1. • The Man i saw in my dreams •

Podchodzę do tylnego okna, wybiegającego na przepiękną polanę, porośniętą różnymi rodzajami zbóż oraz kolorowych kwiatów. Zachodzące słońce swoimi ciepłymi promykami barwi wszystko na czerwono i sprawia, iż wygląda to conajmniej bajecznie. Patrzę na parę koni prowadzonych przez wysokiego mężczyzne ubranego w szlacheckie szaty i się do siebie uśmiecham. Słyszę rżenie zwierząt i marzę o tym aby istniała kiedykolwiek szansa na to, aby posiąść na własność śnieżnobiałego rumaka i udać się z nim w nieznane. Udać się tam, gdzie zaprowadziłby mnie horyzont i tam gdzie nikt nas już nigdy nie odnajdzie.

Okolice są tutaj takie piękne... A ja od urodzenia jestem miłośnikiem przygód i wypraw w nieznane. Z tego położenia, idąc na zachód, z pewnością w przeciągu kilku dni dotarłbym nad morze... Tak bardzo chciałbym ujrzeć je na własne oczy... Ziarnisty piasek i turkusowe fale uderzające o stromy brzeg, odbijające szum echem, któro dobiega potem do uszu... Ten widok od zawsze wydawał mi się przepiękny i poetycki, jednak nigdy nie miałem i prawdopodobnie nie będe miał szansy na to, aby ujrzeć go na własne oczy.

Jestem tylko marnym synem rzemieślnika. Z pozoru moje wykształcenie wydawałoby się na nijakie, jednak takie nie jest. Posiadam umiejętność czytania i pisania, co nawet na dworze w rzeczywistości jest w dzisiejszych czasach rzadkością. Moja matka wywodzi się z rodu szlacheckiego jednak wychodząc za ojca zrzekła się nazwiska, a zarazem stanowiska w społeczeństwie, gdyż nasze rodziny są ze sobą skłócone.  To ona nauczyła mnie pisać i czytać, powtarzając, że kiedyś zostanę kimś ważnym i nie odejdę w niepamięć. Szczerze wątpie w to, że miała rację. I tak nie sprzyja to mojemu miejscu w hierarchii ludności. Nie posiadamy w końcu żadnego majątku, pomimo tego, iż tak naprawdę nie uważam, że jest on jakoś szczególny potrzebny do życia. Dlatego nie chciałem opuszczać mamy i sióstr wyjeżdżając z wioski oddalonej o niespełna pięćdziesiąt kilometrów od Londynu w celu lepszego wynagrodzenia z rąk króla, w zamian za wykuwanie mu mieczy dla jego rycerzy. Mając osiemnaście lat jestem jedynym synem i najstarszym dzieckim z naszego domu, dlatego zostałem wybrany do pomocy. Narazie ojciec uczy mnie jak je wykuwać, jednak nie jestem pewny czy się do tego nadaję. Szczerze mówiąc nie wychodzi mi to za dobrze, a moja praca pozostawia wiele do życzenia.

Swoją drogą zawsze chciałem być rycerzem, nie ze względu na samą szermierkę i umiejętność władania mieczem, lecz na to, iż jeździli oni na koniach. A ja kocham konie. Kocham konie oraz to jakie wydają z siebie dźwięki. Ich parskanie, rżenie, stukot kopyt... Jest to prawdziwa melodia dla moich uszu. Dlatego tak bardzo pragnę z nimi pracować. Było by to dla mnie spełnienie wszelkich marzeń.

Znowu uśmiecham się do siebie, gdy przed moimi oczami przebiega łaciata klacz, która zatrzymuje się na wprost mojego okna i wierzga kopytami, głośno rżąc. Jej czarna grzywa wiruje w powietrzu, opadając po chwili na jej śniadą sierść.

I dlatego właśnie odkąd tylko przyjechaliśmy do Londynu, moim ulubionym zajęciem stało się rozchylanie okna na oścież i wychylanie za nie głowy, opierając się rękami o drewniany parapet. Pomimo tego, iż jest to moją "odtygodniową" rutyną, kiedy kończę pomagać tacie w wykuwaniu mieczy, widok ten za każdym razem tak samo mnie urzeka. Z tego okna poprostu czuć prawdziwe, wymarzone życie.

