level 24; the hemmings family

LEVEL TWENTY-FOUR

group quest

(wybierz postać)

MICHAEL          LUKE

ASHTON          STELLA

CALUM          JACK

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

Michael obudził się sam, chociaż wiedział, że sam nie zasnął. Nie był aż tak pijany, by nie pamiętać, że to Luke odwiózł go do domu. Nie pamiętał jedynie tego, o czym rozmawiali. Wciąż był skulony na jednej stronie łóżka, ponieważ w głębi duszy miał nadzieję, że Luke tylko wyszedł do łazienki i zaraz wróci, bo przecież nie mógłby go tak zostawić. Jednak za oknem świeciło słońce, co oznaczało, że dzień już dawno wstał i Michael również powinien to zrobić, nieważne jak bardzo wolałby wsiąknąć w materac i zniknąć z powierzchni Ziemi.

Ślub zaczynał się o czwartej, więc Michael miał jeszcze całe cztery godziny na przygotowanie się i doprowadzenie do ładu. Najpierw wziął prysznic, później umył zęby, wysuszył i ułożył zielone włosy, a na koniec ubrał szare dresy i czarną koszulkę, garnitur wieszając na drzwiach szafy. Miał nadzieję, że pozwolą mu przyjść w zwykłej koszuli i spodniach, ale Celeste była nieugięta, bo chciała, by ten dzień wyglądał idealnie. Mike wcale się jej nie dziwił, gdyby to on miał brać ślub, też chciałby, żeby wszyscy goście wyglądali przyzwoicie. Chociaż mając Caluma za przyjaciela musiałby poważnie to wszystko przemyśleć.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. 

– Michael, wstałeś już? – spytała Stella z drugiej strony.

– Mhm – rzucił głośno Michael, patrząc z nadzieją na łóżko i chcąc z powrotem się na nie rzucić. Jednak blondynka weszła do środka i spojrzała na niego z uśmiechem.

– Jak było na "męskiej imprezie"? Biliście się?

Ashton, który właśnie przechodził korytarzem, usłyszał rozmowę i wsunął głowę do środka. 

– Nikt się nie bił, ale Calum tańczył na barze i całkiem przypadkowo go nagrałem.

– Całkiem przypadkowo zrobiłeś co, kutasie? – spytał Calum, nagle pojawiając się znikąd. Michael wywrócił teatralnie oczami. I tyle jeśli chodzi o święty spokój. – Żebym ja kiedyś nie nagrał ciebie, jak śpiewasz Madonnę pod prysznicem.

– Wszyscy ludzie, którzy tu nie mieszkają! – krzyknęła Celeste z dołu, zwracając ich uwagę. – Za pół godziny przyjedzie reszta rodziny Hemmings i byłoby miło, gdybyście pomogli mi tu ogarnąć!

– Ugh – jęknęli unisono, ale mimo wszystko zbiegli na dół, chcąc pomóc pannie młodej.

Michael miał nadzieję, że uda mu się porozmawiać z Lukiem jeszcze przed ślubem, bo nie wyobrażał sobie, by taka atmosfera między nimi miała się przeciągać. Luke nie chciał trzymać się z daleka, bo został z nim w nocy. Luke go kochał. Michael wiedział, że tak jest.

– A ty co, księżniczko? – spytała zaskoczona Celeste, kiedy Jack beztrosko opadł na kanapę i rozłożył ramiona na oparciu. – Nie masz zamiaru nam pomóc?

– Powiedziałaś "ludzie, którzy tu nie mieszkają." Kiedy sprawdzałem ostatnio, moje nazwisko było na dokumentach zakupu posiadłości, więc...

– Nie rób się taki cwany, bo staniesz na pustym ołtarzu – rzuciła kobieta i złapała Jack'a za rękę, podciągając go do góry. Blondyn przewrócił oczami i cmoknął ją w czoło, po czym zabrał od niej jedną szmatkę i zaczął pobieżnie ścierać kurze.

Mike przyglądał im się z uśmiechem. Jack zachowywał się całkiem, jak Luke i chłopak nie mógł nie zastanawiać się, czy tak właśnie wyglądałoby mieszkanie z młodszym Hemmingsem. Michael nie miałby nic przeciwko.

Jak na zawołanie na schodach pojawił się zaspany Luke w opuszczonych nisko dresach i białym podkoszulku. Jego jasne włosy sterczały każdy w inną stronę, zaś on przecierał dłonią zaspane oczy, wyglądając przy tym jak ośmiolatek. Serce Michaela urosło dziesięciokrotnie. Gdyby tylko mógł tak zwyczajnie do niego podejść i go przytulić, na pewno by to zrobił, jednak kiedy tylko Luke go zauważył, skręcił do kuchni.

