2. • Three wishes •
Do moich oczu dobiegają jasne promienie słońca, rażące mnie swoim blaskiem. Przymróżam je lekko, usilnie patrząc przed siebie, aby nie stracić z pola widzenia stada owiec pędzącego po polanie. Ich białe, wełniane futerko kojarzy mi się z kłębiastymi chmurami na niebie, na które zerkam, porównując je do siebie.
Nie mogę stwierdzić, który widok jest piękniejszy dla moich oczu i chciałbym móc równocześnie przyglądać się jednym i drugim, aby nie umknął mi żaden, choćby najmniejszy detal.
Wzdycham głęboko, gdy czuję, że podmuchy chłodnego wiatru rozwiewają mi włosy. Próbuję je przygładzić, ale na marne, bo latają one we wszystkich możliwych kierunkach. Po chwili jeden kosmyk wpada mi do oczu. Natychmiat go wyjmuję i zakładam za ucho. Niestety w momencie ponownie zaczyna on wirować i sytuacja się powtarza. Marszczę czoło w grymasie i odsuwam się od okna, które niezwłocznie zamykam.
Do głowy przychodzi mi myśl aby zwiedzić okolice, bowiem jestem tu już od tygodnia, a nie miałem jeszcze okazji być na owej polanie, którą tak codziennie podziwiam. Podchodzę do wieszaka, z którego zdejmuję dziurawy płaszcz, aby nie zmarznąć. Zakładam go na siebie nie podchodząc do lustra. Wolę się nawet w nie nie patrzeć, bo jedyne co mogło mi to dać, to zły chumor i przykrość. Moje włosy napewno wyglądają teraz nieciekawie, z resztą jak cały ja.
I to nie było tak, że miałem kompleksy. Racja, może i nie sądziłem, że grzeszę urodą, lecz nie przywiązywałem do tego większej uwagi. Patrząc w lustro za każdym razem widziałem małego smarkacza, którym tak bardzo nie chciałem być. W mojej urodzie nie było nic nietuzinkowego. Wydawałem się być mały, szary i zwyczajny. Od dzieciństwa wiedziałem, że mam artystyczne podejście do piękna i aby coś mi się podobało musiało to być kuriozalne i niebagatelne. Mówiąc szczerze, w ogóle nie pasuję do tego opisu, ale głęboko teraz wzdycham na samą myśl o tej osobie.
Książe Harold. Delikatne rysy twarzy, z ostro zarysowaną żuchwą i ze zgrabnym nosem. Szmaragdowe oczy błyszczące się niepowtarzalnym blaskiem, w których można odnaleźć swoje wszelkie pragnienia, po czym zagubić się w nich niczym w ciemnym gąszczu, nie mogąc się już nigdy odnaleźć. Długie, brązowe loki zakręcone w urocze spirale, opadające mu na ramiona. I jeszcze to piękne ciało okryte kolorowymi, ekskluzywnymi szatami, wykonanymi z miękkiego jedwabiu, otulające jego nagą skórę...
Karcę się w myślach kiedy po raz kolejny przyłapuję się na myśleniu w ten sposób o księciu, bowiem wiem, iż jest to niestosowne i nieodpowiednie. Nie jestem tego godzien i doskonale potrafię zdać sobie z tego sprawę.
Jest to dla mnie przykre, że nie mogę spełnić żadnego ze swoich marzeń, będąc tak bardzo do niczego.
Mijam ojca w drzwiach oznajmiając mu tylko, że wychodzę i że wrócę na czas, aby spotkać się z księciem i usłyszeć swoją nową ofertę pracy. Mężczyzna dopytuje się gdzie idę, a ja mówię mu, iż jeszcze nie wiem, ale że napewno zajrzę na polanę, co jest zgodne z prawdą.
Nie miałem w końcu jeszcze ustalonego planu wycieczki, pozatym, że wyznaczyłem sobie, iż może ona trwać nie więcej jak dwie godziny, aby być w domu na czas.
