[7]
Poszłam sama na śniadanie. Czułam, że nikt po mnie nie przyjdzie. Zobaczyłam, że było grubo przez godziną, kiedy jemy. Ale w jadalni był już Wu. Spojrzał na mnie tym swoim mądrym spojrzeniem.
"Nie spałaś?" Usłyszałam, gdy weszłam przez łuk. "Nie martw się na zapas. Wiem, że uda ci się to wszystko zrozumieć."
Po kilku chwilach wszyscy, oprócz Lloyda, weszli do jadalni. Następnie Misako, która oparła się o blat w części kuchennej. Wszyscy na nią spojrzeli.
"Wiem już, gdzie jest Lloyd. Mieliście rację, został porwany, ale również nie chce teraz do nas wrócić..." Westchnęła cierpiętniczo, na co zmarszczyłam brwi. Dlaczego?
"Nie chce? Może przez to, jak się czuje, po stracie Garmadona. Musimy mu pomóc. Jakoś go sprowadzić. On jest wyjątkowo uparty..."
Słowa starca podziałały na mnie wyjątkowo dobrze, bo wręcz czułam, że zaświeciły mi oczy. Mogłam to ja zrobić! Pokazać mu, że mnie stać na to! Nie mogłam dłużej uważać, że jestem nikim ważnym. Zrozumiałam wtedy, jak ważna jest wiara w siebie i swoje możliwości.
"Może ty?" Spojrzał na mnie Kai. "Jak widziałem, dobrze się dogadywaliście z Lloydem. Jakby co, możemy cię zdalnie asekurować. I tak nie masz smoka, to ktoś z tobą poleci."
Siwowłosa spojrzała na mnie z determinacją. Chyba widziała we mnie dobry materiał na rozmówczynię.
"Tak, bardzo cię proszę, Haven. Musisz nam pomóc. Sama też tego chciałaś. Prawda?" Kiwnęłam jej głową, a ona poprawiła okulary. "Wiem, gdzie on jest. Kto z nią poleci?"
Ręka Jaya wystrzeliła w górę. Poczułam cię wyjątkowo, bo ktoś chciał sam z siebie to zrobić. Oczywiście, każdy był miły, ale szatyn był jakimś wyjątkiem. Jego obecność przypominała mi moje rodzeństwo. Nawet bardziej.
"Mów dalej, a ja pomogę jej się dostać na wyżyny." Wyszczerzył się i zaczęliśmy słuchać wywodu Misako.
•••
"Trzymajcie się." Rzekła ciepło Nya, a ja spojrzałam na Jaya. Ten jakby nigdy nic, stanął na betonowym podeście i zrobił salto, po czym pojawił się błękitny smok. Wrzasnęłam, stając się w tym miejscu głośniejszą postacią niż te baśniowe stworzenie. Od razu się odsunęłam, z szeroko otwartymi oczyma.
"Nie bój się, nie gryzie. Ewentualnie połyka w całości!" Zachichotał Cole i zobaczyłam rozbawienie na twarzy Jaya. Chyba był dumny z siebie. Ja z niego niekoniecznie. Co to do cholery jest?!
"No podejdź już do tego przygłupa, nic ci się nie stanie." Jay fuknął w stronę bruneta, a ja ostrożnie podeszłam i za pomocą rudzielca weszłam na to stworzenie. Usiadłam za nim i cudem zdążyłam go złapać, bo inaczej poleciałabym do tyłu.
Po tej całej akcji, rodem z jakichś filmów, jakimś cudem się uspokoiłam. Tak się wtedy wystraszyłam, że nie byłam w stanie w ogóle spojrzeć w dół. Niebieskookiego chyba to bawiło, bo starał się mnie odciągnąć od jego pleców, bym chociaż raz wyjrzała zza jego błękitnego stroju. Ja zaś miałam ubranie cywilny. Może dostanę kiedyś własny strój ninja?
Dotarłam do umówionego miejsca. Rzeczywiście, był tam, z daleka mogłam dostrzec te blond loki i zielone odzienie. Jay stwierdził, że wróci, bo miał nadzieje na to, że uda mi się go zwołać.
Stałam moment, patrząc na postać Lloyda. Poczułam lekki bol głowy i mignęła mi przed oczami jego trawiasta poświata. Tak jak w moim śnie...
