Chapter 13

*Akira Pov*

Otworzyłam jedno oko. Potem drugie. Zobaczyłam obok siebie Serenę i Boonie. Nadal spały, więc była jeszcze noc. Ale, gdy wyszłam, już "wstawało". Zdziwiłam się, że oni nadal spali. No cóż, musiałam ich obudzić. Szybko więc chwyciłam Pokeballa Frogadiera i wyszłam po cichutku z namiotu, bo miałam wspaniały pomysł. Przywołałam zatem swojego partnera do walk.

— Dobrze Froga, uderz Pulsem Wodnym w to drzewo, tak, żeby pękło i najlepiej nie trafiło w żaden namiot — rozkazałam, a ten cisnął atakiem w roślinę. Ta zachwiała się  pękła w pół i upadła, budząc resztę drużyny. Zaspani koledzy szybko wstali, ziewając i będąc dosyć zdzieni dużym hukiem dosyć sporego drzewa. I też wiedziałam; Frogadier jest bardzo mocny.

— Co się stało? — zapytał półprzytomny Ash, patrząc na złamane w pół drzewo. Padło obok namiotów.

— Chciałam was obudzić, lecz nie spodziewałam się aż takich rezultatów — odparłam i rozłożyłam ręce. — Froga, jesteś bardzo silny!

— Froga! — wykrzyczał zadowolony Frogadier. Byłam dumna ze swojego Pokemona.

Po tej akcji zjedliśmy porządne śniadanie. Po wczorajszym treningu zjadłam tyle, ile Ash, co było wręcz niebywałe. Aż tak dużo nie jadłam, o ile nie to był mój pierwszy posiłek od jakiegoś czasu... I trenowałam tak dużo i dobrze. Ale są rezultaty, które mnie bardzo cieszą.

— Dobra, koniec tego dobrego! Zróbmy jedno godzinny trening i możemy ruszać dalej. Nie ociągajmy się!

Ukradkiem widziałam dziwne spojrzenie Sereny. Spoglądała na mnie z... Fascynacją? Ciekawe, o czym ona myśli...

***


Trening jak trening. Po nim chyba każdy miał dość. Nawet ja. Ale wyniki były imponujące. Wszystkie Pokemony były wyczerpane, lecz ich wyniki bardzo się podniosły. Na szczęście, sama dałam radę im dorównać i by żaden nie zrobił sobie większej krzywdy. Zapasy antidotum wyczerpał się szybciej, niż mogłam to przewidzieć.

— Teraz damy radę Zespołowi R? — zapytała mnie Boonie, lekko ciągnąc za rękaw mojej lekko ubrudzonej bluzy. Bardzo słodko to brzmiało.

— Myślę, że tak — uśmiechnęłam się do niej, a ta rozpromieniona zaczęła się cieszyć. Każdy się cieszył. Widać było to po ich twarzach. No, ja również.

— Dziękuję, Akira — powiedział zawstydzony Clemont — Gdyby nie ty, nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili.

— Ale to drobiazg! — podrapałam się po policzku. — Nauczyłam pokemony tylko tego, co było im potrzebne. I to nie było wcale trudne.

Rzeczywiście, trening nie był wymagający, jedynie problemem jest niechęć pokemonów do współpracy. A jej nie zauważyłam tak intensywnie przez te ostatnie dni. Dlatego też, cieszyłam się na każdą pochwałę.

Przeprosiłam kolegów i wstałam, by zdjąć z siebie brudne ubrania. Dyskretnie wskoczyłam do namiotu, który dzieliłam z dziewczynami. Wybrałam szybko ciemną koszulkę, czarne (na szczęście) nie prześwitujące legginsy i zarzuciłam na siebie zieloną bluzę z kapturem, która wyglądała trochę workowato, jak na mój gust. Ale, była praktyczna i niezbędna na zimniejsze noce. Może i było centrum lata, to przynajmniej uchroniła mnie przed zbytnim wietrzeniem mojego spoconego ciała.

Zanim dorwałam się do skołtunionych włosów, usłyszałam wołanie Sereny.