Ale tym razem Michael nie zamierzał mu odpuścić. Zebrał brudne naczynia ze stolika i ruszył do kuchni, gdzie Luke nalewał sobie szklankę wody, stojąc do niego tyłem. Mike szybko włożył talerze do zmywarki i kiedy Luke chciał wyjść, zagrodził mu przejście, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i uparcie wpatrując się w błękitne oczy wyższego chłopaka, który zacisnął usta w wąską linię.

– Musimy porozmawiać – zaczął Michael stanowczo, a przynajmniej miał nadzieję, że tak właśnie zabrzmiał.

– Nie mamy o czym, Michael – odparł cicho Luke, trzymając wysoką szklankę w drżącej dłoni. Spojrzał na nią, a widząc wibrującą wodę, spróbował się uspokoić, nie chcąc pokazywać żadnych emocji. Nie mógł znów sobie tego robić, powoli przestawał nad sobą panować, a nie chciał, żeby Michael zobaczył w jakiej rozsypce jest.

Zielonowłosy uniósł brwi ku górze, bezradnie opuszczając ręce wzdłuż boków. 

– Nie mamy o czym? Luke, poważnie? Minął tydzień, a ty uważasz, że nie ma o czym mówić? – spytał z niedowierzaniem w głosie. – Więc to już? Tak po prostu o wszystkim zapomnisz i przejdziesz nad tym do porządku dziennego?

– Tak, jak ty zapomniałeś na pięć lat? – zapytał Luke, nie mogąc się powstrzymać. Było tak, jakby coś w nim pękło, a przez to pęknięcie wylewało się jedynie okrucieństwo. To był jego mur obronny, chociaż sam się za to nienawidził. Za bardzo bał się, że znów skrzywdzi Michaela, a skoro sam Michael się tym nie przejmował, Luke musiał to robić za nich obu. Teraz zielonooki wyglądał tak, jakby Luke go kopnął. Czyli nieważne, co Luke powie, i tak go zrani. – Mnie nie wolno mieć nawet tygodnia? Wiesz jaka jest między nami różnica, Michael? Ja miałem faktyczny powód, by cię zostawić.

Luke z trzaskiem odstawił szklankę na najbliższy blat, znów odwracając się w stronę młodszego chłopaka. Michael zaciskał dłonie w pięści i prostował palce, opanowując złość. Nie tak chciał prowadzić tę rozmowę i nie miał zamiaru dać się wyprowadzić z równowagi, bo wiedział, że Luke po prostu chce go odepchnąć dla jego bezpieczeństwa. Michael potrzebował trochę czasu, żeby to zrozumieć.

Faktyczny powód, ta? Jaki to powód jest bardziej "faktyczny" od pragnienia szczęścia drugiej osoby?

Luke zaśmiał się ironicznie, w myślach błagając, żeby ktoś wszedł do kuchni i im przerwał. 

– Jeśli chce się czyjegoś szczęścia, nie zostawia się go samego wiedząc, że jest się jego jedynym szczęściem – zaprotestował blondyn. – A faktyczny powód, to bezpieczeństwo osoby, którą się kocha.

Michael postanowił zignorować pierwszą część jego wypowiedzi, bo już kiedyś o tym rozmawiali i Mike nie lubił do tego wracać. Mógł przyznać, że wybrał nie najlepszy sposób i żałował tego, co zrobił, więc nie rozumiał dlaczego Luke odczuwa potrzebę rzucania mu tego w twarz. Ale to było nieważne. 

– Uważasz, że mi zagrażasz?

Luke usłyszał w jego głosie tak autentyczne zdziwienie i powątpiewanie, że niemal sam uwierzył, iż nigdy nie stało się nic złego. Michael tak bezgranicznie mu ufał, kochał go za nic. Jak wiele osób może powiedzieć, że ma kogoś takiego? Czym Luke sobie na niego zasłużył? Chyba nigdy nie mógłby się odpłacić temu, kto złączył ich losy, a teraz chciał to odrzucić. Świat bywał szalony.

