5 • Castle of glass •
Jestem zarazem zdenerwowany jak i podekscytowany faktem, iż już za chwilę drzwi otworzy mi książe.
Po raz kolejny przyszedłem tu na piechotę w niecałą godzinę, zachwycając się pięknem tutejszych okolic. Nie mogę uwierzyć w to, iż naprawdę jestem w Londynie - w mieście, w którym wszystko wygląda jak z bajki.
Jest to dla mnie czymś, co poprostu wydaje się być nierealne i zastanawiam się czym sobie na to zasłużyłem. A jeszcze bardzie rozmyślam nad tym, czym zasłużyłem sobie na to, aby zostać wybranym jako osoba, która czyta Harremu książki. Jego własna osoba...
Z jednej strony dziwi mnie też to, że chłopak w ogóle kogoś takiego szuka. Przecież sam potrafi czytać, bo jak inaczej mógłby pokazywać mi fragmenty, które mam wymówić na głos, skoro nie były one nawet zaznaczone. Na co zatem jestem mu przydatny, skoro nie posiadam nic, czego by mu brakowało?
Jest to dla mnie zagadką, jednak strasznie cieszę się z tego powodu, więc nie narzekam, a wręcz dziękuję Bogu, w którego nawet nie wierzę, za to, jaką szansę od niego otrzymałem.
Możliwość oglądania Harrego każdego pojedynczego dnia sprawia, iż rozpływam się na samą myśl o tym i zastanawiam się czy oby na pewno to nie sen i czy w ogóle brunet jest prawdziwy. Wydaje się przecież być tak idealny, że aż trudno uwierzyć w to, iż naprawdę istnieje. Jego oczy są niespotykanie głębokie i piękniejsze niż jakiekolwiek arcydzieło. On sam jest sztuką, na którą nie mogę się napatrzeć. Melodią, której nie mogę się nasłuchać... On jest wszystkim, czym nie mogę się nasycić, potrzebując więcej i więcej...
Dlatego odczuwam ulgę i wypuszczam całe zgromadzone w płucach powietrze na jego widok, gdy otwiera drzwi od swojej komnaty. Ubrany jest tak samo jak wczoraj, jednak domyślam się, że będąc synem króla, jest to poprostu druga koszulka i spodnie, które wyglądają tak samo jak te poprzednie. Nie mogę jednak narzekać na jego ubiór, gdyż strój jest cienki i prześwituje przez niego jego idealnie wyrzeźbiony tors, na którego widok od razu robi mi się gorąco.
Wzdycham głęboko i pochylam się razem z poddanymi, zastanawiając się tylko przez chwilę, czy jestem teraz jednym z nich.
To trochę dziwne, bo nie wiem do końca jak wyglądają nasze relacje z Harrym. Prosił mnie, abym trakował go jak normalną osobę w swoim wieku i nie zwracał się do niego z poczuciem swojej niższości, jednak było to ciężkie, gdy mogłem się tak zachowywać tylko kiedy znajdywaliśmy się gdzieś sam na sam. Kiedy w pobliżu jest ktoś znajdujący się chociażby na horyzoncię, muszę się przed nim kłaniać i pokazywać swoją uległość. Nie jest to komfortowe i sprawia, że jestem zmieszany, nie wiedząc czy postępuję słusznie. Jednak samo przebywanie z Harrym to istne błogosławieństwo, dlatego staram się ignorować ten fakt, ciesząc się tym co mam, pomimo tego, iż nie wiem do końca jak to nazwać.
Unoszę wzrok kiedy chłopak mówi, iż możemy wstać. Spoglądam na niego i na jego przyjazny wyraz twarzy, uzupełniony lekkim uśmiechem. Od razu uznaję, iż wygląda dzisiaj idealnie i poprostu pięknie, jednak już po chwili uświadamiam sobie, że on zawsze przecież tak się prezentuje. Za każdym razem kiedy go widzę, oddziaływuje on na moje rozpalone zmysły tak samo, przepełniając mnie rozkoszą i pragnieniem.
