level 11; muke
LEVEL ELEVEN
multiplayer
(wybierz postać)
MICHAEL LUKE
ASHTON STELLA
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
Luke podrzucał kluczyki do samochodu w dłoni, totalnie ignorując swoją mamę i kierując się do wyjścia. Musiał wpaść po Michaela, Ashtona, Stellę i Caluma, a potem wszyscy mieli udać się na lotnisko, gdyż ich samolot do Sydney odlatywał za godzinę.
– Luke, nie możesz teraz tak po prostu lecieć do Australii! Co z uczelnią? Co z twoją pracą? Chcesz to wszystko rzucić dla jednego chłopaka? Poza tym nawet nie powiedziałeś, że Michael mieszka w San Francisco! – Liz robiła wszystko, byle tylko zwrócić na siebie uwagę syna. W końcu jej się udało, ponieważ blondyn stanął w miejscu i powoli odwrócił się w jej stronę.
– A niby po co miałem mówić? Żeby ojciec miał kolejny powód do wyżywania się na mnie? Michael mnie potrzebuje, mamo.
– Ty też go potrzebowałeś, Luke. Przez pięć lat – powiedziała cicho kobieta i te słowa zmroziły Luke'a. Patrzył na nią, czekając aż rozwinie swoją myśl. – Dzwoniłeś, pisałeś, a on co zrobił? Kompletnie nic. A teraz nagle cię potrzebuje? Nie zrozum mnie źle, Michael wydawał się być uroczym chłopakiem, ale owinął sobie ciebie wokół palca.
– Wcale nie. Michael dał mi spokój przez was. Myślał, że tak będzie lepiej, bo nie chciał stawać między mną i rodziną. Tak bardzo przeszkadzało wam, że jestem gejem, że woleliście, bym cierpiał, niż był z kimś, kogo kocham. Nie robiliście tego z miłości, tylko ze wstydu. Michael chciał, żebym miał dobre życie, więc nie waż się sugerować, że masz o tym jakiekolwiek pojęcie – wyrzucił z siebie Luke na jednym wydechu, nie dopuszczając drobnej kobiety do słowa. Wiedział, że by go zagadała. Była nauczycielką, więc jej siła argumentów była nie do przebicia, a Luke nie chciał dać sobie wszystkiego "wytłumaczyć," bo bał się, że Liz będzie miała rację.
Kobieta popatrzyła na niego ze smutkiem w oczach.
– Zawsze byłeś naiwny, skarbie...
– To ty tak myślisz – wycedził przez zaciśnięte zęby i opuścił dom, starając się zbyt głośno nie trzaskać drzwiami.
Nie udało mu się.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
Dłonie Michaela trzęsły się ze zdenerwowania. Wszystkie szczegóły pogrzebu ustalił wcześniej telefonicznie, więc tym jednym nie musiał się już martwić. Lot do Sydney był jednak udręką.
Luke zasnął z głową na jego ramieniu; Stella, Ash i Cal (którzy uparli się, że nie mają zamiaru zostawiać go w takiej chwili, za co był im cholernie wdzięczny) siedzieli rząd za nimi, a Michael nie mógł przestać myśleć o tym, jak szybko wszystko się zmieniało.
Czuł się tak, jakby zaledwie wczoraj żegnał Luke'a po raz ostatni na klifie w Sydney. Wszystkie wspomnienia tamtego dnia wracały do niego, jak niechciany ból głowy. Chłopak nie był w stanie zliczyć ile bezsennych nocy spędził przez ostatnie pięć lat, przypominając sobie zdruzgotany wyraz twarzy Luke'a i uświadamiając sobie, że zostawił osobę, która kochała go tak, jak nikt nigdy nie pokocha, po prostu za to, że Michael istniał. Z kolei teraz, kiedy Mike miał go znów tuż obok... Zwyczajnie nie wiedział, co zrobić. Czy mógł oczekiwać, że Luke wciąż będzie go chciał?
Odpowiedź była raczej prosta, ale to nie znaczy, że satysfakcjonowała Michaela.
– Luke? Hej, obudź się, śpiąca królewno.
– Mmphm – wymamrotał blondyn, pocierając czubkiem nosa o bluzę Mike'a.