Po niebie przelatuje klucz czarnych żurawi, zataczających pętle nad trzema drzewami na horyzoncie. Przyglądam się temu uważnie, czując na sobie podmuchy wiatru, a w powietrzu unosi się woń tych wszystkich kwiatów z polany. I oczywiście kocham podziwiać faunę i florę, ale najpiękniejsi są dla mnie ludzie.
Kiedy mieszkałem do tej pory w wiosce, nigdy nie miałem okazji oglądać kobiet w tak pięknych gorsetowych sukienkach, wykonywanych w różne, kolorowe wzory, zakończonych wyboistymi falbanami. Albo mężczyzn. Przystojnych mężczyzn w połyskujących szatach wyszywanych z jedwabiu i koronki. Na ich głowach często znajdował się czarny kapelusz z czerwonym piórkiem, a wtedy oznaczało to, że są szlachcicami. Właściwie w całym Londynie było ich pełno, a robotnicy stanowili zaledwie garstkę całego społeczeństwa. Moim kolejnym marzeniem jest to aby mieć kiedyś możliwość ubrania takiego kapelusza.

Na mojej twarzy pojawia się grymas kiedy podmuch wiatru staje się silniejszy i zamyka z hukiem okno. Patrzę na gromadzące się na niebie chmury, które przykrywają swoją granatową pierzyną zachodzące słońce i żałuję, że muszę je zamknąć, gdyż już po chwili zaczyna padać deszcz, który nie może dostać się do środka, aby nie zepsuć drewnianej posadzki.

Odwracam się kiedy słyszę skrzyp starych desek od podłogi , żeby moim oczom ukazał się ojciec niosący duży przedmiot, przykryty białym prześcieradłem. Po chwili kładzie go na stole. Spoglądam na niego z zaciekawieniem, kiedy ściąga z niego materiał, rzucając go na podłogę, a moim oczom ukazuje się moje niewyraźne odbicie. Przecieram palcem po lustrze, ścierając grubą warstwę kurzu, która się na nim znajduje, po czym pochylam się i chuham na jego powierzchnię. Szary pyłek zaczyna unosić się w powietrzu, wywołując kręcenie w moim nosie, na które jednak nie zwracam uwagi, przecierając ręką resztę lustra, aby wyczyścić je nieco dokładniej.

Patrzę na swoje odbicie i nie widzę nic szczególnego. Moja przydługa, jasno brązowa grzywka wpada mi do niebieskich oczu, które są chyba moim największym i jedynym atutem. Błękitne tęczówki przypominają mi kolor cudownego morza, które tak bardzo chciałbym zobaczyć. Czy sprawia to więc, że moje ślepia są piękne? Nie jestem tego pewien ale cieszę się, że są w takiej a nie innej barwie. Ale na tym kończą się atuty mojej urody. Poza oczami, posiadam małe usta, zadarty nos i lekko zapadnięte policzki. Wyglądam mizernie i brakuje mi zdecydowanie męskości. Chłopcy w moim wieku golą już zarost, kiedy na mojej gładkiej buzi go brakuje. Zerkam na moją podartą, białą bluzkę z przydługim rękawem oraz dziurawe, brązowe spodnie i bose, upiaszczone stopy. Nie podoba mi się to jak wyglądam i stwierdzam, że nie jestem godzien noszenia czarnego kapelusza z czerwonym piórkiem ani dosiadania wspaniałego, białego rumaka. Nie wyglądam jak szlachic ani większość londyńskiego społeczeństwa i jest mi trochę przykro, że nie zasługuję na spełnienie swoich marzeń.
Zerkam na ojca, który bez słowa przez ten cały czas mi się z uwagą przygląda i pociągam nosem.

- Musiałeś je tutaj przynosić? - Pytam, a on krzyżuje ze sobą ramiona, opierając się o ścianę.

- Louis, a ty znowu swoje... - Śmieje się mężczyzna, drapiąc się po brodzie. - Musisz czasami wiedzieć jak wyglądasz, żeby w ostateczności móc się umyć lub poprawić swoją fryzurę. - Mówi, a ja wywracam oczami.

- Po co miałbym coś poprawiać skoro i tak nie będe godny założenia czarnego kapelusza z piórkiem ani dosiąścia białego rumaka... - Rozpaczam, patrząc w bliżej nieokreślony punkt na ścianie i podpieram się ręką o podbródek.
Słyszę jak mężczyzna po raz kolejny się śmieje, jednak ja wcale nie mam tak dobrego humoru jak on.

