieraj spodnie! – krzyknął z roztargnieniem, a Mike szybko chwycił jeansy z podłogi i wciągnął je na siebie, wybiegając za Lukiem z ich mieszkania.
Winda niestety była zajęta, więc Luke wypadł na schody, a Mike z rezygnacją powlókł się za nim.
– Wyjaśnisz mi o co chodzi? – nalegał, chociaż z wcześniejszej wypowiedzi Luke'a wywnioskował to, że Emily zaczęła rodzić. – Przecież do porodu został chyba jeszcze miesiąc?
– Kogo to obchodzi, Michael? Moje dzieci chcą się wydostać – rzucił Luke histerycznie. Dwadzieścia osiem pięter to zdecydowanie za dużo, a on nie miał inhalatora. Jednak teraz nie było na to czasu. – Emily utknęła w taksówce w korku jedną przecznicę stąd, karetka ma być za jakieś dziesięć minut, o ile uda im się przejechać.
Blondyn zbiegał po schodach pomijając po dwa stopnie, a Michael z trudem dotrzymywał mu kroku, jednak nie chciał zostać w tyle. Żeby tylko nie urodziła w taksówce...
Lecz kiedy Luke i Michael dobiegli na odpowiednią ulicę uznali, że chyba to właśnie będzie musiała zrobić Emily. Samochody ciągnęły się niemal w nieskończoność, wszystkie stały w miejscu, a powietrze co chwilę rozdzierał dźwięk klaksonu. Raczej nie było szans, że cokolwiek ruszy szybciej niż za godzinę.
– Luke, tu jest mnóstwo taksówek, jak masz zamiar...
– Jej mama powiedziała, że stoją za dużą ciężarówką Gerbera – odparł szybko Luke, rozglądając się za odpowiednim samochodem. Zastanawiał się dlaczego w ogóle zdecydowały się na taksówkę, ale może mama Emily też była zbyt zdenerwowana, żeby prowadzić.
– Co za ironia losu – parsknął Clifford, po chwili dostrzegając ciężarówkę. Pociągnął Luke'a za rękę i po chwili oboje lawirowali między trąbiącymi samochodami, by dotrzeć do taksówki. Emily leżała na tylnym siedzeniu, a jej mama klęczała przy otwartych drzwiach auta. Kiedy Michael uświadomił sobie, że poród już się zaczął, prawie zemdlał na środku jezdni.
Luke z kolei kucnął przy pani Fisher, patrząc na główkę pierwszego z bliźniaków. Emily wrzeszczała i płakała, taksówkarz z przerażeniem odwracał głowę do tyłu, a wszędzie było tak dużo krwi...
– Gdzie ta cholerna karetka? – denerwował się Luke.
Pani Fisher próbowała uspokoić swoją córkę, jednocześnie starając się odebrać poród.
– Powinni za moment tutaj być. Luke, będę potrzebowała czegoś, w co mogę owinąć dziecko. Michael, wejdź na przednie siedzenie i złap Emily za rękę. Na pewno jej to pomoże.
– A kto pomoże mi? – pisnął Michael, ale mimo wszystko wsiadł na miejsce obok kierowcy, podczas gdy Luke pytał innych kierowców o koce. – Hej, Emily...
– Arghumpha! – wrzeszczała dziewczyna, momentalnie zamykając jego dłoń w żelaznym uścisku i niemal łamiąc mu palce. Michael powstrzymał krzyk i wymusił na twarzy uśmiech.
– Wszystko będzie w porządku, jedno już prawie wyszło, potem jeszcze tylko drugie i...
– Zamknij się, zamknij się, zamknij się! – krzyknęła brunetka, próbując unormować oddech. Dlaczego nikt jej nigdy nie powiedział, że to będzie tak cholernie bolesne?
– Wdech i wydech, Em. Wdech i wydech – powtarzał Michael i sam próbował się do tego zastosować, kiedy poczuł zapach krwi. Po chwili jego drugą dłoń złapał taksówkarz, ekscytując się tak, jakby to on był ojcem. – Będę opowiadał tę historię dzieciom.
– Ani mi się waż – odparł Luke, kiedy w końcu udało mu się zdobyć koc. Pierwsze z bliźniaków urodziło się w momencie, w którym wszyscy usłyszeli dźwięk syren, oznaczający przybycie karetki. Pani Fisher owinęła dzidziusia kocem, uważając na pępowinę, którą nie chciała zajmować się bez opieki medycznej, i podała go delikatnie Luke'owi, który trzymał go tak, jakby był z porcelany.