- Dzisiaj oprowadzę Cię po zamku, Louis. - Oznajmia, a ja czuję w podbrzuszu przypływ nagłej ekscytacji. - Nie będziecie mi już potrzebni. - Zwraca się do poddanych, których odsyła gestem ręki,
a oni ponownie się kłaniają i odchodzą zgodnie z poleceniem.
Chrząkam, aby mój głos brzmiał donośniej zanim się odezwę.
- Witaj Harry. - Mówię, posyłając mu ciepłe spojrzenie i przykuwając tym samym jego rozproszony wzrok.
- Witaj. - Mówi, podchodząc do mnie krok bliżej, a ja czuję jak serce podskakuje mi do gardła, gdy składa czuły pocałunek na moim policzku. I ten gest wydaje mi się być cudownie uroczy i słodki. Jest tym samym jakiegoś rodzaju wyrażeniem uczuć i zastanawiam się czy Harry rzeczywiście mnie lubi posuwając się do takiego kroku. Przecież nie traktuje tak chyba każdego swojego poddanego gdy znajdują się na osobności... Pewności mieć nie mogę, ale przynajmniej tego nie widziałem. Sprawia to więc, że czuję się na jakiś sposób wyjątkowy.
Po moim policzku rozlewa się rumieniec, kiedy się ode mnie odsuwa, więc próbuję natychmiast go ukryć, spuszczając nieśmiało wzrok. Zastanawiam się czasami czy książe to widzi i co sobie wtedy o mnie myśli. Przecież jestem taki oczywisty... Ten fakt już po chwili sprawia, że mam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie chcąc się dłużej stresować, decyduję się aby skupić swoje myśli na czymś innym.
- A więc oprowadzisz mnie po zamku? - Pytam, unosząc nieśmiało wzrok, spotykający się z tym jego, którym dokładnie mnie lustruje.
Przyglądam się mu kiedy stanowczo kiwa głową, pociągając nosem.
- Tak. - Mówi pewnym siebie tonem. - Zaczniemy od sali błękitnej. - Oznajmia, na co się zgadzam ochoczym skinieniem głowy. Jestem zachwycony nazwą komnaty, ponieważ uznaję, że jest ona bajeczna. Rozpala mnie ciekawość i zastanawiam się jak wygląda.
- Czy nazwa pochodzi od koloru, w którym jest urządzona? - Pytam, podąrzając za nim kiedy rusza, nie mogąc się powstrzymać.
- I tak i nie. - Mówi, sprawiając, że moje myśli stają się pogmatwane. Nie rozumiem do końca o co chodzi, więc wysyłam mu pytające spojrzenie, na co on postanawia od razu rozjaśnić moje wątpliwości.
- Każda sala w naszym zamku ma nazwę pochodzącą od jakiegoś koloru, ale nie każda jest urządzona właśnie w tej barwie, która jest jej przypisana. - Mówi, a ja kiwam ze zrozumieniem głową. Ta wiadomość jeszcze bardziej mnie intryguje i sprawia, że nie mogę doczekać się ujrzenia owego wnętrza. Wzdycham rozmarzony kiedy dochodzimy po chwili do białych drzwi ze złotą klamką, które wyglądające tak samo jak te Harrego. - Witaj w komnacie błękitnej. - Mówi, otwierając je przede mną, a moje serce zaczyna bić szybciej. Parskan jednak śmiechem, a na mojej twarzy maluje się wyraz rozbawienia kiedy przed moimi oczami pojawia się łazienka.
- Naprawdę nazwaliście toaletę błękitną komnatą? - Pytam z niedowierzaniem, na co Harry z uśmiechem kiwa głową. Przyglądam się uważnie jej wnętrzu, które rzeczywiście jest niebieskie. Urządzona jest naprawdę uroczo i estetycznie. Wzdycham przyglądając się dokładnie śnieżno białej wannie na złotych nóżkach i zazdroszczę mu przez chwilę, ponieważ ja takiej nie posiadam i zmuszony jestem do codziennego mycia się w średniowiecznej, drewnianej bali.
- Podoba Ci się? - Pyta, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia, na co kiwam ochoczo głową.