Wybiegam z mieszkania rozkładając szeroko ramiona. Staję na środku ścieżki i zamykam oczy, czując jak wiatr otula moje ciało swoim powiewem. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że daje się mu ze sobą ponieść. Tak bardzo pragnę w tym momencie móc wzbić się w powietrze i odlecieć... Żałuję, że nie jestem ptakiem i zazdroszczę im, iż mają takie piękne, ciekawe życie, mogąc oglądać świat z dwóch, zupełnie różnych od siebie perspektyw. Tak bardzo chcę się wzbić i popatrzeć z góry na księcia Harolda, widąc go nisko pod sobą...
Stop. Ponownie karcę się w myślach, kiedy mój umysł posuwa się za daleko. Moją twarz spowija rumieniec, a mi odechciewa się latać.
Składam ramiona i decyduję się, aby pójść najpierw na polanę.
Skręcam w lewo, ścieżką wyłożoną kamieniami i biegnę przed siebie. Mijam po drodze kilka drewnianych domków i jak się domyślam mieszkają w nich pozostali rzemieślnicy króla, bowiem wyglądem przypominają ten nasz. Rozglądam się do okoła, patrząc czy nie ma w moim pobliżu nikogo z niższej półki społeczeństwa, do której sam należałem, kto byłby w moim wieku i mógłbym się z nim zaprzyjaźnić. Niestety mijam jedynie dwóch kłócących się mężczyzn w podeszłym wieku i staruszkę wywieszającą przed domem pranie.
Zawiedziony przestaje się rozglądać, skupiając się na drodzę.
Przyśpieszam kroku, kiedy do moich uszu dobiega prześliczny szum rzeki. Widzę przed sobą mostek, prowadzący na polanę.
Podbiegam tam, aby po chwili złapać się za jego drewnianą balustradę i mocno się z niego wychylić. Moim oczom ukazuje się piękny, turkusowy strumyk, porośnięty z boku pałkami wodnymi i różnej wysokości trawami. Prześwitują przez niego ogromne kamienie, wykładające spodek koryta rzecznego.
Nagle wytrzeszczam szeroko oczy ,nie wiedząc czy mam zwidy, czy też to co właśnie ujrzałem jest prawdą. Przecieram je szybko ręką, otwierając je ponownie, jednak obraz nadal pozostaje niezmienny. Moje serce zaczyna bić szybciej.
Szeroko się uśmiecham na widok złotej rybki. I może wydawać się to Wam głupie, ale pomimo tego, że nie jestem przesądny, myślę właśnie nad trzema życzeniami, co wydaje się być całkiem banalne.
- Moje pierwsze życzenie to móc uciec w nieznane na pięknym, śnieżno białym rumaku, w miejsce, gdzie nikt nigdy mnie nie odnajdzie. - Mówię na głos, zwracając się w stronę rybki, której pomarańczowe łuski połyskują przez przejrzystą wodę, rzucając blask i ciesząc tym samym swoim widokiem moje oczy. - Drugie to posiąść kapelusz z czerwonym piórkiem na stałe. - Śmieje się, rzucając kamykiem do wody. - A trzecie to książe Harold, jakkolwiek to rozumiesz rybko. - Dodaję, nie mogąc się powstrzymać. Tak naprawdę moje trzecie życzenie jest tym najważniejszym, jednak rybka to też stworzenie ludzkie i nie chcę wyjść nawet przed nią na człowieka zdesperowanego i w chory sposób zapatrzonego w swojego władcę.
Nikt nie może mnie za to w jakikolwiek sposób ukarać, bowiem jak każdy mam prawo do marzeń... Mam do nich prawo, nawet pomimo tego, że nie zasługuję na ich spełnienie.
Zaciskam mocno powieki, jakbym czekał na jakieś olśnienie, jednak niczego nie czuję. Wzdycham głęboko zdając sobie sprawę z tego, iż złota rybka to zwyczajny przesąd, jak każdy inny i otwieram ponownie oczy. Ku mojemu zdziwieniu stworzonka nie ma już w wodzie, a wygląda to tak jakby się w niej nadzwyczajniej w świecie rozpuściło pod wpływem uderzających o nie małych falek. Wzruszam jednak ramionami, wnioskując, że musiała odpłynąć i schodzę na drugą stronę mostka, udając się na polanę.