– I to jest problem, Michael. Bo ty nie uważasz, że ci zagrażam. Nie sądziłeś, że cię uderzę, a zrobiłem to, chociaż sam nigdy nie pomyślałbym, że jestem do tego zdolny – mówił cicho chłopak, opierając się o blat i obserwując, jak Michael powoli się do niego zbliża. Gdy stanął tuż przed nim, Luke mimowolnie sięgnął dłonią w górę i przejechał opuszkami palców po maleńkiej bliźnie pod nosem Michaela. – A skoro zrobiłem to raz, nie wierząc, że to możliwe, to skąd możesz wiedzieć, że nie zrobię tego znowu, chociaż zarzekam się, że nie mógłbym? Gdybyś spytał mnie dwa tygodnie temu, powiedziałbym to samo, a na twarzy masz dowód tego, jakim byłbym kłamcą.

Michael chwycił drżące palce Luke'a w swoje własne i pocałował każdy z osobna, nie odrywając wzroku od błyszczących oczu chłopaka. 

– Wszyscy popełniamy błędy, Luke. Tym właśnie to było: błędem. Nie zrobiłeś tego specjalnie, nie myślałeś o tym wcześniej i nie szukałeś okazji, by się na mnie wyżyć. Sprowokowałem cię, chciałem, żebyś mnie uderzył. Skarbie, to nie była tylko twoja wina, oboje się do tego przyczyniliśmy i mamy nauczkę. Nie możemy spróbować uczyć się na błędach? Czy tak trudno ci chociaż dopuścić do siebie myśl, że to się nigdy więcej nie powtórzy?

– A jeśli się powtórzy? Jeśli znowu stracę nad sobą panowanie? – spytał żałośnie blondyn, próbując wyminąć Michaela, jednak ten oparł dłonie na blacie po obu jego bokach, nie mając zamiaru go wypuścić. Luke westchnął z irytacją i nerwowo przeczesał dłonią rozczochrane włosy. – Może potrzebuję terapii, która pomoże mi walczyć z agresją. Może muszę cię teraz zostawić, żeby nad sobą popracować i być dla ciebie lepszym?

Michaela bolały jego słowa. Luke już był wystarczająco dobry, nie musiał się zmieniać. Mike kochał w nim absolutnie wszystko, jakkolwiek oklepanie to brzmiało. Nikt nie był idealny, ale w oczach Michaela Luke był najbliżej ideału jak to tylko możliwe.

– Jeśli naprawdę sądzisz, że potrzebujesz terapii, w porządku. Ale pozwól mi być przy tobie... – poprosił cicho Mike, zachowując niewielki dystans między ich ciałami. Nie chciał krępować Luke'a, ale nie chciał również, by blondyn go tutaj zostawił z tą niedokończoną rozmową, nawet jeśli nie podobał mu się jej kierunek.

Luke odepchnął jedną rękę Michaela tak, by mógł wyjść spomiędzy niego i blatu, po czym zrobił kilka kroków na środek kuchni i odwrócił się ze złością na twarzy. 

– Dlaczego nie chcesz zrozumieć, że ja nienawidzę się za to, co ci zrobiłem? Pamiętasz jak powiedziałeś mi, że nie chcesz być, jak twój ojciec? Ja również nie chcę być taki, jak mój. On... On kilka razy uderzył moją mamę – wyznał Luke, a Michael otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Jakoś trudno mu było wyobrazić sobie, że Liz komukolwiek dawała się tak traktować. Zawsze uważał ją za niezwykle silną kobietę. – Zawsze zarzekał się, że już nigdy, nigdy tego nie zrobi, a kończyło się tak samo. Błagaliśmy mamę, żeby go zostawiła, ale nie mogła, bo za bardzo go kochała. Myślisz, że chcę, by nasz związek wyglądał w ten sposób? Nie mówię, że jestem taki sam jak ojciec. Nie skrzywdziłbym cię po pijaku, ilekroć cokolwiek by mi nie pasowało. Ale boję się, że mógłbym to zrobić przy poważniejszych kłótniach, a ty byś mnie nie zostawił, tak samo jak moja mama – zakończył cicho Luke, spuszczając wzrok na swoje bose stopy. Miał ochotę płakać, ale czuł, że ostatnio robił to zbyt często.

Michael przez moment po prostu myślał, nie odrywając wzroku od blondyna. Jak miał mu wytłumaczyć, że miał pewność, iż ich sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, bo Luke był kompletnie innym człowiekiem niż Andrew? Skąd miał tę pewność? Po prostu mam raczej nie zadowoliłoby Luke'a. Jego ścisły umysł potrzebował konkretniejszej odpowiedzi, niż przeczucia.