- Zasługujesz na to bardziej niż inni. Jesteś wykształcony, a przede wszystkim masz dobre serce synu. - Zauważa, przyciągając tym samym mój wzrok. Robi mi się cieplej na duchu i zastanawiam się, czy rzeczywiście ma rację. Na moją twarz wkrada się mały uśmiech.

- Kocham Cię tato. - Mówię, po czym do niego podchodzę, w celu objęcia go ramionami. Mężczyzna oddaje uścisk, a ja czuję zapach dymu z jego brudnej koszuli, która jest nim przesiąknięta. - Śmierdzisz. - Zauważam, na co mężczyzna luzuje uścisk na moim ciele.

- Muszę koniecznie iść się przebrać. Lada moment będzie tu król po swoje miecze. - Mówi, po czym udaje się w stronę drewnianej bali w celu napełnienia jej wodą. - Mógłbyś zanieść je przed dom i włożyć do średniej wielkości beczki? - Pyta mężczyzna, zdejmując swoją koszulę i namacza ją w wodzie. W odpowiedzi kiwam tylko głową i udaję się w stronę wyjścia.

Zauważam, iż przestało padać, co wywołuje uśmiech na mojej twarzy, gdyż wiem, że będe miał okazję posiedzieć dziś jeszcze na dworze. Kieruję się do szopy obok domu, w której wykuwamy i przetrzymujemy miecze. Przesuwam z trudem kamień znajdujący się na środku pomieszczenia, aby dotrzeć do stolika, na którym spoczywało dziesięć żelaznych mieczy. Próbuję unieść je na raz, jednak moje mięśnie odmawiają posłuszeństwa, a jeden spada mi na stopę, na szczęśnie na płasko, nie raniąc jej. Decyduje się więc przenieść je po pięć. Biore pierwszą serię na ramiona i kieruję się przed dom. Wykonuję polecenie ojca, wkładając je do drewnianej beczki i udaję się po kolejną serię. Zajmuje mi to krótką chwilę, po czym ponownie przesuwam kamień na środek pomieszczenia.

Wychodzę na dziedziniec, gdzie czeka już na mnie tata przeliczający dokładnie liczbę mieczy, wyliczając je na palcach. Podchodzę do drewnianej kolumny i opieram się o nią plecami. Wyjmuję z tylnej kieszeni mój pamiętnik oraz długopis. Otwieram go i szukam dzisiejszego dnia.

Piąty maja, 1498 roku.
To taka piękna data... Dla przeciętnej osoby mieszkającej na stałe w Londynie wydawałoby się, że ten dzień jest jak codzień, lecz dla mnie
zobaczenie króla wraz ze swoimi kompanami po raz pierwszy, było czymś
okropnie ekscytującym. Wyobrażałem sobie tą chwilę od dwóch miesięcy, kiedy dowiedziałem się o tym, iż przesiedlimy się do Londynu.
Znałem króla i jego syna tylko z opisu. Nigdy nie miałem okazji ich zobaczyć. Podbno mężczyzna miał długą brodę, krzaczaste wąsy, ostre rysy twarzy i ciemną czuprynę włosów, sięgającą mu do ramion. Krążą plotki, iż jest to jedynie jego peruka, lecz prawdopodobnie nigdy nie będę miał szans przekonać się o prawdziwości tych słów, choć śmiesznie byłoby dowiedzieć się, iż pod puklami jego lśniących loków znajduje się łysina.

O jego synu, który trenuję szermierkę nie słyszałem za wiele, ale wyobrażam go sobie jak księcia z bajki, na białym rumaku, z koroną z czerwonymi rubinami na głowie. Jego brązowe, lokowane włosy zapewne sięgały by mu do ramion i nie mógłbym oderwać wzroku od jego ostro zarysowanej żuchwy. Przyjechałby w tej swojej jedwabnej szacie i w pięknych, skórzanych, błyszczących od wypolerowania pantofelkach i zeskoczyłby z konia zarzucając na ramiona swoje kosmyki lśniących włosów.

- Powinni już tu być. - Mówi ojciec, drapiąc się po brodzie. Spoglądam na niego, a on wydaje się być zestresowany. Ja w tym samym czasie nie czuję się poddenerwowany, a zamiast tego podekscytowany i ciekawy tego, co za chwilę zobaczę.