- Jest bardzo ładna. - Oznajmiam, zerkając jeszcze na lustro w złotej ramie i znajdującą się pod nim porcelanową toaletkę. - A więc jaka komnata będzie następna? - Pytam, kierując tym razem swój wzrok na Harrego, który jest dla mnie piękniejszy niż cały otaczający mnie zamek i pomieszczenie o jakiejkolwiek barwie.
- Kremowa komnata. - Oznajmia krótko, po czym zamyka drzwi od łazienki.
Podąrzam za nim, obserwując jego subtelne, blade plecy. Dopiero teraz, przez prześwitującą tkaninę, która się na nich opina, zauważam, że są one lekko umięśnione, sprawiając tym samym, iż wyglądają jeszcze piękniej. Wzdycham do siebie, patrząc jeszcze na loki opadające na jego ramiona i jestem już pewny, iż nikt inny nie może równać się z jego wdziękami, po raz kolejny uświadamiając sobie to, iż jest poprostu idealny.
Po chwili okazuje się, iż żeby dostać się do komnaty należy zejść po schodach na dół, aby ponownie wspiąć się po ich części, po przeciwnej stronie, prowadzących na równoległe piętro. Z niesmakiem spoglądam na obraz króla wiszący na ścianie i zaciskam mocno dłonie w pięści, próbując nie zirytować się po raz kolejny faktem, że powinien był wisieć tu Harry. Jego portret byłby oprawiony w grubą, złotą ramę z motywem liści laurowych, przedstawiając tym samym jego prawdziwy wizerunek. Bez żadnych zniekształceń i przeróbek. Bez "ulepszeń" będących pogorszeniami. Byłby poprostu sobą, spoglądającym na mnie swoimi szmaragdowymi ślepiami. I to właśnie na ich widok bym utonął.
Znajdując się w tym korytarzu dostrzegam dwie pary drzwi, przypominające te Harrego, znajdujące się po jednej na stronę.
Z początku pochodzimy do pierwszych drzwi po lewej.
- Zapraszam Cię do komnaty kremowej. - Mówi otwierając je przede mną, a ja głęboko wzdycham, kiedy moim oczom ukazuje się widok zapierający dech w piersiach.
Tę komantę naprawdę można nazwać było kremową, bo wszystkie meble, łącznie z przepięknym fortepianem, które się w niej znajdowały, rzeczywiście przybierały tę barwę. Wyglądała przecudownie. Jej kremowe, jedwabne firanki z kwiecistymi naszywkami sięgały aż po samą ziemie i mieniły się swoim blaskiem, zasłaniając ogromny balkon wyłożony płytką, z marmurowymi kolumnami. W śrdoku jednak znajdowały się przedmioty, które jeszcze bardziej urzekały mnie swoim pięknem. Na podłodze leżał kremowy dywan, przykrywający sobą zimną posadzkę. Na suficie wisiał kryształowy żyrandol, taki sam jak ten w pokoju Harrego. Na ścianach wisiały przepiękne obrazy w złotych ramach... Najbardziej jednak moją uwagę przykuwał parapet.
Stały na nim kolorowe doniczki z kwiatami o przeróżnych garunkach. Widziałem tam zarówno róże, tulipany, bławatki, nagietki, bratki, konwalie, forsycje jak i najzwyczajniejsze stokrotki, które przyozdobiając królweską komnatę wyglądały naprawdę uroczo. Głęboko wzdycham przyglądając się im i uznaję, że mały bławatek, którego podarowałem Harremu był dla niego napewno niczym. Chłopak posiadał o wiele większą i piękniejszą kolejcje na własność w swoim własnym domu i jest mi smutno kiedy uświadamiam sobie, że napewno zachował go tylko po to, aby nie zrobić mi przykrości.
- Pięknie tu. - Mówię, czując na sobie jego spojrzenie. Przełykam ślinę, ponieważ czuję się lekko zawstydzony tym, iż mi się przygląda. Po chwili odwzajemniam spojrzenie, czując mrowienie w podbrzuszu. Harry lustruje mnie wzrokiem, przygryzając swoją dolną wargę, a moja twarz oblewa się rumieńcem. Słyszę jak pociąga nosem i przyglądam się dokładniej jego ustom, kiedy zaczyna mówić.