Moje oczy zaczynają błyszczeć kiedy nareszcie się tu znalazłem. Wchodzę w głąb wysokich traw, sięgających mi po szyję, a do moich nozdrzy dociera soczysty zapach życia. Gdzie się nie spojrzę, roi się od rażacej po oczch zieleni, oraz kolorowych kwiatów o różnych gatunkach.
Zdaje sobie sprawę z tego, z jaką łatwością byłoby mi się tu zgubić, zważając na mój niski wzrost, jednak w tym miejscu czuje się tak bezpiecznie...
Czuje się jak w domu, dlatego pozwalam swoim nogom nieść mnie przed siebie i zaprowadzić tam gdzie tylko sobie zamarzą. I zdaje sobie sprawę z tego, że zanim się urodziłem i byłem jeszcze w innej galaktyce musiałem spędzić w tym miejscu naprawdę dużo czasu, bo od razu wiem gdzie podąrzać.
Do moich nozdrzy dobiega tym razem zapach przepięknych astrowatych chabrów, które urzekają mnie swoim głęboko granatowym kolorem. Pochylam się nad nimi, nie mogąc się powstrzymać przed tym, aby zerwać jednego i włożyć go sobie za ucho. Skoro nie zasługuję na czerwone piórko, uważam, że w zamian za to mogę mieć chociaż przy sobie tego, małego, niewinnego, a tak urzekającego swoim pięknenm bławatka.
I żałuję, że nie ma przy mnie żadnego lusterka, bo w tym momencie nareszcie mógę powiedzieć, że czuję się piękny.
Rzucam się bezwładnie na plecy, opadając na kłujące źdźbła trawy, które pod sobą ugniatam, aby móc się wygodnie na nich położyć. Natychmiast rozkładam ramiona i nogi, patrząc w niebo, na którym rozciągają się pasmo kłębistych chmur, układających się w różne kształty. Od razu udaje mi się dostrzeć jedną, która na swój wzór przypomina mi słonia. Może i nie ma nóg, a jego uszy są stanowczo za małe. Jednak naprawdę to słoń, a pozatym to przecież tylko moja wyobraźnia.
Patrzę na swoje rozłożone stopy i dłonie na kształt rozgwiazdy i żałuję, że na dworze nie panuje aktualnie zima, bo tak bardzo chciałbym zrobić orła na śniegu... Jednak i tak kuszę się po chwili o to, aby nimi poruszać i zobaczyć co się stanie. Efekt nie jest jednak taki jaki zamierzałem. Nie wiem jak to się dzieje ale jedno ze zbóż strzela mnie właśnie z całej siły w oko, które z sykiem przymróżam.
- Ała! - Krzyczę sam do siebie, dotykając się w nie przez zamkniętą powiekę. Jeszcze chwilę rozpaczam z bólu, żeby potem z moich ust wydobył się niepohamowany śmiech w momencie, gdy uświadamiam sobie jaki jestem głupi.
Jak widać życie romantyka ma swoje wady i zalety. Patrzę na świat przez pryzmat wyidealizowanego piękna, będąc wrażliwym na kolory, zapachy, naturę... Jednak czasami potrafię się też za bardzo rozmarzyć, przez co do głowy przychodzą mi do głowy głupie pomysły, które kończą się właśnie jak ten. A mianowicie dostanie liściem po twarzy.
Kiedy oko przestaje mnie boleć otwieram je i wracam do rozglądania się po niebie.
Przed moimi oczami pojawia się klucz przelatujących nade mną żurawi, które wydają z siebie piskliwe dźwięki. Ptaki zataczają idealne koło, a ja nie mogę napatrzeć się na to jak perfekcyjnie umieją się one zsynchronizować. Ich ruchy są płynne i malownicze. Kiedy prowadzący przedstawiciel grupy skręca, cała reszta podąża za nim, jakby go naśladując. Wzdycham głęboko myśląc o tym bezgranicznym oddaniu na rzecz drugiego stworzenia i czuję w duchu pragnienie posiadania okazji uczynienia dla kogoś czegoś takiego.
Tak bardzo chciałbym być z kimś mocno związany... Tak, aby być gotów posunąć się za nim do rzeczy, których nie było mi wolno. Chciałbym zatracić się w tym uczuciu, czyniąc swoje życie poetyckim, napawając swoje ciało porządaniem, a serce miłością.