Do moich uszu dobiega stukot kopyt i rżenie koni. Moje serce zaczyna bić szybciej kiedy spoglądam na orszak zbliżający się w moją stronę. Odkładam szybko swój pamiętnik i długopis na ławkę znajdującą się przed domem, po czym podchodzę do przodu, zajmując miejsce przy ojcu. Widzę przed sobą sześciu mężczyzn na rumakach o różnej karnacji. Na głowach dwóch z nich widnieją korony, gdy na reszcie spoczywają czarne kapelusze z czerwonymi piórkami. Głęboko wzdycham, kiedy to co widzę zapiera mi dech w piersiach, przechodząc wszelkie wyobrażenia.

- Klęknijmy przed królem. - Mówi mi ojciec, na co tylko kiwam głową i padam na kolana.

Mężczyźni w kapeluszach zeskakują z koni, a po chwili podbiegają do króla i księcia, pomagając im zejść na ziemię.

- Padamy przed Tobą na kolana, wielmożny królu. - Mówi życzliwym tonem ojciec. Skłaniam głowę ku podłodze więc nie widzę do końca co się dzieje, ale słyszę stukot obcasów więc domyślam się, że mężczyźni podąrzają w naszą stronę.

Czuję na moim ramieniu uścisk męskiej dłoni, jednak nie podnoszę wzroku aby oddać cześć królowi.

- Możecie wstać. - Mówi król, a serce podskakuje mi do gardła, kiedy się podnoszę, unosząc wzrok, a moje oczy spotykają jego spojrzenie.
Czuję jak opada mi szczęka i dziękuję sobie w duchu, że nie muszę nic mówić, bo jestem pewnien, że patrząc w jego szmaragdowe ślepia nie byłbym w stanie wydusić z siebie pojedynczego słowa. Przypominają mi one soczyste, zielone trawy i liście ożywające na wiosnę i stwierdzam, że tak pięknego widoku jeszcze nigdy nie miałem okazji ujrzeć. Moje niebieskie tęczówki były niczym, w porównaniu do tych, w których głębi utonąłem. Książe marszy czoło lustrując mnie spojrzeniem, a ja nerwowo oblizuję dolną wargę i cały czerwony spuszczam wzrok na podłogę.
Jego wizerunek w moich snach był niczym w porównaniu do tego co teraz widzę. Jego lśniące, brązowe włosy opadają mu na ramiona i zakręcają się uroczo w delikatne spirale. Czarne rzęsy rzucają cień na jego delikatne policzki. Ma łagodne rysy twarzy i ostro zarysowaną rzuchwę, która wygląda cholernie pięknie. Na głowie spoczywa mu szpiczasty diadem wykonany ze złota, trzymający na swoim środku duży, efektownie połuskujący, czerwony rubin.
Ma na sobie jasno błękitny strój wykonany z aksamitu, zdobiony jedwabnymi aplikacjami w kształcie kolorowych kwiatów. Na końcach rękawów i nogawek znajduje się ciekawy wzorek wykonany złotą nitką. Z jednej z kieszeni wystaje czerwona róża, urzekająca mnie swoimi rozłożystymi płatkami, którymi się do mnie "uśmiecha". Jego stopy przyodziane są w kremowe, połyskujące pantofle, a całość dopełnia pierścień z dużym szmaragdem, dodający całemu stroju kolejną nutkę ekskluzywności, której i tak zdecydowanie mu nie brakuje.
Jednak i tak najpiękniejsze są jego zielone oczy...

- Macie moje miecze? - Pyta król, na co ojciec wstaje i podnosi beczkę, biorąc ją bez problemów na ramiona. Mężczyzna skinieniem głowy mówi mu, aby podał ją swoim sługom, co niezwłocznie robi. Dopiero teraz zerkam na króla, jednak on wcale mi się nie podoba. Wygląda zdecydowanie gorzej niż sobie go wyobrażałem i ma gburowaty wyraz twarzy. Wydaje się być uniosły, pyszny i nieprzyjemny, dlatego nie przykuwa sobą mojego większego zainteresowania.