- Który kwiat podoba Ci się najbardziej? - Pyta, unosząc lekko brwi i wprowadza mnie tym samym w obłęd.
I szczerze mówiąc nie wiem co mu odpowiedzieć. Nie mam bowiem pojęcia, który z kwiatków przemawia do mnie najbardziej.
Zacznijmy od róż. Znajdują się one w czarnych doniczkach, przybierając czerwoną lub białą barwę. Domyślam się, że pochodzą one z ogródka różnanego na dziedzińcu, gdyż do moich nozdrzy dociera równie bajeczny zapach, jak ten, który mijałem na drodze do zamku. Są przepiękne i świerze. Wyglądają bardzo zdrowo i uroczo rozkładają swoje płatki, wyglądając tak, jakby się do mnie uśmiechały. Jednak wcale nie jestem tego pewien tego gestu z ich strony, ponieważ każda róża posiada przecież kolce. Jest ona w moich oczach obrazem tego jak z pozoru piękna osoba może mieć okropną osobowość. Uważam to jednak za bardzo poetyckie, postrzegając ją jako obraz cierpienia i zniewalającej udręki. W jakiś sposób mnie to urzeka. Jej całokształtne piękno mnie fascynuje i stwierdzam, iż jest cudowna. Otwieram usta, chcąc już powiedzieć, że róża jest najpiękniejsza, jednak ponownie wzdycham do siebie, kiedy przesuwam wzrok w prawą stronę, a moje spojrzenie zatrzymuje się na kolejnych doniczkach.
Tak.
Nie mogę pominąć przecież tulipanów.
Te zaś, znajdują się w fioletowych doniczkach i jest ich najwięcej. Przybierają kolory różu i żółci, pięknie się ze sobą dopełniając. Ich liście są zielone i soczyste, prawie jak tęczówki Harrego. Bardzo podoba mi się jak okrywają nimi łodygę, co kojarzy mi się z poczuciem bezpieczeństwa. I w tym momencie zaczynam tęsknić za mamą, siostrami i domem, gdyż uświadamiam sobie, że tam właśnie się tak czuję.
I być może wybrałbym właśnie tulipana jako najpiękniejszego kwiata, ale te konwalie...
Konwalie, a potem forsycje, nagietki, bratki, stokrotki...
Właśnie. Stokrotki.
Posadzone są po kilka sztuk na miętową, porcelanową doniczkę. Nie są może niespotykane czy też nietuzinkowe. Będąc na łąkach zapewne widzimy ich setki i po jakimś czasie przestajemy dostrzegać ich piękno. Myśląc o tym jak bardzo są niedoceniane i niezauważane robi mi się przykro i porównuję je do siebie, gdyż sam jestem zwykłym szarakiem wśród tłumu. Napewno są one skromne i delikatne. Może nie pachną tak pięknie jak róże i nie kojarzą mi się z domem jak tulipany, ale są dla mnie w jakiś niewyjaśniony sposób wyjątkowe. Uśmiecham się do siebie, kiedy przypominam sobie jak to Harry wybrał mnie z pośród tłumów na swojego osobistego lektora i prawdopodobnie przez to decyduję się, aby właśnie je wymienić jako te najpiękniejsze.
- Stokrotki. - Mówię po dłuższej chwili zastanowienia i spoglądam kątem oka na Harrego. Jego wyraz twarzy wcale nie wydaje się być zdziwiony i trochę mnie to zaskakuje, gdyż byłem pewny iż chłopak spodziewał się z mojej strony nieco innego wyboru.