I nagle przed moimi oczami pojawia się książe Harold, co nie jest jednak dla mnie zdziwieniem, bo widzę go w głowie cały czas. Jest on moim obiektem westchnięć i kimś, kogo pragnę posiąść, tak bardzo, jak wiem, że jest to nieodpowiednie i tak bardzo jak wiem, że tego nie mogę.
Pochyla się nade mną, a jego jak zwykle piękne ciało, przyodziane jest w różowy żupan i fioletowy kontusz. Na jego ramiona opadają jego piękne, brązowe loki, na których spoczywa świetlista korona. Całość przewiązana jest czerwonym pasem, dodającym stroju charakteru. Jego cała okazałość lekko się ze sobą żre i jest bardzo kontrowersyjna ale zarazem też poetycka i malownicza. Bardzo podoba mi się to zestawienie kolorów, ale najbardziej podoba mi się w nich sam książe, którego piękno zaślepia moje oczy.
- Zapomniałeś zegarka? - Pyta lustrując mnie wzrokiem, a ja doznaję szoku. Moje serce niemalże wyskakuje z klatki piersiowej i natychmiast podrywam się z trawy, gdy uświadamiam sobie, że książe stoi przede mną naprawdę.
- Ekchem... - Chrząkam zmieszany pośpiesznie strzepując z siebie źdźbła traw, którymi jestem cały pooblepiany. Jaki wstyd!- Nie posiadam zegarka Wasza Miłość. - Mówię, przełykając gulę w gardle po czym się lekko kłaniam. Unoszę wzrok, widząc kątem oka jak książe wyjmuje coś z kieszeni.
- Już masz. - Mówi, kierując w moją stronę srebrny zegarek, a ja nie mogę wyjść z osłupienia. Moje oczy rozszerzają się trzykrotnie, a ja nie wiem co mam zrobić. Zerkam na księcia, który przeszywa mnie swoim wzrokiem i unosi brwi, po czym kiwa głową dając mi sygnał, iż powinienem go wziąźć. Wolnym ruchem wyciągam drżącą rękę przed siebie i niepewnie odbieram od niego zegarek. - Następnym razem będziesz musiał poszukać sobie innej wymówki. - Mówi, kiedy go już wziąłem i zerknąłem na godzinę. Skarciłem się w myślach, widząc, że wybiła osiemnasta i rzeczywiście się spóźniłem, kompletnie tracąc rachubę czasu.
- Przepraszam Wasza Miłość. To się więcej nie powtórzy... - Mówię zawstydzony, chowając zegarek do kieszeni i spuszczając niewinnie wzrok, licząc na to, iż chłopak się nade mną zlituje i mi wybaczy.
- Dobrze, już dobrze. - Mówi pewnym siebie tonem, który jednak nie jest uniosły jak ten należący do króla. - Jestem tylko człowiekiem. Nie musisz się mnie bać i nie musisz nazywać mnie cały czas Waszą Miłością. Mów mi Harry. - Oznajmia, a ja jestem ogromnie zdziwiony słysząc jego słowa. Unoszę na niego wzrok, lekko się rumieniąc, gdy czuję, że nasze spojrzenia się krzyżują.
- Dd... Dobrze Wasza Miłość. - Mówię, na co chłopak wywraca oczami, a ja karcę się w duchu uświadamiając sobie jaki jestem głupi. - To znaczy Harry! Chciałem powiedzieć Harry! - Poprawiam się natychmiast, na co chłopak się śmieje. W jego policzkach po raz kolejny pojawiają się dwa, małe dołeczki, a ja po raz kolejny się rozpływam.
- A więc co tu robiłeś Louis? - Pyta, patrząc na mnie i ogarniając moje ciało przeszywającymi ciarkami. Robi mi się cieplej na duchu, a mój żołądek lekko się skręca, kiedy uświadamiam sobie, że książe wie jak się nazywam. Pamięta moje imię.