— Aki-chan, chcesz może herbaty?

— Nie dzięki! Myślę, że prysznic zrobiłby lepszą robotę!

Miałam co prawda suchy szampon i dezodorant, aczkolwiek nie lubiłam używać tego drugiego specyfiku na nieumyte ciało.

Nawet nie zdążyłam poprawić rękawów, gdy Serena znalazła się w namiocie.

— Też jestem tego samego zdania. Nie mówię oczywiście, że śmierdzisz, ale sama mam ochotę się umyć... — westchnęła brązowowłosa i uśmiechnęła się do mnie — wolę się nie rozbierać przed chłopakami, także zapytamy ich może o pójście na tę noc do hotelu?

— Świetny pomysł, bo nie wytrzymam bez wody. Może Ash potrafi spędzić tydzień na lekkim podmywaniu się, to ja nie śnię o myciu się w rzece. Wolę, żeby nikt mnie nie oglądał roznegliżowanej — zachichotałam, rozkoszując się myślą. Miałabym ubaw.

— Emm, sugerujesz, że już miałaś taki... problem? — zapytała zdezorientowana Serena, na co aż zachłysnęłam się własną śliną.

— Coś ty, tylko byłoby to bardzo zabawne z mojej perspektywy. No już, nie dąsaj się. Pomyśl, że twój Fennekin jest silniejszy po moim wspaniałym treningu! — uśmiechnęłam się szeroko, na co niebieskooka od razu pokiwała głową.

— Fakt, tego nam było trzeba. Myślę, że teraz nie będzie problemu, by z łatwością pokonać znowu zespół R. Ale nie możemy już wychodzić z formy — skomentowała, by obrócić się w stronę wyjścia z namiotu — dobra, zapytam się ich, czy pójdziemy dzisiaj do hotelu. Myślę, że się zgodzą.

Cóż, również wyłoniłam się z pieczary. Wyglądałam trochę zabawnie w tak grubym ubraniu, ale wolałam nie kalać innych moim smrodzikiem. Oczywiście, zaplikowałam ciut dezodorantu, lecz to na pewno mogło mi dać stu procentowej pewności, że ładnie pachnę. Przezorny zawsze ubezpieczony, prawda?

Niespodziewanie poczułam dotyk pod plecami, a następnie moja twarz znalazła się w trawie. Zdążyłam tylko jęknąć, bo nie miałam pojęcia, co się stało. Okulary, co zdążyłam zauważyć, rozsypały się w biały proszek, co mnie lekko zdenerwowało.

Słabo sobie radzisz z samoobroną — skwitował Lucario w moich myślach, doprowadzając mnie wręcz do furii.

— Luca, jesteś poważny?! — krzyknęłam absolutnie niezadowolona, wstając z grymasem i cząstką ziemi na policzku, którą zresztą po chwili starłam.

Oczywiście, muszę przecież sprawdzić, czy moja partnerka jest w dobrej kondycji. Jesteś przyszłą strażniczką, a oni często muszą używać swojej siły do walki — zaczął przedstawiać mi moją bliską przyszłość, ale nie miałam zamiaru tego słuchać. Byłam zła, jednakże domyślałam się, że właśnie o to mu chodziło. Był zbyt dosłowny, niestety.

— Jasne, ale wiedz, że mam niespełna 15 lat i ciężko mi być gibką, wysportowaną, jeszcze do tego posiadać wiedzę z kosmosu. Nie wymagaj ode mnie tyle — rzekłam już w miarę opanowana. Na szczęście wszyscy byli zajęci własnymi sprawami. Moje wyrżnięcie mogło być powodem do śmiechu. Na szczęście nie było i nie musiałam się obnosić wstydem. Musiałam jeszcze poskładać okulary, po czym dałam solidny wywód mojemu partnerowi, przez co kłótnia prawie mogła się nie skończyć. Ale cóż, nie mogliśmy się tak gniewać na siebie. Pogodzeni, wróciliśmy do własnych spraw.

***

Jakieś paręnaście minut później zjedliśmy obiad, czyli makaron z sosem pomidorowym i kawałkami mięsa. Zwano to Spaghetti Bolognese, podobno z innego regionu. Cóż, jadłam to pierwszy raz.