- Stokrotki... - Powtarza spokojnym tonem i lustruje mnie wzrokiem, na co czuję jak przez moje ciało przepływa ciepły dreszcz. - Każę je dla Ciebie zapakować. - Oznajmia, kierując się w stronę parapetu. Mój żołądek się ściska i natychmiast podskakuję, chcąc odwieść go od tego co zamierza zrobić, gdyż wiem, iż jest to nieodpowiednie i mówiłem mu już o tym, że nie mogę przyjmować od niego prezentów. I to nie było tak, że tego nie chciałem. Kiedy usłyszałem to, co planuje zrobić, początkowo moje serce przyspieszyło tempo swojego bicia kilka razy, pod wpływem ekscytacji. I właśnie w tym tkwił cały problem. Chciałem tego aż za bardzo. Dlatego już chwilę później staję się smutny, gdy uświadamiam sobie, że na to nie zasługuje i jednocześnie nie mogę sobie na to pozwolić.
- Harry... - Zaczynam błagalnym tonem, jednak już po chwili chłopak unosi swoją rękę w górę, przerywając mi.
- To rozkaz. - Mówi nonszlancko, na co wywracam oczami i wzdycham, a mój żołądek ponownie fika koziołki. I to jest tak, że serce mówi mi jedno, a rozum drugie. Jednak wiem, czym tak naprawdę powinienem kierować się w życiu. I nie mogę dać się ponieść emocjom jeszcze bardziej.
Już po chwili dwóch poddanych przychodzi aby zapakować stokrotki w folię, aby nie wysypała mi się z nich po drodze ziemia. Czuję na sobie wzrok Harrego, dlatego zmuszony jestem do obserwowania ich kiedy wykonują polecenie księcia. Może i robię to od niechcenia, ale próbuję tym samym uniknąć ponownego spotkania naszych spojrzeń, w obawie o to, że za którymś razem w końcu zejdę na zawał.
Po chwili kończą swoją robotę, a wtedy Harry przejmuje od nich doniczkę, dziękując im i odsyłając ich gestem dłoni. Czuję jak powietrze w okół mnie gęstnieje, a oddycha mi się coraz ciężej, kiedy brunet podchodzi z nią w moją stronę, ze swoim zadziornym uśmiechem na twarzy. Wygląda tak perfekcyjnie, że na sam jego widok uginają się pode mną kolana i mam nadzieję, że wytrzymam jeszcze przez chwilę tę całą presję, którą na mnie wywierał.
- Lou, czy przyjmiesz ode mnie te kwiaty? - Pyta, stojąc przede mną i spoglądając na mnie pięknym spojrzeniem... Jest ono przepełnione setką niepoukładanych uczuć, których nie do końca mogę rozczytać.
Na jego słowa po moim ciele rozlewa się ciepło, a w kącikach moich oczu zbierają się łzy, kiedy najprościej w świecie się wzruszam. I widzę to jak bardzo Harry stara się, aby sytuacja między nami była przyjacielska... Widzę to jakim dobrym jest człowiekiem i robi mi się przykro, że nie potrafię tego odwzajemnić w trosce i w obawie o siebie i swoje własne uczucia.
I może byłem samolubny nie chcąc jeszcze bardziej dać ponieść się emocjom i tym jak chłopak na mnie działał. Tak naprawdę to właśnie przez to za każdym razem go odpychałem i czuję się jeszcze gorzej, uświadamiając sobie, że jestem czystym egoistą. Miłość powinna być bowiem bezinteresowna, a ja kochając nie umiem zebrać się drobny czyn, żeby ją wyrazić. Nie mogę jednak nie przyjąć kwiatów od Harrego, gdyż ten gest jest przepiękny i sprawia, że czuję się naprawdę niezwykle. I tylko trochę żałuję, że nie mogę być kimś, kto nie musiałby martwić się takimi błahostkami i z radością przyjąłby od księcia prezent, odwdzięczając mu się przy pierwszej, możliwej okazji.
- Jaa... Nie wiem co powiedzieć Harry. - Wyznaję, gdy czuję, że za bardzo się wzruszyłem, a po moim policzku spływa pojedyncza łza. Spuszczam nieśmiało wzrok, a już po chwili czuję na swoim policzku gładką dłoń, która ją ociera, ogrzewając jej chłód i zmieniając tym samym jej słony posmak na czystą słodycz.
