[1]

­ ­ ­ ­ ­ ­Wschód słońca. Zawsze lubiłam go oglądać, często po przebudzeniu wychodziłam na balkon porobić zdjęcia chmurom, które przejmowały kolor nieba. Zawsze się cieszyłam na ten widok. Nawet, jeżeli musiałam wstawać tak wcześnie. Ale i tak, wolałam budzić się w ten sposób, niż na ostatnią chwilę wychodzić z domu, będąc niemalże spóźnioną. Wiele osób z mojego otoczenia nie lubiło tego, woleli pospać i poleżeć jak najdłużej, ale cóż, przyzwyczaiłam się do tego, że jestem rannym ptaszkiem. A ich nie rozumiałam. Szkoda dnia na spanie!

­ ­ ­ ­ ­ ­Wstałam z łóżka, po czym zaczęłam się rozciągać, najpierw ręce, potem nogi i plecy. Robiłam to głównie ze względu na tą ostatnią część, by nic mnie nie bolało. Miałam iść tego dnia na zakończenie roku trzeciej klasy. Liceum już wybrałam, miałam gotowe papiery, gimnazjum zdanie z jednym z najwyższych wyników w szkole. Byłam z tego powodu bardzo dumna. Pracowałam nad tym w końcu. Od rana, do nocy.

­ ­ ­ ­ ­ ­Z wyglądu trochę się różniłam od moich znajomych. Przejrzałam się w lustrze i przejechałam palcami po moich falowanych, bardzo jasnych, ale za to naturalnych blond włosach, które lśniły, czasami nawet pomimo przetłuszczania się ich. Jasna cera z delikatnymi piegami na polikach i nosie powodowała wzdychanie do mnie przez chłopców, ze względu na niecodzienne bycie wręcz albinosem oraz błękitny, intensywny kolor oczu. Nie czułam się z tego powodu jakoś wybitnie, ale lubiłam oglądać się w lustrze. No co, lubiłam podziwiać moją nienaganną urodę. Może poza często zirytowanym wyrazem twarzy. Jak tylko odpuściłam sobie gburowatość, było na co czasem patrzeć.

­ ­ ­ ­ ­ Był tylko jeden problem. Jedynie to ja z rodziny tak wyglądałam. Rodzice mieli śniadą cerę, jak i moje rodzeństwo, brat Cedric i siostra Chantale. Ja, byłam zaś Haven Shelton. Właściwie, to wszyscy mieliśmy takie same nazwisko, także uznałam się za wybryk natury. Tyle wystarczyło, żebym nie myślała już tak krytycznie wobec siebie. Od kiedy pamiętam, właśnie ta myśl wkradała mi się do głowy. Nigdy jednak nie miałam czasu na głębszą refleksję. Może cechy recesywne? Pewnie tak. Przynajmniej im się udałam.

"Haven, wstałaś już? Przygotowana?" Do niezbyt obszernego pokoju weszła moja mama, uśmiechając się dumnie. W końcu, to ja w tym domu byłam ulubieńcem. Nawet rodzeństwo tak twierdziło. Nie miałam też z tego powodu większych problemów. Nigdy się nade mną nie znęcali, czy coś w ten deseń.

"Tak, tylko ubiorę się i zejdę na śniadanie."

"Przygotowałam ci kanapki. Lepiej się pośpiesz, Cedric z Chantale zaraz wyjdą bez ciebie."

­ ­ ­ ­ ­ ­Oni i wychodzenie beze mnie? Też coś. To ja wstawałam zawsze pierwsza, może poza rodzicami. Tak więc, trzeba było się ogarnąć... Ubrałam zwykłą, białą koszulę i czarną spódnicę. Miałam przy okazji wygłosić mowę na koniec roku. W końcu, stałam się jedną z najlepszych osób w szkole, a naj-naj w klasie. Owszem, byłam kujonką, ale zależało mi na tym. Pracowałam na to. Nic mi nie przychodziło samoistnie. Miałam duże ambicje, przez co nie mogłam sobie pozwolić na obijanie się. Może nie miałam zbyt wielu przyjaciół, ale za to spełniałam się i swoje marzenia jedne po drugim. To wystarczyło, bym czuła się wyjątkowo.