— Naprawdę nigdy tego nie jadłaś? — zapytał zdziwiony Ash, nawet rodzeństwo i Serena byli zdziwieni, że nie wiedziałam, jaka to była potrawa.

— Może miałaś jakąś wykwintną kuchnię w domu? — zapytał Clemont, z pogodnym uśmiechem. — Mógłbym coś przyrządzić, co ty często jesz. To żaden problem.

— Cóż... Moja rodzina jadła raczej specyficznie, głównie ryż i warzywa, rzadko mięso, jedynie ryby, w dzieciństwie źle tolerowałam mączne produkty, może dlatego — przyznałam, a wszyscy przytaknęli.

— A słodycze? — zapytała tym razem Boonie, na co wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Prawie to przewidziałam.

— Nie, nie jadłam słodyczy długi czas, do dzisiaj mam lekką niechęć do słodkiego — dodałam do mojej wcześniejszej wypowiedzi, na co twarz blondynki lekko wypłowiała.

— Naprawdę nie lubisz słodyczy...? — mruknęła, na co szybko sprostowałam.

— Kiedyś jakieś cukierki w dzieciństwie mi zaszkodziły i długo mnie leczono z zatrucia, mam lekki uraz do nich. A cukru nie potrzebuję do szczęścia. Wy lubicie słodycze, prawda? — zapytałam, a wszyscy zgodzili się z pytaniem.

Rozmawialiśmy jeszcze, zanim na poważnie zaczęliśmy jeść. Lubiłam to, co Clemont gotował, sama nawet nie zrobiłabym tego wszystkiego, jak on.

W międzyczasie, gdy się pakowałam, zauważyłam dziwną minę Sereny. Brązowowłosa z nikłym uśmiechem wkładała poukładane ubrania do torby. Postanowiłam jeszcze nic do niej nie mówić, ale gdy skończyłam, lekko szturchnęłam ramię dziewczyny.

— Hej Serena, wszystko w porządku? — zapytałam, patrząc na nią z troską. Nie miałam pojęcia, co mogło ją przytłoczyć, a nie chciałam jej zostawić na pastwę losu.

— Wiesz... Trochę się stresuję. Bo już jutro jest festiwal Coumarine i szykuję się na kolejny występ. Obawiam się tego, chociaż Fennekin i Pancham radzą sobie świetnie.

Panchama złapała wcześniej, gdy zakłócił on wcześniejszy występ. Dołączył do niej, co zadowoliło nas. Ja nadal miałam swojego Frogadiera, Lucario i Fletchingera, którzy nie odstawali ode mnie na krok. Byli coraz silniejsi, chociaż musiałam już znaleźć kolejnego partnera do walk.

I tak właśnie się stało po drodze.

Ash szedł przodem, rozmawiając z Clemontem o jakiś pierdołach. Boonie rozglądała się, zagadując mnie i Serenę. Niebieskooka wyglądała na mało rozmowną. No tak. Była zestresowana. Ale wierzyłam w powodzenie pokazu. Każdy szczegół stanowił dla niej ważną rzecz.

Poprawiłam swoje ciemne, brązowe włosy. Wyglądały dość źle, więc spięłam je w koka, zostawiając dwa kosmyki po obu stronach twarzy. Ubrana w trochę brudną, czarną bluzę bez zamka, jasne jeansy i standardowe buty. Nie było wcale zimno, wszystkie ubrania miałam już brudne, a nie trzymałam ich aż tak dużo. Dzieliłam je i tak z Sereną, przez co aż tak dużo nie niosłyśmy.

— Akira, może ty też wystąpiłabyś na jakimś występie? To naprawdę dużo frajdy, a chciałabym zobaczyć, co mogłabyś zrobić na dużej scenie. Myślę, że jesteś wystarczająco śmiała do tego — powiedziała nagle Serena, co prawie wyprowadziło mnie z równowagi. W sensie, byłam bardzo zdziwiona tym pytaniem i kwestią tego, co mogłabym... A właściwie, że miałabym wystąpić na scenie z moimi pokemonami.