"Chciałam z tobą porozmawiać." Ozwałam się dosyć głośno, nie robiąc nic, co mogłoby go ewentualnie spłoszyć. Nie miałam w zamiarach zniszczyć tej rozmowy, a nie wyglądał na zainteresowanego.
"Nie chcę znowu rozmawiać! Ciągle to samo! Nie odzyskam dzięki temu mojego ojca!" Wykrzyczał zawzięcie, a ja o mało się nie wystraszyłam. Wcześniej wyglądał na tak miłego i dobrego, ale teraz musiał już stracić cierpliwość. Nie mógł tak długo się oszukiwać. Ja też bym nie mogła.
"Nie o to mi chodzi... Domyślam się, że jest ci bardzo przykro. Ale nie możesz swatać się z naszym wrogiem! Nikt nieplynqce za chce dla ciebie źle, Lloyd!" Wiedziałam, że nikt nie chciał. Dixon chciał wykorzystać jego żałobę, żeby zabrać mi moce.
"Z nikim się nie spoufalam! Ja po prostu..."
"Po prostu nie wiesz, co masz robić, mam rację?" Uczyniłam krok w jego kierunku, na co nie zareagował. Patrzył tylko pusto w moją stronę, gdy byłam już coraz bliżej.
Niestety, nagle ujrzałam za nim białą czuprynę. Dosłownie, może i trwało to kilka sekund, ale dla mnie wydawało się, jakby to była wieczność. W zwolnionym tępie widziałam te dwukolorowe oczy, płynące za blondynem. Nie zdążyłam krzyknąć, bo owy chłopak prawie dotknął Lloyda. Ale Zielony Ninja miał wystarczająco dobry refleks, by uniknąć dłoni i odskoczyć w moją stronę.
"Ugh, słyszałeś mnie?" Śnieżnowłosy skrzywił się, wracając do pozycji prostej, zabierając dłoń. "No tak. Jesteś ninja. Prawie bym zapomniał."
"Po co tu jesteś?" Głos młodego Garmadona lekko drżał. Osłonił mnie ręką, w razie, gdyby chciał na mnie natrzeć i zabrać mi moc. Akurat o to chodziło temu blademu gościowi. Wygrać z przeznaczeniem, jak najszybciej.
"Jak to po co? Po moje przeznaczenie. Może naszym ojcom się to nie udało, ale mi, już tak. Jestem Mistrzem Diamentu, nie zapominajcie. Mogę w stanie posiąść każdą moc, jaka wpadnie mi w ręce." Uśmiechał się szyderczo, ale widać było w jego oczach ogromną determinację. Tak silną, że... bałam się. Mocno się bałam.
"Zemsta nie prowadzi do niczego." Odpadł prędko Lloyd, nadal stojąc w pozycji obronnej. Z boku miało go wyglądać komicznie, ale ja wtedy nie myślałam tak o tym. Chciałam jak najszybciej uciec, a przede mną stał gość, który pragnie odebrać mi moc. Z jakiegoś powodu.
"Zemsta? Na nikim nie pragnę zemsty. Kryształ i diament połączony w jedno jest niczym mistyczna forma boskości, będę w stanie zrobić wszystko... zresztą, co ja będę się rozgadywał, po prostu oddajcie mi swoje moce i dopełnię dzieła mojego ojca."
Nie czekał na odpowiedź. Natychmiast wypruł w naszą stronę. Zielony ninja odepchnął go zielonymi kulami mocy, a Dixon użył własnego żywiołu, osłaniając się tarczą. Jego kryształ przypominał idealnie oszlifowany diament. Mój był delikatny i kruchy, a jego tak twardy, że z trudem blondynowi udało się zniszczyć tę formę ochrony.
Emocje mną szargały. Moje dłonie pokryły się skrystalizowanym żywiołem. Nie mogłam walczyć, nie dałabym zupełnie rady.
I wtedy dostrzegłam znajome sylwetki ninja. Cole wywołał dość silne trzęsienie ziemi, Jay wystrzelił piorunami w Dixona tak mocno, że na moment ten znieruchomiał, Nya ochlapała go wodą, a Zane użył lodu i na moment zamknął go w nim, niwelując na chwilę nieprzyjaciela. Kai wybiegł przed nas. Chciał z bliska użyć ognia, lecz wystarczył niefortunny moment.
Blada dłoń wroga złapała go za nadgarstek. Wyłoniła się ona z lodu. Smith wrzasnął nagle i opadł na ziemię, gdy nieprzyjaciel go wypuścił. Rozpuścił ciało stałe wokół siebie ogniem, uśmiechając się dumnie.