­ ­ ­ ­ ­ ­Lekko przypudrowałam policzki i ruszyłam do kuchni. Wzięłam kanapkę z serem, szynką i sałatą, szybko ją zjadłam, popijając sokiem pomarańczowym i poszłam do rodzeństwa, które na mnie czekało na korytarzu.

"Już chcieliśmy iść bez ciebie, Hav." Czarnowłosy, z lekkim zarostem... To był właśnie mój kochany braciszek, Cedric. Jak zwykle ponaglił mnie, gdy wiązałam trampki. Nigdy nie chcieli na mnie poczekać chociaż minutę dłużej... a mieli bliżej do szkoły! Tylko musieli iść inną drogą, specjalnie dla mnie.

"Odprowadzimy cię i pójdziemy do technikum, pasuje ci?" Szatynka z niską kitką długich włosów aż do pasa, poprawiła kokardę wpiętą we włosy. Moja siostra Chantale zawsze wyglądała bajecznie, chociaż nie uśmiechała się tak dużo jak Cedric. Raczej była zadufana i poważna. Brat był jej totalnym przeciwieństwem, ciągle się uśmiechał i żartował z byle czego. Dlatego to zawsze wolałam jego, mówiąc bardziej intymnie.

"Jasne. Fajnie, że macie później rozpoczęcie." Przyznałam łagodnie, wstając z przykucu. Założyłam torebkę i byłam gotowa, uprzednio sprawdzając, czy wzięłam wszystko, co było mi potrzebne. Najważniejszy był telefon i kartka z przemową. Na szczęście, miałam wszystko.

"Wolałbym skończyć wcześniej tę dziecinadę. Chodźmy już."

­ ­ ­ ­ ­ ­Wyszliśmy z domku parterowego, po czym udaliśmy się w stronę mojego gimnazjum. Znajdowało się maksymalnie dwie minuty dosyć szybkiego tempa od naszej wspaniałej rezydencji, także byłam zadowolona. Lecz, to już był ostatni raz tam. Liceum będzie jeszcze dalej.

­ ­ ­ ­ ­ ­Gdy pożegnałam się z rodzeństwem, stanęłam przed drzwiami wejściowymi. W środku była masa osób, ledwo dostałam się do drzwi. Wciąż jednak, nie byłabym w stanie wejść do środka. Westchnęłam, strudzona i zmęczona ilością osób wokół mnie. Tak bardzo nie lubiłam publicznych gimnazjów...

­ ­ ­ ­ ­ ­Byłam pewna, że jedynym rozwiązaniem było wejście z tylu budy. Ledwo wydostałam się z tej chmary ludzi, stając obok tego tałatajstwa. To było największe publiczne gimnazjum w mieście, więc proste: zawsze na początek i koniec roku były kolejki jak do sklepu. Ale fakt, że szkoła była duża. I przez to miało więcej wejść. A nie każdy znał każde!

­ ­ ­ ­ ­ ­Musiałam tylko obejść część szkoły.

­ ­ ­ ­ ­ ­Z wielkim bananem na twarzy, zaczęłam iść w stronę parku przynależącego do naszej szkoły. To właśnie tamtędy trzeba było przejść, aby dostać się na tył auli, gdzie miało się to wszystko rozgrywać. Spokojnie stawiałam kroki, idąc przez wydeptaną ścieżkę. Wyprostowałam po raz kolejny rękaw koszuli, którą prasowała moja mama. Widziałam tylko kilka osób, które szły w tamtą stronę. Rodzice normalnie wchodzili z przodu. A tylko uczniowie, koniecznie ci ciekawscy, znali tą drogę.