- Ja... Lubię sobie czasem poobserwować piękno, które stanowi dla mnie przyroda. - Mówię, przyglądając mu się i w tym samym czasie próbując nie rozebierać go wzrokiem, kiedy każdy detal jego idealnego ciała przykuwa moją uwagę i sprawia, że pragnę poczuć jego bliskość. I nie wiem już, czy do końca oszalałem, czy książe był poprostu aniołem, w ludzkiej postaci i działał tak na każdego kogo napotkał, ale jego uroda dotykała głęboko mojej duszy i sprawiała, że chciałem się nią napawać bez końca i bez opamiętania...
- Najlepszy przykład na piękno naszej natury masz w lustrze. - Mówi zbliżając się do mnie i się nachylając, a ja czuję jak moje ciało sztywnieje kiedy czuje jego ciepły oddech na swojej szyi.
Zaciskam mocno oczy, modląc się o to, aby nie zrobić niczego głupiego, kiedy znajduje się zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Rozszerzam lekko powieki, zyskując okazję na to aby obejrzeć jego twarz z bliska, móc napwać się każdym jego detalem. Urzeka mnie mały pieprzyk pod jego ustami i wiem, że nie mógł on znajdywać się w bardziej idealnym miejscu. Podąrzam wzrokiem w górę, napotykając na swojej drodze pełne, malinowe usta, których dolna warga przygryziona jest przez śnieżno białe zęby. Robi mi się gorąco, gdy czuję chęć zasmakowania ich. Następnie widzę ślady po ogolonym zaroście, które dodają mu piękna i męskości. To wszystko stało mi na drodze do tego, aby nareszcie móc ujrzeć jego przepiękne szmaragdowe oczy i zachłysnąć się na ich widok z duszności. Czuję jak mocno wali mi serce i zaciskam mocno dłonie w piersi kiedy czuję jego dotyk na swoim uchu.
- Bławatek. - Mówi odsuwając się ode mnie, a ja wypuszczam całe nagromadzone powietrze ze swoich płuc, licząc, że Harry tego nie zauważy.
Przez chwilę moje serce się ruszyło, a myśli oszalały i miałem wrażenie, że książe ze mną flirtuje, jednak przez cały czas chodziło mu poprostu o kwiatka. Z jednej strony jestem trochę zawiedziony, a z drugiej wiem, że był to za piękne, aby mogło być prawdziwe.
- Naprawdę uroczo Ci w tym bławatku. - Zauważa książe, na co mocno się rumienie, natychmiast próbując to ukryć. Spuszczam wzrok. Moje serce ponownie zaczyna szaleć z emocji, którymi jest przepełnione i zastanawiam się, jaki zły urok zdąrzył rzucić na mnie chłopak w tak krótkim czasie.
- Dziękuję Wasza... - Mówię, po czym po raz kolejny karcę się w myślach. - To znaczy Harry. Przepraszam. - Poprawiam się szybko.- Chyba muszę się przyzwyczaić. - Wyjaśniam, na co książe kiwa głową.
- O tak. Będzie na to dużo czasu. - Mówi do mnie takemniczym tonem, powodując tym samym narastającą gulę w moim gardle. Jego słowa wydają mi się być nieco dwuznaczne, ale natychmiast próbuję odtrącić od siebie te myśli, bo przecież to książe i ... O Boże... Co on ze mną robi.
- Wiadomo już coś o moim przydziale? - Zaczynam, próbując usunąć z powietrza niezręczność, która cały czas między nami wisi. Książe unosi brew, lustrując mnie wzrokiem. Przyglądam się mu i chcę zatrzymać tę chwilę w pojedynczej klatce, na którą mógłbym przyglądać się do woli, zatacając się już na zawsze w pięknie chłopaka.
- Jeszcze nie zostało to ustalone. - Mówi, uśmiechając się lekko. - Co tam masz? - Pyta wskazując na mój pamiętnik znajdujący się w kieszeni, a moje serce staje dęba. Zastanawiam się przez chwilę co wymyślić na wymówkę, gdy książe wyciąga do mnie rękę prosząc o podanie mu go.
- To... Nic takiego! - Mówię niespokojnie gubiąc się w słowach. - To tylko notatki taty na temat wykuwania mieczy. - Kłamię, krzywiąc twarz i ściskając mocno dłoni w pięści. Liczę na to, że Harry odpuści, gdyż nie mógł przecież zobaczyć jego zawartości. Nie mógł zobaczyć w nim swojego rysunku, bo Boże! Co on by sobie pomyślał!?