– Ślinisz się, stary – rzucił fioletowowłosy nieco głośniej i potrząsnął swoim towarzyszem. Luke poderwał głowę do góry i rozejrzał się z dezorientacją. – Jesteśmy na miejscu – wyjaśnił Michael, posyłając mu coś na kształt uśmiechu.
Cienie pod jego oczami były wyraźnie widoczne – efekt stresu i braku możliwości zapadnięcia w sen. Michael kilka razy rozważał tabletki nasenne, ale bał się, że pod wpływem impulsu weźmie ich więcej niż powinien. Tak, był do tego zdolny.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
Następne godziny mijały szybko i melancholijne. Przyjaciele robili wszystko, byle tylko pocieszyć Michaela, ale chłopak odkrył, że aż tak tego nie potrzebuje. Powoli oswajał się z myślą, że nie był załamany śmiercią ojca i jeżeli to czyniło go złą osobą, to trudno. Czasami nic nie możemy poradzić na to, co czujemy i Michael Clifford wiedział to aż za dobrze.
Tak, jak przewidział, na ceremonii nie pojawiło się zbyt wiele osób. Zaledwie kilku kolegów ojca od picia i najbliżsi sąsiedzi. Mike podejrzewał, że ci drudzy zrobili to tylko ze względu na niego; zawsze był dla nich miły i czasami im pomagał, więc chcieli dodać mu otuchy w tej, bądź co bądź, ciężkiej chwili.
Pastor wykonywał swoje zadanie, odczytując fragmenty z Pisma Świętego, a Michael się wyłączył. Stella przez cały czas trzymała go za rękę, zaś Ash położył dłoń na jego ramieniu.
Michael próbował sobie przypomnieć chociaż jedno miłe wspomnienie z dzieciństwa, które byłoby związane z ojcem, ale nie mógł i to zasmuciło go najbardziej. Gdyby mógł cofnąć czas, może postarałby się być dobrym synem. Powodem do dumy. Wiedział, że byłby w stanie. Ale czy było warto? Jeżeli ojciec nie mógł zaakceptować go takim, jaki był, to czy zasługiwał na miłość Michaela?
– Mike, chcesz coś powiedzieć? – głos Caluma przywołał go do rzeczywistości. Ksiądz patrzył na niego z cierpliwością i troską wypisaną na twarzy.
To wszystko było takie sztuczne. Michael nawet nigdy nie zastanawiał się, czy wierzył w Boga. Jednak jego ojciec wierzył i dlatego Mike podszedł do trumny.
– Ja... Nie przygotowałem żadnej mowy. Nie będę kłamał, nigdy nie byliśmy sobie z ojcem bliscy, ale przynajmniej go miałem, co nie wszyscy mogą powiedzieć – zaczął niezręcznie, ale kiedy spojrzał na Luke'a i ujrzał na jego twarzy delikatny uśmiech, mający dodawać otuchy, poczuł się jakoś lżej. – Bywało ciężko, ale wiem, że tata na swój sposób się starał. Żałuję, że nie nawiązaliśmy lepszych stosunków, zanim to... Zanim umarł. Część mnie na pewno będzie za nim tęsknić, bo mimo wszystko go kochałem – dokończył. Stella wtulała głowę w bok Caluma, próbując ukryć łzy. Kiedy Mike rzucił garść ziemi na drewniane wieko trumny, blondynka podeszła do niego i mocno go przytuliła.
Michael pomyślał, że ludzie byliby szczęśliwsi, gdyby każdy miał kogoś takiego jak Stella.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
Przed bramą cmentarną Luke złapał Michaela za nadgarstek i zatrzymał go. Zielonooki spojrzał na niego ze zdziwieniem. Cieszył się, że ta szopka się już skończyła, pochował ojca i pożegnał go jak należy, więc chciał tylko wrócić do domu.
– Michael, moglibyśmy razem gdzieś pojechać? – spytał Luke, niepewnie przestępując z nogi na nogę.
– Dlaczego zachowujesz się jak drugoklasista? – odpowiedział Mike pytaniem.
– Nawet dzisiaj musisz być irytujący? – burknął blondyn. Wiedział, że Michael nienawidził litości ze strony innych, dlatego nie starał się być delikatny.
– Dobra, dobra – mruknął, po czym poinformował resztę, że za niedługo wrócą, a oni do tego czasu mogą czuć się w jego domu (czyt. ruderze) jak u siebie.