­ ­ ­ ­ ­ ­Cóż, jak zwykle, niestety, nie zauważyłam jednego kamyczka i poleciałam jak długa na podłoże. Zdążyłam tylko wydać z siebie głuchy jęk, czekając na najgorsze. Na ból rozchodzący się po całym ciele... wkurzenie się na siebie i zniszczenie sobie nienagannego stroju... każdy miał mnie oglądać piękną, a nie wyrwaną prosto z ziemi!

­ ­ ­ ­ ­ ­Ale... nie poczułam jej, która miała mnie przyjąć w swoje ramiona. Ściskałam powieki, bo bardzo nie lubiłam wywrotek. Spędziłam tak dłuższą chwilę, ale wciąż nic nie czułam. To nie było normalne.

"Hmm, co jest?" Mruknęłam, po czym powoli rozchyliłam powieki. Pierwsze, co widziałam, to ostre światło. Palące, więc ośliniłam się rękoma, czekając jakiś moment na to, by moje oczy przyzwyczaiły się do rozległego blasku. Jestem w niebie? Umarłam? Uderzyłam się głową w ten kamień i zaraz zobaczę Boga, czy coś jeszcze innego?

­ ­ ­ ­ ­ ­Leżałam... na pustyni. Poczułam pustkę w głowie, w jeszcze moment temu miałam w głowie milion pytań, bez żadnych odpowiedzi. Zwyczajnie, tępo popatrzyłam się w dal, a niezwyczajnie... leżałam na jednej, wielkiej, piekielnej piaskownicy!

"Hęęę?!" Wrzasnęłam pełna zdumienia i zaskoczenia, po czym prędko wstałam i rozejrzałam się zdziwiona. Bardzo zdziwiona. Machinalnie strzepałam z siebie piasek, marszcząc brwi. Dosłownie przed chwilą, która trwała może maksymalnie pięć minut, szłam wzdłuż ścieżki w parku, obok szkoły, miałam wejść tylnym wejściem do budynku i pójść na zakończenie roku. Wygłosić wzruszającą, niezbyt długą przemowę końcową i udać się na lody do świetnej, pobliskiej kawiarenki z całą rodzinką. Plan był prosty, idealny i bardzo chętnie na niego przystałam.

­ ­ ­ ­ ­ ­A ja stałam na ogromnej, pieprzonej pustyni!

­ ­ ­ ­ ­ ­Nie z wyboru przeklinałam w myślach, przecież to działo się naprawdę...

­ ­ ­ ­ ­ ­Cóż, musiałam się ruszyć. Jeszcze rzuciłam wzrokiem wokół siebie, ale nic konkretnego nie zobaczyłam. Postanowiłam więc. Poszłam przed siebie. Piasek wpadał mi do butów, przez co coraz bardziej się denerwowałam, a byłam już na skraju wrzeszczenia na siebie i na wszystko wokół, wiedząc, że jestem zupełnie sama na tym pustkowiu. Grzywka przykleiła mi się do czoła przez okropny żar i musiałam aż rozpiąć dwa guziki w koszuli i zwinąć rękawy ponad łokieć. Dobrze, że nie założyłam rajstop. Tylko białe stopki. Tylko to mnie uratowało przed totalną histerią.

­ ­ ­ ­ ­ ­Wędrówka nie potrwała jakoś szczególnie długo. Dotarłam po jakiś paru, tudzież parunastu minutach do jakiegoś miasta. Oczywiście przez adrenalinę i emocje nie do końca znałam pojęcie czasu, a wyjęcie telefonu nawet nie wchodziło w rachubę. Po pierwsze, przez ten blask nic bym nie zobaczyła na ekranie dosyć przestarzałego już urządzenia, a po drugie... nawet o tym nie pomyślałam. Wyszukiwałam po prostu znaku informującego o nazwie tegoż miejsca, po czym zobaczyłam napis. "Ninjago".