- Pokaż. - Mówi potulnie, nadal wyciągając do mnie dłoń, a ja przełykam mocno gulę w gardle. - To rozkaz. - Dodaje po chwili poważniejszym tonem, a ja szukam pod nogami osypu, aby zapaść się pod ziemię.
Wpadam na szybki ale głupi pomysł, modląc się, aby wyglądało to wiarygodnie. W momencie wyjęcia z kieszeni pamiętnika potykam się, wyrzucając notatnik daleko za siebie, licząc, że wpadnie on w trawy i książe nigdy go już tam nie znajdzie. Czuje ból w kości ogonowej, kiedy spotyka się ona z ziemią i jednocześnie wydaję głośny syk.
Słyszę jak książe przeklina coś pod nosem, lecz z jego ust nawet bluźnierstwo brzmi jak najpiękniejszy wiersz czy też poemat.
- Nic Ci nie jest? - Pyta z troską, pochylając się nade mną, na co przecząco kiwam głową. W duchu czuję ulgę, kiedy wiem, że mój plan się powiódł.
Książe podaje mi ręke, na którą niepewnie patrzę. Następnie kieruje swój wzrok na księcia, który skinieniem głowy pokazuje mi abym ją chwycił. Moje serce zaczyna szaleć, kiedy czuję na sobie dotyk jego gładkiej, ciepłej skóry.
Żałuję tylko, że dzieje się to w okoliczności kiedy uprzejmy chłopak pomaga mi wstać. No dobra. I tak każdy już wie, że pragnę czegoś więcej.
- Dziękuję. Jestem takim niezdarą... - Zauważam, otrzepując się ponownie z trawy.
- Nie martw się. Twój tata odzyska swój dziennik. Poproszę służbę, aby przeszukała cały teren polany. - Mówi ciepłym tonem, puszczając mnie, na co zaczynam panikować.
- Nie! - Krzyczę za co za chwilę karcę się w myślach. Książe spogląda na mnie ze zmrużonym okiem, a ja chcę ponownie zapaść się pod ziemię. - To znaczy... Nie będzie to potrzebne. Ojciec ma dwie kopie zapasowe. - Tłumaczę szybko, próbując załagodzić sytuację. Czuję na sobie przeszywający wzrok Harrego i widzę jego zamyśloną minę. Nie mogę po jego mimice twarzy domyślić się nad czym tak kontempluje, jednak mam nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy nic głupiego, czyli nic przez co będę mieć ochotę aby zapaść się pod ziemię po raz enty.
- Dobrze. - Mówi, po czym jeszcze na chwilę się zatrzymuje w zamyśleniu. Ta chwila jednak wystarcza mi na to, abh zauważyć jak bardzo jego twarz jest idealna, gdy przybiera ten specyficzny, tajemniczy wyraz. - Dobrze niech tak będzie. - Powtarza, po czym na mnie zerka i się uśmiecha. Kamień spada mi z serca, a jednocześnie ono skacze mi do gardła, gdy na mnie patrzy... Zastanawiam się czy książe w ogóle jest prawdziwy, lecz przypominam sobie, że już dwukrotnie czułem dziś na sobie jego dotyk, nie licząc jego ciepłego oddechu.
Zatem to prawda. Harry jest prawdziwy.
- Wracajmy. Twój tata się o Ciebie martwi. - Mówi zerkając w niebo, na co ze smutkiem kiwam głową, bowiem każda minuta spędzona z księciem jest dla mnie ważniejsza od tego co myśli sobie tata. W takich momentach liczył się dla mnie tylko ON i jego majestatyczne piękno.
I w takich momentach chcę, aby wszystko to trwało wiecznie. Na zawsze. I aby nigdy się nie skończyło.
Idziemy obok siebie w milczeniu, przez co czuję się nieco niezręcznie. Zerkam na Harrego, którego postawa jest jednak rozluźniona, więc decyduję się na to, że nie będe nic mówić na siłę, bo chłopak prawdopodobnie chce milczeć i czuje się swobodnie.