Nie spytał Luke'a dokąd jadą, ponieważ podświadomie to wiedział, dlatego droga minęła im w ciszy. Oboje mieli na sobie garnitury, w których nie czuli się zbyt komfortowo. Michael zdjął krawat i rozpiął pierwszy guzik białej koszuli, zaś Luke z całą samokontrolą starał się utrzymać wzrok na drodze przed nimi. Chyba jak na razie wszyscy mieli dość pogrzebów.
Luke nigdy nie zapomniał drogi, chociaż wątpił, że wróci tutaj tak szybko. Nie tylko dlatego, że nie planował podróży do Sydney przez jakieś najbliższe dziesięć lat, ale również przez wzgląd na to, że już nie miał z tym miejscem zbyt miłych wspomnień.
Przez kilkanaście minut jechali leśną drogą, aż w końcu dotarli na miejsce. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo. Zupełnie jakby natura wiedziała, że pewnego dnia historia zatoczy koło.
Michael z zachwytem patrzył na słońce, które zbliżało się do linii horyzontu. Ocean niebawem miał je pochłonąć, o czym świadczył pomarańczowy odblask na spokojnej wodzie. Mike nie był artystą, ale wątpił, że istniała na świecie osoba, której widok ten nie napełniłby inspiracją do tworzenia. Bezwiednie nacisnął klamkę i wysiadł z samochodu pożyczonego przez Luke'a.
– Wciąż jest tu niesamowicie pięknie – stwierdził, gdy blondyn dołączył do niego przed maską wozu.
– Masz rację – odparł Luke, ale kiedy Michael odwrócił głowę w jego stronę okazało się, że blondyn wcale nie patrzył na krajobraz. Jego oczy zwrócone były ku niemu.
I miały kolor zupełnie, jak ocean przed nimi.
– Przywiozłem cię tutaj, bo doszedłem do wniosku, że to odpowiednie miejsce, by porozmawiać, skoro i tak już tu jesteśmy – powiedział Luke po chwili i usiadł na masce czarnego BMW, klepiąc miejsce obok siebie. – Wiem, że to pewnie zły moment i wyjdę na egoistycznego dupka...
– Którym czasem jesteś – wtrącił Clifford, z rezygnacją zajmując miejsce obok starszego chłopaka. W zasadzie spodziewał się tego momentu i też sądził, że jest im on potrzebny.
– ...Ale chciałem pomówić o nas, bo nigdy nie dałeś mi na to szansy.
– Przysięgam, jeśli znów rzucisz mi to pięć lat w twarz...
– No cholera jasna, czy ty naprawdę nie możesz siedzieć cicho przez dwie minuty? – spytał Luke z irytacją w głosie. Michael uniósł brwi ku górze i nie odpowiedział, jakby rzucał Luke'owi wyzwanie. Blondyn mógł tylko przewrócić oczami. – Ale jeśli już o tym wspomniałeś... To tak, rzucę ci te pięć lat w twarz. Zacznijmy od początku, okej? Tym razem szczerze, zasługuję chociaż na tyle. Dlaczego aż pięć lat?
Michael machał nogami nad ziemią. Postanowił, że nawet jeśli już nigdy nie będzie z nikim szczery, to tym razem nie ukryje niczego.
– Nie mówiłem ci tego, kiedy przyszedłeś do mojego mieszkania po raz pierwszy? – spytał po chwili namysłu, ale Luke tylko wzruszył ramionami. Nawet jeśli Mike coś o tym wspomniał, to Luke chciał mieć wszystko jasno określone. – Cóż, pozwól, że zrobię to szybko i zwięźle. Twoi rodzice mnie nie znosili, ty chciałeś wybierać między mną i swoją przyszłością, a ja wiedziałem, że jeśli wybierzesz mnie, to do końca życia będę czuł się jak dupek. A dlaczego aż pięć lat? Hm... Po roku stwierdziłem, że jest piekielnie trudno, ale jeszcze nie umarłem, więc jest nadzieja. Chciałem sprawdzić, czy nasze uczucie było prawdziwe i uznałem, że najlepiej to udowodnię, pozwalając ci odejść. Nie potrzebowałeś mnie i spójrz, jak daleko doszedłeś – mówił spokojnie, jakby każde jedno słowo go nie raniło. – Cholera, Luke, jestem z ciebie naprawdę dumny.
Luke zaśmiał się bez cienia wesołości, układając sobie w głowie to, co powiedział Mike.