­ ­ ­ ­ ­ ­Nigdy nie byłam w takim miejscu... Pomyślałam tak, przyglądając się drodze, bez wahania przekraczając wejście. Przecież nikt mnie nie mógł od razu zaatakować. Raczej. Zresztą, skąd ta myśl? Byłam przecież... nawet nie wiedziałam gdzie. Wszystko mogło mnie tu zaskoczyć.

­ ­ ­ ­ ­ ­Przechadzałam się powoli zwyczajnymi, asfaltowymi ścieżkami miasta, lecz nie na długo, bo zobaczyłam chodnik, na który wkroczyłam. Ludzie wyglądali... w sumie podobnie do mieszkańców mojego miasta. Nie różniłam się od nich szczególnie. Mieli normalne stroje, ubrania, które się u nas nosiło. Chociaż budynki... one przykuły moją uwagę. Niektóre były w bardziej... odświeżonym stylu. A inne zaś wciąż miały starszy styl. Lecz wciąż, wyjątkowo futurystyczny. Takie przeplatane, jak mogłam zauważyć. Aż tak na architekturze się nie znałam. Miałam iść do liceum z językami obcymi, a nie na jakieś ASP. To nie wchodziło w rachubę. Miałam pracować za granicą... a nie malować obrazki. Dlatego mimowolnie po prostu kułam na pamięć rzeczy z plastyki i muzyki. Miałam to gdzieś.

­ ­ ­ ­ ­ ­Gdy tak sobie chodziłam i chodziłam, zauważyłam ciekawy budynek. Była to herbaciarnia. Moja intuicja podpowiedziała mi, by tam zajść i się dowiedzieć, co się tutaj wyprawiło. Błąd w matrixie? Może tam się czegoś mogłam dowiedzieć? Miło by było.

­ ­ ­ ­ ­ ­Dotknęłam brązowych drzwi i lekko je pchnęłam w przód. Dzwonek u góry radośnie zadzwonił. Czyli stałam się klientem. Niby miałam pieniądze, ale... co jeżeli rzeczywiście wywaliło mnie poza wymiar? Naprawdę nie wiedziałam już, co o tym myśleć.

"Witamy, co podać?" Za ladą stała czarnowłosa w czerwonej sukience. Bardzo ładnej, aczkolwiek chińskiej i na pewno nie z tych czasów, w których żyłam. Jeszcze bardziej mnie to frustrowało...

"Właściwie... zgubiłam się." Bąknęłam zawstydzona, spoglądając nieco poniżej blatu. Podeszłam nieco bliżej, żeby mnie usłyszała. Wyglądałam na dziewczynkę, którą rodzice na moment zostawili. W szkole każdy pytał, kiedy w końcu wrócę do przedszkola. A ja już wtedy robiłam próbne egzaminy gimnazjalne! A by ich szlag trafił. Nie, czekaj... mnie tak trafił, że nawet nie wiem, gdzie jestem! A mówiła mama, żeby nikomu nie życzyć źle. Tak to się kończy...

"Ohh, co się stało? Zgubiłaś rodziców? Mogę pomóc ci ich poszukać. Albo poczekaj, zaparzę ci herbaty, chodź ze mną." Nie trudziłam się rozmyślaniem o tym, jak szybko kobieta się mną zajęła. Poszłam za nią na niewielkie zaplecze, gdzie usiadłam na krzesełku i w rękach, dosłownie po chwili, trzymałam już gorący kubek herbaty owocowej. Z delikatnym uśmieszkiem, napiłam wywaru. Wiedziałam, żeby częściej słuchać mojej intuicji. Dobrze prawiła.

"Sensei!" Usłyszałam zza drzwi. Po chwili do środka wszedł starzec, z długą, siwą brodą, śnieżnym kapeluszu i bambusowej lasce. Sensei?

"Witaj. Cóż ci się stało, młoda damo?" Dziadek zapytał mnie, uśmiechając się serdecznie. Wyglądał tak życzliwie, podobnie jak tamta kobieta, która stała przy ladzie i zaglądała w naszą stronę, że aż poczułam się nieswojo.