Kiedy przechodzimy przez mostek, zerkam na przejrzystą wodę, która po raz kolejny dzisiaj urzeka mnie swoim pięknem. Jednak teraz jest piękniejsza niż zwykle, bo w jej odbiciu dostrzegam Harrego, a właściwie jego anielski profil. Po raz pierwszy widzę go z takiej perspektywy i uznaję, że jest równie idealna jak każda z pozostałych, którą miałem okazję ujrzeć. Jego żuchwa wydaje się być teraz jeszcze mocniej zarysowana, co wygląda urzekająco, ale i tak najbardziej zniewalający jest widok jego długich, podkręconych rzęs, rzucających cień na jego gładkie policzki, które doprowadzają mnie do szaleństwa.
Niestety docieramy na drugi brzeg i nie mogę już patrzeć się na niego ukrycia, przez co robi mi się trochę smutno, bo już po chwili brakuje mi jego widoku.
Przemierzamy uliczkę z domami, nadal w milczeniu, aby na końcu znaleźć się pod tym moim. Brunet rzuca mi spojrzenie, kiwając na pożegnanie głową na co się szeroko uśmiecham. Po chwili się odwraca, a ja przypływem emocji podbiegam do niego i go zatrzymuję.
- Harry! - Mówię głośno, spotykając swoją skórę z aksamitem jego szaty. - To dla Ciebie. - Mówię, wyciągając zza ucha uroczego bławatka.
Chłopak się na mnie spogląda, kiedy moja twarz zalewa się purpurą i nieśmiało uśmiecham się przez zaciśnięte wargi. Ponownie czuję ucisk w żołądku kiedy odbiera ode mnie kwiatka i mam wrażenie, że celowo ociera swoją dłoń o tą należącą do mnie, rozsyłając po moim ciele elektryczny impuls w miejscu dotyku.
- Tak to się robi? - Pyta uśmiechając się, po czym zakłada sobie kwiatka za ucho. W moim podbrzuszu rozlewa się ciepło i nie mogę w tym momencie przestać się perfidnie gapić na chłopaka, który wygląda w tym momencie lepiej niż najpiekniejszy i najbardziej malowniczy pejzaż.
Zawstydzony widokiem, tylko nerwowo się śmieję i ponownie spuszczam wzrok, próbując zakryć zdradliwy rumieniec. -Dziękuję Louis. - Mówi, po czym obserwuję go kiedy zarzuca włosy na swoje ramiona i się odwraca.
Dopiero teraz zauważam, że przed moim domem stoją trzy konie i przypominam sobie, że Harry rzeczywiście przyjechał tu ze swoimi kompanami.
Dwóch mężczyzn w kapeluszach z czerwonymi piórkami podchodzi do księcia, pomagając wsiąść mu na konia, a ja palę się ze wstydu uświadamiając sobie, że to wszystko widzieli.
Całe szczęście, że odjeżdżają i mogę oglądać ich oddalające się w dali postury, bo niezniósłbym dłużej tej presji.
I nie wiem dlaczego moje oczy napełniają się łzami, kiedy wyjmuję z kieszeni srebrny zegarek księcia i zdaję sobie sprawę z tego, czego naprawdę pragnę i czego mi nie wolno.
***************************************
Ba dum tsss...
Hejka kochani ❤️
Witam Was w nowym rozdziale!
Przepraszam tych, dla których wstęp jest za bardzo malowniczy i poetycki i wolą prostszą fabułę, lecz chciałam jak najlepiej przedstawić marzycielską duszę i romantyczny temperament Lou. Mam nadzieję, że nie zraziliście się za bardzo i nie zasneliście w połowie drugiego zdania XD
Niedługo zacznie się prawdziwa akcja, obiecuję.
Piszcie co uważacie!
Czy podoba Wam się taka wersja Larrego?
Mam nadzieję, że nie jesteście zawiedzeni:/
Zachęcam do zostawienia po sobie gwiazdki/komentarzy, bo bardzo motywuje mnie to do dalszej pracy nad książką:)
Dziękuję za czas, który poświęciliście na przeczytanie rozdziału i zachęcam na dodanie książki do swoich list lektur bądź też biblioteki, aby być ze mną na bierząco😊
Mocno Was kocham i życzę miłego dzionka ❤️
Buźka 😽😽🌸
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top