– A nie pomyślałeś, że gdybym nie marnował czasu na wizyty u psychologa, by poradzić sobie z tęsknotą za tobą i gdybym lepiej sypiał w nocy, nie myśląc tylko o tobie, to doszedłbym jeszcze dalej?
– Do psycho... Słucham? – Michael kilkakrotnie zamrugał, teraz całkiem skupiając się na mężczyźnie siedzącym obok.
– Tak, Michael. Byłem takim skończonym idiotą, że nie potrafiłem samemu poradzić sobie z tą stratą i rodzice wysłali mnie na terapię. To było prawie tak, jakby ktoś umarł, rozumiesz? Terapeutka powiedziała, że cierpię na jakieś zaburzenie... Nie pamiętam nazwy, ale ogólnie chodziło o to, że za bardzo przywiązuję się do innych, boję się odrzucenia i nie mogę pogodzić się z tym, że nie każda osoba, która pojawia się w moim życiu, musi w nim zostać. Czasami łatwiej było mi udawać, że faktycznie jesteś martwy, niż że mnie nie chcesz – Luke niemal wypluł z siebie te słowa, zaś Mike wyglądał na kompletnie zaszokowanego. Luke miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Najlepszy student, najpopularniejszy chłopak w bractwie... Luke uważał samego siebie za tak cholernie żałosnego, że nawet nie umiałby tego wyjaśnić.
– Naprawdę byłem aż tak ważny? – spytał cicho Clifford, bo tylko na tyle mógł się zdobyć. Przecież to nie miało sensu. Luke miał wszystko, Michael nic. Jakim cudem komuś mogło na nim zależeć?
– Nienawidzę kiedy to robisz – stwierdził Luke, zeskakując z maski. Zaczął nerwowo chodzić w kółko, od czasu do czasu ciągnąc za końcówki swoich włosów. – Próbujesz umniejszać swoją wartość i wiem, że to nie twoja wina. Po prostu zbyt długo nie miałeś nikogo, kto powiedziałby ci ile naprawdę znaczysz. Ale myślałem, że po czasie spędzonym ze mną zdążyłeś przekonać się, że twoje własne zdanie o tobie nie odzwierciedla tego, kim naprawdę jesteś. Michael, chyba większość z nas nigdy nie spotkała osoby, która życząc komuś miłego dnia naprawdę ma to na myśli, a potem pojawiasz się ty. Masz w sobie mnóstwo dobrych cech i jestem zmęczony ciągłym zapewnianiem cię o nich, ale jeśli to jest to, czego potrzebujesz, to nie przestanę.
– Luke, ja...
– Nie, siedź cicho, kiedy ja mówię – przerwał mu chłopak, zatrzymując się tak, że zasłaniał słońce, które wcześniej świeciło Michaelowi w twarz. – Zakochałem się w tobie pięć lat temu, kiedy byłem wszystkim zmęczony i bałem się swojej orientacji. Nie potrafię tego wyjaśnić, bo to pewnie nic częstego, ale nigdy nie wyrzuciłem cię ze swojego życia. Obiecałem, że tego tak nie zostawię. Pamiętasz? Wtedy, gdy mnie tutaj zostawiałeś. A jeśli jest coś, co powinieneś wiedzieć o Hemmingsach, to to, że zawsze dotrzymują obietnic.
Michael słuchał jego monologu w skupieniu i dziękował siłom wyższym (i przodkom Luke'a) za to, że Luke nie miał irytującego głosu, bo inaczej Mike by nie wytrzymał. Czuł się jak ostatni śmieć, bo to zawsze on potrzebował Luke'a bardziej, a teraz okazywało się, że blondyn myślał odwrotnie. Mylił się, ale czemu się tu dziwić, skoro to nie Luke zostawił Michaela, tylko było na odwrót?
– Od początku mojego przyjazdu tutaj zachowywałem się jak dupek. Miałeś rację, tak samo jak wszyscy inni, powinienem był od razu do ciebie zadzwonić, bo byłem ci to winien. Ale nie mogłem się przemóc, chociaż to, że jednak skończyłem w San Francisco świadczy o tym, jak sentymentalny jestem. Pomyślałem, że będąc bliżej ciebie, a jednocześnie nie mając z tobą kontaktu, będę jakoś lepiej funkcjonował. Chciałem tylko mieć pewność, że wszystko u ciebie w porządku, bo... cholera z tym, nadal cię kochałem.