– Bardzo mi przykro z powodu twojej mamy, ale my nie mamy z nimi nic wspólnego, Luke. Nie uderzyłeś mnie, bo byłeś pijany, czy lekko zirytowany. Uderzyłeś mnie, bo prawdopodobnie będziesz ojcem bliźniaków w wieku dwudziestu trzech lat, a ja praktycznie oskarżyłem cię o zdradę. Miałeś wystarczająco dużo stresu, a ja zamiast cię wspierać, myślałem o sobie. Oboje zrobiliśmy złe rzeczy i oboje możemy je naprawić – powiedział w końcu, jednak po minie Luke'a widział, że starał się na marne. Luke już po prostu podjął decyzję i chociaż Michael miał ochotę krzyczeć, zachował spokój. – Nie możesz mnie zostawić, Luke. Nie możesz mi tego zrobić, bo przysięgam, że to będzie bolało o wiele bardziej niż każde uderzenie.

Luke otarł z twarzy pojedynczą łzę i wziął głębszy oddech. 

– Nie zostawiam cię, Mike. Jeśli wciąż będziesz mnie chciał, wrócę. Kocham cię bardziej niż myślisz, ale może to nie był nasz czas.

I tyle. Luke wyszedł z pomieszczenia, a Michael nie był w stanie go zatrzymać. Czuł, jak uginają się pod nim nogi, więc po prostu osunął się na ziemię i objął kolana ramionami, pustym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń.

W takim stanie pół godziny później znalazła go Stella, chcąc powiedzieć, że przyjechali rodzice Luke'a, ale widząc go po prostu kucnęła obok i mocno go przytuliła. Nie potrzebowała wyjaśnień, rozumiała co się stało.

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

Michael zapukał do pokoju Celeste i Jack'a, a kiedy usłyszał "proszę," wszedł do środka z zeszytem w dłoni.

– Cześć, Mike. Jak się czujesz? – spytała Celeste i uśmiechnęła się do niego. Michael wiedział, że za niedługo razem z bratem Luke'a pojadą do kościoła, żeby sprawdzić, czy wszystko gotowe, dlatego nie chciał zabierać im dużo czasu.

– Mam do was jedną sprawę – zaczął, a kiedy oboje usiedli na łóżku i spojrzeli na niego, przełknął ślinę i podszedł bliżej. – Macie już może piosenkę do pierwszego tańca? – spytał i na widok ich zaskoczonych min zaśmiał się cicho.

– Właściwie to... Nie mogliśmy wybrać między dwoma i do tej pory się o to sprzeczamy. Dlaczego pytasz? – odezwał się Jack, patrząc na chłopaka swojego brata. W jego głowie oni wciąż byli razem, bo wtedy wszystko wydawało się lepsze.

– Napisałem jeden tekst i zastanawiałem się, czy on nie mógłby być do pierwszego tańca. Wiecie... Jako taki prezent ślubny – wyjaśnił Mike, podając Celeste zeszyt z piosenką. Przyszłe małżeństwo pochyliło się i zaczęło w ciszy czytać.

Michael długo o tym myślał, a dzisiejsza rozmowa z Lukiem tylko go do tego popchnęła. Gdyby nie ona, ta piosenka prawdopodobnie nie ujrzałaby światła dziennego, bo Michael nie chciałby pokazywać jej Luke'owi, ale w takim wypadku zdecydował inaczej.

– Michael, to jest naprawdę bardzo dobre – stwierdził Jack po chwili, patrząc w górę na młodego chłopaka. Jednocześnie myślał, co skłoniło go do napisania tego, ale chyba wiedział i to w żaden sposób nie podnosiło go na duchu. – Jak dla mnie to mogłaby być piosenka na pierwszy taniec.

– Pod jednym warunkiem – wtrąciła Celeste, która już kompletnie zakochała się w tekście Michaela. – Jeśli ty ją wykonasz – dodała, oddając Michaelowi notes. – Podobno grasz na gitarze, tak? Myślę, że ty najlepiej wiesz, jak ta piosenka ma brzmieć. A ja chcę usłyszeć ją tak, jak słyszysz ją ty.

Michael się zgodził, bo chciał, by tekst miał znaczenie. Był przeznaczony dla Luke'a. Dla tego samego Luke'a, który obiecywał mu, że zawsze będą razem. Dla tego samego Luke'a, który teraz go zostawił. Dla tego samego Luke'a, któremu Michael naiwnie we wszystko wierzył.

Dla tego samego Luke'a, który owinął go sobie wokół palca.

─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───

LEVEL COMPLETE

SAVE THE GAME

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top