"Ja... nie zgubiłam rodziców. Chyba zgubiłam się między światami." Ciężko było mi złożyć sensowne zdanie, bo sama nie rozumiałam, co się wydarzyło. Ale udało mi się jakoś to wytłumaczyć, całkiem normalnie. O ile takie wydarzenia były normalne. A wątpiłam w to absolutnie. A może byłam szalona?

"Między światami?" Cień zaskoczenia przemknął przez twarz starca. Jednak był raczej zadowolony. Albo po prostu miał pogodny nastrój. "Hmm, ciekawe. Jak to się stało?"

"Szłam jak zwykle do szkoły, gdy nagle potknęłam się o kamień i bum, po otworzeniu oczu byłam na piasku. Przeszłam kawałek i znalazłam to miasto, potem błąkałam się tu i ówdzie i..."

"... i znalazłaś się tutaj. Dobrze, że tu trafiłaś. Jednak nie mam dobrych wieści, jeżeli portal już się zamknął, nie wrócisz już do swojego świata."

­ ­ ­ ­ ­ ­Przybiłam sobie piątkę. W twarz. Krzesłem. Oczywiście w myślach... Przecież mogłam wrócić! W momencie, gdy zaciskałam powieki, mogłam wrócić! Cholera!

­ ­ ­ ­ ­ ­Chociaż samo stwierdzenie "portal" już było dla mnie powyżej poziomu zrozumienia tego świata. Ale nie zagłębiłam się w to. Nie mogłam. Mój mózg by tego nie pojął.

"Gdy otworzyłam oczy, nie widziałam już żadnego portalu." Westchnęłam. Niemalże byłam tego pewna. Rozejrzałam się, zanim ruszyłam w stronę miasta. Nic takiego nie widziałam. Akurat takiej anomalii bym nie przeoczyła. Jedynie, widziałam blask... blask słońca.

"To szanse są już zerowe. Cóż, powiedz mi, kim jesteś? Wydajesz się być mi... dosyć znajoma."

"Haven Shelton." Przedstawiłam się, dumnie się prostując. Po chwili przypomniałam sobie, że tutaj nie jestem absolutnie znana, więc ponownie się skurczyłam. Po prostu wzięłam łyka herbaty. Nawet nie wiedziałam, czym smakowało. Po prostu mogłam przemyć nią moje gardło.

"Ja jestem Wu. I na wszelki wypadek dodam, że nie musisz mówić do mnie 'pan'." Sensei nadal się uśmiechał. Czułam się trochę przyjemnej. Czułam się, jakbym odwiedziła właśnie moich dziadków. Uwielbiałam ich. Szlag by to trafił... "Nya, proszę, zamknij sklep."

­ ­ ­ ­ ­ ­Widziałam w oczach niejakiej Nyi znaczne zdziwienie. Oczywiście, pokiwała głową, rzucając mi kojące spojrzenie. Musiałam być spięta.

"Oczywiście, Sensei."

­ ­ ­ ­ ­ ­Po niedługiej chwili, gdy odwróciła plakietkę ze słowem 'otwarte' na 'zamknięte', podeszła do nas. Także, zakluczyła drzwi i klucz włożyła do kieszeni.

"Więc?"

­ ­ ­ ­ ­ ­Wu pogładził się po brodzie, gdy oboje mi się przyglądali. Czułam niemijające, głupie zawstydzenie. Mogłam trafić gdziekolwiek. Ale i tak, było to najlepsze miejsce, w jakim mogłam się znaleźć. Bez dwóch zdań. W końcu coś mnie tutaj przyprowadziło. Miałam szansę tutaj trafić i nie padłam w trakcie z wycieńczenia. Nogi same mnie poniosły. Dlatego tutaj trafiłam. Ale nie oczekiwałam niczego większego. Nie wiedziałam, co to za ludzie.

"Myślę, żeby Haven została u nas na dłużej. Póki co, i tak nie wróci z miejsca, skąd przybyła."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top