"Jesteście głupi. Myślałem, że będę w stanie was pokonać o wiele później." Śmiał się nam prosto w twarz. Drużyna natychmiast się odsunęła, by nie podzielić losu szatyna.
"Jesteś nienormalny! Oddaj mu moc!" Krzyknął rudowłosy, ściskając dłonie w pięści. Nie śmiał go atakować. Dixon był zbyt szybki.
"W życiu. Ale na mnie już czas. Zobaczymy się wkrótce."
Osłonił się tarczą ognia, sprawiając, że uciekł sprawnie w las. Nikt za nim nie pobiegł. Wszyscy byliśmy w ogromnym szoku.
"Kai, Kai!" Nya potrząsała swoim bratem, gdy ten nadal leżał nieprzytomny. Lloyd zmarszczył brwi. Myślał nad czymś intensywnie.
"Musimy go zabrać do klasztoru. Bez sensu tu siedzieć." Rzekł robotycznie Zane, na co wszyscy się zgodziliśmy.
•••
Wróciliśmy zgodnie do naszego domu. Cole z Jayem zanieśli Mistrza Ognia do swojego pokoju, a ja poszłam do Wu. Był tam również jego bratanek, co mnie miło zaskoczyło. Popatrzyli na mnie, szczególnie zielonooki.
"Wejdź, Haven." Sensei wskazał na podkładkę, gdzie usiadłam na nogach, w ten tradycyjny sposób. Położyłam dłonie na kolanach, wyczekując dalszych słów. "O czym chcesz ze mną porozmawiać?"
"Chcę pomówić o Dixonie. Ogólnie o Mistrzach Diamentu i Kryształu. O co z tym chodzi?" Naprawdę chciałam się dowiedzieć więcej. W ciągu kilku chwil dowiedziałam się, że będę musiała wygrać z nim, ale o co? Po co dokładnie mu mój żywioł?
"Cóż... niewiele wiem, mało źródeł pozostało. Lecz zgaduję, że chodzi tu o potęgę waszych żywiołów. Nie znam twoich rodziców tak dobrze, jak ojca Dixona. Był to spór już od samego początku powstania żywiołów, dlatego wraz z Misako szukałem jakiś innych informacji, ale nie mogę dojść do tego, kto tak naprawdę stoi za twoją prawdziwą rodziną."
Lloyd mi się przyglądał, gdy moja twarz robiła się coraz bardziej ponura. Zrobiło mi się zwyczajnie przykro, bo okazało się, że naprawdę jestem adoptowana. Moja matka przecież wyznała mi, że wśród nich jest moja rodzina, ale kim ta osoba jest?
Jednak ważniejsze jest jeszcze jedno. Co ja robiłam na Ziemi? Nie tu, gdzie powinnam mieszkać?
"Bo... muszę o czymś panu opowiedzieć. Miałam ostatnio pewny sen, gdzie spotkałam moją mamę."
Wu wyraźnie się zaciekawił, gdy usłyszał ostatnie słowo. Blondyn patrzył na swoje kolana, marszcząc brwi. Nikt nie komentował moich słów, gdy przedstawiłam dokładnie cały ostatni sen.
"Ciekawe. Hmm, niestety to dla mnie za mało szczegółów. Ale jeżeli coś takiego pojawiło się w twoim śnie, to to nie mógł być zwyczajny wytwór wyobraźni. Przecież tutaj jesteś, prawda?"
Zacisnęłam dłoń na swojej koszulce. To była prawda. Ale i tak, dopiero w tamtym momencie zrozumiałam, że tak naprawdę nie wiedziałam o sobie jedno wielkie NIC.
"Rozumiem, dziękuję za wysłuchanie." Wstałam i skierowałam się do wyjścia. Nikt mnie nie zatrzymywał. Chciałam odświeżyć umysł.
Wyszłam z klasztoru, siadając wygodnie przy moim ulubionym strumyku. Skrzyżowałam nogi i patrzyłam w przezroczystą taflę wody, nucąc sobie pod nosem piosenkę z mojego świata. Brakowało mi mojej rodziny. Już nie chodziło o moją przyszłość, a tych ludzi, którzy mnie wspierali na jej drodze. Szczerze się bałam, że tutaj nie dam rady. A nie mogłam już wrócić.
I ten Dixon...
I moja matka ze snu.
Co to wszystko znaczyło?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top