– Więc nie mogłeś po prostu dać mi znać? Sądziłeś, że co zrobię? Od razu się na ciebie rzucę? – spytał Luke z niedowierzaniem. Ta rozmowa w ogóle nie szła tak, jak sobie zaplanował, ale z Michaelem tak zawsze. – Nigdy nie chciałem robić niczego wbrew tobie i jeżeli możliwość ponownego posiadania cię w moim życiu miała oznaczać tylko przyjaźń, to zgodziłbym się bez wahania.
– Ale ja nie, Luke. Nie rozumiesz? Ty miałeś wcześniej mnóstwo dziewczyn, ja nie miałem nikogo poza tobą. Nawet nie chodzi już o miłość, ale o jakąś więź, której nie mogłem przerwać. Nie widziałem poza tobą świata, miałem niemal obsesję, bo byłeś moim jedynym "lepszym planem." Ty miałeś inne perspektywy, ja nie. Wiem, że moje rozumowanie jest idiotyczne, ale czy nie na tym polega miłość? Na pozwalaniu komuś innemu zapewnić twojej drugiej połówce tego, czego ty nie możesz, a czego ona potrzebuje do szczęścia? – głos Michaela stopniowo się zaniżał, jego policzki były nieco zarumienione od tego, z jaką pasją mówił. – Możesz mi nie wierzyć, ale nigdy nie chciałem cię zranić.
– Ciągle mówisz w czasie przeszłym – mruknął Luke, gdy miał pewność, że fioletowowłosy nie powie nic więcej. Michael spojrzał na niego ze zmarszczonym czołem, nie rozumiejąc. – Kochałem, nie widziałem, nie chciałem. Czas przeszły. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że naumyślnie mnie raniłeś. Wiedziałem też, że mnie kochałeś. A teraz? Teraz tylko się ze mną bawisz? Udajesz, że wciąż ci zależy? Mówisz tak, jakbyś naprawdę miał mnie dość, ale jeśli tak jest, to dlaczego dwa dni temu mnie całowałeś? – pytał i nie obchodziło go, że brzmi jak dzieciak, któremu ktoś kupił samochodzik w złym kolorze. Utkwił wzrok w Michaelu, doszukując się oznak kłamstwa, ale widział tylko czysty smutek. – Ktoś powiedział mi, że owinąłeś sobie mnie wokół palca, a ja nie chciałem w to wierzyć. Ale teraz widzę, że faktycznie to właśnie zrobiłeś. Jestem owinięty wokół twojego pieprzonego palca, Clifford, a ty przez cały czas się bawiłeś. Bo co? Potrzebowałeś naiwnego gościa do pieprzenia?
Nastrój Luke'a zmienił się tak szybko, że Michael nie miał czasu zareagować. W jednej chwili chłopak mówił spokojnie, a w następnej wysnuł nieprawdopodobne wnioski z beznadziejnej przemowy Michaela i się wściekł. Nie, żeby Mike odmawiał mu prawa do tego. Sam zapracował sobie na tę złość. Po prostu... To było niepodobne do Luke'a.
I tu tkwił problem.
– Odpowiedz mi, Michael! – zażądał Luke, mając dość tego cackania się.
– Naprawdę sądzisz, że mógłbym zrobić ci coś takiego, czy po prostu jesteś głupi?
– Nie wiem. Nic już nie wiem. Czasem wydaje mi się, że w ogóle cię już nie znam...
Michael uśmiechnął się smutno i pokiwał głową, po czym wstał i podszedł bliżej do Luke'a. Jego dłoń delikatne dotknęła policzka wyższego blondyna, gładząc skórę opuszkami palców.
– O to właśnie chodzi, Luke. Nie o to, że mówię w czasie przeszłym. Nie o to, że "już cię nie kocham." Hah, jakbym kiedykolwiek mógł przestać – szepnął, patrząc na ogniki światła w oczach najcudowniejszego dzieła sztuki, jakie Mike miał zaszczyt ujrzeć. – Ja tylko boję się, że mogę już nie być dla ciebie dość dobry. Że już nie jestem tym samym Michaelem, w którym się zakochałeś.
─── ・ 。゚☆: *.☽ .* :☆゚. ───
LEVEL COMPLETE
SAVE THE GAME
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top