Był to maleńki chłopiec. Jego pierwszy syn. Luke się rozpłakał i wcale nie próbował tego ukryć.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
Drugie dziecko, dziewczynka, również musiało zostać odebrane w taksówce, ponieważ było za późno, by przenieść Emily do karetki. Tym jednak zajęli się już sanitariusze, chociaż Em nie chciała puścić dłoni Michaela, tak samo jak taksówkarz, który zaczynał trochę przerażać Mike'a.
Luke pojechał do szpitala karetką razem z Emily, ponieważ nie chciał rozstawać się z dziećmi, zaś Michael i pani Fisher dotarli za nimi taksówką, z piętnastominutowym opóźnieniem. Po drodze Mike obdzwonił wszystkich znajomych i niebawem w szpitalu pojawili się Calum, Ashton, Stella, Bryana i nawet mały Tommy.
– Chcecie tam wejść wszyscy? A kim właściwie jesteście dla panny Fisher i ojca dzieci? – spytał lekarz, sceptycznie obserwując nieco zbyt dużą grupę ludzi, stojących przed drzwiami prowadzącymi do sali.
– Rodziną! – odpowiedzieli chórem, ponieważ taka była prawda. Każda jedna znajdująca się tutaj osoba uznawała się za rodzinę Luke'a i nowo narodzonych bliźniaków. Nigdy nie byli tylko przyjaciółmi.
Lekarz westchnął i niepewnie spojrzał za siebie, po czym znów na dziwną zbieraninę ludzi.
– W porządku, możecie na chwilę wejść. Ale nie męczcie matki i dzieci.
Michael wszedł pierwszy, od razu skupiając wzrok na swoim narzeczonym, który trzymał w ramionach jedno z niemowląt. Jego serce wypełniła czułość. Luke wyglądał cudownie z małym zawiniątkiem, w które był zapatrzony jak w obrazek.
– Cii – szepnął, widząc, jak wszyscy jego przyjaciele wchodzą do środka. Pani Fisher postanowiła przyjść później, a teraz została na zewnątrz z Tommym.
– O mój Boże, to jest takie cudowne – powiedziała równie cicho Bryana, patrząc to na Luke'a, to na Emily, która trzymała drugie dziecko.
Stella podeszła do Luke'a i popatrzyła na dziewczynkę, którą trzymał.
– Jest taka śliczna. I podobna do ciebie – stwierdziła po chwili. Michael spojrzał na dziecko i zgodził się z nią. Niewątpliwie będzie podobna do taty, chociaż widział również pewne cechy Emily.
– Więc jak je nazwiecie? – spytał Ashton z uśmiechem, obejmując Bryanę ramieniem. Blondynka z zachwytem patrzyła na dzieci.
Luke spojrzał na Emily i również się uśmiechnął. Najpierw rozmawiał o tym z Michaelem i wymyślili imiona, uwzględniając wszystkie kombinacje (dwójka chłopców, dwie dziewczynki, chłopiec i dziewczynka), a potem zapytał Emily, czy ma coś przeciwko. Nie miała, a imiona bardzo jej się podobały.
– Dziewczynka to Elizabeth Agnes, a chłopiec to Calum Ben. Wcale nie ze względu na mojego brata, tylko przez to, że Michael to nerd i uwielbia Star Wars, a ja nie zgodziłem się na imię Han – wyjaśnił Luke, zaś Michael posłał mu nienawistne spojrzenie.
– I tak będę na niego mówił Han.
– A wiesz co się dzieje z Hanem w nowej części Star Wars? – spytał złośliwie Luke.
Michael momentalnie poderwał ręce do uszu i cofnął się o krok.
– Lalalala, nic nie słyszę.
– Nazwaliście dziecko moim drugim imieniem, zaraz się rozpłaczę – ostrzegła Stella i zaczęła wachlować sobie twarz.
Luke uśmiechnął się szeroko, myśląc sobie, że wszystko jest tak, jak tego chciał. Miał w tym pokoju osoby, które kochał najbardziej na świecie i w końcu był szczęśliwy. A co ważniejsze – Michael był szczęśliwy.
Z jakiegoś powodu Luke wiedział, że to zawsze miało się tak skończyć. W czasie tej sześcioletniej podróży wątpił, że tak się stanie. Czasami miał pewność, że będzie inaczej, a on już nigdy nie zazna spełnienia. Ale teraz, mając dwadzieścia trzy lata i będąc zaręczonym z miłością swojego życia, wiedział, że dokładnie tak miało być.
On i Michael byli historią zapisaną w gwiazdach, a Luke wierzył, że czeka ich wspaniała przyszłość. Ich wszystkich.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
LEVEL COMPLETE
SAVE THE GAME
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top