Książe nadal mi się przygląda, a ja udaję, że tego nie widzę, patrząc wszędzie tylko nie na niego, co nie jest jednak proste, bo co jakiś czas nasze spojrzenia się stykają, a wtedy moje policzki stają się czerwone i mam ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię.

- Dziękujemy. - Rzekł król, podając ręke ojcu. - To pański syn? - Pyta po chwili, pokazując na mnie, a ja przełykam gulę w gardle. Razem z ojcem kiwamy głową, kiedy mężczyzna się do mnie zbliża. - Chuderlawy. Zdecydowanie nie nadaje się do wykuwania mieczy. - Mówi, na co jest mi trochę przykro, bowiem uświadamiam sobie, iż naprawdę jestem do niczego. - Znajdziemy dla niego inną robotę. - Dodaje, a ja nie wiem czy powinienem coś odpowiedzieć, jednak decyduję się na milczenie.

- Pojutrze mój syn, książe Harold przyjedzie odebrać trzy kolejne miecze o tej samej porze. - Mówi, podchodząc w stronę swojego konia. - Wszystkie pytania kierujcie do niego, ponieważ są one właśnie do jego dyspozycji, więc powinno być to w jego interesie. - Oznajmia, kiedy dwóch mężczyzn pomaga wsiąść mu na zwierzę.

Jeszcze chwilę przyglądam się im mocującym się z beczką z mieczami. Następnie ustawiają się do powrotu.

- Jeszcze raz dziękuję za miecze. - Mówi król, po czym wraz ze swoimi kompanami wydaje komendę "wio" i odjeżdża razem z nimi w równym szyku w stronę zamku.

Zapominam się, wydając z siebie głośny okrzyk podekscytowania. Po chwili orientuję się jednak, że książe Harold razem z dwójką towarzyszy nadal tu są i przyglądają mi się uważnie, więc tylko mocno zaczerwieniony i zawstydzony, poprawiam ręką włosy, udając, że tego wcale nie było.

- Czy mógłbym zobaczyć piece? - Pyta książe, a moje uszy nie mogą uwierzyć w to, iż ma tak męski, a zarazem gładki głos. Od razu stwierdzam, że jego dźwięk jest piękniejszy od wszystkich jakich do tej pory słyszałem i mógłbym słuchać go do końca swojego życia.

- Oczywiście. - Odpowiada mu ojciec, po czym wskazuje gestem dłoni lewą stronę, gdzie znajduje się warsztat jego pracy. Już po chwili cała ich czwórka zaczyna się tam kierować.
Nie wiem czy powinienem za nimi iść, dlatego podchodzę tylko kawałek, aby móc obserwować księcia, w nieoczywisty sposób.
Przyglądam się mu kiedy się pochyla, zaglądając do pieca, a kosmyk włosów opada mu na twarz. Cieszę się, że nie znajduję się przy nim, bo znając moją porywczość, zapewne zapomniałbym się i założyłbym mu go za ucho i znowu zrobił z siebie idiotę.

Patrzę się na niego jeszcze chwilę, aby kiedy zaczyna zawracać, schować się natychmiast za drewnianą kolumną i udawać normalnego, jak gdyby nigdy nic.

Kilka minut później powtarza się sytuacja, gdy dwójka mężczyzn pomaga usiąść księciu na konia, który w tym momencie głośno rży.
Kiedy na nim siedzi, ponownie czuję na sobie jego wzrok.

- Jak Ci na imię, chłopaku? - Pyta się, a ja stoję przez chwilę w osłupieniu. Kiedy czuję na sobie wzrok ojca, natychmiast orientuję się, iż pytanie zostało skierowane do mnie więc chrząkam.

- Louis, Wasza Miłość. - Odpowiadam, lekko się kłaniając. Kiedy unoszę wzrok, widzę na jego twarzy zadziorny uśmiech, który uwydatnia dwa malutkie dołeczki w jego policzkach i wzdycham sam do siebie na ich widok. Od razu wyobrażam sobie księcia Harolda jako żeńską wersję Afrodyty, wyłaniającego się w muszli z morskiej piany, kiedy jego perfekcyjne ciało jest całkowicie obnażone.  Już po chwili karcę się w myślach, gdy uświadamiam sobie, że i ona nie mogła mu się równać. Nigdy nie widziałem na oczy człowieka, który byłby chodzącym ideałem i czystą perfekcją we własnej osobie i nie mogłem go sobie wyobrazić, do czasu ujrzenia księcia. Głęboko też wierzę w to, iż sama bogini piękna nie dorównuje mu urodą.