— Wydaje mi się, że nie byłabym do tego zdolna. Moi przyjaciele raczej nie przepadają za takimi okazjami. I nie mam żadnego doświadczenia — skwitowałam, ale nie zostałam zrozumiana.

— Na pewno dałabyś radę! Serena przecież nigdy nie występowała zanim wyruszyła z nami! — krzyknęła Boonie, przez co pełno ptasich pokemonów wyleciało z lasu w powietrze.

— Ej, Boonie, bądź o ton ciszej, bo możesz wywołać jakiegoś dzikiego pokemona z lasu! — Clemont szybko poradził sobie z siostrą krzykaczką.

Cóż, nie udało się tym razem.

Odwróciłam się zmieszana sytuacją, po czym serce prawie mi stanęło. Pełno wściekłych Swablu wpatrywało się w nas.

— Uciekamy! — wrzasnął Ash i zniknął zza dymu unoszącego się po biegu. Również nie oszczędzaliśmy się w ucieczce, gdyż woleliśmy nie ucierpieć... A każdy Pokemon może dobrze dziobnąć.

— Jeżeli ich nie zgubimy... — powiedziałam sama do siebie, po czym szybko wyjęłam z kieszeni Pokeballa z Lucario i przywołam go, który również zaczął biec — wiesz co robić. Ciśnij Wzmocnionym ciosem w podłoże, żeby je spowolnić!

Pokemon nie próżnował, po czym zdecydowana większość zniknęła zza dymu, ale nadal kilka leciało, co pozwoliło na zaatakowanie ich.

Froakie Asha i Fennekin Sereny powstrzymali większość mniejszości, po czym dołączył Bunnelby Clemonta. Wkład również miał Dedenne Boonie.

— Złapię ostatniego! — krzyknęłam, po czym wyciągnęłam jedynego Great Balla, którego trafiłam jednego z poszkodowanych. Złapany Swablu nie miał wyboru, gwiazdki oznaczające kolejnego posiadanego Pokemona bardzo mnie uratowały.

— Brawo! — ucieszyli się wszyscy, po czym reszta lekko oszołomionych stworków wróciła do siebie, wiedząc, że lepiej nas już nie atakować.

— Imię?! Dasz mu imię? — zapytała blondynka, wpatrując się we mnie. Dobrze wiedziałam, jak odpowiedzieć.

— Nazwa pokemona jest imieniem samym w sobie. Bez imienia jest tak samo wyjątkowy — rzekłam. Nie miałam zamiaru nazywać Pokemony. Zresztą, mało osób je nazywało, a ja... Nie chciałam.

— Również tak uważam — oświadczył Ash, podchodząc do mnie i patrząc na piłeczkę z nowym członkiem mojej drużyny — wcześniej złapałaś Mienfoo, prawda?

— Tak, ale oddałam go do hodowli, bo nie chciał mnie słuchać. Widać, nie podpasowałam mu — oznajmiłam, z wymuszonym uśmiechem. W rzeczywistości, jego oddałam Ryu, który co prawda nie pracował już na tych ohydnych targach, ale za to sam się nimi opiekował. Nie został trenerem, niestety. Dlaczegóż tak się tym przejęłam? Aż tak mu nie ufałam, a nie chciałam wypuszczać Mienfoo. Głupie myślenie sprawiło, że sama nie miałam pojęcia, czy zrobiłam dobrze.

— Ważne, że jest w dobrych rękach. Ja jeszcze nie oddawałem ich do hodowli, wszystkie swoje Pokemony trzymam u mojego mentora w rodzinnym regionie — uśmiechnął się, po czym również go odwzajemniam.

Dzień bardzo dobrze się zaczął. Miałam nadzieję, że kolejne również będą takie... Odjazdowe.

***

Cóż, dobiegamy do końca! Miło was tu widzieć po prawie dwuletniej przerwie, mam nadzieję, że na długo tutaj zostanę i nie będę musiała was, kochani czytelnicy, katować dłuższą przerwą!

Do zobaczenia wkrótce!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top