- Poprostu je przyjmij, proszę. - Mówi, na co ochoczo kiwam głową i spoglądam na niego przez zamazany obraz, odbierając od niego pakunek. Wiem, że powinienem postąpić tak odrazu i żałuję, iż nie jestem wystarczająco męski, aby stawić czoła moim lękom.
- Dziękuję. - Wyznaję nieśmiało, przyciskając do siebie doniczkę i jeszcze przez chwilę patrzę się w jego oczy, które błyszczą się swoim wyjątkowym blaskiem, kiey przeszywa mnie spojrzeniem na wylot. Czuję mrowienie w podbrzuszu i to, jak przepełnia mnie szczęście, sprawiając, iż unoszę się trzy metry nad ziemię. I uświadamiam sobie, że otrzymanie tych kwiatków od Harrego jestt czymś więcej, niż zwyczajnym spełnieniem marzeń. Jest czymś, co sprawia, że chcę mi się żyć. Przekracza to moje wszelkie oczekiwania i czuję się poprostu wniebowzięty, wąchając moje własne stokrotki i uśmiechając się radośnie do Harrego.
I od razu uświadamiam sobie to, jaki byłem głupi kiedy nie chciałem początkowo ich przyjąć, bo tak naprawdę było warto i pomimo tego, iż to wiedziałem, poprostu nie chciałem się sobie do tego przyznać.
- Ze stokrotkami jesteś jeszcze piękniejszy. - Wspomina Harry, przyglądając mi się natarczywie i powodując, że serce niemalże skacze mi do gardła. Moje policzki oblewa rumieniec ale nie spuszczam wzroku z jego zielonych ślepi, pragnąc się nimi nacieszyć.
I zastanawiam się przez chwilę dlaczego książe ciągle prawi mi komplementy. Czy robią tak przyjaciele? Nie wydaje mi się i w sumie staram się teraz o tym nie myśleć kiedy moje serce bije dwa razy szybciej niż zwykle, a w zamian za to cieszyć się chwilą.
I tak bardzo chciałbym powiedzieć mu, że on też jest dla mnie piękny.
Że jest najcudowniejszą istotą jaką miałem okazję spotkać na tej ziemi.
Że jego twarz przypomina mi oblicze najpiękniejszego anioła, z lśinącymi lokami opadającymi na ramiona jego delikatnej szaty.
Że blask jego oczu jest jaśniejszy od najmocniej świecącej gwiazdy na niebie.
Że jego głos jest tak melodyjny, iż mógłbym go słuchać w nieskończoność, będąc głuchym na wszystkie inne odgłosy całego bożego świata.
Że jego ciało jest tak perfekcyjnie wyrzeźbione, iż przewyższa swoją posturą figurę samego Apolla, który podobno jest idealny.
Że jego skóra jest gładsza niż jedwab.
Że jego usta są czerwieńsze od zachodzącego słońca.
A przede wszystkim, że zakochuję się w nim od wieczora do świtu.
I czuję ucisk w żołądku, kiedy uświadamiam sobie, że nie mogę tego powiedzieć, a to co do niego czuję jest złe i nieodpowiednie. I możliwe, że gdybym wiedział, iż odwzajemnia moje uczucia, byłbym gotów zaryzykować wszystko, nawet życie, aby choć na chwilę móc go dotknąć... Poczuć jego smak i bliskość...
Jednak to nie bajka. Cuda się nie zdarzają, a książe nie zakochałby się w zwykłym prostaku, którym jestem.
Robi mi się smutno, a moja mina rzednie kiedy zwiedzamy kolejne komnaty zamku i nie sprawia mi to już takiej przyjemności jak wcześniej. Nie, kiedy wiem, jak bardzo pragnę czegoś, co nigdy nie będzie mi dane.
***************************************
Hello my darlings ❤️
Witam w kolejnym rozdziale 😎
Jak się Wam podobało? Piszcie swoje wrażenia.
To moim zdaniem bardzo smutne, jak Louis postrzega swoją osobę, czując się nikim. Zdecydowanie potrzebny mu ktoś, kto wyprowadzu go z tego błędu :D
Widzimy się w kolejnym rozdziale za dwa dni❤️
All my love. xx
Buźka 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top