- Louis... - Powtarza szelmancko, lustrując mnie wzrokiem. W jego spojrzeniu jest coś przeszywającego, co sprawia, że mój żołądek zaczyna wykonywać fikołki i różnego rodzaje akrobacje, nie dając mi spokoju. - Znajdziemy dla Ciebie coś bardzo odpowiedniego. - Oznajmia tajemniczym tonem i nie wiem dlaczego moje serce zaczyna bić szybciej. Jeszcze przez chwilę wymieniam się z nim spojrzeniem, przełykając nerwowo ślinę, po czym obserwuję to, jak odeżdża wraz ze swoimi towarzyszami. Zauważam wtedy, że nawet jego plecy są idealne i wspaniale prezentuje się na koniu. W tym momencie żałuję, że nie jestem żadną piękną córką szlachcica lub królewną z innego rodu i nie będe miał nigdy okazji poczuć jego miłości, bliskości... Nigdy z nim nie zatańczę na królewski balu ani nigdy nie poczuję smaku jego słodkich, malinowych ust. Nigdy nie dosiąde z nim rumaka i nigdy nie uciekniemy razem w nieznane, tam, gdzie zaprowadzi nas horyzont. A to wszystko przez to, że jestem chłopcem.

Widzę jak ojciec bez słowa kieruje się do domu, a ja sam siadam jeszcze na drewnianej ławce przy drzwiach, na której zostawiłem mój pamiętnik.
Otwieram go, biorąc długopis do ręki i staram się w nim jak najlepiej uwiecznić piękną twarz księcia na kartce. Na początku nie wygląda to jak nic specjalnego. Dodaję kolejne kreski, próbując uchwycić szlachetne rysy jego twarzy. Najtrudniejszy do uchwycenia okazuje się nos, gdyż nie zdąrzyłem się mu przyjżeć, będąc zapatrzonym w jego cudowne oczy. Po jakimś czasie muszę przyznać, że wizerunek jego wysokości jest podobny do orginału. Wiadomo, że żaden obrazek nie odda jego prawdziwego piękna, jakim sobą reprezentuję, jednak cieszę się, że mam choć jego namiastkę.
A potem zapisuję wszystkie myśli, które chodzą mi po głowie.

Chowam pamiętnik w kieszeń i spoglądam w niebo spowite ciemnymi chmurami, a nad moją głową przelatuje stado czarnych kruków. Słyszę ich krakanie, wyczuwając na skórze rzeźkość powietrza. Zimne podmuchy wiatru otulają moje ciało taflą chłodu i sprawiają, że pojawia się na nim gęsia skórka.
Pociągam nosem przyglądając się jeszcze przez chwilę na drogę, którą przyjechał tu król ze swoim synem na swoich pięknych rumakach i próbuję odtworzyć ten obraz w swojej głowie.

"Louis... Znajdziemy dla Ciebie coś bardzo odpowiedniego". - Słyszę jego słowa w mojej głowie i do samego snu męczy mnie jedno pytanie, co takiego to będzie.
Ponieważ jednak nie znam na nie odpowiedzi, przed moimi oczami ponownie pojawia się wizerunek księcia i kiedy tonę w jego szmaragdowych ślepiach, nie mogąc zaczerpnąć powietrza, uświadamiam sobie, że zasnąłem.

***************************************
Hej kochani💙💚
Witam Was w moim nowym fanfiction!

Pierwszy rozdział już za nami:D Jak się Wam podoba?

Mam w głowie tyle pomysłów, a tak mało czasu:(... Mam nadzieję, że nie będzie to wielki niewypał i że się Wam spodoba.

Piszcie swoje pierwsze wrażenia!

Pragnę jeszcze tylko podkreślić, że jest to fikcja. Nic nie pokrywa się z rzeczywistością i nie zagłębiałam się za bardzo w temat renesansu w Londynie, będe pisać to fanfiction tak jak sobie to wyobrażam:)

Życzę Wam miłego dzionka, zachęcam do zostawienia po sobie gwiazdek/ komentarzy, żeby dać znać, że Wam się podobało i że chcecie abym to kontynuowała:D

Do usłyszenia za kilka dni w kolejnej części ❤️

Buziak ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top